Psychol - Skropka
Proza » Obyczajowe » Psychol
A A A
Naszpikowali mnie lekami, jestem tego pewien.
Leżę od rana półprzytomny, szeroko otwartymi oczami patrzę w sufit. Z mojego gardła wydobywa się monosylabiczny bełkot, zlepek spółgłosek bez znaczenia. Chciałbym ruszyć rękami, ale nie mogę; niczym nie mogę ruszyć, nie wiem nawet czy mrugam oczami. Słyszę wokół siebie ludzi, ale sam już nie wiem czy to nie głos z wnętrza mojej wyobraźni. Kiedy przez dłuższy czas wmawiają ci, że jesteś „psychiczny”, możesz w to uwierzyć. Ja jeszcze czuję się normalny, moje głosy w głowie to psychotropowe końskie dawki, ale od tego się zaczyna. Tracisz łączność z normalnym światem, naprawdę stajesz się „psychiczny”.

Pod wpływem leków mam rozregulowane poczucie czasu; dni zdają się być miesiącami, doba trwa zaledwie pięć minut. Moja córka kończy teraz pięć lat. Może już skończyła? Jest roześmianym, pogodnym dzieckiem. Kiedyś koniecznie chciała wziąć do ręki księżyc. Płakała przez cały wieczór. Następnego dnia kupiłem jej pluszową zabawkę w kształcie rogala.
- To dla ciebie skarbie.

Rzuciła mi się na szyję z radością. Moja mała księżniczka musiała mieć wszystko; byłem gotowy dać jej gwiazdkę z nieba. Nigdy nie przypuszczałem, że dziecko może tak zmienić postrzeganie świata.

Przed narodzinami Julki uważałem, że świadome ojcostwo było czynem na miarę życiowego bohaterstwa lub skończonego frajerstwa. Dzieci przypominały mi małe, różowe tobołki, zagracające życie, a ja przez najbliższych dwadzieścia lat zamierzałem mieć w życiu porządek. Dopóki Justyna nie powiedziała mi, że jest w ciąży.
- I co teraz?
- Nic. Będziemy mieli dzidziusia – oznajmiła z uśmiechem.

Początkowo byłem tym wszystkim lekko oszołomiony. Ta mała czarno-biała plama na zdjęciu USG to moje dziecko? Jak do tego doszło? Zadawałem sobie te pytania, zaskoczony w ogóle, że powiększający się brzuch Justyny to moja robota.

W trakcie porodu prawie zemdlałem. W podręcznikach nazywali to magią chwili, a mi było po prostu niedobrze. Byłem przerażony, że zaraz do wrzasków Justyny dołączy wrzask naszego dziecka i przez najbliższych kilka miesięcy będę zmuszony słuchać tego duetu. Do tego krew i nienaturalnie powyginana twarz Justyny... Wyprowadzili mnie na zewnątrz bladego jak ściana. Tatuś musiał poczekać na korytarzu.
- Gratuluję, córka, trzy czterysta.
Zanim poszedłem zobaczyć moje trzy czterysta, wypaliłem pół paczki elemów. Może z tego powodu zakręciło mi się w głowie, kiedy wziąłem pierwszy raz na ręce Julkę?
Mały, pomarszczony człowieczek.
Moje dziecko.

Nie jestem w stanie tego opisać. Czułem dumę, zachwyt, szczęście, pierwszy raz w życiu tak intensywnie. Maleństwo na moich rękach nie było już tobołkiem; kiedy zobaczyłem błękit jej oczu, MÓJ błękit, najzwyczajniej w świecie rozbeczałem się. Od pierwszej chwili trzy czterysta podbiło moje serce. Oszalałem.

Wydaje mi się, że to miłość do dziecka stała się przyczyną późniejszych problemów. Ale czy można kochać za bardzo? Ja tak bardzo kochałem Julkę i tak bardzo się o nią bałem...! Mój strach był uzasadniony, to nie były zwidy przewrażliwionego tatusia. Byłem gotów zrobić wszystko, żeby tylko ochronić moje dziecko. W konsekwencji wszystko obróciło się przeciwko mnie.
Nie byłem złym ojcem. Naprawdę. Wstawałem do małej w nocy, przewijałem, myłem, pomagałem Justynie na tyle, na ile może pomóc niedoświadczony ojciec. Zupełnie inaczej podchodziłem do sprawy rodzicielstwa niż moja narzeczona. Dla Justyny dziecko było przypadkiem. Przypadkiem znalazło się w jej życiu, ale ona nie zamierzała nic zmieniać. Nie miała w zwyczaju podporządkowywać swojego życia przypadkom. Kiedy więc tylko odstawiła małą od piersi, poczuła się po raz pierwszy od dłuższego czasu wolna. Coraz częściej zacząłem zostawać sam w domu z dzieckiem.
- Wychodzę.
Tyle.

Im więcej było wyjść, tym większa była między nami przepaść. Justyna chciała żyć jak do tej pory; była malarką, jako artystka bardzo ceniła sobie niezależność i wolność. Ja chciałem być jak najlepszym ojcem, dobrowolnie stałem się niewolnikiem Julki.
Jakim niewolnikiem???

Czy to, że tak bardzo kochałem swoje dziecko, oznaczało, że byłem frajerem, który zamienił dobrą zabawę na zasrane pieluchy?
Czy już wtedy Justyna patrzyła na mnie jak na psychicznego?
Nie rozumiała mnie. Kiedyś w trakcie kłótni wykrzyczała mi w twarz, że jestem czubkiem.
- Powinieneś się leczyć, powinni cię zamknąć, rozumiesz psycholu?! – wrzeszczała coraz głośniej. Byłem przerażony, widząc jak się miota. Wydawało mi się, że zaraz podejdzie i z całej siły zacznie okładać mnie pięściami.
- Justyna, nie krzycz, nie przy dziecku...
Obrzuciła mnie stekiem wyzwisk, kończąc monolog trzaśnięciem drzwiami. Zostałem sam.
Co się działo z moją Justyną?
Rozmyślałem nad jej rozstrojem hormonalnym (bo jak inaczej nazwać ten atak?), pożerając równocześnie porcję lodów śmietankowo – bakaliowych. Moje dziecko miało twarz umorusaną truskawkową mazią i szczerbaty uśmiech od ucha do ucha. Mała kobietka przede mną była moim największym szczęściem. Gdyby Justyna postanowiła odejść, nie zatrzymywałbym jej na siłę. Artyści potrzebują wolności, a ja być może byłem psycholem, który ogranicza swoją narzeczoną – malarkę. Ale nie wyobrażałem sobie życia bez małej; gdyby Justyna ją zabrała, nie wytrzymałbym w tym stanie ani jednego dnia. Musiałem więc za wszelką cenę utrzymać związek, nawet jeśli to uczucie, które kiedyś nazywaliśmy chemią miłości bez granic, teraz miałoby się stać pustym frazesem.
- Tatusiu, co to jest psychol? – Julka oblizała czubek kapiących lodów.
Spojrzałem ze zdumieniem na własne dziecko. Boże, skąd ona zna takie słowa??
Czyżby Justyna...?

W oczach dziecka byłem jeszcze ukochanym tatusiem; ale za pewien czas mogła na mnie patrzeć oczyma matki. Miałem szansę przeistoczyć się w psychicznego.
- Widzisz Juleczko... – zacząłem.
Trzask.
Skowyt.
Mimowolne spojrzenie w prawo.

Z samochodu wyskoczył potężny facet, taki z gatunku głupich mięśniaków. Zauważyłem, że miał tatuaż na szyi przedstawiający jakiegoś smoka; smok wił się od ucha i chował się pod firmowym podkoszulkiem. Przed lśniącym audi mięśniaka leżał pies. Ściślej psi trup. Nad zwierzęciem pochyliła się jakaś kobieta, prawdopodobnie właścicielka. Zaczęła wymachiwać rękoma i krzyczeć, chyba dostała ataku histerii. Półgłówek, zachował się zgodnie z oczekiwaniami: stanął na środku drogi i pokazał, jak genialnie operuje podwórkową polszczyzną.
Wziąłem Julkę na ręce i odszedłem w drugą stronę. Nie chciałem, żeby oglądała zwłoki psa i całe to przedstawienie. Skoro była świadkiem kłótni rodziców, nie musiała jeszcze wysłuchiwać wyzwisk obcych ludzi; i bez tego znała słowa, które budziły mój lęk i smutek.
Julka nie pytała mnie więcej o znaczenie słowa psychol. Tego samego dnia, kiedy wróciła do domu, dostała gorączki. Justyna wysłała mnie do apteki po czopki. Szedłem ulicą, rozmyślając o psycholach i świrach. Zamyślony doszedłem do apteki, stanąłem w kolejce za barczystym kolesiem.
Smok wijący się od ucha w dół...

Po raz drugi spotkanie z półgłówkiem, tym razem bliższe. Zastanowiłem się, co mógłby kupować w aptece.
Czopki dla chorego dziecka?
Absurd, zaśmiałem się w duchu. Za dużo myślenia, stary. Jeszcze trochę a wijące węże będziesz widział na ulicach. Przemaszeruje przed tobą armia półgłówków. Psy będą jeść w kawiarni lody bakaliowe. Ty staniesz się pełnoprawnym psycholem.
Cóż za cholerna ironia losu!

Kiedy patrzę na wydarzenia sprzed roku, czuję żal i wściekłość. Gdybym wiedział, że ostatnia przepowiednia się spełni, zabrałbym Julkę i uciekł tam, gdzie nie ma mięsistych półgłówków, a psy nie wyskakują wprost pod nadjeżdżające samochody. Miałbym szanse jeść w spokoju lody z córką i tłumaczyć jej, że tatuś nie jest psycholem. Byłbym cholernie szczęśliwy.
Na razie jestem otumanionym psycholem.
Ale czy rzeczywiście jestem?

Początek mojego szaleństwa datowałbym na dzień wypadku. Jako troskliwy ojciec charakteryzowałem się wybujałą wyobraźnią: zacząłem się bać, że następnym razem na miejscu psa, będzie Julka.
Zobaczy matkę po drugiej stronie ulicy i pobiegnie do niej.

Przechodząc przez pasy, nie zauważy rozpędzonego audi.
Idąc chodnikiem, trafi na pijanego półgłówka.
Wersji hipotetycznego wypadku było tysiąc. Chyba zacząłem być przewrażliwiony. Wychodząc z małą na spacery, mocno trzymałem ją za rękę i starałem się mieć oczy dookoła głowy.
- Tatusiu, nie tak mocno, boli – Julka próbowała rozluźnić uścisk, ale tatuś, nadopiekuńczy tyran, jak nazwała mnie przy innej okazji moja narzeczona, nie chciał puścić.
Myślę, że psychiczni muszą być wrażliwi. Wybierają sobie jeden fragment życia, swój czuły punkt i koncentrują wokół niego swoją marną egzystencję. Gdyby nagle zobojętnieli, byliby zdrowi. Ale to nie takie proste. Jeżeli masz oczy dookoła głowy i poczucie zagrożenia, prędzej czy później dojdzie do katastrofy. W moim wypadku katastrofą był status psychicznego.
A ja nie jestem chory.
Tamtej nocy naprawdę widziałem półgłówka.
Niedaleko nas wybuchł pożar. Kłęby czarnego dymu wzbijały się w górę, znikając w ciemności nocy. Płonął cały dom. Nic nie dało się uratować. Na szczęście w czasie pożaru nikogo w środku nie było; rodzina wyjechała. Wiem, bo byłem tam. Wstyd się przyznać, ale byłem jednym z tych gapiów, którzy najpierw chcą nieść ratunek, a potem stoją i komentują całe zajście na żywo. W trakcie relacji, zobaczyłem półgłówka.
Wijący się smok od ucha w dół...
Nagle, być może od ognia, zrobiło mi się duszno. Poczułem, jak pot ciurkiem spływa mi po plecach. Przypomniał mi się incydent z przejechanym psem. A potem pomyślałem o Julce.
Nie mogłem dłużej tak stać. Dym strasznie gryzł mnie w oczy, a poza tym znów odezwała się we mnie ojcowska nadgorliwość. Idąc w stronę domu, powtarzałem sobie, że moje dziecko śpi.
A co, jeżeli nie śpi?
To niemożliwe, żeby nie słyszała trzasku ognia, wycia syren, krzyków ludzi, pękania opon. Może siedzi skulona w kącie i płacze, w chwili, gdy jej psychiczny ojciec omawia z sąsiadami kierunek rozprzestrzeniania się ognia?
Przyspieszyłem, ale zaraz się zatrzymałem.
Ktoś szedł za mną.
Odwróciłem głowę, ale nikogo nie było. Stałem sam na pustej ulicy.
Znów przyspieszyłem, ale po raz kolejny w mojej głowie pojawiła się myśl, że ktoś mnie śledzi.
Tak, ktoś mnie obserwował, byłem tego pewien.
Pokonując kilkaset metrów odwróciłem się co najmniej osiem razy, ale nikogo nie widziałem. Poczucie zagrożenia i pewność psychola, że nie byłem sam, sprawiły jednak, że ostatnie dwadzieścia metrów biegłem. Łapiąc z trudem oddech dotarłem do pokoju Julki.
Mała spała, przytulona do śpiącej matki.
Odetchnąłem z ulgą.
Poszedłem do kuchni i zapaliłem papierosa, pierwszy raz od miesiąca. Jak widać, moja terapia antynikotynowa, nie przyniosła długotrwałych efektów. Wiele razy tłumaczyłem sobie, że nie powinienem truć dziecka, ale po dziesięciu latach trwania w nałogu, nie było to takie proste. Pamiętając o słowach Justyny, że mam palić tylko na dworze albo w ogóle, otworzyłem okno z zamiarem wykopcenia na zewnątrz.
Dopiero po chwili uprzytomniłem sobie, że znów mam atak paniki i suchość w gębie.
Przed bramą stał mięśniak.
Tyk, tyk, tyk.
Może to zegar, a może głosy w mojej głowie?
Mięśniak palił papierosa i przyglądał się zamknięciu bramy.
Tyk, tyk, tyk, tyka bomba w głowie szaleńca.
Mięśniak na dole, a ja w oknie, sparaliżowany szaleniec.
Tyk.
Tyk.
Tyk.
Po chwili mięśniak odszedł. Zamknąłem czym prędzej okno, zdziwiony, że w ogóle ocknąłem się z tego paraliżu.
Czego ja się bałem?
Bałem się?
Nie potrafiłem odpowiedzieć sobie na te pytania. Nie uspokoiłem się, wręcz przeciwnie; moja rozbuchana wyobraźnia psychicznego od tej pory nie dawała mi spokoju. Scenariusze, kreślone dotąd w głowie, zaczęły spełniać się w życiu. Musiałem mieć jeszcze większą ilość oczu dookoła głowy. Niebezpieczeństwo mogło się czaić za rogiem.
W tym czasie wszyscy mieszkańcy mojej ulicy, popadli w paranoję. Okazało się, że tamtej nocy ktoś podpalił dom. Pożar odsłonił, jak wielu świrów mieszkało wokół mnie; wszyscy zaczęli się unikać, podejrzliwie się sobie przyglądać, czekając w napięciu, aż ich dom będzie następny.
Strach nie dotyczył chyba tylko Justyny. Znikała na całe dnie, zaniedbując dziecko. O mnie nie wspominając. Kiedyś przemknęło mi przez myśl, że może kogoś ma. Wyładniała, jej oczy znów się błyszczały, kilka razy nie wróciła na noc. Pochłonięty pracą i przytłoczony ogarniającym mnie szaleństwem, nie zauważyłem, że minęła data naszego ślubu. Po narodzinach Julki obiecaliśmy sobie, że jeżeli wytrwamy ze sobą przez kolejne trzy lata, to pobierzemy się. Ale data przepadła; widocznie nie udało nam się wytrwać, skoro zapomnieliśmy nawet o własnym weselu.
Wkrótce spłonął kolejny dom na tej samej ulicy. Różnica polegała na odległości: pożar tym razem był tak blisko, że Julka nie mogła spać ze strachu, a ja czułem, że szaleństwo rozsadza mi czaszkę. Drugą połowę nocy, gdy już mała zasnęła, spędziłem w oknie, kopcąc papierosa za papierosem.
Justyny nie było.
Mięśniaka też nie.
Chyba.
Tyk, tyk, tyk.
Obejrzałem się do tyłu. Odwracając głowę, zauważyłem przemykający cień na podwórku.
Tyk, tyk, tyk. Moje serce i moja głowa, kto szybciej?
Znów wydawało mi się, że widziałem cień.
Muszę iść do Julki.
Gdzie do cholery była Justyna?
Tyk, tyk, tyk.
Zegar w kuchni wybił piątą, kiedy wróciła moja narzeczona.
Miała potargane włosy i rozbiegany wzrok. Wyczułem zapach alkoholu. Bez słowa usiadła na stołku. Zachciało mi się śmiać. Teraz obydwoje wyglądaliśmy jak psychole.
- Jak ty wyglądasz... patrzeć na ciebie nie mogę – powiedziała, czkając.
- Gdzie byłaś?
- Nie twoja zasrana sprawa... dupku - oparła głowę na łokciu. Była gorzej pijana niż przypuszczałem.
- Gdzie byłaś, pytam się?
- Gdzie byłam, tam byłam, nic ci nie powiem – położyła się na kuchennym blacie.
Tyk, tyk, tyk. Lont odpalony.
Zerwałem się z krzesła i z całej siły złapałem Justynę za rękę.
- Mów do cholery gdzie byłaś! – ryknąłem z całych sił.
Spojrzała na mnie z mieszanką zdziwienia i przerażenia w oczach. Mimo fatalnej formy, nadal przepięknie wyglądała.
- Puść mnie...dupku – niezdarnie próbowała się wydostać z mojego uścisku. Ale była w takiej samej sytuacji jak Julka. Nie dała rady.
- Czy ty wiesz, co się tu dzieje?! Czy ty w ogóle cokolwiek wiesz?!? – pchnąłem ją na krzesło – paliło się rozumiesz? Paliło. Znów blisko nas. I on tam znowu był, rozumiesz? Bo on tu jest codziennie, codziennie, ROZUMIESZ???
- Ja...
- Cicho, masz mnie słuchać. Musimy stąd uciekać. Musimy. On najpierw przejechał psa... biedny pies, tak słyszałem jak wył... biedny. Ale teraz on chce tu wejść i zabrać nam Julkę, my musimy uciekać. Ja się tak boję, tak ją kocham... ! – poczułem, jak łzy spływają mi po twarzy.
Zaryczany spojrzałem na Justynę.
W jej oczach dostrzegłem odbicie czuba, za takiego mnie miała. Była pijana, ale to nie zmieniało faktu, że byłem dla niej nikim. Nie rozumiała mnie. Płakałem nad losem naszego dziecka; nad naszą przegraną miłością; nad moim szaleństwem, nad którym miałem panować, a które wymykało mi spod kontroli.
Następne tygodnie wspominam jako koszmar. Nawet teraz, leżąc naszpikowany jakąś ogłupiającą trucizną, myślę o tym i budzi się we mnie strach. Tykanie wtedy jest nie do zniesienia. W mojej głowie rozszalała się chora wyobraźnia. Tak mówili lekarze, ale ja uważam inaczej.
Nie wiem dlaczego Justyna mieszkała jeszcze ze mną. Najprawdopodobniej była to czysta wygoda i egoizm, bo ja, chcąc zatrzymać przy sobie Julkę, płaciłem za wszystkie dziwactwa mojej już byłej narzeczonej.
Codzienne tykanie w głowie doprowadziło mnie do bezsenności.
Stojąc w oknie, wypalałem paczkę papierosów przez noc.
Tyk, tyk, tyk.
Ciągle widziałem jakieś cienie. Chciałem wyjść, zobaczyć, pewien, że to podpalacz, ale nie mogłem się ruszyć. Oblany potem nasłuchiwałem, nie mając pewności, które z dźwięków są wytworem mojej wrażliwej wyobraźni.
Tyk, tyk, tyk.
W telewizji podali relację o podpalaczu. Policja jeszcze nie ujęła sprawcy... Na samą myśl o tym, robiło mi się słabo. Przestałem wychodzić z domu. Raz poszliśmy z Julką na lody. Przez czterdzieści minut oczekiwałem uderzenia samochodu, skowytu psa i węża na ulicy.
Nigdy więcej.
Julka mogła bawić się tylko na podwórku, pod moim czujnym okiem. Przestała bawić się z dziećmi sąsiadów. Nie pozwalałem jej, bo przeczucie mówiło mi, że gdy wyjdzie na ulicę, nadjedzie czerwone audi.
Tyk, tyk, tyk, przeczucie mówi, córka musi słuchać.
Bałem się wyjść do sklepu, bo raz wydawało mi się, że tam stoi samochód półgłówka. Uknułem fabułę, w której półgłówek chciał spalić mój dom. Podchodził co noc, ale widząc mnie w oknie, rezygnował.
Ja więc musiałem czuwać.
Najgorsze, że sąsiedzi byli tacy niefrasobliwi... Najpierw się bali, a gdy przyszło realne zagrożenie, stali się bardzo nieostrożni. Mówiłem im, żeby uważali na audi, na węża na uchu i swoje psy. Patrzyli na mnie jak na psychicznego.
Tyk, tyk, tyk.
To Justyna. To ona ich podburzyła przeciwko mnie, dlatego uważali mnie za czuba! A ja czuwałem nad ich bezpieczeństwem, nad nimi, nad moją Juleczką, nawet nad tą niewdzięczną kretynką! Nie dostrzegali znaków, ja je widziałem, czytałem jak starotestamentalny prorok.
Smok wijący się od ucha w dół...
Tyk, tyk, tyk.
Nie jestem chory, ja tylko dbam o moje dziecko. Nie śpię, bo muszę czuwać. Kto będzie czuwał, jeżeli nie ja? Nie będę czuwał, to przyjdzie smok i spali mój dom. Czy wy to rozumiecie? Nie mogę spać, muszę czuwać!
Albo zabiję.
Nie wiem, czemu ale stojąc kolejnej nocy w oknie, oblany potem, przerażony, pomyślałem, że zabiję sukinsyna.
Nie zrobię niczego złego, będę działał w obronie własnej.
Kiedy on tu przyjdzie, ja zaatakuję pierwszy. Nie dam skrzywdzić swojego dziecka. Moja mała Julka, tak pięknie spała...
Następnej nocy wziąłem nóż kuchenny.
Byłem pewien, że słyszę stłumione głosy na podwórku. Były bardzo wyraźne. Okazało się, że półgłówek miał wspólników. Stado smoków chciało spalić mój dom, musiałem go bronić!
Tym razem nie stanę w oknie, pomyślałem.
Najciszej jak umiałem, podszedłem pod drzwi frontowe. W prawej ręce trzymałem nóż.
Tyk, tyk, tyk.
Byłem oblany potem.
Przerażony.
Sam.
Przełknąłem ślinę.
Tyk, tyk, tyk.
Bałem się, żeby półgłówek nie zaatakował mnie od tyłu.
Tyk, tyk, tyk.
Oglądałem się co chwilę za siebie.
Tyk, tyk, tyk.
On mógł już tu być, rozmowa miałaby tylko mnie zmylić.
Tyk, tyk, tyk.
Drżącą rękę położyłem na klamce.
Tyk, tyk, tyk.
Z przerażeniem odkryłem, że drzwi nie są zamknięte na klucz i się otwierają.
Justyna!!!
Pędem rzuciłem się w stronę mięśniaka. Powaliłem go na ziemię, ale szybko się zreflektował i wybił mi nóż z ręki. Poleciał gdzieś w krzaki. Z całej siły zamachnąłem się i uderzyłem go w twarz. Nagle poczułem, jak jego ręka z łatwością przewróciła mnie na plecy, a jego cielsko zaczęło przygniatać mnie do ziemi. Czułem, jak miażdży mi wszystkie kości.
Tyk, tyk, tyk, oszalałe, w głowie chaos.
Julka w domu, muszę ją chronić, przemknęło mi przez myśl, znów otrzymałem cios w brzuch.
Tyk, tyk, tyk, niech Justyna zabierze Julkę, niech ucieka!
- Uciekaj!
Znów cios. Wydawało mi się, że mam wszystko zmiażdżone. Ostatkiem sił zamachnąłem się na podpalacza, ale nie zdążyłem. Zapadła ciemność.
Nie wiem, kiedy się obudziłem. Nie miałem siły się budzić. Wiem tylko, że obok była Julka.
- Mamusiu, dlaczego tatuś jest chory? - zapytała
- To... psychol. Chodźmy stąd.
Już nie chciałem się budzić. Moja córka wiedziała kim jestem.

* * *

Po roku lekarze orzekli, że już jestem zdrowy. Paradoks polegał na tym, że ja wiedziałem to od samego początku. Jedyna zmiana, jaka nastąpiła w ciągu tych dwunastu miesięcy, to zanik tykania w głowie.
Tyk, tyk, tyk, teraz tylko kuchenny zegar.
Odmierza minuty mojej samotności.
Zostałem sam.
Wkrótce po zabraniu mnie do szpitala, Justyna wyprowadziła się ode mnie. Przyznała, że kogoś ma. Po prostu któregoś dnia zapytałem, a ona przytaknęła. W dniu, w którym miał być nasz ślub, ona obściskiwała się z innym. Sąsiedzka solidarność nakazywała pomagać gasić pożar i milczeć, gdy ktoś ze wspólnoty miał kochanka.
Nasze uczucie nie było nawet pustym frazesem. Nie było naszego uczucia.
Strasznie tęskniłem za Julką. Od tamtego wieczoru, gdy poznała prawdę, nie rozmawialiśmy. Nigdy więcej nie usłyszałem „tato”. Nie wiem, czy moja córka uważała mnie za psychola. Chciałem ją uściskać i usłyszeć, że tęskniła i cieszy się, że znów jestem.
Ale nie miałem odwagi.
Stawałem za rogiem kawiarni, w której feralnego dnia jedliśmy razem lody i obserwowałem moje dziecko. Było szczęśliwe, to najważniejsze. Odczuwałem lekki niepokój, ale nie słyszałem tykania w głowie.
Czułem też straszny żal.
Gdybym był bardziej ostrożny, mniej poddawał się emocjom...
Ja od początku wiedziałem, że półgłówek z audi jest zagrożeniem. Patrząc, jak uśmiechnięty je lody z moim dzieckiem i Justyną, utwierdzałem się tylko w tym przekonaniu.
Ale czy ktokolwiek uwierzyłby psycholowi...?



















Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Skropka · dnia 18.01.2010 09:24 · Czytań: 869 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 3
Komentarze
Krystyna Habrat dnia 19.01.2010 12:42 Ocena: Bardzo dobre
Celnie przedstawione kolejne etapy psychozy. Realistyczne. Tylko bardzo smutne. :( Czekam na teksty podnoszące na duchu. +5.
Jack the Nipper dnia 19.01.2010 21:47 Ocena: Bardzo dobre
Bardzo ładna mania przesladowcza. Psychol z krwi i kości, choć zupełnie nie wiem co odróżnia go od innych psycholi występujących w tym opowiadaniu ;)

Wszyscy są tu zdrowo szurnięci, niestety w negatywny sposób, co sprawia, ze opowiadanie jest bardzo smutne. Jednakże o taki smutek Ci zapewne chodziło.
Usunięty dnia 20.01.2010 13:52 Ocena: Bardzo dobre
piątka z minusem*

* minus - matematyczny znak odzwierciadlacy w rzeczywistości smutek.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
27/03/2024 22:12
Serdeczne dzięki, Pliszko! Czasem pisząc, nie musiałem… »
pliszka
27/03/2024 20:55
Kaz, w niektórych Twoich tekstach widziałam więcej turpizmu… »
Noescritura
25/03/2024 21:21
@valeria, dziękuję, miły komentarz :) »
Zdzislaw
24/03/2024 21:51
Drystian Szpil - to i mnie fajnie... ups! (zbyt… »
Drystian Szpil
24/03/2024 21:40
Cudny kawałek poezji, ciekawie mieszasz elokwentną formę… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:18
@Optymilian - tak. »
Optymilian
24/03/2024 21:15
@Zdzisławie, dopytam dla pewności, czy ten fragment jest… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:00
Optymilian - nie musisz wierzyć, ale to są moje wspomnienia… »
Optymilian
24/03/2024 13:46
Wiem, że nie powinienem się odnosić do komentarzy, tylko do… »
Kazjuno
24/03/2024 12:38
Tu masz Zdzisław świętą rację. Szczególnie zgadzam się z… »
Zdzislaw
24/03/2024 11:03
Kazjuno, Darcon - jak widać, każdy z nas ma swoje… »
Kazjuno
24/03/2024 08:46
Tylko raz miałem do czynienia z duchem. Opisałem tę przygodę… »
Zbigniew Szczypek
23/03/2024 20:57
Roninie Świetne opowiadanie, chociaż nie od początku. Bo… »
Marek Adam Grabowski
23/03/2024 17:48
Opowiadanie bardzo ciekawe i dobrze napisane.… »
Darcon
23/03/2024 17:10
To dobry wynik, Zdzisławie, gratuluję. :) Wiele… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty