Dawno, dawno temu, w czasie jeszcze zaprzeszłym, kwitło królestwo miedzy dwiema rzekami wielkimi, zwanymi przez ludność tamtejszą Gałęziami. Kraj opierał się bowiem na nich niczym gniazdo ptasie osadzone na dwóch gałęziach na kilka cali grubych. Rzekłbym nawet, że był gniazdem. Gniazdem zbudowanym z twardych hebanowych gałązek zbieranych od wieków przez najsilniejsze ptaki. Gniazdem stabilnym tak, że żadnemu z żyjących wewnątrz pisklaków nie groziło niebezpieczeństwo wypadnięcia. Gniazdem osłoniętym i chronionym tak szczelnie, że niemożliwym było zaskoczyć niewyklute jajka. Innymi słowy, był krajem pięknym, o stu strzelistych pałacach, których zdobienia miały barwę czerni i złota na wzór królewskiego herbu. Nie docierały tam głód i choroby, a działania wojenne nigdy nie przekroczyły granicznych rzek.
Krajem rządził król bez imienia. Dynastii rządzącej od tysięcy lat nie groziło żadne niebezpieczeństwo, a w każdym pokoleniu rodził się syn królewski, przyjmujący imię swojego ojca z numerem oznaczającym miejsce w poczcie władców. Gdy liczba ta doszła dwustu, imię właściwe od dawna wtłoczone w życie królestwa, stało się jego częścią i mimo tego, że wydawało się czymś oczywistym, umykało ludzkim językom, chowając się gdzieś na ich nieokreślonych końcach. Wielu mędrców, zwanych historykami, szukało go bezskutecznie na stronicach rozsypujących się ksiąg spisanych w zapomnianych językach. Inni, tak zwani filozofowie, utożsamiali je z nazwą kraju, która zaginęła w podobnych okolicznościach. Sam numer króla też przestał być rzeczą pewną, najwięksi rachmistrzowie kraju gubili się w rachunkach obrazów królewskiego rodu, z których wiele rozsypało się pod miażdżącym uderzeniem czasu. Nie przeszkadzało to jednak w codziennym życiu.
Prawdziwy i jedyny istotny problem został zapoczątkowany przez samego króla, jednego z niewielu, którzy odważyli spędzić część swego życia poza granicami kraju. Była to jedynie krótka wizyta na jednym z sąsiedzkich dworów, zmieniła jednak jego sposób zapatrywania na świat. Mianowicie: król uznał, że z uwagi na swe stanowisko powinien być osobą poważną. Wielu psychologów dopatrywało się później kompleksu wynikającego z braku imienia, który to brak miałby przeszkadzać młodemu władcy w zabawie z rówieśnikami. Niestety, spóźnili się w swoich badaniach i nie zdążyli wpłynąć na rozwój historii.
Sam monarcha bowiem, świadom swojego dojrzałego wieku i stagnacji własnego charakteru, postanowił wcielić ideę powagi w osobie następcy tronu. Poradziwszy się największych polityków kraju, od wczesnego dzieciństwa otaczał syna przesytem ludzi zabawnych, towarzyskich i lekkomyślnych. Dorastający potomek poznał całą gamę żartów i radości, przyzwyczaił się do nich i zobojętniał na wszelką radość mogącą pobudzić go do szczerego uśmiechu. Zwyczajnie utracił tę umiejętność. Zgodnie z naukami i przewidywaniami swojego ojca, był z tego dumny, a pycha z każdym dniem zapuszczała w nim korzenie śmiertelnej powagi.
W wieku lat dwudziestu, zgodnie z tradycją zasiadł na tronie, skąd twardą ręką i zastygłą twarzą wydawał sprawiedliwe lecz surowe wyroki. Trzy lata później wieść smutna, jak pierwsze siwe włosy na skroni władcy, obiegła kraj – królowa poślubiona z wyboru, acz bez radości, zginęła przy porodzie. Dziecko, które przeżyło okazało się być płci żeńskiej i według przewidywań największych krajowych astrologów zwiastowało rychłe wygaśnięcie dynastii. Król zgodnie z tradycją nie mógł ożenić się po raz drugi.
Mijały dni, coraz bardziej zbliżając zaprzeszłość do zwykłej przeszłości, a z każdym z nich rosło piękne ciało księżniczki, rósł też jej uśmiech i ciekawość świata. Była wszędzie, pod każdym meblem i w każdej komnacie, w ogrodzie i w sadzie, na drzewie i w kwiatach. Poznać było to łatwo po cichym tupocie i donośnym śmiechu odbijającym się echem w mrocznych korytarzach... Król zaś z każdą nocą posępniał coraz bardziej, przytłoczony rosnącą ilością problemów, które od narodzin dziewczynki zaczęły nękać królestwo. Mimo to dbał o swoją córkę i nie pozwalał zaginąć zaletom jej charakteru, powodowała nim bowiem prawdziwa ojcowska miłość. Nigdy jednak nie zaśmiał się przy niej ani nawet uśmiechnął radośnie.
A żył w też w tym kraju poeta, znany bawidamek i szubrawiec, zdobywający serca niewiast dla ich posagów. Stało się, że, gdy królewna dojrzała do zamążpójścia, przyszedł on na dwór królewski ubrany w wytworny strój złożony bardziej z języka niż z ubrań. Stanął przed królem i powiedział:
Król nie zmienił nawet wyrazu twarzy, gdy przeniknął zamiary zuchwalca i rozkazał wyrzucić go z pałacu. Zaraz potem zamknął się w swojej komnacie, gdzie spędził bez pokarmów trzy dni rozmyślając. Po wyjściu z samotni, nasycił żołądek i przywołał do siebie córkę:
Stało się więc, że setki heroldów piórem i głosem rozniosło wieść po krańcach królestwa o wielkim konkursie, w którym wziąć może udział każdy mężczyzna. Kto pierwszy zdoła obudzić śmiech szczery u króla, otrzyma rękę i posag królewny, zapoczątkuje nową dynastię, której imię nigdy nie zostanie zapomniane. Kto przyjdzie zaś i nie sprosta zadaniu, skazany będzie na trzy godziny łaskotek ciągłych, by pojąć mógł bezsens istnienia śmiechu i żeby wiedział, że z królem żartów nie ma.
Nikt nie mógł zliczyć liczby śmiałków stojących w kolejce do pałacowych wrót. Nam wystarczy liczyć do trzech, bowiem trójka jest rozwiązaniem dla każdej szanującej się baśni. W kolejce stało trzech braci. Najstarszy z nich zwany Zręcznym, potrafił wiązać liczby i słowa w łańcuchy znaczeń, którymi zniewalał serce każdego, kogo spotkał. Średni zwany Niezręcznym był jego przeciwieństwem, nic mu nigdy nie wychodziło, szedł przez życie odważnie i niezdarnie. Ostatni, najmłodszy, został przyprowadzony przez braci siłą, a zwano go Ponurym. Od zawsze bowiem żył w cieniu swych braci i chcąc okazać pogardę dla świata, odciął się od niego ucieczką pomiędzy kartki uczonych ksiąg. Mawiano, że jedynie monarcha przewyższa go posępnością.
Pomińmy innych pretendentów do ręki królewny, dość powiedzieć, że pomimo usilnych starań, każdy kończył na łożu tortur błagając o litość. Grunt, że do sali tronowej wszedł brat Zręczny. Skłonił się zamaszyście i zaczerpnąwszy oddechu opowiedział śmieszną historię, którą ułożył podczas czekania w kolejce. Słowa wypływające z jego ust były proste i trafne, a sposób w jaki je wypowiadał, przypominał bardziej grę aktorską niźli zwykłe opowiadanie. Na koniec cały dwór wybuchnął śmiechem, monarcha jednak zaklaskał tylko trzy razy i suchym głosem poprosił o kolejną. Zręczny nie tracąc rezonu mówił dalej, recytował sprośne wiersze, układał gry słowne, zdemaskował przed królem śmieszność otaczającego świata. Na próżno! Władca dalej siedział niewzruszony, kiedy zaś zobaczył rezygnację kandydata, rzekł:
Kolejny wszedł średni z braci i już, zanim nawet zdążył uklęknąć przed tronem, przewrócił się zahaczając o własną pelerynę. Starał się za wszelką cenę utrzymać równowagę, złapał więc jednego ze strażników za halabardę. Strażnik okazał się być pustą zbroją i rozsypał się pod ciężarem ciamajdy. Niezręczny przyciśnięty do ziemi uniósł się spod żelastwa ostatkiem sił, lecz stopa jego utkwiła w hełmie i za żadne skarby nie chciała z niego wyjść. Skakał więc na jednej nodze i kopał jedną ze stojących w sali kolumn. Przewrócił się przy tym jeszcze kilkakrotnie. Widownia leżała wraz z nim nie mogąc ze śmiechu ustać na nogach. Dopiero król swym ostrym głosem uciął panujący harmider:
Kiedy do sali wszedł najmłodszy z braci, zapadał już zmrok, a jego smutne spojrzenie skrzyżowało się na chwilę ze wzrokiem księżniczki. Ona zaś pod jego urokiem szepnęła kilka słów na ucho ojca, który przełożył wszystkie pozostałe przesłuchania na dzień kolejny. Ponury zmuszony był spędzić noc w jednej z komnat, gdzie nie dawały mu spać bolesne śmiechy braci, niosące się echem aż z otchłani lochów. Przyzwyczajony do poważnej ciszy wyszedł szukać ukojenia w królewskich ogrodach. Kiedy oparł się o jeden z prastarych dębów, dobiegł go zza drzewa stanowczy kobiecy głos:
Na próżno Ponury szukał dziwnego doradcy, nie znał ogrodu, nie mógł się też odnaleźć w bezgwiezdnej nocy. Następnego dnia, o świcie wprowadzono go do sali tronowej, gdzie ponownie stanął przed władcą. Równie poważny jak zwykle, poprosił dumnym głosem o krzesło i usiadł na nim przy królu, który zdziwiony zapytał:
Głos młodzieńcza był bardzo poważny, władca ustąpił. Cały dzień spędzili obaj posępnie obserwując bezowocne wysiłki błaznów, klownów i innych chciwych mężczyzn niepotrafiących przebić się przez mur pychy i powagi. Nie narzekali jednak i bez żadnego uśmiechu trwali w jednej pozycji aż do zmroku, kiedy to kanclerz ogłosił, że wszyscy kandydaci zostali odrzuceni. Słysząc to, księżniczka bez chwili zwłoki klęknęła przed ojcem i opierając głowę na jego kolanach powiedziała:
Wtedy do sali wkroczyło dwóch służących trzymając w rękach ogromny prostokątny przykryty płachtą przedmiot. Z głośnym hukiem postawili go przed tronem i krzesłem. Po chwili płachta została zdjęta a obaj siedzący na widok prezentu po raz pierwszy od wielu lat parsknęli śmiechem.
Król otrzymał lustro.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Ceceron · dnia 28.12.2009 08:51 · Czytań: 977 · Średnia ocena: 3 · Komentarzy: 4
Inne artykuły tego autora: