W pewnym lesie żyły sobie różne zwierzęta, no i między innymi nasi bohaterzy, czyli Niedźwiedź i Kornik. Dla zblazowanych, czyli wielce wyrafinowanych i obeznanych w świecie, z góry zaznaczam, że podobnych bajek napisano tysiące. Wyznanie moje podyktowane jest miłością, wiernością i uczciwością narratorską, czyli BOMBĘ na początek mamy z głowy (to taki dowcip wyjaśniam dla wielce wyrafinowanych i obeznanych w świecie, co sensu nie czują; jak ktoś ma zatkany nos, to jest usprawiedliwiony, wszak wiadomym jest, że zapach nosem rozpoznajemy).
Nie będę kłamać, że stało się to pewnego dnia, gdyż dam sobie niewidzialne narratorskie dłonie uciąć, że zdarzyło się to w środę.
W środę Niedźwiedź postanowił zdobyć miód. Na miodek misie mają ochotę codziennie – to tak na marginesie. Ale właśnie w ową środę Niedźwiedź wlazł na drzewo, gdzie dziupla była i pszczoły miód miały. Niedźwiedź podkradał miód, a pszczoły się złościły.
- Za darmo wyjadasz nasz miód, ty złodzieju – bzyczały pszczoły.
Dobrze, że pszczelarze nie rozumieją mowy pszczół. Wtedy by się nasłuchali bluzgów pod swoim adresem. Pożyteczne, dobre pszczoły, co dają miód, niestety zupełnie przeciwne mniemanie mają o tych, co dzieło ich, kosztem wyrzeczeń i trudu stworzone, bezczelnie kradną. Jednak zostawmy sentymenty – na razie w każdym razie.
Niedźwiedź ukradł miód i go zjadł. Pszczoły bzyczały, a trzy z nich, waleczne robotnice (cześć ich pamięci) dziabnęły złodzieja i tym samym umarły, zginęły na polu chwały w obronie wspólnego dobra (nie boję się nazywać rzeczy po imieniu, a bohaterstwo nawet wroga, docenić wypada).
Jednak los pszczół stanowi wyłącznie wątek oboczny tej bajki, dlatego kwestie pogrzebu walecznych robotnic oraz gniew, rozpacz po stracie miodu, pomijam.
Niedźwiedź oczywiście uważał, że z racji własnej natury, prawo do miodu posiada. To też jest sprawa mniej istotna w tej bajce.
Najważniejsze to fakt, że Niedźwiedź zezłościł się, że pszczoły go dziabnęły (niekoniecznie w czułe miejsce, ważne, iż dziabnęły). A nasz bajkowy Niedźwiedź to kawał chłopa był – wielki, silny i z jajami (o taki on był, a co? Narrator nie musi się hamować fantazji – dopóki go złe siły nie namierzą).
Zdenerwowany Niedźwiedź stawał się wprost nieobliczalny, dlatego tym razem postanowił zniszczyć dziuplę, czyli dom pszczół.
Zaczął trząść pniem drzewa, żeby go wyrwać z korzeniami lub ewentualnie złamać. Wtedy właśnie spod kory drzewa wylazł Kornik i krzyknął:
- Kto to, do febry żółtej, trzęsie moim mieszkaniem, grzecznie pytam?
- Jam to – wrzasnął Niedźwiedź. – I byle robactwo nie będzie mi tu podskakiwać.
- Czemu to robisz, trutniu jeden? – Widać, słychać i czuć, że Kornik gębę miał niewyparzoną i tak, jako narrator ocenzurowałem, co dziewiąte słowo (i, on, z – też liczyłem za słowa, jakby dociekliwi dopytywali).
- Bo taką mam ochotę, ty robaczy wypierdku. - Niedźwiedź również nieźle sobie radził w pyskówkach. To wierutne kłamstwo, że niedźwiedzie są mrukliwe (one są takie wyłącznie w towarzystwie ludzi i innych miśków, a z resztą świata gadają jak najęte).
- Dziabnęły cię pszczoły i poruszyły dumę twojej duszy. – Kornik wiedział, że prawda boli bardziej niż kopniaki. Tym samym rozsierdził Niedźwiedzia jeszcze bardziej.
Niedźwiedź wyrwał drzewo z korzeniami (czyli zniszczył dom pszczół) i wrzucił pień do rzeki (żeby drewno namokło i Kornik lokum stracił).
Zadowolony (mimo wszystko nażarł się miodu oraz niszcząc drzewo ukazał leśnym stworm swoją moc i potęgę) udał się na spoczynek do swojego domku.
A co czuło wyrwane drzewo? Szkoda gadać. Niemi nie mają prawa głosu. Właściwie, jako narrator, mógłbym pozwolić drzewu coś powiedzieć, ale na jednym zdaniu, by się nie skończyło. Chętnie można posłuchać opowieści o zbrodniach, rozpustach, ale o cierpieniu, jękach konającego pnia? To zwyczajna nuda (po prostu).
- Dobra. Co tam dalej? - narrator wyrwał się z zamyślenia, że też by chętnie coś słodkiego zjadł. Po tabliczce czekolady, kontynuował.
Przemoczony Kronik opuścił korytarze w pniu drzewa i zaczął złorzeczyć Niedźwiedziowi.
- Ty taki i owaki. Ja ci nigdy nie daruję. Ja się zemszczę. Popamiętasz. Zniszczyłeś mój dom.
- Przestań się wydzierać. Przełknij żabę. Odpuść sobie – radziły inne korniki.
- Nigdy – odpowiadał zuchwale Kornik.
- Chcesz się szarpać z Niedźwiedziem? Nie wiesz, że słaby ustępuje silniejszemu. A mądrzejszy głupszemu – rozsądnie doradzały.
- Oponować tu muszę. Na mój honor, na honor Kornika, zawsze głupszemu ustępuję!
- To ustąp. Znajdź sobie inny pień. Spójrz tylko, ile w lesie drzew.
- Drzew jest wiele, to fakt, ale Niedźwiedź z pełną premedytacją zniszczył mieszkanie zarówno pszczołom, jak i nam kornikom. Zniszczył mój dom. Tego tak zostawić nie można. Hultaj mnie popamięta, jakem Kornik, nie daruję.
- Ale co ty możesz? Jesteś nikim – mówiły mądre korniki.
- Jeżeli skrzywdzeni zawsze będą odpuszczać to... – aż Kornik popluł się swoją śliną.
- Chcesz walczyć z Niedźwiedziem. Daj spokój. Stracisz czas, nerwy i się tylko ośmieszysz – korniki kręciły nosem, którego nie miały (ale w bajkach wszystko jest możliwe).
Trzeba wam wiedzieć, że Niedźwiedź nie mieszkał w gawrze jak każdy przyzwoity, przecięty niedźwiedź, ale w drewnianym domku (czyli w luksusach).
Kronik kolędował od drzewa do drzewa, po całym lesie. Szukał drużyny, z którą mógłby dać nauczkę Niedźwiedziowi.
- Bracia Korniki! Za wolność naszą i waszą. Pomóżcie. W jedności siła. Wspólnymi siłami pokonamy Niedźwiedzia. Pokażemy mu, że musi się z nami liczyć. Udowodnimy światu, że sprawiedliwość istnieje. Nie dajcie się, korniki, pomiatać. – Miał Kornik gadane, nie ma co.
Oczywiście większość korników podchodziła dość sceptycznie.
- A co mnie to obchodzi.
- Moje drzewo stoi.
- To nie ma sensu.
- Nie mam czasu.
- Chcecie czekać, aż Niedźwiedź wasze mieszkania zniszczy? Wtedy zacznie was obchodzić? Pomóżcie, póki niewiele was to kosztuje! Potem, gdy będzie za późno, a wasze dzieci zginą, przepadnie wasz dobytek, wtedy znajdziecie czas i siłę? – Kornik trwał w uporze słusznej sprawy. Bronił swych poglądów jak lew, choć był zaledwie kornikiem (a nie lwem – przypis narratora).
Znaleźli się młodzi i starzy, odważni i ci co sensu życia szukali, idealiści i ci co rozróby lubili, i ta armia korników, pod dowództwem Kornika, do domku Niedźwiedzia się udała.
- Ściany i dach! Smacznego i chwała wam za to! – krzyczał zawzięty Kornik.
Dzielna armia zaczęła przeżuwać, gryźć, jeść drewno.
Po kilku dniach Niedźwiedź zorientował się, że Kornik zamieszkał w drewnie jego domku. Gdyby Niedźwiedź był człowiekiem, to może by zagazował robactwo. Jednak Niedźwiedź nie był człowiekiem i niespecjalnie przejmował się nieproszonym, owadzim towarzystwem (wszak od niedźwiadka mieszkał w lesie).
Nie będę kłamać, że stało się to pewnego dnia, gdyż dam sobie niewidzialne narratorskie dłonie uciąć, że zdarzyło się to w poniedziałek.
W poniedziałek zawalił się domek Niedźwiedzia. Dach runął mu na głowę, a ściany poprzewracały się w lewo i w prawo.
- Korniki! Dałyście radę – krzyczał rozentuzjazmowany Kronik.
- Hura! Hura! Huraaaaa! – cieszyły się korniki.
- Kurna barć – przeklął srodze Niedźwiedź wygrzebując się spod połamanych desek. – Czemu zawalił się mój śliczny dom? – zapytał retorycznie.
Jednak Kronik odpowiedział:
- Ty zniszczyłeś mój dom, a ja twój. - I podskoczył radośnie klaszcząc w łapki.
- Kiedy? Gdzie? Nic nie pamiętam. To pewnie było niechcący. - Niedźwiedź udawał słodkie niewiniątko, które spadło z księżyca, czyli zachowywał się jak zwykle.
Kornikowi nie chciało się tłumaczyć, gdyż musiał obściskiwać się ze swoją zwycięską armią.
- Korniki! Sprawiedliwość istnieje! Tylko, że czasem trzeba się wysilić, żeby samemu ją wymierzyć. - Łzy wzruszenia lały sie strumieniami.
Bohaterskie korniki bardzo się cieszyły, chichotały i oklepywały się po plecach z radości (wiem, korniki nie mają pleców, ale u mnie, kurna barć, mają!). Także korniki, które nie brały czynnego udziału w przedsięwzięciu, też świętowały. Czuły się dumne, że przedstawicie korniczego gatunku dały radę wielkiemu, silnemu Niedźwiedziowi z jajami.
Niedźwiedź obrażony poszedł szukać innego domku, ale w tym lesie go nie znalazł, a w gawrze mieszkać nie chciał. Udał się więc na tułaczkę po sąsiednich lasach. Przy okazji nawiązał liczne znajomości z innymi niedźwiedziami.
Sukces Kornika rozniósł się szerokim echem po lasach, borach i polanach.
Robactwo nareszcie zaczęło wierzyć, że nie jest tylko marnym robactwem.
Żeby skazy na legendzie nie czynić, koledzy z armii zataili wiadomość, że dzień po zwycięstwie Kornik zdechł. Za bardzo nażarł się drewna. Ale w końcu każdy robal kiedyś zdechnie, coś mu kiedyś zaszkodzi...
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
tulipanowka · dnia 22.01.2010 10:00 · Czytań: 728 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Inne artykuły tego autora: