Donżuan polewa wódkę. Różnych trunków już próbował, ale zawsze wracał do okowitki. Wino to niby taki rarytas, a łeb potem napierdala jak czort. Więc polewa czystą.
Jego ruchy wciąż jeszcze są płynne, chociaż straciły już nieco swej elastyczności. Stopniowo narastają też problemy z ich koordynacją. Nie, to nie przez bliskość śmierci, ale bliskość dna butelki. Donżuan polewa z uwagą. Nie uroni ani kropli.
Ktoś pyta:
- Jak leci?
- Już nie leci, biorę penicylinę – żartuje Donżuan.
Damy, jak to damy, chichocą, a później dociera do nich sens dowcipu, więc czerwienieją i chichocą jeszcze głośniej. Pewnie powinny być oburzone, ale sporo już wypiły i świetnie się bawią.
Donżuan polewa z premedytacją. Już od dawna bardziej wierzy w alkohol, niż w swój urok osobisty.
Gdyby dobrze mu się przyjrzeć, można by zobaczyć, jak ten osławiony czar poszarzał, jaki zrobił się chropawy, już ledwo, ledwo tli się w oczach i smutno-cynicznym uśmiechu. Nie mija jednak, wspomagany legendą i bezczelną rutyną właściciela. Donżuan polewa damom wódkę, żeby zamaskować braki.
- Tak – mówi. – To żart. Chociaż i prawda – dodaje. - Miałem trypsia. Przywiozłem z Niemiec. Wtedy, w latach siedemdziesiątych, jak jeździłem na występy, to biedny byłem, goły, jak turecki święty, ale dziwki za darmo mi chciały dawać... taka poszła fama o artyście... No i trypsiu został na pamiątkę. Ale cóż to w dzisiejszych czasach za problem? Łyka się antybiotyki i po bólu... No, prawda, przez jakiś czas nie można stukać...
Damy ogarnia konsternacja, bo jak to? Tak po prostu? Tak się przyznać? Tak „trypsiu” mówić?
Ale szybko tłumaczą sobie: „trypsiu” to nie to, co „syfilis”. „Trypsiu”, to coś oswojonego, swojskiego, naszego... Czym tu się gorszyć? Ludzka rzecz.
Uspokojone, wychylają kolejny kieliszek.
Donżuan polewa z wyrozumiałością. On już niejedno w życiu widział.
Kiedyś, to nawet chciało mu się uwodzić. Bawić gładkimi słówkami. Zdobywał damy i cieszył się każdą zdobyczą, zapisując kolejny numer telefonu pod który nigdy nie zadzwoni i następny adres, którego nigdy nie odwiedzi.
Teraz już wie, że wystarczy zapytać wprost: co powiesz, kiciu, na małe jebanko? Efekt jest taki sam, jak przy długich zalotach: odmowa albo zgoda. Innych możliwości przecież nie ma. Donżuan polewa wódkę, która nagle wydaje mu się gorzka.
Gorzka będzie też mina jego kobiety, kiedy zobaczy w progu wracającego wybrańca. Donżuan sam nie wie, dlaczego ta dużo młodsza, ładna i niegłupia dziewczyna jeszcze z nim jest. Wychyla więc pełny kieliszek za jej zdrowie i polewa towarzystwu ponownie. Zabawa trwa.
***
Obserwuję tę scenę z uwagą rosnącą wraz z poziomem alkoholu w mojej krwi. W końcu postanawiam podejść.
- Podziwiam pana – mówię. - Podziwiam za to, że potrafi pan rozbawić damy prostackimi żartami, że na tak wiele może pan sobie pozwolić i nie zostać uznanym za chama.
Donżuan patrzy na mnie mętnym wzrokiem:
- Świetnie, kiciu, a co powiesz na małe jebanko?
- Spierdalaj – odpowiadam i dławiąc się łykam czystą.