Szedłem powoli pogrążony w myślach, spoglądając na budynek, do, którego aktualnie zmierzałem. Grube mury, będące schronieniem dla wiary, przytłoczone odbijającym się w nich echem. Taki Dom Boży, bo o nim mowa, można było spotkać w każdym mieście w Polsce. Wysoka wieża z wielkim dzwonem w środku, wielkie witraże przedstawiające biblijne historie. Ale to mnie teraz nie obchodziło. Podchodząc do drzwi przystanąłem na chwilę żeby przyjrzeć się bogatym zdobieniom, którymi były pokryte. Złote liście okalające wielką, klamkę w kształcie liścia winogrona były jakby zwiastunem świeżości i spokoju, który można zastać w kościele. Pociągnąłem mocno wsłuchując się w ciche skrzypienie i chłonąc powiew chłodnego powietrza będącego miłą alternatywą dla suchego, gorącego powietrza i atmosfery panującej na zewnątrz. Wchodząc przeżegnałem się zanurzywszy wcześniej palce w wodzie święconej-nigdy nie wiedziałem, czemu ma ona służyć, ale z czasem doszedłem do wniosku, może mylnego, że ma to na celu oczyszczenie naszych serc, ust i rozumów z myśli nieczystych. Mijając konfesjonał zauważyłem, że niema tu żadnej żywej duszy. Cisza była tutaj jedynym królem, nad którym stał jedynie Bóg, którego miejscem czci był kościół. Cisz, która była przerywana dźwiękiem moich kroków. Jednak, nawet, jeśli moje ciało znajdowało się w budynku, to moja dusza płynęła swobodnym torem myśli, zmierzając ku przeszłości. Nie było tam murów, nie było samotności i ciszy, była za to nieposkromiona radość oraz otoczenie przepełnione jej osobą. Leżeliśmy razem, spoglądając w niebo, na którym świeciło południowe słońce, przysłaniane, co jakiś czas pojedynczą chmurą nadpływającą niczym zagubiony statek na spokojnym oceanie. Trwaliśmy, więc splecieni miłosnym uściskiem, patrząc sobie w oczy. To, co widziałem w jej oczach nadawało mi sens istnienia, pragnąłem by zawsze tak na mnie patrzyła. Lecz duch nie zawsze może podróżować sam, powróciłem, więc do chwili teraźniejszej, która była skutkiem wcześniejszych wydarzeń, jej choroby i w rezultacie śmierci. Zatrzymałem się przy ołtarzu, przed którym leżał wieli krzyż z tak realistycznie przedstawionym Chrystusem, że człowiek pragnął dotknąć go, ulżyć w cierpieniach. Na jego twarzy malował się uśmiech przyćmiony bólem wywołanym torturami mu zadawanymi. Uśmiech, którym zdawał się mówić wszystkim by nie martwili się jego losem, gdyż robi to dla nich, by odkupić ich grzechy, tak by byli czystymi, tak jak stworzył ich Bóg. Jednak ten uśmiech był niczym w porównaniu ze smutkiem bijącym z jego oczy, nie był to smutek związany z własnym losem, jego oczy powtarzały słowa: Przebacz im Panie, gdyż nie wiedzą, co czynią. Właśnie to było dla mnie niesamowite, zmartwienie o los oprawców i prośba do Boga-Ojca o przebaczenie im grzechów oraz ich czynów. Ja nie posiadałem takiej wiary w stworzyciela, nie rozumiałem jego postępowań i planów względem nas. Najbardziej nie potrafiłem pojąć jak mógł mi ją odebrać, wiem, nienawidzę siebie za ten egoizm, ale znajduję innego określenia, gdyż ona była sensem mojego życia, była tym czymś, co trzymało mnie głęboko zakorzenionym w rzeczywistości. Teraz, gdy jej zabrakło nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Tak, więc przyszedłem tutaj, mając nadzieję na jakiś znak, a przynajmniej na uspokojenie myśli. Lecz atmosfera panująca tutaj nie napełniała mnie spokojem, wywoływała raczej skutek odwrotny. Powoli włożyłem rękę do kieszeni, wyczuwając chłód metalu. To, co zamierzałem zrobić nie powinno się nigdy zdarzyć w tym miejscu. Lecz teraz to nie miało znaczenia, sprawa była przesądzona. Wyjąłem pistolet z kieszeni powoli przysuwając lufę do skroni. Nie czułem nic. Myślałem jedynie o niej i o tym czy ją jeszcze kiedyś ujrzę, zwłaszcza, że samobójcy zmierzają wprost do piekła, miałem nadzieję, że tym razem Stwórca okaże łaskę. Pociągnąłem za spust......Nic się nie stało, pistolet nie wypalił. Spróbowałem raz jeszcze i....Tym razem też się nic nie stało. Przez sekundę myślałem, że ktoś stoi za ołtarzem, że stoi tam ona. Lecz nikogo nie było. Kościół był tak samo pusty jak wcześniej, z tą jednak różnicą, że teraz wyczuwało się w powietrzu intensywny zapach perfum, takich, jakich ona używała. Możliwe, że gdybym komuś o tym powiedział nazwałby mnie wariatem, lecz w moim umyśle kołatała się myśl mówiąca: Żyj i ciesz się życiem, wiedziałem, że ona właśnie tego chciała
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
webciak · dnia 19.08.2006 22:43 · Czytań: 661 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Inne artykuły tego autora: