Kot i Śmierć - Alicja Przybysz
Proza » Fantastyka / Science Fiction » Kot i Śmierć
A A A
1.
- Chodź, nie ociągaj się, bo więcej cię ze sobą nie wezmę. – Poirytowana dwunastolatka walczyła z jednej strony - z ogromną torbą; z drugiej - z czteroletnią dziewczynką, która nie mogła oczu oderwać od kota, leżącego na werandzie mijanego domu.
- Ale zobac, jaki on wielki. – Przystanęła raptownie.
Dwunastolatka omal nie upuściła torby.
- Do cholery ciężkiej, Wiktoria, odbiło ci?! – sapnęła. – Mama na nas czeka, chodźże w końcu.
- Ale zobac. – Czteroletnia Wiktoria aż zarumieniła się z przejęcia. – Nase koty nie są takie wielkie. No, zobac tylko, Malwina, jaki on jest ogjomny.
Malwina chwyciła siostrę za rękę, przeklinając w duchu chwilę, w której wpadła na pomysł, żeby zabrać tę czteroletnią kulę u nogi. Mama oczywiście ostrzegała, tłumaczyła, ale na próżno. Uparła się i koniec, a teraz najchętniej zostawiłaby nieznośnego bachora i poszła dalej sama. Niech stoi i gapi się na tego durnego kota.
- Chodź. To jest najzwyklejszy w świecie kot. Zwykły szary dachowiec.
- Nie znas się. – Wiktoria wpadła w złość. Zaparła się w asfalt i ani myślała ruszyć do przodu.
Malwina szarpnęła mocniej. Była spocona, zmęczona i wściekła.
- Zobaczysz, nigdy, nigdzie nie wezmę cię ze sobą. Będziesz siedziała w domu sama jak palec, a pod choinkę, zamiast prezentu, dostaniesz ogromną rózgę. Taką najbardziej kłującą. Już ja pogadam z odpowiednimi osobami i będziesz miała przerąbane.
- Niepjawda. To ty dostanies józgę! – Wiktoria zaczęła swój zwyczajowy popis wokalny, wydzierając się ze wszystkich sił. Była zła i rozżalona. Nikt jej nie słuchał. Nigdy. A przecież widać było, że to jest nadzwyczajny kot. Taki bajkowy.
- Prawda, prawda. Mama na nas czeka i opowiem jej wszystko. Przez ciebie nie będzie mogła skończyć piec ciasta i w efekcie zobaczysz, że dostaniesz w tyłek.
- Sama dostanies.
Wiktoria próbowała wyrwać rączkę z mocnego uścisku Malwiny, ale starsza siostra była od niej znacznie silniejsza. Szamotały się przez chwilę, ale w końcu Wiktoria dała za wygraną. Obejrzała się po raz ostatni, żeby zobaczyć bajkowego kota, ale tym razem to nie kot przykuł jej uwagę. Otworzyła buzię ze zdumienia i przywarła do ręki siostry.
- Widzis? – szepnęła.
- Co znowu? – Malwina odruchowo obejrzała się do tyłu. Kot był faktycznie ogromny, ale poza tym najzwyklejszy w świecie. Szary, pręgowany, rasy domowej. Taki koci kundel. Wylegiwał się na poręczy werandy. Pogoda, pomimo grudnia, była raczej wiosenna, a słońce przygrzewało dość solidnie, nic więc dziwnego, że kocurowi nie chciało się siedzieć w domu. - Wiki to jest zwykły kot. Duży, ale zwykły. Bądź grzeczną dziewczynką i chodź, bo już i tak zmarnowałyśmy dużo czasu i mama się pewnie denerwuje.
- Nie kot. Tam, na góze, coś błyszczy. – Wiktoria palcem wskazała kierunek.
Malwina obejrzała się znowu, ale jedyną rzeczą, którą widziała był szary dym, ulatujący z komina. Słabe podmuchy wiatru szarpały nim na wszystkie strony, ale nie było w tym niczego nadzwyczajnego i na pewno nic tam nie błyszczało.
- Zmyślasz, chodźże, bo się wścieknę. – Szarpnęła mocniej rączkę siostry.
Wiktoria z trudem utrzymała równowagę, ale tym razem nie odezwała się. Szła za Malwiną, nie mogąc oderwać oczu od gwiazdy, która migotała tuż nad dachem.
- Cy to jest gwiazda, która pojawiła się wtedy, no wies? – zapytała.
- O czym ty gadasz? Tam nie ma żadnej gwiazdy.
- Mówię ci, ze jest.
- Nie ma i przestań zmyślać. Gapisz się na tego durnego kota i tyle.
- Niepjawda. Tam jest gwiazda. – Wiktoria była bliska łez.
Spojrzała na Malwinę. Pewnie udawała, że niczego nie widzi, żeby zrobić jej na złość.
- Dzień dobry – Malwina przywitała się z sąsiadem.
- A dzień dobry, dzień dobry. – Alojzy Ćmiel był chyba najstarszym mieszkańcem wioski. Malwina była pewna, że ma ze sto lat, jak nie więcej. – A co tam ze sklepu wracacie?! – Był głuchy na jedno ucho i dlatego krzyczał tak, że słychać go było na całą okolicę.
- Tak, mama robi ciasto i zabrakło jej kilku rzeczy! – odkrzyknęła.
No proszę, w ten oto sposób wszyscy dowiedzieli się, że najgorszą gospodynią tegorocznych świąt jest Katarzyna Witka, która zabiera się za pracę, a nie ma wszystkich niezbędnych składników.
- Ależ z was grzeczne dziewczynki!
- A widzi pan tam gwiazdę?! – Wiktoria pociągnęła staruszka za rękaw kurtki.
- Gwiazdę? W biały dzień?! – zdziwił się. – Gwiazdy widać tylko nocą!
- Niepjawda. Jest nad tamtym białym domem. Tam psy kominie!
Alojzy Ćmiel spojrzał we wskazanym kierunku, żeby nie sprawić dziecku przykrości. Często gawędził z małą Wiktorią i lubił słuchać jej dziwnych opowieści, chociaż połowy nie był w stanie zrozumieć.
- A gdzie dokładnie?! – zapytał, mrużąc oczy i uśmiechając się pod sumiastym, białym jak mleko wąsem.
- No tam, psy kominie!
Uśmiech pana Alojzego przygasł w jednej chwili. Przyglądał się przez chwilę budynkowi, po czym szybko odwrócił się na pięcie i ruszył w głąb ogrodu.
- Idźcie lepiej, dziewczynki, do domu – powiedział tylko i zniknął pomiędzy drzewami. Ani razu nie obejrzał się za siebie.
- A widzis? – Wiktoria triumfowała. – Tes widział gwiazdę.
- Nic nie widział. Pewnie coś mu się przypomniało i tyle.
- Niepjawda. Tam jest gwiazda.
- Dobra, dobra, niech ci będzie. Jest i już, tylko chodź trochę szybciej.
Wiktoria uśmiechnęła się. Od samego początku miała rację, tylko że nikt nigdy jej nie słucha.
Obejrzała się jeszcze raz. Dom był już ledwo widoczny, za to płot widać było doskonale, a przy furtce ktoś stał. Zwolniła kroku.
- Co znowu?
- Zobac – szepnęła. – Tam ktoś jest. Stoi jakaś pani, ubjana w taką długę suknię i ma kaptuj na głowie.
- Coś ty znowu wymyśliła? Co ci mama dała dzisiaj na śniadanie?
- Jajecnicę, ale nie wiem, po co mówis o śniadaniu? No, popac tylko. Jakaś dziwna jest ta pani.
Malwina obejrzała się i, jak mogła przypuszczać, ulica była wyludniona. Przy żadnej furtce nie stała jakaś dziwnie ubrana pani. W ogóle było cicho i pusto. Nawet samochody nie przejeżdżały.
- Wiesz co? – powiedziała, cedząc powoli słowa. – Ty będziesz miała poważne kłopoty. Zmyślasz, kłamiesz i opowiadasz jakieś skończone głupoty. Zobaczysz – doigrasz się.
- Ale tam napjawdę stoi pani i jest stjasna. – Wiktoria przywarła do siostry. – Boję się, weź mnie na jęce.
- Chyba ci odbiło? Niby jak mam to zrobić? Widzisz przecież, że niosę torbę!
- Boję się.
- Słuchaj, będziesz szła szybciej, szybciej dojdziemy do domu i ta dziwna pani nic ci nie zrobi.
- Ona nie chce nam nic zjobić.
- No to, o co chodzi?
- Ona chce tam coś zjobić.
- Gdzie?
- W tamtym białym domu. Ceka na coś.
- Przestań. W końcu przestań i chodź szybciej, bo zobaczysz, że źle się to skończy. Wleczemy się już dobre pół godziny.
Tym razem Malwina nie musiała powtarzać tego dwa razy. Wiktoria przyspieszyła, niemal biegła, ciągnąc siostrę za sobą i szarpiąc nielitościwie, ale Malwina nie odzywała się. Lepiej, żeby szarpała i biegła, niż żeby stała i gapiła się na dom sąsiadów. Jeszcze chwila i zaraz będą na miejscu, ale nigdy więcej nie zabierze tej małej wariatki ze sobą. Przenigdy.

2.
Kot wyciągnął się leniwie, pokazując pazury. Lubił takie spokojne, ciepłe dni. Słońce przyjemnie ogrzewało futerko, a ludzie nie robili tyle hałasu. Tak, zima ma niewątpliwie swoje dobre strony. Latem jest stanowczo za głośno.
Usiadł i rozejrzał się wokoło. Zaczął wylizywać łapę, gdy po drugiej stronie ulicy usłyszał głosy. Zerknął w tamtą stronę.
- Małe ludzkie kociaki bez przerwy się kłócą – pomyślał, wracając do przerwanej toalety.
Jeden z kociaków nie mógł od niego oderwać oczu. Położył się więc na poręczy werandy, by być lepiej widzianym. Lubił, kiedy go podziwiano, oglądano i zachwycano starannie wylizaną i zadbaną sierścią. Kociak, najprawdopodobniej płci żeńskiej, o czym świadczyły jaskrawe kolory futerka, przyglądał mu się z nieukrywaną fascynacją. Uśmiechnął się do niej, ale oczywiście ludzie są zbyt ślepi, by móc odróżnić niuanse kociego zachowania
Poprawił się, aby dokładniej wyeksponować co ładniejsze fragmenty futra. To był piękny dzień. Słońce grzało, futro lśniło, a co najważniejsze, żołądek był przyjemnie ciężki. Oczywiście pożywienie, które mu serwowano nie umywało się nawet do małej, tłuściutkiej myszki, ale miało jedną zasadniczą zaletę. Nie uciekało. Wystarczyło wejść do domu, stanąć przy misce, miauknąć raz, góra dwa razy i już jedzonko sypało się strumieniem obfitości. Sprawnie, miło i higienicznie. Raj. Smakowo może nie było zbyt wyszukane. Trochę mdławe, chrupało tyle o ile, ale przecież nie można mieć wszystkiego. Deserek mógł upolować w każdej chwili. Biegało tego sporo po całej okolicy. Pozostawało tylko jedno, zasadnicze pytanie – po co? Po co męczyć się, biegając po polach, tytłając w błocie. Owszem, nie pogardziłby takim rarytasem, gdyby przypadkiem deser sam wlazł do domu. Ale to już zupełnie inna para kaloszy. Żal byłoby przepuścić taką okazję. W końcu, jeżeli samo się pcha w pazury, to musiałby być ciężko chory, żeby tego nie wykorzystać. Zresztą nic tak nie poprawiało nastroju, jak zabawa z myszką. Łapanie, puszczanie, podrzucanie, a adrenalina milutko buzuje w krwioobiegu.
Rozmarzył się. Tak, niewątpliwie to było dobre życie. Bardzo dobre.
Wyciągnął się leniwie. Przejechał pazurami po belce. Obejrzał je i wylizał łapę. Najważniejsza jest higiena. To był absolutny priorytet. Powinien trochę się odświeżyć, zanim wróci do domu.
Podniósł się i nagle zdał sobie sprawę, że nie jest sam. Przysiadł na tylnych łapach, zawijając o nie ogon. Robił tak zawsze, ilekroć coś go zaniepokoiło, a był powód do niepokoju. Ktoś stał przy furtce, a on nie usłyszał kroków. Nie wiedział, jak długo ta dziwaczna postać tam stoi i gapi się na niego. A co gorsza, nie wyczuwał jej zapachu. Gdyby zamknął oczy, mógłby przysiąc, że przy furtce nie ma nikogo, ale oczy nie kłamały. Tam ktoś stał.
- Czego? – miauknął i był pewien, że nie usłyszy odpowiedzi, więc kiedy ją otrzymał o mało nie zleciał z poręczy.
- Nie po ciebie przyszłam dziś, nie twój czas by ze mną iść. – Do jego uszu dobiegł cichy głos. Rozchodził się w powietrzu i otaczał kota ze wszystkich stron. Przypominał nieco szmer, który tworzy się, gdy wiatr hula wśród zeschłych liści.
- Czego chcesz? – syknął kocur. Nastroszył się cały. Nie lubił takich niespodzianek. To miał być dobry dzień.
- Nad domem znak mój lśni, to kres czyichś dni.
- Przestań wierszem klepać. Poeta jesteś, czy co?
- Jam jest Śmierć, przybyłem sam, odejdę z kimś.
Kocur prychnął. Jego to nie dotyczyło. Każdy wiedział, że koty mają dziewięć żyć. Tylko, dlaczego ta cała Śmierć sterczała przy płocie, zamiast wejść do domu, zrobić swoje i nie zakłócać mu spokoju?
- Słuchaj, załatw, co masz załatwić i tyle. – Ziewnął pokazując drobne, ale ostre jak szpilka zęby. – Sterczysz pod płotem i świat zasłaniasz.
- Jeszcze nie nadszedł czas.
- To po grzyba teraz żeś przylazła, czy przylazł? Ja tam nie wiem, czyś ty samiec czy samica, ale mam dla ciebie dobrą radę. Idź sobie gdzieś, no nie wiem, gdzie tam Śmierć łazi. Może idź na kawę, albo herbatę. Tutaj niedaleko jest bar. Odpoczniesz sobie, pogadasz. Mam nadzieję, że kocia śmierć jest bardziej zaradna.
- Śmierć to śmierć, jedno imię jej.
- Może i jedno, nie w tym rzecz. No przecież nie będę ci tego tłumaczył. Koty po prostu mają dziewięć żyć i o ile mnie pamięć nie myli, to ja jeszcze żadnego nie straciłem.
- Jedno życie masz, czyś człek, czyś zwierz.
- No wiesz? To ja jestem kotem i chyba wiem lepiej! Ty mi lepiej powiedz, o której, tak przypuszczalnie, załatwisz swoje i poleziesz w cholerę?
- Aż zniknie znak.
- Znak? Jaki znak?
- Znak, co płonie na niebie i przyzywa mnie.
Kot zwinnie zeskoczył na ziemię. Był jednym z najlepszych skoczków w okolicy, ale nie był pewien, czy ta cała Śmierć zwróciła należytą uwagę, z jaką gracją i płynnością znalazł się na ziemi. Nie widział jej oczu. Właściwie to nie widział niczego za wyjątkiem zarysu ciała, które było wybitnie ludzkie. Głowę i twarz skrywał kaptur, a na plecy, ramiona i nogi spływała długa, powłóczysta szata. I ta szata była zupełnie nieruchoma. Wiatr co chwilę tarmosił jego futrem, ale ubranie Śmierci nawet nie drgnęło. Było jakby martwe. Uśmiechnął się pod wąsem.
- Dobre porównanie – pomyślał, zachwycony swoją inteligencją i błyskotliwością. – Ubranie Śmierci jest martwe. Będę musiał opowiedzieć o tym temu zarozumiałemu Kulfonowi z końca wsi. – No i gdzie jest ten znak? – zapytał głośno, zaglądając do góry.
- Ja go widzę i ci, których kres blisko jest.
- Czyli co? Mów zrozumiale, bo widzisz, ja tam niczego nie widzę. To chyba dobrze, nie? A, zaczynam rozumieć. Jeżeli ktoś go zobaczy, to ty po tego kogoś przyjdziesz?
- Widzą go wszyscy ci, których nić wkrótce przerwie się.
- A nie mógłbyś po prostu powiedzieć, że ten cały znak widzą ci, co to wkrótce umrą? Po co to dziwne ględzenie wierszem? Słuchaj, to może idź trochę wcześniej, zrób, co masz zrobić i nie szpeć mi posiadłości. Odstraszasz ewentualnych gości.
- Przyjdzie czas, gdy zniknie znak. Wtedy pójdę i poprowadzę duszę tam, gdzie osądzi ją Pan.
- Znak – srak. Gadasz, jak po ciężkim przejedzeniu. – Kocur nie czuł już niepokoju. Ta cała Śmierć była bardziej śmieszna niż straszna. – Takie stany miewam, gdy na przykład najpierw zjem pełną miskę żarcia statycznego, a zaraz potem napatoczy się deserek. Wyrzygać się już nie da, więc trzeba wcisnąć na chama, a później dzieją się przerażające rzeczy. Brzuch ci się nadyma jak balon, jest się całym zgazowanym i chodząc, zostawia za sobą dość wyraźny, zapachowy ślad, aż musi się zwiewać na dwór, bo w domu nie wysiedzisz. A jakie ma się wtedy myśli? Głowa mała. Raz, wyobraź sobie, zupełnie bez sensu, przyszło mi do głowy, że mógłbym jedno ze swoich żyć poświęcić dla któregoś z ludzi, którzy ze mną mieszkają. Wyobrażasz to sobie? Fakt, że napieprzał mnie wtedy żołądek i samica głaskała mnie po obolałym brzuszku i w ogóle łaziła koło mnie na palcach, ale przecież to zupełny odjazd. Ja miałbym poświęcić swoje bezcenne życie jakiejś dwunożnej, głupawej istocie, która dwa razy dziennie obdziera się ze skóry? A niekiedy nawet częściej. Aż cały się zgrzałem.
- Nie można kupczyć żywotem swym. Gdy Śmierć przychodzi to końca znak. To kres żywota dla jednego z was.
- A tam, nie można. Gadanie. Oczywiście, że można. Jest jeden znak i jedna istota wędruje z tobą gdzieś tam. I teraz załóżmy, zupełnie hipotetycznie, mam taki kaprys, ciacham się, umieram i co? Musisz mnie zabrać ze sobą.
- Ty odejdziesz i ten, którego znak na niebie lśni.
- A gdybym się pociachał i powiedział, że robię to dla tego kogoś i że oddaję swoje życie, aby ten ktoś mógł żyć. To, co wtedy?
Śmierć nie odpowiedziała. Stała przy bramie jak kołek i nawet nie drgnęła, ale kot wyczuł, że trafił w dziesiątkę.
- A widzisz? – triumfował. – I wiesz, co zrobię? Udowodnię ci, że nie jesteś wcale taka mądra. Spłatam ci takiego figla, że długo będziesz się ode mnie trzymała z daleka. Ciekaw jestem, co wtedy zrobisz? I pamiętaj, cokolwiek byś nie mówiła, kot ma dziewięć żyć, więc uważaj. W przyrodzie absolutnie nic nie jest pewne.
Przeciągnął się, ziewając ostentacyjnie.
- A teraz wybacz, ale jestem zmuszony cię pożegnać. Nie chce mi się dłużej z tobą gadać, tym bardziej, że zrobiło się cokolwiek chłodnawo, a i żołądek domaga się podwieczorku.
Starał się być nonszalancki, ale w środku czuł lekki niepokój. Ot i koniec miłego dnia. Postać stojąca przy płocie wybitnie zepsuła mu humor. Wręcz organicznie nie znosił takich zarozumialców. Nikt nie będzie mu mówił, co może zrobić, a czego nie. Raz wspiął się po niemal pionowej ścianie i doskonale wiedział, że nie ma rzeczy niemożliwych, a jak będzie miał fantazję, to mu to udowodni. Niby Śmierć, a taka niedoświadczona. Skąd oni biorą takich partaczy? Na niczym zupełnie się nie znają.
Zmierzył wzrokiem na odchodnym ciemną postać i pobiegł w stronę okienka piwnicznego. Przekąsi sobie coś dobrego, a następnie wyciągnie się na kanapie i pozwoli łaskawie podrapać się po brzuchu. Musi jakoś ukoić skołatane nerwy.

3.
- Gdzie jesteś? – Była umęczona. Teraz rozumiała subtelną różnicę pomiędzy zmęczeniem a umęczeniem.
- Za dwie godziny powinienem być w domu. – Głos Eryka był dziwnie odległy.
- Bartkowi się pogorszyło. Nie powinniśmy byli go zabierać do domu. To moja wina. – Bardzo starała się powstrzyma łzy, ale nie dała rady. Spływały po twarzy, łaskocząc w skrzydełka nosa. – To musiało się tak skończyć. Lekarz nas ostrzegał, ale nie słuchałam. Byłam tak potwornie zmęczona szpitalem i tym wszystkim.
- To nie jest twoja wina. To nie jest niczyja wina. To normalna kolej rzeczy. Zresztą jesteś pielęgniarką i potrafisz zrobić sama wszystko to, co zrobiono by w szpitalu. Dostanie leki, przetoczą mu krew i znowu będziemy walczyć. Zobaczysz, że tym razem uda nam się. Znajdą dawcę. Pamiętasz, co mówił lekarz? Remisja nie zawsze kończy się sukcesem.
- Wiem. Podłączyłam go do kroplówki, ale jest ciągle potwornie blady.
- Wszystko będzie dobrze. Zaraz będę w domu.
- Może nie powinnam czekać. Wezwę pogotowie.
- Nie. Wiesz, jak to działa. Zaczną go wozić, Bóg wie gdzie. Bus jest przygotowany. Wystarczy wstawić łóżko szpitalne i pojedziemy od razu do Więcławskiego.
- A jesteś pewien, że będzie w szpitalu? Jutro wigilia.
- Rano dzwoniłem do niego. Ma dyżur.
- No dobrze. Czekam. Jedź ostrożnie.
- Wiesz, że jeżdżę najostrożniej, jak tylko się da.
Uśmiechnęła się. Eryk nigdy nie kłamał, a kiedy nie mógł powiedzieć prawdy, wymyślał takie pokrętne tłumaczenia.
- Wiem, skarbie. Tyle, że jedziesz ostrożnie tylko wtedy, gdy siedzę obok ciebie, a teraz jesteś sam.
- Nie przesadzaj.
- Jedź powoli i nie martw się.
- Kocham cię.
- Ja ciebie też. Pa.
Położyła telefon na szafce. Przyglądała się chwilę swojemu odbiciu w lustrze. Otarła łzy. Oczy miała czerwone i opuchnięte. Wyglądała jak królik. Uśmiechnęła się. Lubiła to lustro. Dostała je od babci na osiemnaste urodziny. Było piękne. Starą, kutą oprawę zdobiły drobiny złotej foli. Miało przynosić szczęście, ale im szczęście nie było pisane. Od dwóch lat znajdowali się w ciemnym tunelu, a w oddali była tylko noc i czerń.
Przeczesała palcami ciemne, krótko obcięte włosy. Starała się dbać o siebie. Niemal codziennie robiła makijaż, ubierała się, starannie dobierając dodatki, ale dzisiaj nie miała już siły. Dzisiaj stan jej syna był bardzo zły, a ona sama była zbyt umęczona, żeby myśleć o czymkolwiek innym.
- Miau.
Popatrzyła w dół. Kocur siedział na podłodze i uważnie jej się przyglądał.
- Miau – miauknął przeciągle.
Niekiedy miała wrażenie, że chce jej coś powiedzieć.
- Co tam, Kiko? Jesteś głodny?
Kot wstał, przeciągnął się i potruchtał do kuchni. Może ona nie rozumiała kociej mowy, ale wyglądało na to, że koty doskonale rozumieją ludzi.
Poszła za nim. Siedział przy misce. Nasypała mu suchej karmy.
- Nie mam niczego więcej. Musisz się zadowolić tym, co jest. Wiem, że nie przepadasz, za Whiskasem z wołowiną, ale nic na to nie poradzę.
Kot obwąchał jedzenie, a koniec ogona majtał mu na wszystkie strony. Była to wyraźna oznaka niezadowolenia.
- Chcesz coś lepszego? To idź sobie upoluj. W końcu mieszkamy na wsi i nie ma z tym problemu.
Zostawiła kota i poszła do pokoju. Ich dawna sypialnia została zamieniona w salę szpitalną, a ilekroć przekraczała jej próg, czuła paraliżujący strach. Za każdym razem było tak samo. Bała się. Bała, że kiedy wejdzie do pokoju, jej ukochane dziecko nie będzie już oddychało. Odejdzie, a jej nie będzie przy nim. Początkowo nie odchodziła od łóżka niemal wcale. Doprowadzała się tym do obłędu, ale kiedy Eryk wrócił do pracy, musiała zająć się domem. Napalić w piecu, nakarmić kota, posprzątać, ugotować obiad. Te drobne czynności uchroniły ją przed niewątpliwym obłędem, ale nie do końca. Znajdowała się gdzieś na granicy, a gdyby stało się to najgorsze, nikt i nic nie będzie w stanie jej uratować.
Usiadła przy szpitalnym łóżku. Bartek spał. Był biały jak płótno, a jego łysa głowa wydawała się monstrualna. Jeszcze miesiąc temu była nadzieja. Niemal udało się wyszarpać dziecko ze szponów śmierci. Przez krótką chwilę byli szczęśliwi. 30 listopada, po roku remisji, nastąpił nawrót choroby, ale tym razem lekarze nie dawali nadziei. Ich diagnoza była jak wyrok – przeszczep szpiku. Ale Bartek był jedynakiem, a oni nie mogli być dawcami. Pozostało czekanie.
Otarła łzy. Nie mogła płakać. Nie przy nim. To przynosiło pecha.
Dzwonek telefonu wyrwał ją z odrętwienia. Pobiegła do kuchni.
- Tak?
- Szeszć Kazia, so robisz na świenta? – Głos po drugiej stronie był wyraźnie bełkotliwy i bynajmniej nie była to wada wymowy. Wyglądało na to, że znajomy Kazi zaczął świętować dzień wcześniej.
- To pomyłka.
- Pomyłka? Jaka pomyłka? Co to świont nie ma? Szoś przegapiłem?
- Nie, źle mnie pan zrozumiał. Pomylił pan numery telefonów.
- O, to dziwne? Ciekawe dlaczego?
W pierwszym odruchu chciała mu nawet wytłumaczyć, że może być to skutek spożywania nadmiernej ilości napojów wyskokowych, ale ugryzła się w język.
- To, jeżeli ty, o pardon, pani nie jest Kazią, to kim?
- Mam na imię Matylda. – Nie rozumiała, dlaczego nie odłożyła słuchawki wcześniej. Wdawała się w rozmowę z jakimś zapitym gostkiem. – Do widzenia – powiedziała szybko, przerywając pijacki bełkot.
- Widzenia – usłyszała jeszcze nim przerwała połączenie.
Kot siedział na taborecie i wylizywał futerko.
- No i widzisz, Kiko, dla jednych święta, dla innych rozpacz.
Kocur spojrzał na nią, ale nie był zainteresowany rozmową. Wrócił do przerwanej toalety.
Położyła telefon na lodówce i poszła do łazienki. Wyciągnęła z szafki torbę i zaczęła pakować kosmetyki. Była mistrzynią w pakowaniu. Przez ostatnie dwa lata nauczyła się, jak w niewielkiej torbie pomieścić wszystko, co niezbędne.
Telefon znowu zaterkotał. Pobiegła do kuchni i zerknęła na numer. Nie miała pojęcia, kto to może być. Bała się takich telefonów.
- Tak?
- Kazia? – Bełkot wyraźnie nasilił się. Oj, znajomy Kazi nie marnował czasu.
- Nie, Matylda – powiedziała. Nie wiedzieć czemu, ten pijaczyna poprawiał jej nastrój. Może dlatego, że był elementem tamtego życia. Życia nienaznaczonego chorobą.
- Jaka Matylda? Ja chcę z Kazią gadoć.
- Ale Kazi tu nie ma.
- A gdzie jest? – Czknął głośno.
- Nie wiem.
- No, co jest. To gdzie ja mam terasz zadzwonić?
- Najlepiej nigdzie. Niech pan idzie spać.
- Spać?
- Tak. Niech się pan położy, zdrzemnie, a Kazia sama pana znajdzie.
- Słowo?
- Słowo.
- W dechę sękatą, to jak Kazia przydzie, niech drygnie.
- Dobra, drygnie.
- Dobra?
- Dobra.
Odłożyła słuchawkę.
- No i widzisz, Kiko, jedni świętują, inni się pakują.
Zamknęła torbę i wyniosła ją do przedpokoju. Zerknęła na zegarek. Dochodziła siedemnasta. Powinna teraz piec ciasta, pitrasić w kuchni przysmaki, pakować prezenty, a Eryk z Bartkiem ubierać choinkę. Sześcioletnie dziecko nie powinno chorować. Dzieci powinny być zdrowe. Powinny cieszyć się każdym dniem. Bawić z rówieśnikami, oglądać bajki, hałasować, brudzić, śmiecić, dokuczać. Około południa widziała, jak Wiktoria i Malwina kłóciły się zawzięcie. Zazdrościła im tej ich siły i radości. Dzieci nie powinny leżeć blade jak ściana i ciche jak śmierć.
Nie była w dobrej kondycji. Czuła, że zbliża się chwila, kiedy rozpęknie się na drobne kawałeczki. Tak to sobie wyobrażała. Nagle rozpęknie się na atomy, tak jak w tej piosence kabaretowej: „Nie ma mnie, choć jestem wszędzie”.
Zazdrościła Erykowi jego pracy. On przynajmniej osiem godzin dziennie przebywał wśród ludzi. Żył ich życiem, z dala od własnego cierpienia, a ona tkwiła tutaj dwadzieścia cztery godziny na dobę i patrzyła, jak jej jedyny syn umiera. A najgorsze były chwile, ułamki sekund, gdy prosiła Boga, żeby już się to skończyło, żeby odszedł, żeby mogła zacząć go w końcu opłakiwać, a nie dusić w sobie żal i rozpacz.
Otarła łzy szybkim, energicznym ruchem. Musiała wziąć się w garść. Nie mogła poddawać się. Jeszcze nie.
Poszła do kuchni. Postawiła czajnik na gazie. Zaaplikuje sobie mocną kawę z lodami waniliowymi. Zerknęła do zamrażalki, by upewnić się, że nie wyjadła wszystkiego ostatnim razem. Na szczęście były. Kuszące i aromatyczne.
Kot otarł się o jej łydki.
- Co tam? – Podniosła go i wzięła na ręce. – Brzuch pełen to teraz pora na pieszczoty?
Zamruczał, przymykając oczy.
- Lubisz, jak się ciebie drapie, co? O, jaki zadowolony. Najszczęśliwszy kot świata. Idź, złów jakąś mysz.
Postawiła go na podłodze, ale nie wyglądał na zadowolonego.
- Daj spokój. Muszę zaaplikować sobie wspomagacza nastroju – wsypała kawę do kubka – a z tobą na rękach jest to niewykonalne.
Czajnik zaczął gwizdać. Zalała kawę.
- Pysznie pachnie. Co o tym myślisz? Podoba ci się ten zapach? No tak, koty nie gustują w kawie.
Włożyła do kubka lody.
- A, co tam – mruknęła i wpakowała połowę opakowania. Musiała trochę upić, bo lody ledwo się mieściły, pomimo, że kubek był ogromny, półlitrowy.
Wzięła kawowo-lodowy napój i poszła do salonu. Usiadła w fotelu przed wielkim telewizorem. Stał samotny, zakurzony. Nie oglądała telewizji od dłuższego czasu. Nie chciała patrzeć na wydumane problemy,… na roześmiane, zdrowe dzieci.
Kot wskoczył jej na kolana. Ułożył się wygodnie.
- Nie będę cię głaskać – zapowiedziała, ale widocznie nie przeszkadzało mu to. Zamruczał i pogrążył się w drzemce.
Zajęła się wyjadaniem lodów. Błogosławione zimno ostudzało nerwy. To był prawdziwy koktajl dobrego humoru. Wymyśliła go dawno temu i przez długi czas jakoś o nim zapomniała. Niedawno, wiedziona jakimś dziwnym impulsem, kupiła lody, a kiedy wróciła do domu, przyrządziła go sobie. Działała jakby poza świadomością. To ręce zaparzyły kawę i wpakowały do niej lody, bo jej umysł był wtedy daleko stąd. To było chyba takie małe rozdwojenie jaźni, ale w jej sytuacji, nieocenione. Odkryła w ten sposób łagodny środek na podniesienie nastroju. Od tamtej pory zarzuciła tabletki. Nie piła nawet melisy. Prochy ją otumaniały i z przerażeniem odkryła, że potrzebuje ich coraz więcej i że nie może się bez nich obejść. Aż do dnia, gdy jej ręce przyrządziły koktajl. Niezbadane są ścieżki ludzkiego umysłu.
Odstawiła pusty kubek na stolik. Zegar wybijał miarowe tik-tak, a w całym domu panowała absolutna cisza, od czasu do czasu przerywana odległym ujadaniem psów.
Odchyliła głowę na oparcie fotela i wpatrywała się w ciemny, zakurzony ekran telewizora. Coś zaskrobało w przedpokoju. Kiko nastawił uszy, ale nie był zainteresowany. Ułożył łeb na łapach i zamruczał. Pogładziła go za uchem.

Obudził ją terkot telefonu. Przez chwilę nie mogła zrozumieć, co się stało. Gdzie jest? Salon wydawał się być zupełnie obcy, ale naglący dźwięk dzwonka nie pozwalał na głębszą analizę.
Poderwała się na równe nogi i pobiegła do kuchni, zahaczając o róg kanapy i boleśnie tłukąc goleń. Krzywiąc się z bólu dokuśtykała do telefonu niemal w ostatniej chwili.
- Tak? – wydyszała w słuchawkę.
- Boże, coś się stało? – To był głos Eryka.
Oprzytomniała w jednej chwili.
- Nie.
- Przestraszyłaś mnie
- Przepraszam. Zdrzemnęłam się.
- Będę w domu za jakieś pół godziny. Rozmawiałem z Więcławskim. Czeka na nas. Spakuj rzeczy. Chociaż pewnie już to zrobiłaś?
- Tak. Wszystko jest gotowe, ale wiesz co … - urwała, bała się dokończyć. – Może powinniśmy zostać w domu.
- O czym ty mówisz?
- Może już czas, aby…
- Nawet tak nie myśl. Rozumiesz? Będziemy walczyć do samego końca i poradzimy sobie. Wiem, że jesteś zmęczona. Wiem, że siedzisz z nim zupełnie sama, ale teraz będzie inaczej. Dostałem urlop.
- Potrzebujemy pieniędzy na leczenie.
- Nie martw się o nic. Marek zgodził się, abym wykorzystał przyszły urlop. To wszystko będzie płatne. Zobaczysz, wszystko będzie dobrze. Bartek jest silny. Zaraz będę w domu. Nie powinnaś była być sama. Powinniśmy byli zadzwonić do twojej mamy.
- Nie. Nie chcę nikogo szwendającego się pod nogami i biadolącego bez przerwy.
- Teraz z tobą będę ja i na pewno nie będę biadolił. Kochanie, poradzimy sobie.
- Wiem.
- Zaraz będę. Bądź gotowa. Pa
- Pa.
Odłożyła słuchawkę. Drzwi do sypialni były uchylone. Zapomniała je zamknąć.
Wbiegła do pokoju. Kocur leżał na brzuchu chłopca. Spał w najlepsze.
- Niedobry kot – syknęła, łapiąc go za kark i wynosząc z pokoju. – Wiesz, że nie wolno ci tam włazić – wyrzuciła go do przedpokoju – żeby to było ostatni raz, bo każe cię uśpić. Wredna menda.
Kot miauknął rozdzierająco.
Zamknęła starannie drzwi. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że oddech dziecka zmienił się. Był ciężki i świszczący. Chłopiec oddychał z wyraźnym trudem, jakby dźwigał na piersi niewidzialne brzemię.
Dopadła do łóżka. Czoło chłopca było rozpalone, a twarz zaczynała przybierać niepokojący kolor. Trzęsącymi się rękoma założyła mu maskę tlenową.
- Boże, nie zabieraj mi go – szeptała wstrzykując lekarstwo – nie zabieraj.
Przyklękła przy łóżku. Teraz musiała czekać, aż lekarstwo zacznie działać. Czekać i modlić się, dziękując Bogu, że gdy spała jej syn nie odszedł, że nie umarł samotnie. Nie rozumiała, jak mogła zasnąć? A gdyby on wtedy odszedł, nigdy by sobie nie wybaczyła. Nigdy.
- Boże, nie zabieraj mi go, Boże, nie zabieraj mi go – szeptała, rozpaczliwie błagając o cud.

4.
- Mroźno – pomyślała kot, wychodząc na dwór.
Był wściekły. Jego duma szalenie ucierpiała. Nikomu nie wolno brać go za kark i wyrzucać jak worek śmieci. Taki afront. Przecież nie zrobił niczego niestosownego. Leżał sobie grzecznie, pilnował kociaka i tyle. Powinna być wdzięczna, a nie wywalać go z pokoju na zbity pysk. W końcu któż lepiej od niego potrafi zająć się kociakiem?
- A ty jeszcze tutaj sterczysz? – Przysiadł na ziemi przed furtką. – Ciemno, zimno, a ty stoisz jak wrośnięty w ziemię słup.
- Jeszcze nie czas.
- Wkurzasz mnie i chyba cię nie lubię, ale mam dla ciebie interesującą propozycję. Zrobimy tak, ja oddam ci jedno ze swoich żyć, a ty sobie stąd pójdziesz. Dobra?
- Znak zbladł, to jeszcze nie jest życia kres. Jeszcze nie nadszedł czas.
- Dobra, jak wolisz. Poczekamy sobie i ciekawy jestem, kto tu będzie górą. Ty i tak dostaniesz jedno z moich żyć i pójdziesz w końcu w cholerę, a ja będę mógł wrócić do pełnej miseczki. Wszyscy będą żyć długo i szczęśliwie. I nie opowiadaj mi o tlących się żywotach i tym podobnych bzdetach, bo te twoje rymowanki są trudno zjadliwe i mogę mieć niestrawność. Mówiłem ci, że spłatam ci figla – to spłatam.
Śmierć milczała. Stała jak denerwujący kołek w płocie i zakłócała percepcję. Żadnej emocji, żadnego ruchu. Kocur był coraz bardziej wkurzony. Tak nie można się zachowywać. Włazić komuś w życie i zgrywać się na wielkie nie wiadomo co.
Kocur chodził przy furtce jak żandarm na posterunku. Spróbował nawet dziabnąć przeciwnika, ale nic z tego. Łapa zawisła w powietrzu. No cóż, nie da się trochę utoczyć krwi, to nie. Nikt nie będzie z tego powodu płakał, ale i tak załatwi tę mendę.
Nie wiedzieć czemu, Śmierć wybitnie grała mu na nerwach. Może dlatego, że naruszyła pewien ład i porządek kociego świata, a to było absolutnie nie do przyjęcia. Ład i porządek to były najważniejsze rzeczy w życiu każdego kota, a oznaczały pełną miskę, ciepły kąt, oczywiście ten, który w danej chwili sam sobie wybrał i najbardziej mu odpowiadał, i głaskanie. Skandalicznym było wyrzucenie z ciepłego kącika. Uciął sobie słodką drzemką aż tu nagle taka niespodzianka. I dałby sobie obciąć ogon, że to przez tę czarną kutwę, która tu sterczy i zakłóca spokój. Ale on jej jeszcze pokaże. Zobaczy, kto będzie górą.
- I jak tam, znak świeci jeszcze?
- Jeszcze się tli.
- No i niech się tli. Poczekam, mam czas.
Kot przysiadł i zaczął wylizywać łapę. Jakiś paproch ukłuł go w poduszeczkę. Nie powinien po nocy włóczyć się po dworze. Na domiar złego zaczęło padać i w ogóle było parszywie. Wybitnie nie znosił wilgoci. Później miał dwa razy więcej wylizywania. Powinien chyba wrócić do domu. Jeżeli nie może położyć się na łóżku, to zawsze jest fotel.
- Światło przygasło, już czas. – Śmierć mówiąc to przeniknęła przez furtkę.
Kot zabiegł jej drogę.
- Ejże, a ty gdzie? To jest mój teren, spadaj stąd, bo przywitasz się z moimi dziesięcioma kumplami od mokrej roboty.
Śmierć zupełnie nie zwracała na niego uwagi. Minęła, jak gdyby nigdy nic. Zaatakował ją od tyłu, ale pazury złapały tylko powietrze. Spróbował jeszcze raz, dodając sobie animuszu głośnym okrzykiem. Zanim opadł na łapy jasne światło zalało całe podwórze. Cień Śmierci wydłużył się, nadając jej monstrualnych rozmiarów. Rzucił się w jej stronę. Efekt był taki sam. Śmierć za każdym razem wymykała się z jego śmiercionośnych szponów i wprawiało go to w prawdziwą furię. Nie zważał już na nic. Cofnął się, żeby nabrać odpowiedniego rozpędu. Naraz coś w niego uderzyło, wyrzucając w powietrze.
- Ja latam? – powiedział zupełnie zbity z tropu.
Odbił się o murek. Upadł ciężko na ziemię. Miał wrażenie, że w środku wszystko mu się poprzestawiało, ale jeszcze nie czuł bólu. Gdzieś w oddali słyszał głos samca, który wysiadł z samochodu i podbiegł w jego stronę. Próbował go podnieść, ale kocur nie miał czasu na przytulanie. Widział, jak Śmierć wchodzi na werandę.
- Ejże, stój! – krzyknął. – Umieram i oddaję ci swoje życie za życie tego, po kogo przyszłaś!
Miauknął cichutko, bo fala bólu była porażająca.
- Słyszysz? Musisz zabrać mnie. Oddaję ci swoje życie w zamian za życie.
Krew chlusnęła mu z pyszczka. Samiec nie próbował już go podnosić. Mamrotał tylko coś do siebie, ale kocur nie miał siły go słuchać. Śmierć stała już przy drzwiach.
- Umieram! – krzyknął ostatkiem sił.
Poczuł się dziwnie. Powinien chyba już wracać do zdrowia, a nie unosić się nad ziemią. Co jest do cholery!

E p i l o g
Siedzieli w ogrodzie. Pierwszy dzień wiosny był ciepły i słoneczny. Po smutnej, szarej zimie to była prawdziwa odmiana. Chciało się żyć.
- Biedna kobieta. – Matylda upiła łyk kawy.
- Dużo było ludzi? – Eryk wachlował się gazetą, przyglądając się, jak Bartek, z uporem maniaka, próbuje wdrapać się na słup huśtawki. – Zobaczysz spadniesz i napytasz sobie biedy! – krzyknął.
- Nie spadnę. – Bartek nie ustawał w próbach połamania sobie kończyn.
- Prawie wszyscy. Biedna Wiktoria. To była taka grzeczna, kochana dziewczynka. Nie wiem, jak taki człowiek może żyć dalej ze świadomością, że zabił dziecko. Wsiadł nachalny jak świnia do samochodu i zabił dziecko.
- Nie tylko dziecko. Rozmawiałem z córką starego Ćmiela, mówiła, że chyba nie wyjdzie z tego.
- Boże drogi. Takie nieszczęście.
- Gdzie pochowali Wiktorię?
Matylda nie odpowiedziała od razu. Musiała zwalczyć łzy.
- Tam, gdzie miał leżeć Bartek – odpowiedziała w końcu, ale głos jej się załamał. Mimo to łzy nie popłynęły.
Wtedy, w styczniu, blisko trzy miesiące temu, obiecała sobie, że już więcej nie zapłacze. Pamiętała ten szary, deszczowy, styczniowy dzień…

Profesor Więcławski nerwowo bębnił palcami o blat biurka.
- Proszę mnie źle nie zrozumieć. Bardzo się cieszę, że Bartek wraca do zdrowia, ale z medycznego punktu widzenia, to jest zupełnie niemożliwe. Nie bez przeszczepu.
- Dlaczego? – Matylda nerwowo skubała rękaw swetra. Bała się, że to wstęp do bardzo złych informacji.
- Bartek choruje na białaczkę limfoblastyczną i po roku remisji jego stan gwałtownie pogorszył się. Nie reagował na lekarstwa, nie pomagały naświetlania. Jedynym sposobem leczenia był przeszczep szpiku kostnego. J e d y n y m. Na początku grudnia uprzedzałem, że tym razem przebieg choroby jest dużo cięższy, a teraz, w styczniu, państwa syn jest zdrowy. Nie potrafię podać racjonalnych argumentów, wyjaśniających zaistniałą sytuację.
- Bo może to jest po prostu cud – podsunęła nieśmiało Matylda.
Profesor spojrzał na nią, ale nie odezwał się.
- Proszę mi powiedzieć, czy Bartek jest zdrowy? – zapytała, zerkając na Eryka.
- Tak, jest zdrowy. Zrobiliśmy komplet badań. Jest w doskonałej formie.
- Możemy więc zabrać syna do domu?
- Tak. Chciałbym jednak żebyście przychodzili z nim do kontroli przynajmniej raz w tygodniu. Proszę do mnie wcześniej zadzwonić, ustalimy konkretną datę i godzinę.
- Dobrze.
- A kiedy będzie można uznać, że jest już zupełnie wyleczony? – wtrącił Eryk.
- Jeżeli w ciągu pięciu lat nie dojdzie do nawrotu choroby.
- Aż pięć lat czekania?
- Tak, ale proszę mi wierzyć, że wyniki Bartka są doskonałe. Jeżeli to jest cud, jak raczyła pani zauważyć, to cuda są chyba raczej nieodwracalne. Wątpię, żeby Bratek miał do nas jeszcze kiedykolwiek na dłużej zawitać.
Wstał. Zrobili to samo. Nie mogli doczekać się powrotu do domu. Do życia.
Profesor podprowadził ich do drzwi.
- A tak z ciekawości... – Wyglądał na dość zakłopotanego. Pierwszy raz widzieli, żeby się zawahał, do tej pory był ostoją spokoju i pewności siebie. – Czy państwo są ludźmi wierzącymi?
Matylda i Eryk spojrzeli na siebie.
- Od Wigilii... Tak. – Matylda uśmiechnęła się.
- Zdecydowanie tak. – Eryk odpowiedział uśmiechem. – Bylibyśmy ostatnimi głupcami, gdyby było inaczej.

- Mamo! Mamo! – Bartek pobiegł w stronę płotu. – Patrz, Cziko się znalazł!
Kocur zgrabnie zeskoczył z ogrodzenia. Był potargany i stłamszony, ale wyraźnie zadowolony. Ominął chłopca, zachowując bezpieczny dystans.
- No mały, tylko bez czułości – pomyślał. – Nie rób mi obciachu. Pieszczoty są dobre, ale to ja decyduję kiedy jest na nie pora. A swoją drogą, czy wy ludzie macie jakąś amnezję?! Mam na imię Kiko! – miauknął głośno. – Kiko!
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Alicja Przybysz · dnia 06.01.2010 10:50 · Czytań: 1847 · Średnia ocena: 4,55 · Komentarzy: 19
Inne artykuły tego autora:
Komentarze
Izolda dnia 06.01.2010 11:22 Ocena: Bardzo dobre
Wpisuję się ponownie pod tekstem, który już komentowałam, żeby Ci Alicjo powiedzieć, że nie ma potrzeby na PP wstydzić się własnych błędów. Usunęłaś tekst i dodałaś ponownie już wyczyszczony z potknięć. Nie pomyślałaś jednak o tym, że my tu szlifujemy swoje umiejętności. Dzięki komentarzom, nad którymi kilka osób się napracowało inni mają szansę czegoś się nauczyć. Jest nawet taka niepisana zasada, że czasem wracamy do czytanych tekstów i po poprawkach podnosimy ocenę (tak, istnieje taka możliwość). Ale ja teraz nie pamiętam co Ci postawiłam i nie wiem na co mam podnieść (żartuję!).

Znalazłam jeszcze jeden przedpokój do poprawy, co prawda można kota wyrzucić na przedpokój, jak się to zrobi z bardzo wysoka to pofrunie biedak, ale ja tam wolę wyrzucać do przedpokoju (choć swojego w rzeczywistości wyrzucam na balkon).

Ale Ci siarę zrobiłam tym komentarzem, ujawniłam to co chciałaś ukryć – nie morduj mnie zbyt brutalnie.

Pozdrawiam. :)
Miladora dnia 06.01.2010 11:58 Ocena: Świetne!
Alicjo, Izolda ma rację - tak jest faktycznie. Uczymy się również komentując i takie komentarze mogą być pomocne dla innych czytających je... ;)
A Ty zrobiłaś nagle ze swojego kota słynnego Kota z Cheshire, z tym, że zniknął nie pozostawiając nawet uśmiechu... :lol:
Można poprawiać w "domu", nie usuwając tekstu i komentarzy i potem tylko tekst ten wymienić na poprawiony.
W ten sposób zostaje ślad po pracy zarówno Twojej, jak i komentujących.
A teraz, parafrazując, powiem tylko - "przybyłaś", zobaczyłaś i... będziesz wiedzieć... ;)
Zostawiam na razie tamtą ocenę bdb i wejdę ponownie w wolnej chwili, jak obiecałam... :D
No i proszę, nie dematerializuj już tego Kota... :lol:
Alicja Przybysz dnia 06.01.2010 15:37
Widzę, że nieźle namieszałam, a wszystko przez nieuwagę. Zniknięcie tekstu nie było zamierzone. Wręcz przeciwnie. Zgodnie z radą Miladory poprawiłam błędy w edytuja, a następnie zamiast dać zapisz dałam usuń. Tak to jest, gdy robi się kilka rzeczy naraz i nie czyta dokładnie okienek dialogowych. W jednej chwili straciłam poprawiony tekst, wszystkie komentarze i zapewniam, że jestem na siebie wściekła. :upset:
Miladora dnia 06.01.2010 18:48 Ocena: Świetne!
Biedna Alicja... :lol:
Przepraszam, że się śmieję, ale przypomniało mi się jakich kłopotów ja przysporzyłam sobie na początku pobytu na portalu, rok temu, przez podobną nieuwagę... :D
Doskonale Cię rozumiem... ;)
Wtedy wykonałam coś podobnego jak "powrót do przeszłości", ale ponieważ mało jeszcze wtedy umiałam, przepisywałam wszystko ręcznie na kartkę, a potem dopiero ponownie na komputerze, zamiast skopiować... nieźle się nabiedziłam przez własną ignorancję... :lol:
A innym razem zlikwidowałam mężowi Internet... ;)
Nie przejmuj się - to jest tak zwane "frycowe"... :lol:
Duża buźka na pocieszenie i możesz zwalać, że to przeze mnie. :D
Izolda dnia 06.01.2010 19:57 Ocena: Bardzo dobre
Jeśli tak, to cofam swoje domysły i nie pozostaje mi nic innego jak przyznać się, że zawsze mówię o sobie, że technicznie jestem blondynką z kawałów i całą moją wiedzę o obsłudze tego i innych okienek zawdzięczam mężczyznom. :D
Powodzenia następnym razem.
Miladora dnia 07.01.2010 03:49 Ocena: Świetne!
Witaj nocną porą, gdy koty się włóczą... ;)
No to jedziemy:
- Do cholery ciężkiej(,) Wiktoria, odbiło ci?! – (,) znaczy, że masz w tym miejscu postawić przecinek... ;)
- Wiktoria, aż zarumieniła się - bez przecinka
- zobac tylko(,) Malwina, jaki on
- Szary, pręgowany(,) rasy domowej.
- O, czym ty gadasz? - bez przecinka
- a nie ma, wszystkich - bez przecinka
- białym, jak mleko, wąsem. - bez przecinków
- Idźcie lepiej(,)dziewczynki(,) do domu
- tylko, że nikt nigdy jej nie - bez przecinka
- No(,) popac tylko.
- była zupełnie pusta. Przy żadnej furtce nie stała jakaś dziwnie ubrana pani. W ogóle było cicho i pusto. - powtórzenie
- mu się przyglądał. Położył się więc - zwracaj uwagę na powtórzenia "się" - gdy są zbyt blisko, tekst na tym traci. Poniżej też się pojawiają niemal w każdym zdaniu, ale nawet mogą być...
- Lubił, kiedy go podziwiano, oglądano i zachwycano się starannie - usuń to "się", jest zbędne
- zadbanym futerkiem. Kociak, najprawdopodobniej płci żeńskiej, o czym świadczyły jaskrawe kolory futerka, - powt.
- wyeksponować, co ładniejsze fragmenty - bez przecinka
- stanąć przy misce/czyściutkiej miseczki - powt.
- Robił tak zawsze(,) ilekroć coś go zaniepokoiło
- co masz załatwić i tyle(.) – (Z)iewnął pokazując drobne,
- czyś ty samiec, czy samica - bez przecinka
- pamięć nie myli(,) to ja jeszcze żadnego
- Śmierć widziała/nie widział jej oczu - powt. - sugeruję "Śmierć zauważyła z jaką gracją...
- Wiatr, co chwilę tarmosił jego - bez przecinka
- bo widzisz(,) ja tam niczego nie widzę.
- Brzuch ci się nadyma, jak balon - bez przecinka
- potem napatoczy się deserek. Wyrzygać się już nie da, więc trzeba wcisnąć na chama, a później dzieją się przerażające rzeczy. Brzuch ci się nadyma, jak balon, jest się całym zgazowanym i chodząc, zostawia się za sobą dość wyraźny, zapachowy ślad, aż musi się zwiewać na dwór, bo w domu nie da się wysiedzieć. - za dużo "się"
- poświęcić swoje, bezcenne życie, jakiejś - bez przecinków
- A tam(,) nie można.
- Stała przy bramie, jak kołek - bez przecinka
- przy płocie, wybitnie zepsuła mu humor. - bez przecinka
- doskonale wiedział, ze nie - że (literówka)
- miał fantazję(,) to mu to udowodni.
- Zmierzył na odchodnym ciemną postać - zmierzył wzrokiem
- zmęczeniem, a umęczeniem. - bez przecinka
- kiedy nie mógł powiedzieć prawdy(,) wymyślał takie
- Tyle tylko, że jedziesz ostrożnie tylko wtedy, - usuń pierwsze "tylko"
- koniec ogona majtał się na wszystkie strony. - majtał mu na wszystkie strony - lepiej brzmi
- kiedy wejdzie do pokoju jej ukochane dziecko, nie będzie już - przestaw przecinek tak:
kiedy wejdzie do pokoju, jej ukochane dziecko nie będzie już
- gdyby stało się to najgorsze nikt i nic, nie będzie w stanie - popraw tak:
- gdyby stało się to najgorsze, nikt i nic nie będzie w stanie
- Był biały, jak płótno - bez przecinka
- pani nie jest Kazią(,) to kim?
- Nie rozumiała, dlaczego nie odłożyła słuchawki wcześniej? - kropka, nie pytajnik
- No i widzisz(,) Kiko, dla jednych święta
- Przez ostatnie dwa lata nauczyła się(,) jak w niewielkiej torbie
- Nie wiedzieć, czemu ten pijaczyna poprawiał jej nastrój. - popraw tak:
- Nie wiedzieć czemu, ten pijaczyna poprawiał jej nastrój.
- Może, dlatego - bez przecinka
- A gdzie jest? – (C)zknął głośno.
- W dechę sękatą, to jak Kazia przydzie(,) to niech drygnie. - usuń drugie "to"
- No i widzisz(,) Kiko(,) jedni świętują(,) inni się pakują.
- tkwiła tutaj 24 godziny - słownie to 24
- O, czym ty mówisz? - bez przecinka
- Marek zgodził się(,) abym wykorzystał
- Nie chcę nikogo szwędającego się - szwendającego
- Kochanie(,) poradzimy sobie.
- wyrzuciła go na przedpokój - do przedpokoju
- Boże(,) nie zabieraj mi go – szeptała
- Przyklęknęła przy łóżku. - przyklękła
- Teraz musiała czekać(,) aż lekarstwo zacznie działać.
- A gdyby on wtedy odszedł(,) nigdy by sobie nie wybaczyła.

Uff - reszta jutro, bo mnie przecinki oblazły... :D Idę spać... ;)
Bardzo ładnie to poprawiłaś, więc nie stresuj się nimi - to już kosmetyka, a ja dorzucam Ci plusa do bdb... I zamierzam zmienić Ci na "świetne", bo opowiadanie warte jest tego... ;) Dobranoc...
Alicja Przybysz dnia 07.01.2010 15:26
Dzięki za słowa otuchy, a już się bałam, że w kwestiach technicznych jestem odosobnionym przypadkiem. Zabieram się za te przecinki i zastanawiam się jaką drobną katastrofę zrobię teraz.:shy:
Miladoro, wielkie dzięki za wszystkie poprawki. Jestem interpunkcyjna noga. :p
Miladora dnia 08.01.2010 00:14 Ocena: Świetne!
Wcale nie jest tak źle, Alicjo, nie martw się... :D
- Uciął sobie słodką drzemką(,) aż tu taka
- Zanim opadł na łapy(,) jasne światło
- Ja latam? – powiedział zupełnie zbity z tropu. - jeżeli pytajnik, to "zapytał", jeżeli "powiedział", to wykrzyknik albo nic
- Odbił się o murek. - uderzył w murek albo odbił się od murku, muru
- Co jest(,) do cholery!
- Po smutnej, szarej zimie - przecinek nie jest tu potrzebny
- Eryk wachlował się gazetą, przyglądając się, jak Bartek, z uporem maniaka, próbuje wdrapać się na słup huśtawki. - kontroluj nadmiar "się"
- Zobaczysz(,) spadniesz i napytasz sobie
- Wsiadł nachalny jak - nachlany
- jego stan gwałtownie pogorszył się. - sugeruję "gwałtownie się pogorszył" - lepszy rytm
- Chciałbym jednak(,) żebyście przychodzili
- Od Wigilii... (t)ak. – Matylda - sugeruję z małej to "Tak"

No i patrz, jak niedużo... ;)
Po cichu Ci powiem, że widziałam już o wiele gorszą interpunkcję... :lol:
Alicyjko - Twoje opowiadanie jest naprawdę bardzo dobre. Widać swobodę, płynność i lekkość Twojego pióra. Cieszę się, że je przeczytałam. Zwracaj w przyszłości uwagę na "się", bo one lubią się zakradać każdą szparą stylistyczną... ;) Kontroluj, czy za blisko siebie nie powtarzają się te same słowa. Jestem pewna, że dasz sobie z tym radę jednak... :D
I z przyjemnością daję Ci ocenę "świetne"... :yes:
duża buźka
PS. Zwracaj także uwagę, czy nie powielasz jakiegoś wykorzystanego już pomysłu i szukaj własnych, oryginalnych rozwiązań... :D
julanda dnia 18.01.2010 18:31 Ocena: Bardzo dobre
:) Alicjo, co to będzie dalej, jeśli będziesz składać takie baśnie, jak ta? Myślę o tym tekście na wiele sposobów i widzę temat z różnych stron. Twojego bohatera polubiłam i przyznam się, że dawno tak nie chlipałam, jak bobrzyk (ale ja zbudowana jestem z emocji, tylko ubieram cienkie wdzianko racjonalizmu z wzorkiem w rozsądek;) ) Bardzo Ci dziękuję, że wrzuciałaś tego kota tu, a nie do przedpokoju:D
Usunięty dnia 19.01.2010 08:11 Ocena: Świetne!
rewelacyjne story.
Skropka dnia 21.01.2010 13:35 Ocena: Świetne!
Świetne. Poruszające. Zabawne. Szczere.
Trochę tylko nie pasują mi słowa w stylu "chodźże" w ustach dwunastolatki, ale to jest drobnostka.
Tak trzymać, tak pisać!:D
Krystyna Habrat dnia 21.01.2010 16:34 Ocena: Bardzo dobre
Nie mogę po prostu napisać, że tekst świetny, bo mam odczucia ambiwalentne. Śmierć dziecka, to tak okrutny temat, że nie chciałoby się tego czytać. Ale trzeba się z tym zmierzyć. Ten tekst jest dobrze zrobiony. Jego filozofia bardzo interesująca .
Trochę nie przekonuje mnie na początku 4-letnia dziewczynka, bo reakcje dzieci są bardziej nieprzewidywalne. Bardzo mi jej żal.Kończę, bo znów się rozczulam.
Szuirad dnia 26.01.2010 16:54 Ocena: Bardzo dobre
"Sześcioletnie dziecko nie powinno chorować. Dzieci powinny być zdrowe" i zaraz potem "Dzieci nie powinny leżeć blade jak ściana" powtórzenia trochę się rzucają w oczy :)
"- Mroźno – pomyślała kot," - pomyślał
"Wsiadł nachalny jak świnia" - nachlany

To powyżej wyłapałem, pomimo, że opowiadanie wciągnęło mnie i wielu mogłem nie zauważyć. Sądząc jednak po komentarzach korekta jest już zrobiona

Emocje dawkujesz, dobrze. Podobało mi się ujęcie przez Ciebie różnych aspektow podejścia Matyldy do choroby dziecka, włącznie z myślami ostatecznymi, by ich nie nazywać po imieniu. Motyw kota świetny a jego charakter Ci się udał.
Miło było przeczytać i dać się unieść uczuciom
Pozdrawiam
Polter13 dnia 26.01.2010 17:21 Ocena: Świetne!
Bardzo przyjemnie się czytało. Historia nieskomplikowana, ale ciekawa. Pomogła mi trochę zrozumieć koty, teksty Kiko były świetne. Pracuj dalej, bo widać, że jesteś niezła w te klocki. I nie bój się publikować tu opowiadań, w końcu mamy uczyć się nawzajem.
Czekam na następną opowieść ;)
Polter13 dnia 26.01.2010 17:24 Ocena: Świetne!
Po chwili zastanowienia zmieniam na świetne. Jak na razie nie natrafiłem na lepsze opowiadanie.
Ko dnia 27.01.2010 09:45 Ocena: Świetne!
Co mam powiedzieć? Wszystko już zostało powiedziane, napisane, ocenione. Jest genialnie! Czkam na dalszą twórczość. ;)
peggy dnia 01.02.2010 12:38 Ocena: Świetne!
dla mnie swietne - nie pozostaje nic innego jak sledzic dalsza tworczosc! :D
Tirieel dnia 02.02.2010 21:04 Ocena: Bardzo dobre
Bardzo dobre, ciekawe i zajmujące.
Problem jest jeden - kot oddający życie za właściciela był już. U Gaimana.
Ale i tak opowiadanie pierwsza klasa - super! Pisz dalej! :)
Miladora dnia 28.02.2010 13:13 Ocena: Świetne!
Alicjo, dlaczego nie wprowadziłaś ostatnich poprawek? ;)

Ten "nachalny" (chociażby) zamiast "nachlany" razi.

Skoro już tak dopracowałaś tekst, to zrób to do końca. ;)
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty