JAK BUM – CYK – CYK! - Jack Duck
Kategoria Konkursowa » Konkurs "Zegar 09/10" » JAK BUM – CYK – CYK!
A A A
JAK BUM – CYK – CYK!

Było ich dwóch, jeden to kółko zębate, a drugi również, tyle, że mniejsze, chudsze. Zazębiali się, można by rzec, tak na płaszczyźnie ciągłej pracy, co i duchowej. Bo, jak chyba wszystkim doskonale wiadomo, każda śrubeczka, każde żelastewko, każda sprężyna, deska i wahadło posiadają duszę. Nawet kamień posiada duszę, a co za tym idzie również serce, kamienne zresztą. Może dlatego wszystko jest mu tak bardzo obojętne. Kto wie. W każdym razie panowie Zębaci lubili się niezmiernie, choć nie od początku. Ponieważ znajomość zaczęli od potężnej kłótni o podłożu filozoficznym, przez którą to praca zegara opóźniła się o cały kwadrans, a co za tym idzie pan domu, majętny, nierozgarnięty szlachcic wparował na obiad u pewnej urodziwej szlachcianki o tak niefortunnej porze, iż został przezeń wyśmiany i był zmuszon kolejną z rzędu noc spędzić samemu. Całe szczęście jego niewielka lotność umysłu uchroniła wszystkie elementy zegara przed karą. Elementy owe poczuły się jednak co nieco winne i próbowały nawet załatwić swemu właścicielowi towarzystwo tamtejszego sukuba, lecz demonica odmówiła im w wielce finezyjne słowy. A mianowicie:

- Dupy ja mu nie dam, bo finał będzie taki, że podupczy on, podupczy i do klechy, zboczeńca łysego poleci, coby mnie od wszeteczeństwa wyegzorcyzmował. A z proboszczem ja na pieńku mam, nie podaruje mnie ta swołocz i wywłoka stara. O takiego!

Między Bogiem zaś a prawdą, to zwyczajnie szlachcic wielce był niepiękny i w łóżkowych figlach niewprawion. Tako sukubowi spółkować z nim nie licowało. Wybredne wtedy demony po ziemi chodziły, oj wybredne. Dobrze, że po groszu od nocy i dwóch od trupa nie wołały.

A w niedługo później kółka zębate odnalazły wreszcie wspólny język i na następne spotkanie szlachcic nie spóźnił się ni o sekundę. Co oczywiście nie zmieniało faktu, że znów go wyśmiano.
Jedno z kółek zębatych nazywało się Ding, drugie zaś Dong i oba zgodnie utrzymywały, że pochodzą ze szwajcarskiej manufaktury słynącej z najbardziej cenionych na świecie zegarów. Pytano je, dlaczego zatem wcześniej nie znały się, lecz one robiły na to wielce poważne, ceremonialne wręcz miny i powiadały, iż ich fabrykę zbudowano tak ogromną, że niemożliwością byłoby zobaczyć się nawzajem. Po trosze wychodziły na zarozumialców, ale nie przeszkadzało im to zupełnie. Pewnie dlatego, że i tak rozmawiały wyłącznie z sobą.

- Witam cię serdecznie, Dong, jak się pracowało? – zwykł mawiać Ding codziennie równo o siódmej zero-zero i znaczyło to, że właśnie zaczyna się nowy dzień.

- Dziękuję, wybornie, a tobie, Ding? – odpowiadał głosem angielskiego dżentelmena Dong. Twierdził, że wyprodukowano go z prawdziwej brytyjskiej stali i stąd albiońska maniera. Ding po pewnym czasie stwierdził, że on także musi być z brytyjskiej stali – doszedł do wniosku, iż Anglicy przyjaźnią się tylko z Anglikami i nie mają druhów-cudzoziemców, a skoro oni się przyjaźnią na pewno są nimi. Po cichu jednak ubolewał nad tym, gdyż jego skrytym marzeniem zawsze było zostać Francuzem, romantycznym, beztroskim Francuzem o artystycznej duszy. Później stwierdził, że rezygnując ze swoich marzeń niesamowicie poświęca się dla przyjaciela, ba, nawet nie wspomina o tym i nie skarży się na swój los, oto jaką ofiarę składa absolutnie dobrowolnie! Tak postępuje właśnie dżentelmen, pomyślał, jestem więc jednak nim. To, że właśnie zatoczył błędne, kompletnie irracjonalne koło jakoś mu umknęło.

Pracowali oni wspólnie przez ładne pół wieku, pracowali na punktualność dwóch pokoleń – jako że fajtłapowaty szlachcic wreszcie odnalazł miłość swego życia, może nie najnadobniejszą, lecz odnalazł i syna z nią spłodził. Który to syn po ojcu odziedziczył ów zegar wraz z domostwem, kurami, służbą i matką. Której takoż nagle się zmarło, nie wiedzieć dlaczemu.

Któregoś z tych wlokących się niemiłosiernie regularnie dwudziestoczterogodzinnych, tysiącczterystuczterdziestominutowych dni szlachcic junior stwierdził, że należałoby z okazji sylwestra wydać bal. Na którym umyślił sobie panicz znaleźć żonkę. Tak śpieszno było mu pod kołdrę. I pod pantofel.

Sprosił zatem gości, nazamawiał wymyślnych dań, rozkazał służbie omieść pokoje, po czym przystanął zamyślony w salonie i spojrzał z obrzydzeniem na zegar.

- Fuj! – stęknął i zmarszczył się nieładnie. – To paskudztwo jeszcze tu jest? Oburzające! Cóż z tego, że się nie spóźnia, skoro poskrzypuje, a w dodatku wygląda wstrętnie! Ohydztwo, szkarada! Fuj, fuj, fuj! Pewnie wszystko w środku aż zalatuje rdzą, hmmm? – zamlaskał i podszedł do ściany. Otworzył drzwiczki zegara i rozejrzał się po skomplikowanemu kłębowisku rozmaitych konstrukcji. Istotnie, niektóre pokrywały już rozsiane z rzadka krople rdzy, lecz nie dałoby się nazwać tego poważną korozją.

- Złom – stwierdził niewzruszenie szlachcic.

Jakże potężna jest siła ludzkiej głupoty!

I gdy służba do wieczora uwinęła się ze sprzątaniem nakazał jej zabrać zegar sprzed jego oczu. Nazajutrz zaś wyszykowano mu powóz i udał się do miasteczka zakupić nowy czasomierz.

- Służyliśmy wam przez tyle czasu! – jęczały trybiki, kiedy dwóch krzepkich chłopów ściągnęło zegar ze ściany i dalejże wynosić go na śmietnik.

- Wystarczy trochę nas odświeżyć, a będziemy jak nowe! – piszczały zrozpaczone śrubki.

- Panowie, zdaje nam się, że to jakieś wielkie nieporozumienie! – grzmieli pospołu Ding i Dong. – Przecież jesteśmy częścią tego domu, nikt tak nie zna się na swej robocie jak my! Cóż, żeśmy niepierwszej młodości, wszak bogata empiria przywilejem leciwych! Panowie, znamy się przecież nie od dziś, myśmy to bili dwunastą w każde urodziny panicza, nie pamiętacie? Jesteśmy niezastąpieeeeeeni!

Chłopi niestety byli zaledwie ludźmi, mowa zegara była dlań tylko jazgotem, piskiem i skrzypieniem, co jeszcze bardziej pogłębiało ich w przekonaniu o słuszności decyzji szlachcica. Zaś domyślić się niczego nie mogli, gdyż nigdy na poważnie o niczym nie myśleli.

Poza tym filozofia głosząca, że stare jest gorsze, a młode jest lepsze przekonywała ich w zupełności – w końcu młode błyszczało, zaś stare nigdy.

- Nie wszystko złoto co się świeci! – wrzeszczeli zegarowicze i zaraz zamilkli, gdyż wrzucono ich do starej komórki, po czym zaryglowano drzwi. Zapadły sakramenckie ciemności i pozostał już tylko trzask gniecenia zegara przez pospolite drewno. Oraz ostatni stukot wahadła, które opadło i już nigdy się nie podniosło.

Tymczasem powrócił szlachcic, służba wtaszczyła nabytek do salonu i pozostawiła gospodarza z nim sam na sam. Panicz podszedł doń rozpromieniony i przesunął dłonią po szlachetnym, śliskim jak lód mahoniu, wsłuchał się w rytmiczne cykanie i czekał tak aż do pełnej godziny.

Wtedy nowe, lśniące wahadło stęknęło i zegar zapiszczał przeraźliwie. Wył tak dziesięć razy, a potem znów pojawiło się cykanie. Gospodarz pokręcił chwilę nosem, lecz rzeźbione wzory i wypolerowane do blasku ściany udobruchały go natychmiast. Westchnął majestatycznie, poprawił ubranie i wyszedł zadowolony.

Na zabawę zjechało się multum gości, znamienite osobistości, piękne damy oraz wytworni panowie. Panicz witał wszystkich z uśmiechem i ochoczo zapraszał do środka. Służba w odświętnych liberiach robiła to, co wychodziło jej najlepiej – usługiwała. Jednak iskrzący się dumnie zegar przyciągał jeszcze większą uwagę, aniżeli dania serwowane przez lokai. Zachwycali się nim wszyscy bez wyjątku, otwarcie gratulowali szlachcicowi gustu i rzucenia w kąt dziecinnego sentymentalizmu. Wprost nie mogli oderwać odeń oczu, tak pięknie jaśniał w świetle jaskrawych lamp, tak wspaniale się prezentował.

Zaczarował ich.

Rzekłbyś, omamił, odurzył jak narkotyk.

Jak Królowa Śniegu.

Popijając drogie alkohole, smakując niezliczonych potraw i rozprawiając o wszystkim naraz o mało nie zauważyli, że północ zbliżyła się niebezpiecznie, że jest już tuż-tuż, że puka do drzwi młodą twarzyczką nowego roku. Wstrzymali zatem rozmowy, odstawili talerze pozostawiając w rękach jedynie smukłe kieliszki, a służba zaczęła znosić butelki szampana. Panowała cisza, cykanie wydawało się zatem głośniejsze, bardziej majestatyczne, imponujące. Znów tarcza zegara i kołyszące się nieprzerwanie wahadło przyciągnęło dziesiątki spojrzeń, które przylgnęły doń mocno. I nie myślały się odrywać.

Aż do północy.

Aż nie nadejdzie Nowy Rok, którego Nowy Zegar był zwiastunem, heroldem – a tak przynajmniej sądzili.

Czekali i czekali, aż wreszcie wskazówka dobiegła szczytu i goście zamarli.

W ogrodzie służący przystanęli pochyleni z płonącymi pochodniami nad wielkim stosem chrustu i drewna, wkoło którego – już płonącego – wszyscy mieli zamiar tańczyć i radować się. Upuścili pochodnie, a gałęzie zajęły się błyskawicznie, roziskrzyły, zadymiły popielatym kłębem.

Wahadło zakolebało się, z głębi zegara wydobyło się przeciągliwe zgrzytanie, potem coś zachrzęściło i wyłamało z mechanizmu. Następnie usłyszano wysokie skrzypienie, jakby ktoś wchodził przez nie oliwione od lat drzwi.

Cyk – cyk – bum!

Absolutna klapa. Zebrani zamruczeli gniewnie, miny im zrzedły. Co poniektóre damy zaniosły się płaczem. Stracili ochotę na szampana i tańce.

Nieboszczyk szlachcic senior przewrócił się z hukiem w grobie.

- Zepsułeś pan jedyną taką okazję w roku – odezwał się oskarżycielskim tonem pewien smagły wąsacz. – Wstydź się pan!

Szlachcic nie zwrócił na niego większej uwagi, gapił się na zepsuty zegar otępiałym wzrokiem i jęczał cienko.

- Co ja narobiłem? – zaszeptał. – Durniu, przejrzyj na oczy! Ludzie, gdzie mój stary zegar? – zawołał z iskierką nadziei w oczach. – Gdzie on jest?!

- Kazaliście do komórki – odparł zmieszany służący. – A jak do komórki, to na opał, wiadoma rzecz. Więc żeśmy rozebrali i go tutej, o – wskazał ręką na strzelające w górę płomienie. – Samiście mówili.

Skwierczące, połamane części starego zegara oraz te, które poszły na przetopienie, śrubki, trybiki, Ding i Dong wcale nie cieszyli się z nieszczęścia szlachcica. Płakali rzewnie, gdyż z powodu zwykłej ludzkiej głupoty i powierzchowności ucierpieli wszyscy. I goście, i panicz, i oni.

Nowy zegar zaś wciąż lśnił, błyszczał i prezentował się wyśmienicie, lecz nikt nie chciał już na niego patrzeć, ponieważ brakowało mu najważniejszego, czyli odpowiedniego wnętrza, był zwykłym wypolerowanym sztubakiem, pustym sreberkiem, wypchanym futrzakiem, zdobionym pęcherzem – a właśnie przekłuto go i przejrzano na oczy.

Nie wszystko złoto co się świeci!

Midas, on wam powie.

Hej, tylko wyciągnijcie z tego jakiś morał, co?

Jak bum – cyk – cyk!
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Jack Duck · dnia 30.12.2009 00:30 · Czytań: 1275 · Średnia ocena: 3 · Komentarzy: 1
Komentarze
Elwira dnia 16.02.2010 11:32 Ocena: Dobre
Opowiadanie z mądrym morałem, niestety, zbyt dosłownie podanym, można było zostawić bez czterech ostatnich zdań. Styl dobry, konsekwentny, żywy, czyta się dobrze i przyjemnie, chociaż było kilka potknięć.
Pozdrawiam.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
27/03/2024 22:12
Serdeczne dzięki, Pliszko! Czasem pisząc, nie musiałem… »
pliszka
27/03/2024 20:55
Kaz, w niektórych Twoich tekstach widziałam więcej turpizmu… »
Noescritura
25/03/2024 21:21
@valeria, dziękuję, miły komentarz :) »
Zdzislaw
24/03/2024 21:51
Drystian Szpil - to i mnie fajnie... ups! (zbyt… »
Drystian Szpil
24/03/2024 21:40
Cudny kawałek poezji, ciekawie mieszasz elokwentną formę… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:18
@Optymilian - tak. »
Optymilian
24/03/2024 21:15
@Zdzisławie, dopytam dla pewności, czy ten fragment jest… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:00
Optymilian - nie musisz wierzyć, ale to są moje wspomnienia… »
Optymilian
24/03/2024 13:46
Wiem, że nie powinienem się odnosić do komentarzy, tylko do… »
Kazjuno
24/03/2024 12:38
Tu masz Zdzisław świętą rację. Szczególnie zgadzam się z… »
Zdzislaw
24/03/2024 11:03
Kazjuno, Darcon - jak widać, każdy z nas ma swoje… »
Kazjuno
24/03/2024 08:46
Tylko raz miałem do czynienia z duchem. Opisałem tę przygodę… »
Zbigniew Szczypek
23/03/2024 20:57
Roninie Świetne opowiadanie, chociaż nie od początku. Bo… »
Marek Adam Grabowski
23/03/2024 17:48
Opowiadanie bardzo ciekawe i dobrze napisane.… »
Darcon
23/03/2024 17:10
To dobry wynik, Zdzisławie, gratuluję. :) Wiele… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty