Znalazł go ten stary goprowiec, którego później w telewizji pokazywali. Nieźle był wnerwiony. Znaczy goprowiec, nie Krzyś, bo on akurat spokojny był. Tylko trochę zesztywniał. Trzy noce w śniegu robią swoje. Zwłaszcza jak się nie żyje.
***
Gliniarz, który nas później przesłuchiwał, chciał wiedzieć co i jak.
- Ale my się pierwszy raz widzimy, panie władzo. - Odpowiadaliśmy.
- Ta sama dzielnica, ta sama szkoła, te same dupy i pierwszy raz się widzicie? - wrzeszczał. A my wpadaliśmy w śmiech, bo jak krzyczał, to mu ślina na koszule kapała i musiał wychodzić.
- Edek! Weź ich, bo mnie szlag trafi - krzyczał jeszcze i trzaskał drzwiami. Chwilę siedzieliśmy w samotności, ale nawet nie rozmawialiśmy. Niby o czym. Po paru minutach przychodził gruby Edek. Jeden z tych, którzy nas aresztowali. Kawał spasionego chama w krawacie zaciśniętym tak, że mu ślepia na wierzch wychodziły. Jak na nas wrzeszczał to myślałem, że mu gałki oczne pękną. Kiedy wyszedł się odlać, to nawet chcieliśmy się zakładać czy dostanie w końcu zawału. Ale zaraz przyszło kilku w czarnych mundurkach z pałami i wzięli nas na oddzielne kwatery. Mi się trafił gruby Edek. Nigdy nie miałem szczęścia.
- Dostaniesz parchu za zabójstwo dwadzieścia pięć lat, to jeszcze będziesz petycje pisał żeby móc zeznawać. Czemu go zabiliście? - pytał nieźle już spocony z nerwów. Ale ja dalej swoje, że nikogo nie znam, nic nie wiem, akurat byłem gdzie indziej i Edek się zdenerwował. Skinął na tego w czarnym mundurze, który stał za mną. Usłyszałem tylko, że coś wyciąga i poczułem jak zsuwam się z krzesła. Miał siłę skurwiel. Ocknąłem się w celi. Obok mnie siedział jakiś facet w kitlu i gruby Edek.
- Oczywiście funkcjonariusz zostanie ukarany, nie ma sensu pisać skargi - i tak dalej. Dziwny rodzaj przeprosin. A świńskie oczy świeciły mu się z radości jakby trafił szóstkę. Gapił się na mnie chyba kilka minut. Czekał, aż wyciągnę ten cholerny kupon i potwierdzę. Miałem już mówić, że teraz to gówno im podpiszę, chyba że oskarżenie o pobicie, ale strasznie zachciało mi się palić.
- Paczkę papierosów. Chcę paczkę marlboro. Później wam wszystko opowiem.
***
To była chyba niedziela, jak Krzyś do mnie przyszedł. Tak, to musiała być niedziela, bo miał na sobie ten garnitur z lumpeksu.
- Święto jest, trzeba wyglądać - tłumaczył całkiem poważnie.
Krzyś zawsze był trochę dziwny. Taki humanista ze skomplikowaną duszą i głupimi pomysłami. Kiedyś zadzwonił do mnie o trzeciej w nocy, że jest nad Wisłą i jak zaraz nie przyjadę, to on skoczy.
- Krzyś, nie pierdol - odpowiedziałem i poszedłem spać. Na drugi dzień zadzwoniła jego matka, że syn jest w szpitalu, że musiał się poślizgnąć i spaść z mostu. Byliśmy u niego później w odwiedziny.
- Mówiłem ci - powiedział i cynicznie się uśmiechnął. A potem już nic nie mówił. Telefonów też nie odbierał. Pojawił się dopiero po jakimś miesiącu, w tą niedzielę, w swoim odświętnym garniturze. Chciał jechać w góry.
- Jak cię górale zobaczą tak ubranego, to ciupagą dostaniesz w ten durny łeb i już z żadnego mostu nie będziesz musiał skakać - powiedziałem.
- Nie dzisiaj. Weźmiemy chłopaków, ty masz samochód i pojedziemy na parę dni. Wiesz, gdzieś daleko, gdzie nie ma ludzi - tłumaczył.
- Dobrze Krzyś, pogadaj z chłopakami i pojedziemy - odpowiedziałem, bo bałem się, że znowu pójdzie na ten most, albo wymyśli jeszcze coś głupszego.
***
No i pojechaliśmy. Przez Radom, Rzeszów, Sanok. Później na Ustrzyki Dolne, przez Górne i na Wołosate. Tam jeszcze dojeżdża PKS. Ale zaraz dalej kończy się droga i nie ma już nic. Kilka kilometrów lasu i granica. Stoją jeszcze ruiny starych wsi, spalonych i rozpieprzonych w czasie wojny. Bukowiec, Horyczne, Lutoskie. No to zostawiliśmy samochód i ruszyliśmy w tamtym kierunku. To był początek marca, ale śniegu było jeszcze po kolana. Po kilkuset metrach przez zaspy Krzysiu zgubił buta, ale nawet się nie zorientował. Dopiero parę minut później, jak stanęliśmy zapalić.
- Wyjmij z plecaka jakąś koszulę i zawiń, bo ci stopę odmrozi i daleko nie zajdziemy - mówiłem.
- Pierdolę - odpowiedział, wstał i poszedł dalej. A ja już nie marudziłem. Pociągnąłem łyk Nemiroffa kupionego jeszcze w Ustrzykach i poszedłem za nim. Chłopaki zostali zjeść kiełbasy z chlebem.
- Dogonimy was - mówili.
Minęło parę godzin, nie dogonili nas. Było już jakoś pod wieczór, bo nagle zrobiło się ciemno. A pogoda w ciągu pół godziny potrafi zmienić się dość mocno. Zaczął sypać śnieg, spadła temperatura i wiał wiatr. Krzyś szedł kilka metrów przede mną. Nawet go nie widziałem, słyszałem tylko skrzypienie jego kroków. Tu śnieg był już twardszy.
- Zatrzymaj się, dam ci latarkę! - wołałem. Ale on tylko to swoje "pierdolę" i szedł dalej, a ja musiałem już dobrze nasłuchiwać, żeby go nie zgubić. Chcieliśmy znaleźć jakąś chatę, budę, albo chociaż ruiny. Cokolwiek. Byle miało ze dwie ściany i dach, żeby ochronić się od wiatru i śniegu. Po jakiejś godzinie używania latarki, padły baterie. Może od mrozu, a może po prostu się wyczerpały. Teraz znalezienie jakiejkolwiek chałupy graniczyło z cudem porównywalnym do zamiany wody w wino. Krzyczałem do Krzysia żeby się zatrzymał, to odpoczniemy trochę, rozgrzejemy się wódką i pomyślimy co robić. Ale on nie reagował. Zapierdalał w tym śniegu prosto przed siebie, nie wiedząc pewnie nawet gdzie idzie. A może on wiedział. Dogoniłem go, ale dalej się nie zatrzymywał.
- No stój kurwa! - krzyknąłem i przewróciłem go na śnieg. A on po prostu się położył, jakby był na plaży i spokojnie powiedział: - Okej. Wyciągnąłem z plecaka flaszkę, pociągnąłem solidny łyk. Podałem Krzysiowi, ale on nawet nie drgnął.
- Wypij, bo ci dupę odmrozi - powiedziałem. Chyba na mnie popatrzył i odwrócił głowę. Wypiłem jeszcze parę łyków i schowałem butelkę.
- Idziemy? - zapytałem.
- Idź sam - odparł nie poruszając się.
- Gdybym wiedział gdzie iść, to bym poszedł.
- Pod Tarnicą jest dyżurka GOPR - rzucił od niechcenia. Nawet chciałem mu przypierdolić, ale nie miałem siły.
- Może wykopiemy jakiś dół i prześpimy się trochę, a rano poszukamy chłopaków? - spytałem, ale moje pytanie zostało bez odpowiedzi. Wyciągnąłem flaszkę i odpiłem parę łyków. Przez kilka minut próbowałem ustalić z której strony wieje wiatr, żeby usypać jakąś zaspę, wykopać płytki dół, jakoś osłonić się od wiatru. Ale wiał z każdej strony. Właściwie to zrobiło mi się już wszystko jedno. Wyciągnąłem z plecaka co tam miałem. Druga para spodni ledwo na mnie wlazła. Włożyłem dwa swetry i schowałem się do śpiwora. Krzyś dalej siedział w tym samym miejscu. Wyglądał jak jakiś mityczny stwór. Wiatr zaczął już tworzyć swoje wzory na śniegu, którym był przysypany.
- Jak chcesz, to możesz iść - powiedział w pewnym momencie.
- Gdzie Krzyś? Gdzie mam iść? - zapytałem, ale znowu nie odpowiedział. Pociągnąłem jeszcze z butelki, którą schowałem do śpiwora i zasnąłem.
Nie wiem jak długo spałem. Obudził mnie ból w płucach. Cały czas padał śnieg. Pomimo prowizorycznej osłony, byłem tak zasypany, że miałem problemy z oddychaniem. Wylazłem z tego barłogu i rozejrzałem się w około. Krzyś siedział oparty plecami o drzewo. Przykrywała go półmetrowa warstwa śniegu. Próbowałem odkopać. Śnieg przylegający do ciała był już tak zamarznięty, że pozdzierałem sobie palce. Krzyś w dłoni trzymał długopis, a obok leżał jego notes. Nie wiem co chciał napisać. Kartki były przemoknięte, atrament rozmazany i niczego nie dało się odczytać.
Ze śpiwora wyjąłem resztkę flaszki. Łyknąłem i poszedłem w kierunku, z którego wydawało mi się, że przyszliśmy. Kilkaset metrów dalej trafiłem na leśną drogę, wzdłuż której tkwiły w ziemi pnie po wyciętych drzewach. W nocy musieliśmy przejść tuż koło niej. Po kilku godzinach byłem w Wołosatym. W Ustrzykach Górnych przejechałem koło stacji GOPR. Po chwili zawróciłem, żeby powiedzieć o Krzysiu, że leży tam, 400-500 metrów od tych powycinanych drzew przy drodze.
***
- Kilka minut później zorganizowali akcję poszukiwawczą. Kazali mi podać nazwisko i adres, żeby wpisać do księgi wypraw. I tak wiedziałem, że po nas przyjdziecie, więc podałem prawdziwe. Wolałem, żeby było szybciej. A oni ciała szukali jeszcze dwa dni. To chyba już wszystko, nie? I jak? Podobała się panu opowieść, panie śledczy? - spytałem i zaciągnąłem się papierosem.
- Kiedy i gdzie spotkałeś się ze swoimi kolegami? - opowieść chyba mu się spodobała, bo nawet lekko się uśmiechnął.
- Wczoraj, w Warszawie - odpowiedziałem spokojnie.
- Poczekaj - Gruby Edek wyszedł z pokoju. Wrócił po kilkunastu minutach z dwoma gadami w czarnych mundurach.
- Nie zdążyliście ustalić wspólnej wersji? Twoi koledzy zeznali zupełnie co innego - musiał być nieźle wkurwiony, ale nawet nie krzyczał. Machnął tylko na dwóch goryli. A ja zdążyłem jeszcze rękami zasłonić głowę. Bili mnie przez kilka minut, później straciłem przytomność.




Przeczytałam jednym tchem! Szkoda, że jeszcze nie poprawiłeś tego, o czym wspomniał Jack, bo to niedociągnięcie bardzo rozprasza. Jak to się zaczęło? Co się wydarzy za chwilę? Czekam na dalszy ciąg.
Lubię takie opowiadania. Masz czytelniczkę


Gratuluję i pozdrawiam.






Dłużej nie zwlekajcie. 
Pozdrawiam.



pozdrawiam logujących się
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: Przeglądaj promocje na książki i komiksy | montaż anten Warszawa | Komercyjne Sesje Rpg - Zielonka k/Warszawy - Mistrz z Gralnią | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt