Dziś udaję chorego, bo gdybym poszedł do pracy, to chyba zamiast roznieść te wszystkie, najczęściej chuja warte listy - zawiózłbym je do siebie, zrobił z nich ognisko i usmażył kiełbasę, popijając domowym winem, bo domowe wino się robi, a co!
Rozumiem "fuck off" Polakom mieszkającym w Islandii, bo generalnie to tragedia, ale w Polsce niech se biegają z bejsbolami po mieście, bo gdzie mają to robić?
A jak nie oni, to kto? Wolałbyś w ich miejscu Rumunów? A z tym hebanem, to jakieś mocne szaleństwo. Aż tak opalonym nie chciałbym być, ja tylko chcę mieć jedną brodę, jak dawniej, no i ryj trochę węższy, bo coś mi się opuchło i zdefasonowało, ale chuj, nikt mnie nie musi oglądać.
Jeden z tych refleksyjnych dni, kiedy jest ci wszystko jedno i gdybyś miał dziś umrzeć, to jesteś za, a nawet przeciw. Ta muzyka nie wróży niczego dobrego, o pejzażu za oknem nie wspomnę. Jak to się stało, że świat wypiął dupę z całym cellulitem? Jak mogłem przeoczyć ten moment, w którym jeszcze można było coś zrobić albo tylko się wydawało, że ręce są sprawne i program ”Zrób to sam” nie jest żadną naiwną ściemą? A może ten dzień był zawsze, ale uśpiony w brudnej pościeli czekał na jakiś brzydki znak, nie powiem, że z nieba, po prostu skądś z boku, z jakiejś pokątnej kiszki, rzuconej bocznym wiatrem. Gdzie są granice tego gówna? Za oknem smarki, gluty, potargane reklamówki, śliskie kondomy, zbite szkło, fałszywe ptaki, parę suchych liści, a w nich niejedna kupa. Życie.
twój zmiażdżony M
P.S. wybacz moją depresyjną smykałkę, ale nic, kurwa, innego nie fruwa koło
mojej galarety.
3.11.2009
Drogi, najdroższy, przenajdroższy, czy coś w tym stylu, po prostu Mirku.
Piszę teraz dopiero, bo czas mam taki, sekund paręset, więc piszę te paręset literek, cyferek, abyś wiedział, Mirosławie, że żyję i mam się dobrze, czyli średnio. Ogólnie chujowo.
Bo praca w pizdę mi daje.
Bo kasy mam mało.
Bo lubię wódkę bardziej niż piwo.
Bo gwiazdy, kurwa mać, nie wiadomo dlaczego są tak daleko, że nie da się ich schwytać i sprzedać na allegro.
Bo psy szczekają, a koty miauczą, kury gdaczą, wilki wyją.
Bo wciąż piszę „bo”, a „12” Świetlickiego skończyłem i nie wiem, po co to wszystko napisał, poza pięknmi banałami.
Bo…
Piszę do Ciebie piątą część o imprezie urodzinowej u Franka (ten z kina), więc bądź cierpliwy. Proszę. Jak tylko możesz. Trochę to trwa. Będzie wiele słów miłych i sprośnych.
Cieszyn 12.11.2009
Część piąta: „Odrębne światy”
Magda leży powalona ciężarem choroby. Jej wspaniałe ciało ułożone w gościnnej pozie, zawarło pakt z kołdrą „kto dłużej wytrzyma”. Godzina za godziną milczenie. Wtedy, gdy słońce ukazuje promienie i kiedy księżyc wydaje rozkazy gwiazdom, stan nadal trwa. Wchodzę i wychodzę z pokoju. Magda również wychodzi i wchodzi do pokoju, ale rzadziej, bledsza na twarzy, pochłania koloryt tabletek, zasypia.
Wczoraj byłem na urodzinach u Franka, wiesz, tego co pracuje w kinie. Dostał ode mnie męskie kwiaty. Bukiet badyli owinięty z gracją wokół pół litrowej Wyborowej, a wszystko zawinięte w urodzinowy papier. Moment konsternacji wśród kobiet, bo mężczyzna daje mężczyźnie kwiaty. Błysk w oczach, grymas, zazdrość. Brakło tylko Gorbaczowskiego całusa z przymrużonymi oczami oraz fleszy. Ale to, rzecz jasna, nie miało prawa zaistnieć. Nie ten realizm, nie ten scenariusz, nie ten układ partnerski. Jak doskonale wiesz, preferuję żeńską populację.
Sama impreza odbyła się w jednym z nowopowstałych cieszyńskich pubów o trzech kondygnacjach. Dwie wchodzą w piwniczny brzuch kamienicy, a trzecia wybiega z gardła cuchnącego wyziewem tytoniowym wprost na ulicę Głęboką. Ludzie siedzą, jedzą, piją, obejmują się, trzymają za ręce, wreszcie tańczą, udając milczenie. Bar wyglądający jak niekończący się przedpokój.
Półmrok. Chłonę wzrok zazdrosnych gapiów podpierających ściany, trzymając drinka w dłoni. Czekając na swoją kolejkę, nucę:
Ćma wróciła do domu.
Stanęła przy krześle.
Zaczęła tańczyć.
W głowie miała mnóstwo muzyki.
Tańcząc, usiłowała rozebrać się.
(M.Świetlicki „Dwanaście”)
Spragniony, opierając się o blat, zagadnąłem do barmanki:
- Cześć. Co u ciebie słychać?
A ona, ta barmanka, nie zwracając zbytnio na mnie uwagi, mechanicznie dopowiedziała:
- Mam na imię Jolanta, lat dwadzieścia dwa. Studentka pierwszego roku ekonomiki na tutejszym uniwersytecie. Autorka dwóch tomików poezji: „Niech diabli wezmą wszystkie kobiety”, „Czy na pewno woda stała się winem?” oraz zbioru opowiadań „I co my teraz?” - wydane własnym sumptem. Laureatka licznych konkursów poetyckich. Animatorka kultury. Aktualnie poszukuję sponsora – nastała mała przerwa – kochanka, który by…
- Ja tylko dwa piwa i pięćdziesiątkę żołądkowej proszę, proszę drogiej paniusi – wtrąciłem niegrzecznie. Popatrzyła w moim kierunku oczami bez odbicia duszy i rzekła – Proszę usiąść, zaraz panu przyniosę. Dwadzieścia cztery złote się należy. – Wymawiając liczebnik wyprostowała palce. Na dłoni nie mogłem odszukać linii życia.
Oddaliłem się.
„Ma zgrabne nogi” – pomyślałem. – Nie pupę, lecz nogi.
Kiedy wróciłem do stołu, Franek zapytał.
- Cielak, gdzie byłeś? Martwiłem się, że poszedłeś do domu.
- Poznałem Jolantę.
- Tę barmankę?
- Tak
Uśmiechnął się, popatrzył i poklepał przyjacielsko po plecach.
Jak miał w zwyczaju mawiać mistrz - „dziś wypiję darmową wódkę”. Rozglądałem się bacznie za kwiatami, lecz ze smutkiem stwierdziłem, że badyle zawędrowały w obszar tzw. „bezpieczny”, nieosiągalny pod każdym względem.
- Nic z tego – pomyślałem, smutnie patrząc w ścianę dzielącą nas od WC. Wyobraziłem sobie piękne nastolatki przepięknie malujące szminką usta, jeszcze przepiękniej poprawiające palcami włosy. Chłopaków, przechwalających się swoimi miłosnymi podbojami. Potem cicha wymiana spojrzeń w ciasnym korytarzyku.
Wreszcie nadeszło piwo i pięćdziesiątka. Potem kilka setek, gem, meczy parę.
Nastał przenikliwy chłód.
Wirowanie sufitu w połączeniu z czerwienią ścian było jak znak informacyjny z napisem „wyjście awaryjne”. Ewakuacja nastąpiła dynamicznie i sprawnie. Nie wystarczyło zwykłe „dowidzenia” powiedziane niechlujnie trzykrotnie, poprawne gramatycznie dopiero za czwartym kolejnym łykiem stęchłego powietrza. Machnięcie ręką przecięło atak gryzącego dymu i obrót na pięcie, poprzedzony walką z grawitacją. Odwrót w paszczę przedpokoju, odpędzając przy tym kobiety-węże, mężczyzn-wilkołaków.
„Mam na imię Jolanta, lat dwadzieścia dwa. Studentka pierwszego roku ekonomiki na tutejszym uniwersytecie. Autorka dwóch tomików poezji…”
I jak się nie zakochać w jej nogach. W niej nie zakochać…
Zasypianie.
PS. Znów mieszkam u matki. Rosół ma inny smak, chociaż w kranie płynie ta sama miejska woda, a śmieciarka wydaje te same poranne westchnienia.
Stwierdzam, że z czwartego piętra łatwiej pluje się na świat. Szarość.
Cieszyn. 22.11 – 12.12.2009 r.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
DamianCielepa · dnia 17.12.2009 08:47 · Czytań: 809 · Średnia ocena: 3,4 · Komentarzy: 14
Inne artykuły tego autora: