Ekspresowa terapia - Matuszewski
Proza » Obyczajowe » Ekspresowa terapia
A A A
- Mam dla pani złe wieści.
Wyraz twarzy kobiety nie zmienił się nawet odrobinę. Wciąż siedziała wbita w fotel, jej usta w dalszym ciągu ściągał brzydki grymas strachu. Trzymana przez nią chustka już dawno straciła upragnioną przez wszystkie gospodynie domowe fakturę, przypominała zmięty kawałek papieru.
- Nic się nie da zrobić, panie doktorze? – szepnęła niepewnie
Osobnik mianowany doktorem uśmiechnął się wbrew woli. Na drzwiach wejściowych jak byk stało „terapeuta”. Nawet największy ignorant doskonale zdawał sobie sprawę, że dyplomowany „doktor” nigdy nie urządziłby sobie gabinetu w mieszkaniu prywatnym – do tego tak brzydkim mieszkaniu prywatnym. Obwiesiłby sobie pokój dyplomami w złoconych ramkach, a nie obrazkami wykopanymi gdzieś na pobliskim bazarze.
Prawdziwy doktor nie chodziłby w wytartym swetrze i nie pił taniej herbaty, zakupionej w dyskoncie spożywczym, co chwilę odławiając łyżką fusy.
- Droga pani – mężczyzna ze wszystkich sił próbował zachować powagę i odpowiedni ton głosu, wyuczony dzięki kilkutygodniowemu kursowi internetowemu – Muszę powiedzieć, że stan pani syna nie jest najlepszy…
Zawiesił głos, rozkoszując się postępującą rozpaczą kobiety, wniebowzięty każdym momentem dającym poczucie ulotnej władzy.
- Jest w zasadzie najgorszy, z jakim się kiedykolwiek spotkałem. Nie, nie. Proszę nie płakać. Sytuacja nie jest beznadziejna, pani syna jak najbardziej można leczyć. Problem polega na tym, że absolutnie nie mamy czasu na jakąkolwiek terapię.
- Jak mam mu więc pomóc? – załkała kobieta, spoglądając niepewnie w stronę drzwi
W pokoju obok, prowizorycznej poczekalni, siedział jej siedmioletni syn. Mały aniołek z wielkim problemem, nieświadomy powagi sytuacji. Słyszał stłumiony szloch matki, ale miał lepsze rzeczy do roboty, niż się nią przejmować. Ze stoickim spokojem obserwował muchę zataczającą coraz ciaśniejsze elipsy wokół jego głowy.
- Może mi pani dokładnie odpowiadać na pytania. Postara się pani?
- Spróbuję.
- Kiedy zauważyła pani problem?
Kobieta nie straciła nawet chwili na namysł. Doskonale wiedziała po co przyszła do terapeuty, a na wszelkie prawdopodobne pytania odpowiedziała przed wizytą.
- Miał cztery lata. Podszedł do stołu, gdzie robiłam pierogi. Rozumie pan, w kuchni.
- Pomińmy ten szczegół.
- Oczywiście. Chciał mi coś pokazać.
- Co to było?
- Miał w dłoni… - jej głos złamał szloch, owinęła twarz chustką – Przepraszam, tak trudno mi o tym mówić…
- Proszę się skupić… od tego zależy życie pani dziecka.
- Miał w dłoni… pająka. Wyrwał mu trzy nogi, wie pan, strasznie się przeraziłam. On nie rozumiał, że ja nie aprobuję takiego zachowania.
- Chwalił się pani?
- Tak. Mówił, że go zabije. Czy on będzie mordercą?
- Zrobię wszystko, żeby go przed tym uchronić – terapeuta uśmiechnął się pod nosem – Za wcześnie jednak, na podejmowanie takich teorii.
- Na wysnuwanie – szepnęła kobieta.
- Słucham?
- Na wysnuwanie. Nie można podjąć teorii. Można ją wysnuć.
- Oczywiście – zmieszał się mężczyzna, po chwili jednak odzyskał fason i zapisał coś w notesie – Proszę kontynuować.
- Później było coraz gorzej. Chciałam nauczyć go szacunku do życia. Kupiłam mu patyczaki. Wie pan, panie doktorze, takie długie owady…
- Widziałem kiedyś…
- I on je hodował nawet przez chwilę… Boże, po co ja kupowałam tego kaktusa?
- A co ma z tym wspólnego kaktus? – zdziwił się terapeuta
- Któregoś dnia znalazłam go, nakryłam jak wyrywa z kaktusa igły. Nie skojarzyłam od razu, jak w ogóle normalny człowiek może o tym pomyśleć…
- O czym? – podekscytował się mężczyzna
- No o tym, że on te biedne patyczaki poprzebija na wylot tymi igłami. Siedzi i wbija, przez nóżki i rączki, w jakieś drewienko…
- Powiedziała mu pani, że to złe?
- Oczywiście, jak tylko przestałam krzyczeć.
- Jak się do tego odniósł?
- Powiedział mi, że robi dobrze, bo te owady pójdą do nieba. Nie wiem skąd on mógł mieć taki przerażający pomysł. Skąd mu to przyszło do głowy?
- Wtedy był kot? – wtrącił się terapeuta
- Nie. Nie, kotu to on jeszcze nic takiego nie zrobił. Przecież już mówiłam. Po patyczakach były rybki. Pomyślałam sobie, że to w sumie normalne, owad to owad. Komary zabijamy, prawda? Czym się różni komar od patyczaka, ja mam na myśli takie dziecko, no czym to się różni?
- Prawdopodobnie niczym…
- No więc tak sobie pomyślałam. Ale szacunek do życia trzeba mieć. Nie sądzi pan?
Terapeuta ten właśnie moment wybrał na głęboko filozoficzny komentarz. Uważał, że zahaczenie o prawdy socjologiczne i głęboką analizę zachowań ludzkich winno się przeprowadzać na każdej sesji, gdyż to podnosi standard usług.
- Szacunek do życia jest kluczowy w dzisiejszym społeczeństwie, droga pani – uśmiechnął się w zadowoleniu, że wymyślił coś tak mądrego – Bez niego wszyscy byśmy się zabijali.
- Otóż to. Jako matka musiałam coś z tym zrobić. Kupiłam małemu rybki. Myślałam, że przecież ryba to nie owad. Ryba jest duża, rozumie pan, patrzy… no bo taki patyczak, to skąd człowiek ma wiedzieć, czy patrzy, czy nie patrzy?
- Nie może.
- No właśnie.
- Co się stało z rybkami, szanowna pani?
- Zrobił im sekcję. Znaczy za życia, rozkroił je. Nożem do smarowania masła. Chciał wiedzieć jak działają.
- Powiedziała mu pani, że to złe?
- Oczywiście…
- Jak tylko przestała pani krzyczeć – dokończył mężczyzna – Jaki był efekt?
- Zaczął mi pyskować. Powiedział, że jak ma zostać chirurgiem, to musi ćwiczyć, ale ja wiem, że to była tylko wymówka, żeby nie dostał kary.
- Jakie kary pani zazwyczaj stosuje?
- Nie stosuję. Nigdy go nie ukarałam, więc nie wiem nawet, nie rozumiem dlaczego kłamał. On to sobie nawet zaplanował, bo tydzień wcześniej miał pracę domową, miał napisać kim by chciał zostać w przyszłości, no i napisał, że chirurgiem. Boże, on jest potworem!
- Niech pani tak nie myśli.
- Nie myślę, nie mogę, chociaż bym chciała, rozumie pan!
Kobieta wybuchła niekontrolowanym spazmem, w mgnieniu oka zalewając się łzami. Chłopiec po drugiej stronie drzwi usłyszał szlochy, zdekoncentrował się. Ręka mu drgnęła, niechcący urwał musze łapkę niżej, niż planował.
- Niech się pani uspokoi – cedził wolno terapeuta
Głos miał spokojny, ale umysł wariował. „Co zrobić, co powiedzieć?”. Te zajęcia potraktował dość wybiórczo. W końcu zdecydował się na najpewniejszą odpowiedź.
- To normalne, że uważa pani swojego syna za potwora. Też bym tak zrobił na pani miejscu.
Kobietą wstrząsnął dreszcz, dostała drgawek. Wydawało się, że lada chwila wypłacze oczy. To już nie było dla mężczyzny przyjemne. Bał się, że mógł omyłkowo wywołać atak padaczki.
- Proszę się uspokoić i w skrócie opowiedzieć mi resztę. Bez tych obrzydliwych szczegółów.
- Więc – pociągnęła nosem – Więc potem była jaszczurka… i chomik. Jaszczurkę wysuszył, wie pan… ja nie mogę o tym mówić.
- A chomik?
- Znaleźliśmy go za telewizorem, martwego, popalonego przez prąd. Tak się bałam… Ja wiedziałam już wtedy, że trzeba iść do specjalisty, ale pomyślałam, że on faktycznie nie rozumie. Mówił mi… tłumaczył… ja nawet nie wiem skąd on bierze te pomysły, ten… ten mały degenerat! Przepraszam. Nie powinnam…
- Niech się pani nie krępuje…
- On mówił coś o śmierci. Bo ja powiedziałam, że dzisiaj rybka, a jutro zabije człowieka, że będzie seryjnym mordercą. On na to, że zabicie chomika, to co innego i powiedział mi, że śmierć nie jest zła w samej swojej istocie… Boże, jak w jakimś thrillerze – załkała – Jak jakiś Antychryst. Skąd w ogóle siedmiolatek… dlaczego on rozmyśla o śmierci w istocie?
- Czym jest dla niego ta istota? – zapytał terapeuta
- Poczuciem straty. Albo świadomością straty.
- Wytłumaczył to?
- Nie pamiętam dokładnie. – strapiła się kobieta
- Proszę sobie przypomnieć.
- Mówił, że śmierć chomika jest mniej ważna niż śmierć człowieka, bo chomik jej nie rozumie. O, wiem! Powiedział, że chomik nie ma wykształconych abstrakcyjnych pojęć, tego… systemu. I dlatego śmierć odbiera jedynie w kategoriach zmysłowych, a nie abstrakcyjnych, a my śmierci nie boimy się według niego ze strachu przed cierpieniem, a w obawie przed nicością, co jest odczuciem metafizycznym i głębokim.
Siedzieli chwilę, wpatrzeni w siebie, każde starając się na swój sposób przetrawić informację. Kobieta zastanawiała się, czy jej syn stanowi doskonałego kandydata na socjopatę, terapeuta za to rozmyślał nad najłatwiejszym sposobem wywinięcia się opętanej rodzince.
- To śmieszne – zakpił mężczyzna – Nawet jak na dziecko to są potworne brednie.
- Też tak uważam. Mój mąż zwykł tak mówić…
Jakkolwiek ograniczonym umysłowo człowiekiem by nie był, terapeuta złapał wiatr w żagle. Uznał, że może uda się wszystko zwalić na ojca, zatarł więc ręce i wyszczekał pytanie.
- Czy mąż rozmawiał o tym z synem?
- Gdzieżby… to były jego pomysły, kiedy jeszcze rozważaliśmy aborcję. Nie zdecydowałam się, oczywiście. Po urodzeniu syna nie wracaliśmy do tego tematu.
- Rozumiem, że teraz żałuje pani, że nie usunęła ciąży? – zapytał terapeuta z właściwym sobie taktem
Kobieta spazmatycznie wciągnęła powietrze, ale natychmiast zapanowała nad emocjami. Pokiwała głową, szybko, jakby wymuszenie. Po policzku spłynęła łza, ledwo widoczna, skóra była cała mokra.
- A kot?
- On jeszcze – zachłysnęła się – on jeszcze nic mu nie zrobił, tylko gonił, wie pan.
- Dzieci gonią koty.
- Ale ja wiem, że on tylko czeka, żeby go zabić. A jak go zabije, to po prostu…
- Przekroczy granicę bez powrotu. – wtrącił terapeuta poważnym głosem
Słowa zabrzmiały złowieszczo, czego najlepszym świadectwem mogła być twarz zrozpaczonej matki. Terapeuta wykorzystał moment szoku i namyślił się co może powiedzieć. Zerknął na notatnik, w którym zapisał tylko jedno, jedyne słowo. „Czepialska”. Bolało go, kiedy ktoś wytykał mu błędy.
Dziecko za drzwiami już dawno przestało mordować muchę. Chłopiec siedział w miejscu, z rękami na kolanach, w pustym pokoju, znów nudząc się na potęgę.
- Proszę mi wierzyć, że w innej sytuacji zastosowałbym terapię neuro-lingwistycznego kogitowania – namyślił się chwilę, po czym pokiwał głową – Kogitowania.
- Co to znaczy?
- Widzi pani, co się może kryć pod tą nazwą? Nuro to mózg, lingwistyczny to językowy – przerwał na chwilę – To ma sens, prawda? Bo jak mózg to i słowa. Kogitowanie to po grecku myślenie, co dopełnia obrazu, bo chodzi o myślenie mózgiem o słowach.
- Na czym to polega?
- To bardzo skomplikowany, długotrwały proces. Gdyby przyszła pani wcześniej – uśmiechnął się podle – mielibyśmy czas na kilkanaście sesji. Terapia polega na tym, aby pani syn wyobraził sobie drzwi. Byłyby jednak od niego oddalone, żeby ich dosięgnąć, musiałby przejść przez belkę szerokości dwudziestu centymetrów zawieszoną nad głębokim dołem wyściełanym kolcami długości metra.
- Ojej – zmartwiła się kobieta
- To symbolizuje problem z jakim syn się boryka. Z moją pomocą wyobraziłby sobie jak idzie po tej belce, krok po kroku, w dole okrwawione szpikulce, a na końcu doszedłby do drzwi. Wie pani co znalazłby za drzwiami?
- Nie mam pojęcia.
- Jasne, że nie. To przecież skomplikowana metoda. Otworzyłby i ujrzał siebie nie krzywdzącego zwierząt.
- I byłby wyleczony?
- Oczywiście. Ale nie mamy czasu. Sama pani widzi, że już tylko życie kota dzieli pani syna od kompletnej psychozy. Jeśli go zabije, zostanie mordercą. – terapeuta zmarszczył gniewnie brwi – A to wszystko pani wina.
- Moja? – zająknęła się matka – Ale… dlaczego pan tak uważa?
Mężczyzna ściskał w dłoni notesik.
- Na początku rozmowy pozwoliłem sobie przeprowadzić mały teścik. Powiedziałem… powiedziałem coś – dokończył niepewnie – a pani mnie poprawiła. Czy to się zgadza?
- Wydaje mi się…
- Otóż to. Nie słucha pani mnie, znaczy słucha, ale nie globalnie. Zwraca pani uwagę na uchybienia, na nieistotne szczegóły, rozprasza się.
- Wydaje mi się, że to było jakieś rażące…
- Dla pani nie ma rzeczy wystarczająco małej! Przyczepi się pani do wszystkiego, prawda?
- Nie… - wyjąkała, ale znów jej przerwał
- Na pewno gani pani męża za niewynoszenie śmieci.
- To prawda. Boże, to prawda!
- Syn chciał przez ten cały czas zwrócić na siebie uwagę, ale nie mógł przebić się przez pani wewnętrznego cenzora. Zaczął więc zabijać. A pani dostarczyła mu nie tylko motywu, ale i sposobności. Dzięki pani przełamał barierę, zabijając coraz większe zwierzęta.
- Boże – zawyła kobieta – Boże, co ja zrobiłam. Co ja zrobiłam, ja nie chciałam.
Mężczyzna poczuł się pewnie. Przez chwilę obserwował lamenty kobiety z narastającą dumą. Przecież wymyślił to wszystko na poczekaniu, a jednak odniósł zamierzony efekt. Doszedł nawet do wniosku, że byłby świetnym psychologiem. Mógłby przecież iść jeszcze do szkoły, skończyć z wyróżnieniem, obwiesić pokój dyplomami w złoconych ramach.
- Proszę przestać! – krzyknął niespodziewanie, co wyrwało matkę z transu – Musimy działać szybko.
Wstał, podszedł do biurka i wyjął dwie zapieczętowane strzykawki. Po chwile namysłu wziął także małe urządzenie, wyglądem przypominające kalkulator.
- Proszę pani – podjął poważnym tonem – To co pani zaproponuję, to terapia eksperymentalna. Niemniej, nie ma pani żadnego wyjścia.
- Co to robi? – spytała kobieta, obserwując przerażonym wzrokiem ampułki
- To skomplikowany system… procesor. Wstrzykuje się go do krwi, rozumie pani, przez żyłę. Płynie on z prądem, aż dostaje się do mózgu i tam zatrzymuje. Od tego momentu pani dziecko będzie na stałe połączone z mózgiem kota, bo jemu też to wstrzykniemy.
- Ale w jakim celu? Ja nie rozumiem…
- Pani syn krzywdzi zwierzęta bo nie wie, że one również odczuwają ból. Zdziwiłaby się pani gdybym powiedział jak częste są takie przypadki. Maluch nie potrafi odczuwać empatii, nie wyobraża sobie, nie wczuwa się. To urządzenie go do tego zmusza. Za każdym razem, jak zrobi coś kotu, procesor w mózgu zwierzęcia wyśle sygnał do procesora w mózgu pani syna i zada chłopcu taki sam ból.
- On to zrozumie? Ma dopiero siedem lat…
- Zrozumie, ale żeby nie ryzykować, zniesiemy pewne blokady. Oczywiście za dodatkową opłatą.
To powiedziawszy mężczyzna włączył kalkulator i wpisał komendę. W ciągu kilku sekund procesor został przeprogramowany.
- Jaką blokadę?
- W pierwotnej wersji niemożliwe jest, aby użytkownikowi stała się krzywda. Odczuje jedynie ból, mimo że ta druga istota odniesie faktyczny uszczerbek na zdrowiu. Ja jednak zniosę to zabezpieczenie.
- Czy to niebezpieczne?
- Nie wydaje mi się. Pani syn sam powiedział, że nie boi się bólu. Ale uszczerbek fizyczny to co innego. Wyrwie kotu wąsy, to i jego skóra się porwie. Powstanie mała ranka. Będzie krwawiła. Wbije kotu kolec z kaktusa? Powstanie rana. Syn nie zrobi kotu nic więcej. Będzie zdrów.
Terapeuta wręczył kobiecie ampułki i podniósł ją za łokieć.
- Należy się czterysta euro. Trzysta za urządzenie, sto za zniesienie blokady.
- A jeśli – zapytała kobieta grzebiąc w torebce – A jeśli on go zabije?
- To niemożliwe droga pani, zupełnie niemożliwe. – zapewnił, ciągnąc kobietę w stronę drzwi
- Na pewno?
- Inaczej bym tego pani nie dał – uśmiechnął się – Przecież wie pani, że może mi ufać.
Kiedy wyszła, odetchnął z ulgą. W życiu się tyle nie nagadał, a kilka razy o mało nie stracił gruntu pod nogami. Uśmiechnął się jednak – w końcu zarabiał trzysta euro na każdym egzemplarzu tego sprzętu.
- Procesor jest dobry na wszystko – zanucił i uwalił się w fotelu

***
Kobieta nie miała zielonego pojęcia jak dokonać iniekcji. Dostawała białej gorączki, bo syn krzyczał i wyrywał się. Nie dość, że pokłuła mu całą rękę, to jeszcze kilka razy dziabnęła siebie. „Nie trzeba sterylizować”, pomyślała, „Wszystko zostaje w rodzinie”. Z kotem było jeszcze gorzej. Podrapał ją niemiłosiernie, przez chwilę miała ochotę po prostu machnąć nim o ziemię, ale w końcu się udało.
Pozostało czekać. Ile? Krew krąży szybko. Jak szybko? Kiedy ta rzecz będzie działać?
Kobieta usiadła w kuchni. Rozmyślała. Nie chciała mieć dziecka – mordercy, nie chciała chodzić po niego na komisariat. Zastanawiała się skąd on w ogóle miał takie skłonności. Po kim mógł je odziedziczyć?
W końcu uznała, że dziesięć minut to czas wystarczający. Wytarła oczy chustką i poszła do salonu. Chłopiec siedział na kanapie i łykał łzy. Trzymał się za pokłute ramię. Kot lizał łapę, wciśnięty w róg pokoju.
„Boże, patrzy na niego” szepnęła matka „Planuje zemstę”. Zaczęła się bać. A jeśli „doktor” się mylił? Jeśli to może być niebezpieczne? Ale nie ma wyjścia, trzeba coś zrobić, powstrzymać tą chorobę w zarodku.
Podeszła do kota, zwierzak chciał uciec, a ona była już zbyt zmęczona tym wszystkim. Przydepnęła mu ogon, wzięła zwierzę za kark i posadziła na kolanach chłopaka.
- Pobaw się z kiciusiem – poleciła tonem nie znoszącym sprzeciwu i wyszła z pokoju
Zostawiła sobie szparę w drzwiach, tak żeby dać synowi odrobinę prywatności potrzebną każdemu sadyście, a jednocześnie móc w razie czego zareagować, gdyby chciał połamać kotu łapę, czy nawet kark. Syn jednak nic nie robił. Wciąż płakał, tylko że teraz zamiast ściskać pokłute ramię, głaskał kota.
- Antychryst – szepnęła – Wie, że go widzę. Udaje, udaje normalne dziecko.
Wzięła torebkę i szybkim krokiem wyszła z mieszkania.
- Wracam za pół godziny! – krzyknęła
Potem szybko obiegła dom naokoło, bezszelestnie wślizgnęła się tylnimi drzwiami. Zajęła poprzednią pozycję w kuchni. Chłopiec siedział, nie robił nic dziwnego, nic nadzwyczajnego. „Czeka” pomyślała. „Ale ja też poczekam. Jestem matką i mam cierpliwość”.
Nawet nie usłyszała, że mąż wrócił. W przedpokoju szczęknęły klucze, jak zawsze rzucił je na szafkę z butami.
- Jestem! – oznajmił, ale nikt nie odpowiedział
Mężczyzna poszedł do salonu. Przez moment znalazł się w polu widzenia żony.
- Cześć Kacper. Boże! Co ci się stało? – wykrzyknął
Podszedł do chłopca, przyklęknął i ścisnął go za rękę.
- No i czego ryczysz? To tylko kilka ukłuć. – wstał nagle – Mama w domu?
- Wyszła – odparł chłopiec
- Kiedy wróci?
- Nie wiem. – zachlipał Kacper
- No już, nie płacz. Nie możesz być takim mazgajem. Kot cię tak załatwił, a ty go jeszcze głaszczesz? Daj mi go.
Mężczyzna pewnym, brutalnym ruchem wyjął zwierzę z rąk chłopca. Kot zasyczał, a Kacper zwinął się z bólu.
- Tak ci go żal? – zaśmiał się ojciec
Obserwował kota przez chwilę, podnosząc go na wysokość twarzy. Zastanawiał się. „A co mi tam”, mruknął.
- Kotek był niegrzeczny – wycedził przez zęby – Srał, sikał po domu, wszędzie smród kota. Ostrzył pazury o meble. Patrz synek co się robi z niegrzecznym kotem.
Kobieta nie zdążyła krzyknąć, nie zdążyła nawet mrugnąć powiekami. Jej mąż podrzucił zwierzę i celnym kopniakiem, bezbłędnie trafiwszy kota w locie, posłał go w kąt pokoju.
- To za mojego syna – szepnął z satysfakcją
Kot wylądował na plecach. Bolało go jak diabli i nie wiedział dlaczego. Nie mógł się poruszyć, jeśli by nie liczyć drgania przednich kończyn, które zresztą ustało po kilku sekundach. Jego śmierć nie była aktem metafizycznym.

Koniec
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Matuszewski · dnia 30.01.2010 09:27 · Czytań: 844 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 3
Komentarze
Jack the Nipper dnia 30.01.2010 19:02 Ocena: Bardzo dobre
Cytat:
dokładnie. – strapiła się kobieta


bez kropeczki

Cytat:
a w obawie przed nicością, co jest odczuciem metafizycznym i głębokim.


Tu chyba przesadzasz z absurdem, bo skąd siedmiolatek zna takie słowa?

Cytat:
powrotu. – wtrącił


bez kropeczki

Cytat:
mordercą. – terapeuta


Terapeuta - wielka litera

Cytat:
godziny! – krzyknęła


kropeczka po "krzyknęła"

Cytat:
jeśli by nie liczyć


jeśliby

Zasady zapisu dialogów - do sprawdzenia.

Najpierw bardzo mi sie podobal ten totalny absurd sytuacji, ale im bliżej końca tym wieksze miałem wrażenie, ze nie masz pomysłu, co z tym zrobić. I tempo siada, a końcówka taka sobie. Niby wychodzi, ze to ojciec jest największym zjebem w tej rodzinie, i jest to zaskakujące, ale tak nie bardzo pasuje do wcześniejszych bezdur wygadywanych przez matkę i terapeutę. Za poważnie sie robi, znika lekkośc i rozpęd. Bdb-
ox dnia 01.02.2010 10:36 Ocena: Bardzo dobre
Mi z kolei zakończenie (chociaż je przewidziałem) bardzo się podoba, jak i całość. Początek lekki i nawet zabawny, poważniejszy nastrój drugiej części opowiadania pasuje do opisywanej sytuacji. Przydałoby się tekst wyłącznie zredagować.
Nova dnia 01.02.2010 12:28 Ocena: Bardzo dobre
"... bez niego wszyscy byśmy się zabijali..." może lepiej "pozabijali"?
"...niech się pani uspokoi - cedził..." on nic więcej nie powiedział, gdyż myślał, stąd - wycedził
Obiecujący początek, ale mimo iż wiedziałam, że to tatuś to końcówka mnie trochę rozczarowała.JtN ma rację - tempo drastycznie spada, no a nad sceną końcową ...może warto byłoby ją doszlifować, bo tekst dobry i go szkoda:yes:
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
Gabriel G.
14/04/2024 12:34
Bardzo fajny odcinek jak również cała historia. Klimacik… »
valeria
13/04/2024 23:16
Hej miki, zawsze się cieszę, gdy oceniasz :) z tobą to jest… »
mike17
13/04/2024 19:20
Skóra lgnie do skóry i tworzą się namiętności góry :)»
Jacek Londyn
12/04/2024 21:16
Dobry wieczór. Dawno Cię nie było. Poszperałem w tym, co… »
Jacek Londyn
12/04/2024 13:25
Dzień dobry, Apolonio. Podzielam opinię Darcona –… »
Darcon
11/04/2024 19:05
Hej, Apolonio. Fragment, który opublikowałaś jest dobrze… »
gitesik
10/04/2024 18:38
przeczytać tego wiersza i pozostawić bez komentarza. Bardzo… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty