Coś zaczęło świdrować jego umysł. Tyrym, tyrym, tyrym… Dźwięk nasilał się. Wyciągnął leniwie rękę i złapał komórkę – pora wstawać – pomyślał – i do roboty. Otworzył oczy, wszystko widział za mgłą, przetarł je mocno, kilka razy zamrugał. Widoczność się poprawiła i znów mógł trzeźwo patrzeć na świat. Podsunął się w górę łóżka. Leniwie oparł się o ścianę. Ćlamknął kilka razy. Trampek. Spojrzał w przestrzeń między łóżkiem, a szafką małą narożną, która nota bene nie stała w rogu. Kilka puszek po perle, jedne pogniecione inne całe, wziął pierwszą do ręki – lekka, odstawił niechlujnie ta się kilka razy zakołatała i przewróciła z aluminiowym hałasem. Sięgnął po kolejną i wykonał ten sam rytuał, pusta, pusta, puu…. A nie ta była jeszcze nie dopita, wziął ją. Resztki chmielowego płynu wypełniły jego przełyk. Gdy już była pusta, ścisnął ją mocno i puścił z hukiem w miejsce złomowiska. Spojrzał jeszcze raz na zegarek. Pora przygotować się do roboty. Wstał. Poranek przywitał go lekkim szumem w głowie i śniegiem. No to pięknie – pomyślał – bez wypicia browara nie dam rady prowadzić. Przeszedł do kuchni. Otworzył lodówkę. Na górnej półce trochę szynki pieczonej zostało, jego kubki smakowe od razu zostały pobudzone, sięgnął po piwo znajdujące się na dolnej półce. Odwrócił się od mięsa. Otworzył puszkę i kilkudziesięcioma haustami wypił browar. Pustą puszkę odstawił na blat. Sięgnął po mięso. Przez dotyk czuł jak smakowicie zostało przyrządzone, czuł smak, który zawsze mu się kojarzył ze świętami, a co za tym idzie z dniem wolnym, był jednym słowem w niebie kulinarnym. Jednak w jednej chwili wszystko rypnęło.
- CHOLERA!!! Dzisiaj piątek.
Odłożył mięso na miejsce i sięgnął po drugą puszkę…….
***
Przekręcił klucz od wejściowych drzwi. Odwrócił się ku podwórzu. Wpizdu – zaklnął w duchu. Zimny wiatr wiał prosto mu w twarz. Duże płaty śniegu przyklejały się do policzków, wchodziły do ust, bezczelnie przedzierały się przez włoski w nosie i dostawały się do zatok. Szczytem chamstwa były te, które gwałciły zimnem i wodą jego oczy. Wpizdu – powtórzył. Chciał splunąć, lecz tylko co otworzył usta to gromada śnieżynek wdzierała się szturmem do jego ust i molestowały jego migdałki. Mało się nie zakrztusił. Przełknął wodę. Wpizdu – zaklnął po raz trzeci. I nagle wiatr ucichł. Płaty śniegu co prawda stały się większe ale spadały leniwie kołysząc się. Otrzepał się ze śniegu. Na krótką chwilę czerń jego kurtki była czarna lecz znów powoli płaty oblepiały ją. Zszedł po schodach, zbyt szybko jak na te warunki atmosferyczne oraz na kondycję psycho-fizjologiczno-metaboliczną, co prawda po dwóch piwach utrzymywał równowagę i śmiało mógł się wdrapywać na drzewa lecz gdy zimno zapotrzebowanie wzrasta. Dupa jego doświadczyła tego. Zszedłszy lewą nogą na ostatni schodek i jednocześnie odrywając prawą nogę od poprzedniego oraz puszczając poręcz spowodował gwałtowny wstrząs błędnikiem błoniastym co doprowadziło do upadku – dupnego. Podniósł się z siarczystym klnięciem. Otrzepał zadek. Wpizdu – pomyślał. Nagle nachalny, mroźniejszy wiatr od poprzedniego powrócił. Radowała go to, że zaraz będzie w drodze. Jeszcze kilka kroków i nic, ani nikt go nie zatrzyma. Będzie pędził przed siebie. Nie zważając na pogodę, na przeciwności losu. Wolność chwili, aż do przybycia, do miejsca pracy. Przełożył nogę przez ramę, odciągnął rower od ściany domu. Odepchnął się trzy razy prawą nogą od ziemi. Złapał mocno kierownicę, schylił się by opór powietrza był mniejszy i pojechał. Pedałował żwawo i jak zwykle z dobrą myślą, tą samą myślą, która dawała mu siły przez te wszystkie lata.
- WPIZDU!!! JEBANY ROWER!!!
Wiatr bawił się jego szalikiem. W jego oczach było widać błysk. Błysk zmrożonych łez...
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Suchar · dnia 10.01.2010 09:12 · Czytań: 828 · Średnia ocena: 1 · Komentarzy: 2
Inne artykuły tego autora: