W pokoju panował ciepły półmrok, rozjaśniany tylko przez światło małej lampki z zielonym abażurem. Zielonkawa poświata wydobywała z ciemności pojedyncze meble i ich zdeformowane, spoczwarzone cienie, które kładły się na podłodze ciemnymi plamami.
Ciemne cienie rzucały też długie, zawinięte rzęsy małego, śpiącego w łóżeczku dziecka. Główka, ledwo pokryta pierwszym, delikatnym meszkiem, tonęła spokojnie i pewnie w zielonkawej poduszce. Obok niej spały małe rączki, zaciśnięte w różowe piąstki, które malec odrzucił daleko siebie.
Od uśpionego dziecka szedł kojący spokój, dziwny, dziecinny, jakby mleczny zapach i przekonanie, że póki co najbliższe dni będą rozkosznie jednakowe i bezpiecznie powtarzalne.
Nie zachwycała się tym dzieckiem w cukierkowy sposób i nie cmokała do niego jak te wszystkie matki - wariatki. Nie cechowała jej też absolutna, arogancka pewność, że dziecko musi być udane. I nawet teraz, gdy siedziała przy kolorowym łóżeczku, bardziej niż samym faktem posiadania dziecka, zdumiewała się jego małością, kruchością i tym, że powstało tak naprawdę z galaretowatej wody. Tak po prostu z niczego. I że w nic się kiedyś obróci.
Nie patrzyła na swojego maluszka, jak na ósmy cud świata, nie projektowała ani jego kariery, ani IQ, ani przyszłego wyglądu. W dzień była niby normalną matką, przewijającą dziecko, karmiącą je i cieszącą się każdym jego uśmiechem. Jednak wieczorem wypełzały z zaciemnionego pokoju wszelkie jej dziwne lęki, obawy i pytania o przyszłość jej dziecka, jej syna. Siadywała wtedy, tak jak dzisiejszego wieczoru, bardzo blisko dziecinnego łóżeczka i opierając głowę na dłoniach, wpatrywała się w posapującego malucha.
- Kim ty będziesz? - z obawą wpatrywała się w przyszłość, usiłując przeniknąć zamysły Wyższej Siły co do jej dziecka. Czy zawsze będzie ci tak dobrze i bezpiecznie jak teraz? Czy kiedyś przestaniesz się tak słodko do mnie uśmiechać i mocno mnie uderzysz? Czy twoje śliczne rysy zniekształci kiedyś bezrozumne chamstwo, okrucieństwo i cynizm? A może tego nie doczekasz? Może zginiesz na jakiejś wojnie?... Tak bardzo się, synku, boję o ciebie... Może pójdziesz zupełnie inną drogą w życiu, wiesz, taką uznawaną za odrażającą... Może pokochasz inaczej... Może przeżyjesz puste, nijakie, niespełnione na własne życzenie życie? Tego ci, synku, nie życzę za nic w świecie. Bądź lepiej takim szczęśliwym, bożym ptakiem, pomyleńcem. Może na twój widok ludzie, przekonani o swojej wyższości nad tobą, będą pukali się w czoło, gdy zatrzymasz się nad przewróconym na grzbiet żukiem, bezradnie machającym łapkami w powietrzu? Może nie przejdziesz obojętnie, może nie rozdeptasz tego lśniącego pancerzyka, napawając się chrzęstem łamanych, lakierowanych skrzydełek? Może ulitujesz się nad głodem i nieszczęściem zwierzęcia i nie postawisz go poniżej tego ludzkiego? A może nie uniesiesz ciężaru życia i okrucieństwa całego świata? Albo wręcz przeciwnie, będziesz skąpym egoistą, łapczywie zgarniającym pod siebie pieniądze i inne dobro, z uśmiechem na ustach potrafiącym przejść obojętnie obok proszącego człowieka?
Na dziś skończyła swoją kołysankę i zakreśliwszy nad czółkiem małego krzyżyk, wstała ze stołka. A dziecko dalej spało, jeszcze takie niewinne, nie zdające sobie sprawy, że przyniosło ze sobą na świat ogromny, niepewny bagaż, podpisany dwoma tylko słowami:los Michała.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
milla · dnia 10.11.2007 21:38 · Czytań: 705 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 4
Inne artykuły tego autora: