Siedem dni, żeby stworzyć miłość.
Siedem dni między nami było...
De Mono*
Pierwszy dzień - widzę cię, miesza mi się w głowie...
Miałam tak obity tyłek, że nie wiedziałam, jak ułożyć go na drewnianej ławie. Siedzenie w góralskiej karczmie dłużyło się i przypominało wychodzenie z nartami na ramieniu pod płaski stok oślej łączki. Herbata z wiśniówką zaczęła odpowiednio smakować dopiero, gdy podłożyłam polar pod moje potłuczone cztery litery. Znikała tak szybko, jak dzisiejsze krótkie odcinki utrzymywania się na nartach, a kiedy widziałam dno glinianego kubka, czułam się jakbym znów leżała na stoku. Różnica polegała tylko na tym, że z drewnianej ławy łatwiej było wstać i pójść zamówić kolejną herbatę, niż podnieść się na nartach, nie tracąc równowagi. Karczma nosiła nazwę „ Na Bani” i czułam, że dążę w kierunku tego właśnie stanu.
- Zuza, jesteś głupia i uparta, gdybyś opłaciła jednego z atrakcyjnych instruktorów, miałby cię kto dźwigać ze śniegu – bełkotała Anka z pełnymi pierogów ustami.
- Daj mi spokój, nie będę się błaźnić przed żadnym młodym mężczyzną.
- To weź starego! – Chichotała bezczelnie.
- A widziałaś takiego na stoku? Bo mam wrażenie, że tu instruktorów zatrudnia się, jeśli przejdą test atrakcyjności fizycznej. W dodatku chyba wszyscy są młodsi ode mnie.
- Coś rzeczywiście w tym jest. W takim razie nadal zdana jesteś na moje arcyprofesjonalne rady oraz metodę prób i błędów. Będziesz też miała więcej kasy na herbatkę z wiśniówką.
- Przerzucam się na grzańca, piękne są te podgrzewacze, na których serwują owe cuda. Mam nadzieję, że ogrzeją mnie od samego patrzenia w płomień – odparłam, rozprostowując nogi.
Przenosiłam ciężar ciała z jednego pośladka na drugi, zatrzymując wzrok na migotaniu małego ognika, którym trzęsło niemal tak, jak mną. Bałam się przyjechać z Anką do krainy zimna, nie lubię niskich temperatur. Bałam się wypożyczyć sprzęt i stanąć na śliskim stoku. Dygotałam na myśl o upadku i wstydzie. Patrząc w oczy początkujących, nie nabierałam pewności, że mogę opanować nową umiejętność. Współczułam wszystkim żółtodziobom z kijkami, bo wydawało mi się, że wiem co muszą przeżywać po każdym niezgrabnym lądowaniu na śniegu. Jednak Anka uważała inaczej, dla niej potłuczony tyłek to był powód do dumy. Pewnie dlatego, że już własnego nie obijała.
Gdyby nie ona, zrezygnowałabym szybko, tupet Anki zawsze popychał trzęsącą się Zuzkę do działań, ewentualnie ciągnął za rękaw.
- Boli mnie dupa, jestem już ciepła, może byśmy wróciły? – zagadnęłam trochę wstawiona i rozgrzana dobrodziejstwem góralskiej karczmy.
- Zuza, nie poznaję cię. Pijaczko jedna, opamiętaj się, przez swoje boskie, słodkie usta przepuszczasz takie słowa? Na wyciąganie kości na łóżku będziesz jeszcze miała czas, teraz dopiero jest tu przytulnie i gwarnie, siedź – doradzała Anka, jedząc trzecią porcję pierogów.
Wieczorem, leżąc na łóżku jak trup, darłam się, że przeholowałam, że trzy godziny na stoku to przesada w pierwszy dzień i zabiję sprawczynię tego przestępstwa własnymi rękami. Pozwana jednak spokojnie odpowiedziała:
- Raczej podziękowałabyś kochanej Ani za to, że cię tu przywiozła. Pierwszy dzień, a już masz cichego wielbiciela. Na oślej łączce i w karczmie nie spuszczał z ciebie oczu. Cicho! Nie nabieraj tak powietrza. Nie powiedziałam wcześniej, bo zaraz byś spanikowała, uciekła, albo co. A tak napatrzył się do woli. Jeździ na desce...
- Wystarczy! Uważaj, właśnie nabrałam wystarczająco dużo powietrza w płuca, więc przymknij się, bo nie zawaham się użyć go przeciw tobie! – Parsknęłam śmiechem, ale dzielnie kontynuowałam. - Jak zwykle jesteś świnią, a nie przyjaciółką i bawisz się moim kosztem. Jutro musisz mi pokazać, który to – wydusiłam z impetem, lekko przejęta tymi rewelacjami.
- Ooo, będziesz Anusię ładnie prosić, nie ma tak – powiedziała, znikając za drzwiami łazienki.
Drugi dzień - ty widzisz mnie, tęcza spod twych powiek...
- Uwaga, najazd kamery, czarna deska, czarna kurtka i brązowa czapka jadą w naszym kierunku. Zaraz będzie wywrotka, co za ślimak... jak on przekłada tę deskę, pożal się Boże – komentowała Anka.
- Powiedziała mistrzyni. Jak pojeździsz na desce to dopiero będziesz krytykować – skwitowałam.
- Oho, dobrze jest, podoba ci się – zapiszczała Anka i zatarła ręce.
No głupia, miałam ochotę zakneblować ją i sturlać po stoku. Ale facet, ale facet... e tam, niech mu się przyjrzę jeszcze bez tych wszystkich zimowych opakowań.
Anka poszła odstać swoje w kolejce do wyciągu, a ja jeździłam wyłącznie powoli, pługiem, bo nie mogłam już sobie pozwolić na żadną krechę zakończoną kompromitującym upadkiem.
Małpa jedna, miała rację, mężczyzna najpierw obserwował mnie na stoku, a teraz siedział przy sąsiednim stoliku i gapił się, posyłając uśmiechy. Chyba mi odbiło, odsyłałam je. Idiotka.
Trzeci dzień - razem gdzieś, między nami słowa...
Wstałam podekscytowana. „Opanuj się”- powtarzałam sobie na głos nieskończoną ilość razy. Tak zawsze się zaczyna, a potem - niewypał.
Zastanawiające dlaczego wciąż zabierałam ze sobą szalik, który przy każdym niezgrabnym przechyle ciała właził w oczy, nos lub zapychał usta przy upadku. Jedyna miękka przyjemność z tej pętli u szyi, że miałam pod koniec zmagań w co wycierać nos. Zdejmowanie rękawiczek, żeby sięgnąć po chusteczki, stało się męczące i praktycznie niemożliwe w niektórych pozycjach zalegania na stoku.
Zjeżdżanie szło mi coraz lepiej. Przez moment wydawało się nawet, że już umiem skręcać. Leżąc podcięta czarną deską, nie wiedziałam co mam powiedzieć. Ratunku?!
- Wygląda jakbym zrobił to specjalnie, ale uwierz, to nie takie łatwe wjechać prosto w dziewczynę marzeń – powiedział lekko, z powalającym uśmiechem.
- Powinnam odpowiedzieć, że jesteś wyjątkowo kitujacym taranem, ale jakoś uwierzyłam – odpowiedziałam, nie poznając siebie.
- Ja chciałbym powiedzieć, że zacząłem wykorzystywać szalik w tym samym celu co ty, to bardzo pomysłowe.
- To jeszcze gorsze niż to, co powiedziałeś wcześniej.
Pomyślałam, że to żenujące tak się poznawać i już wiedziałam, co powiedziałaby Anka, ale zaklęłam siebie w duchu, by nie zwierzać się z szalikowych zalotów.
- Ależ z ciebie rozkapryszone dziecko, nie tak, nie śmak, niedobrze, bo miał czarną deskę, zamiast białego konia i niedobrze, bo powiedział coś tak banalnego, jak - dziewczyna marzeń. A co, kurwa, miał jeszcze powiedzieć: "Jesteś taka piękna, wyjdź za mnie tu i teraz?"
- Wygłupiaj się, wygłupiaj. Zaraz tu przyjdzie, zapytał uprzejmie, czy może dołączyć.
- Nie! I wyraziłaś na to zgodę? Oszalałaś, jeszcze się zakochasz, uważaj! Zapytał czy może? Romantyk jakiś, cholera. No, na pewno nie góral. Tyn by przyloz, siod i zapytoł: Cemuz jesce mu gorzołki nie przyryktowałaś – przedrzeźnianie Anki niosło się na pół sali.
- Przyjaźń to trudne wyzwanie – wyszeptałam, gdy Olek postawił na stole trzy grzańce.
- Uuu, jaki bystry obserwator... Anka jestem – powiedziała i podała rękę.
- Aleksander Błaszczykowski – przedstawił się, ściskając jej dłoń.
- Psiakrew, nie powiedziałaś, że poderwałaś szlachcica – kpiła nadal.
Miałam wrażenie, że tego wieczoru ona mówiła najwięcej, a właściwie przerywała, zarówno mnie jak Olkowi, wszystkie wypowiedzi. Gdy wyszliśmy z karczmy, w powietrzu pachniało mrozem jak dymem z ogniska, więc pożegnaliśmy się szybko i rozeszli do kwater.
Czwarty dzień - ośmielam się ciebie pocałować...
Anka nas opuściła i jeździła samotnie, zupełnie opętana zimowym szaleństwem. Też usiłowaliśmy jeździć, nawet odważyliśmy się podpiąć do wyciągu wyrwirączki i zjechać z dłuższego niż zazwyczaj odcinka.
Stało się samo. Naturalnie, bez pytań, bez zastanawiania i bez pudła. Pochylił się i mnie pocałował. Wyszło poprawnie i nic więcej. Nie zemdlałam, nie odleciałam i nie umarłam. Debilka, oczekująca uniesień. Potem patrzył na mnie cielęcym wzrokiem, jakby całował się pierwszy raz w życiu i wzdychał przy każdym dotknięciu. Pozwalałam, bo miał łagodne, delikatne dłonie i tak przyjemnie obrysowywał wargami linię mojej twarzy. Bardzo chciałam coś poczuć. Dlaczego mnie nie porywała ta klasycznie piękna, męska twarz?
Wieczorem siedziałam przytulona do Olka, ciasno ograniczona jego ramieniem, ale rozmowa się nie kleiła. Temat, który ja zaczynałam, on omijał łukiem, jeśli sam zaczynał wątek, to ja nie umiałam utrzymać dalszych skojarzeń. I ta cisza, która krępowała, choć nie powinna, bo zaraz, gdy zapadała, Olek mnie głaskał i całował za uchem. Miły mężczyzna i beznadziejnie niezdecydowana idiotka, czyli ja.
Potem próbuje nazwać to przez cały dzień, potem smakuję ciebie całą...
- Z tobą jest tak jakoś inaczej, nie wiem jeszcze, co dokładnie powinienem powiedzieć. Cokolwiek przychodzi mi do głowy, wydaje się małe – zwierzał się nieporadnie Olek.
Nie chciałam wcale tych małych słów, zastanawiałam się, co powinnam zrobić, żeby nie zdążył powiedzieć czegoś banalnego. Wtedy z trudem wydusił:
- Wiesz, mam pecha do kobiet. Dobiegając trzydziestki - wciąż szukam. Jakoś marnie mi to wychodzi.
Miałam ochotę krzyknąć mu w twarz: „Wiesz, jeśli to ma być jedyna rzecz, która nas łączy, to znaczy, że obydwoje jesteśmy beznadziejnymi nieudacznikami albo mamy za wysokie wymagania, albo istnieje tu jakaś cholerna krzyżówka, którą trzeba rozwiązać.” Nie krzyknęłam.
Ale rozwiązałam. Poszłam z nim do łóżka. Kolejny facet do zaspokojenia pożądania i nic więcej. Zachowałam się niezgodnie z wypracowanym od lat scenariuszem, obierając takie tempo i to też nie pomogło. Nie odezwał się ani słowem i nie popatrzył w oczy. Przejęty do granic mojej wytrzymałości, był trochę nieporadny i oszołomiony. Anka może byłaby zadowolona, bo gimnastyka wypadła sprawnie, były dwa szczyty i nawet trochę dbał o moje poobijane pośladki. Ale ja nie jestem Anką, tylko pochrzanioną idiotką, która czeka na ten jeden moment, gdy będzie wśród posplatanych kończyn i mokrych ciał czuła coś więcej. Niestety, odbiegłam myślą daleko, więc skończyło się tylko na poprawnym zaspokojeniu żądz.
I nie powiem mu, że wcale mnie nie miał, bo zwyczajnie nie lubię sprawiać przykrości. Ance też nie powinnam się przyznawać do moich odpłynięć daleko za okno podczas braku uniesień.
- Możesz się śmiać, ale na ogół unikam amerykańskiego scenariusza i wyciskam z faceta siódme poty spotkań zanim wylądujemy w łóżku – powiedziałam ubierając się i uświadomiłam sobie, że zabrzmiało to jakoś nienaturalnie i nie na to czekał.
Dotarło też do mnie, że mówiąc to, chyba niepotrzebnie dałam Olkowi nadzieję, że jest kimś wyjątkowym, skoro tak szybko doszło do zbliżenia.
Szósty dzień - ja już wiem, skrzydła sercu rosną...
- Jesteś głupia i nie od dziś to powtarzam, gdyby na mnie faceci lecieli tak, jak na ciebie, wiedziałabym, jak to wykorzystać. A ty idiotko bredzisz tu coś o duszy. No dobrze, zostawiłaś sobie duszę w całości, dałaś tylko ciało, przyjemnie chociaż było? - kpiła Anka, jak to mówią, w żywe oczy.
- Nie! Bo cały czas myślałam tylko o tym, że obchodzi się ze mną jak z pięknym przedmiotem, służącym ku doprowadzaniu do rozkoszy.
- Ta znów swoje, ale wreszcie jakiś konkret. Instrumentalista. Musi znaleźć ciumcię, która lubi się poświęcać albo kochającą seks jak ja, bez pierdół o duszy. Zaraz, ale przecież mówiłaś, że twój obtłuczony tyłek potraktował delikatnie. To w końcu kocha czy nie?
- Och, jak lubisz upraszczać. Powiem ci, jędzo, w czym tkwi sedno. Wśród mężczyzn, z którymi spałam był tylko jeden taki, który widział cały czas mnie, nie siebie. Patrzył tak, że miałam pewność – powiedziałam tonem cierpiętnicy. - Kocha, ale swoje odbicie we mnie i myśli, że odkrył miłość życia. Tylko nie zauważył ściany między nami.
- Zawsze dziwnie się z tobą rozmawia, to w końcu lustereczko czy ściana, zadecyduj, babo!
Nie wytłumaczę Ance tego, choćbym mówiła najprostszym językiem i porzuciła wszystkie zgrabne parabole. Może jeszcze nie widziała prawdziwego, a nie odbitego zachwytu w oczach mężczyzny. Anka jest jak przyrząd do zaspokajania własnych zachcianek, chyba całkiem podobna do Olka. Jedyne czego jej brak, to zaspokajaczy na każde zawołanie.
Siedzieliśmy w pięknej stylowej karczmie, Olek opowiadał coś o swojej pracy, całkowicie pochłonięty nie widział, że mój wzrok przelatuje go na wylot i myślami jestem daleko. Nawet nie zwrócił uwagi na to, że nie zapewniałam żadnych sygnałów zwrotnych, powinien zadać od czasu do czasu jakieś pytanie, żeby sprawdzić czy słucham. Ściskał mi rękę myśląc, że to wystarczający dowód na obecność słuchaczki. Czy to było rozczarowanie?
- Nigdy nie myślałem, że taka kobieta jak ty, Zuzanno, mogłaby na mnie spojrzeć łaskawym okiem – zabrzmiał nagle zmieniony ton wypowiedzi.
- Dlaczego? Z jakimi kobietami zatem spotykałeś się przede mną?
- Hmm, nie wiem jak to powiedzieć, no z innymi.
Tak, to wszystko tłumaczyło, nie umiał niczego opisać. Wszystko i nic.
Siódmy dzień - czujemy się w każdej chwili bosko...
Śmialiśmy się na szycie naszej oślej łączki i pod wyciągiem, jeździliśmy bez wywrotek, ale zdarzało się wpaść czasem na siebie, gdy chcieliśmy sunąć równolegle. Olek zaglądał mi w oczy, dając do zrozumienia, że jest najszczęśliwszym mężczyzną na świecie. Powiedział, że kocha. Odpowiedziałam, że to za wcześnie na taki szeroki zakres pojęciowy. Wyprowadzić z błędu szczęśliwego człowieka, to tak jak uświadomić umierającego co do jego stanu. Ja mam być tym lekarzem. Jeszcze dziś udam miłą dziewczynę, jutro będę okrutną kobietą, chociaż Anka mnie przekonuje, że powinnam dać Olkowi maksimum przyjemnych przeżyć. Rozmowy z nią są jak przedstawienia objazdowej trupy teatralnej.
- Jesteś najnudniejszą kobietą jaką przyszło mi poznać i nie wiem w czym tkwi urok, którym usidlasz uczucia mężczyzn. Czy któryś to objawił? - zapytała Anka, leżąc na łóżku, żując gumę i wpatrując się w machające rowerkiem stopy.
- Jasne, zawsze mówią, że jestem inna – odpowiedziałam, siedząc obok niej na łóżku, oparta o poduszkę.
- Bo się obnosisz z duszą?
- Coś ty, który mężczyzna rozmawia o duszy? – Zamyśliłam się, chyba za długo jak na możliwości Anki i wyrwała mnie jednym ze zgranych motywów.
- Podstawowe pytanie, to stereotypowe - dobrze było?
- Bądź spokojna mężczyźni wolą zabierać do łóżka kobiety takie jak ty, żeby zadać to cenne pytanie i dostać prostą odpowiedź. Mnie boją się takowe zadać.
- Serio? To mnie zaskoczyłaś. Ale do diabła i tak kochają takie jak ty, nudziary z głębią w oczach.
- Nieliczni. Nie bój się o notowania, wyluzowane diablice zawsze będą w cenie – zakomunikowałam, pokazując pełen garnitur uzębienia.
- Nie szczerz się tak, w końcu mężczyźni marzą o tym, żeby w łóżku krzyczeć do nich: "Wypierdol mnie do granic czaszki". Ja chętnie zaspokajam te pragnienia.
- A zauważyłaś jakąś zależność między twoimi okrzykami, a jakością wyczynów?
- Niech pomyślę chwilę. Chyba żadnej.
- To po co tak się wysilasz?
- Bo lubię, dziewico orleańska – powiedziała, szturchając mnie mocno.
- Może Olek przemówiłby, gdybym pożyczyła od ciebie taką ekscytującą wiązankę. Jestem beznadziejna. Nie spotkam się z nim więcej.
- Nie bądź zołzą, bo ci dokopię w ten potłuczony tyłek, żyj, baw się do końca i przestań koncentrować na tym, że kogoś krzywdzisz.
Jednak skoncentrowałam się i trzeci raz nie byłam już w stanie iść z nim do łóżka. Pozwoliłam trzymać się za rękę i kazałam myśleć, że cierpię na migrenę. Czułam do siebie obrzydzenie. Był niezwykle opiekuńczy i stawał na głowie za dziesięciu, wciąż nie wiedząc, że to za mało.
Potem już tylko nasz dwuosobowy świat, potem już milkną o tym słowa...
Nie było żadnego naszego świata. Żył iluzją i nie mogłam pojąć, dlaczego nie dostrzega tego, że wzlatuje w jednoosobowe niebo. Zaślepienie. To mnie drażniło i ten brak odrobiny realizmu. Nie był bystry, niestety.
Widziałam w oczach Olka wszystko to, czego nie było w moich, a co nucąc słyszałam w głowie:
Jeśli może zwykły człowiek poczuć się jak Bóg
czuję Bogiem się przy tobie teraz, tu.
Jeśli człowiek może poczuć, że istnieje Bóg
Bóg jest w blasku twoich oczu teraz, tu.
Myślałam o tym, że już chyba nigdy nie spotkam mężczyzny, który umiałby czytać w oczach. Nie znoszę, kiedy dopisuje się coś, czego nie ma. Olek zmyślił nas, bo nie był z gatunku rozumiejących duszę kobiety takiej jak ja. Uciekałam wzrokiem i odwracałam twarz profilem, żeby ukryć to, co miałam w oczach, chociaż doskonale wiedziałam, że niepotrzebnie tak się trudzę.
Konieczny był komunikat werbalny. Musiałam to w końcu wydukać, choć czułam się całkiem potłuczona od sensu tych słów.
- To nie ty. Nie znalazłeś klucza. Nie możesz odpocząć w moich oczach.
* Siedem dni, sł. Janusz Onufrowicz
Służę stosownym odnośnikiem muzycznym:
Link