Jest trzecia nad ranem, a mi właśnie zachciało mi się Coca-coli. W domu nie ma ani kropelki. Nie mam większego wyjścia, jak tylko pójść do sklepu i kupić. W sumie gdybym przewidział moją zachciankę wieczorem i prócz fajek kupił Colę, nie musiałbym teraz nigdzie iść. Z drugiej strony, możliwe że wypiłbym ją tak czy siak i teraz znowu chciałoby mi się pić.
Nie mam zielonego pojęcia, czy w okolicy jest jakiś nocny. Powinien być, w końcu to Praga, masa sklepów nocnych zaopatruje lokalną społeczność w napoje wyskokowe. Tylko, że co by było, gdybym natknął się na takich tubylców w drodze po Colę? Mogliby mnie zaczepić. Jest trzecia w nocy, ludzie wracają z imprez, są pijani, chętni do bicia. Może lepiej pójść do jakiegoś automatu? Na Wschodnim jest automat z napojami.
Ale z drugiej strony, może właśnie trafię na scenę kupowania przez kogoś narkotyków? Wystraszą się i mnie zabiją. To mało prawdopodobne. Poza tym na dworcach zawsze jest przecież jakaś ochrona, jakaś policja się kręci, więc może lepiej byłoby iść do tego automatu, niż do sklepu? Do sklepu mam dalej.
A jeśli ja wcale nie chcę Coli? Może mam po prostu ochotę na późny spacer? Gdybym nie pił tyle kawy wieczorem, to pewnie mógłbym teraz zasnąć i nie chciał bym spacerować. Jeśli chcę iść na przechadzkę, to może lepiej do sklepu, skoro jest dalej?
Wchodzę w Google i sprawdzam, że dystans różni się o dwieście metrów. Razem to czterysta, ale przecież niecałe pół kilometra nie jest warte ryzykowania życiem.
Stoję przed lustrem. Jak wyglądam? Powinienem się uczesać, bo włosy w nieładzie, może nawet trzeba je wymyć. W co się ubrać? Nikt mnie nie zobaczy, mam nadzieję, ale przecież zawsze się może zdarzyć, że jakaś dziewczyna będzie wyprowadzać psa i wpadnę jej w oko. Wezmę koszulę, z długim rękawem. Przeprasuję tak na wszelki wypadek. Wezmę marynarkę, w nocy może być zimno. Dżinsy są w porządku, tylko niebieskie, czy granatowe? Niebieskie bardziej widać. Może lepiej, żeby mnie było mniej widać, niż bardziej.
Przed wyjściem myję zęby. W końcu może się zdarzyć, że taka późna wyprowadzczka psa będzie mnie chciała pocałować, gdybym tak jej pomógł przy czymś, na przykład odprowadził do bramy, bo by się bała sama iść.
Wychodzę na klatkę. Wokół ciemno, wszyscy pochowali się do domów i śpią. Nic dziwnego, jest kwadrans do czwartej. Jakiś facet śpi pod trzepakiem, postanawiam, że nie będę mu przeszkadzał. Przez chwilę zastanawiam się, czy on przypadkiem nie jest chory, jakiś zawał, i czy nie udzielić mu pomocy, ale z drugiej strony zawałowcy chyba nie chrapią?
Ulice puste, ciemne, martwe. Niedawno przestało padać, wszędzie kałuże i odgłos cieknącej po parapetach wody. Paradoksalnie ciemność wyostrza wszelkie skazy na budynkach, zabija kolory, pokrywa elewacje siecią pęknięć. Pozwalam sobie na małą refleksję, że miasto wygląda jak przemoczona, stara kurwa. Mija mnie jakaś kobitka, wygląda świeżo, jakby dopiero co wstała. Makijaż i wiek sugerują, że jest pielęgniarką. Może być, że wcale nie. Może pracuje w kiosku? Albo w sklepie osiedlowym? Patrzy na mnie, jak na jakiegoś zbira. Pewnie zadaje sobie pytanie dokąd ja idę.
A ty, dokąd idziesz, rzucam jej wzrokiem odpowiedź. Gapi się, to ja też. Co ona sobie myśli, że ma monopol na łażenie po mieście o czwartej? Mijam ją, ona się odwraca, ja też. Znika za węgłem. Jestem ciekaw, czy gdybym się w nią tak nie wpatrywał, to czy też by się odwróciła?
Nie spotkałem żadnych dziewczyn z psami. Jestem już przy dworcu, wchodzę od strony Lubelskiej. Może w drodze powrotnej jakąś zobaczę. W innym wypadku głupio by było się tak stroić dla puszki Coca-Coli.
Automaty z napojami są po drugiej stronie przejścia. Mijam rząd zamkniętych stoisk, moje kroki odbijają się głucho od ścian. Nie ma żadnych ludzi, żadnej policji, jakby wszyscy nagle zdecydowali poumierać. Zaglądam ciekawie w wejścia na kolejne perony, mam nadzieję, że nikogo nie zobaczę.
Jestem w połowie drogi, kiedy słyszę drugą parę kroków. Z naprzeciwka idzie na mnie facet. Jest ubrany w dres, wyższy ode mnie, szeroki w barach. Łysy z wyboru.
Może powinienem zawrócić? Ale jak zawrócić, żeby to wyglądało naturalnie? Nie da się. No i jeśli zawrócę, to będę go miał za plecami, a tego bym nie chciał przecież. Idzie na mnie, specjalnie schodzi na moją stronę przejścia. Dlaczego? Chce mnie nastraszyć? A jeśli mnie minie? Też będę go miał za plecami, tylko dużo bliżej.
Grałem niedawno pewną drugoplanową rolę, takiego twardego detektywa. Facet jest zawsze pewny siebie, ma ten taki szorstki zarost. Jeszcze go nie zgoliłem. Możliwe, że wyglądam poważnie. Nie po to człowiek zostaje aktorem, żeby potem nie móc udawać, że jest twardszy niż w rzeczywistości.
Nie wolno pokazać strachu, bo jak pokażesz, to ci wpierdolą. Dystans między mną a dresiarzem skrócił się do czterdziestu metrów. Nie ma brody, więc chociaż na tym polu mam przewagę.
Wyprostowuję plecy, ściągam brwi i wargi, żeby wyglądać poważniej. Z drugiej strony, może lepiej jednak nie przesadzać? Co będzie, jeżeli on nie jest nastawiony agresywnie, a moja postawa spowoduje, że zacznie się obawiać? Może lepiej się wyprostować, ale przejść na drugą stronę alejki? Wtedy zobaczy, że jestem twardy, ale nie chcę konfrontacji.
Niby od niechcenia, tak sugerując zaciekawienie jakimś przedmiotem za szybą stoiska, przechodzę na lewą stronę przejścia. On też. Mógłbym jeszcze zawrócić. Zagrać, że niby czegoś zapomniałem. A jeśli on biega lepiej ode mnie? Jest duży, ale może wysportowany? Pewnie gra w jakąś piłkę. Trzeba było zawrócić wcześniej, teraz już nie mam wyjścia.
Idę na niego, minę mam taką odrobinę stężałą, ale bez okazywania lęku. Gapi się na mnie. Proso w oczy. Co robić? Gapić się też? Małpy tak komunikują agresję, ale z drugiej strony jeśli uniknę go wzrokiem, to może mnie wziąć za tchórza. Postanawiam zerknąć, wytrzymać dwie sekundy i odwrócić wzrok.
Mijamy się, ocierając rękawami. Jest za mną. Wiedziałem, cholera, że będę go miał za plecami. Odwrócić się? A co jeśli on też się odwróci? Z rozważań wybija mnie jego głos, szorstki, przepalony, bardzo nieprzyjemny.
- Wyskakuj z kasy – oznajmia niemal grzecznie
Odwracam się. Ma w dłoni nóż. Mały, ale szeroki. Ściska go, potem obraca w dłoni. Jest pewny siebie. Co robić? Dać mu portfel, to nie będę miał na Colę. Po co by było wtedy iść na ten cholerny dworzec. Ale jak nie dam, to może mnie dźgnie?
A może chce mnie dźgnąć tak czy inaczej? Może mu wcale nie chodzi o pieniądze? Mógłbym krzyknąć, ale przecież nie mam gwarancji, że ktoś mnie usłyszy, a krzyk będzie oznaką słabości. Lepiej zachować zimną krew. Jak by odpowiedział mój brodaty detektyw? Powiedziałby coś błyskotliwego, nienachlanego, a zarazem tak odczepnie agresywnego.
Ciało zagrało samo. Włożyłem prawą dłoń pod marynarkę, wzrok spokojny, patrzę gościowi prosto w oczy, ale zamiast łapać za portfel wyprostowuję dwa palce, podkurczam kciuk, pod materiałem tworzy się zarys i mówię niskim głosem.
- A przestrzelić ci kurwa kolano?
Gość się zmieszał, przestał obracać nożem, odsunął dłonie od ciała. Zmalał nawet. Ja patrzę na niego, a on robi krok w tył.
- Spokojnie… - mamrocze – Ja tylko tak dla żartu… to może każdy pójdzie w swoją stronę?
Kiwam głową, że tak. Serce wali mi jak młotem, brakuje powietrza. Idę jednak spokojnym krokiem, nucę przez zęby jakąś melodię, nie bardzo wiem jaką, możliwe że zmyśloną. Znajduję maszynę z napojami.
Dopiero wtedy przemyka mi przez myśl, że co by było, gdyby w automacie zabrakło Coli? Mam szukać drugiego? Iść do sklepu? Dlaczego od razu nie poszedłem do nocnego? W nocnym nigdy nie zabrakłoby Coli.
Wrzucam monety, jednakże z pewnym wahaniem, bo przecież równie dobrze urządzenie może być popsute i połknąć mi pieniądze. Słyszę szczęk monet, wybieram Coca-Colę Light i ku mojej uciesze z podajnika wypada upragniona puszka.
Facet już zniknął, ale dla bezpieczeństwa postanawiam wyjść od Kijowskiej. Może być, że ten facet też zawraca, ale chyba nie, bo go przecież nieźle wystraszyłem. Pójdę do domu inną drogą.
Jest coraz jaśniej, godzina grubo po piątej. Idę niespiesznie i zastanawiam się, czy nie otworzyć Coli już teraz. Mogłem kupić dwie, miałbym wtedy jedną na drogę, a drugą w domu. Jeśli wypiję teraz jest przecież ryzyko, że w domu znowu mi się zachce pić i będę musiał znowu iść na zakupy. Postanawiam wypić w domu.
Nie spieszę się. Miasto nadal puste, ulice opuszczone, na podwórka nawet nie wchodzę, chociaż w sumie byłoby szybciej. Nie patrzę pod nogi, bo wydaje mi się, że za pagórkiem widziałem jakąś dziewczynę z psem. Potykam się i padam na kolano.
Jest całe brudne, więc zanim podejmuję marsz, otrzepuję je z ziemi. Nie chciał bym taki uwalony spotkać kogoś znajomego, bo przecież zawsze może się zdarzyć, że któryś z sąsiadów będzie wyrzucał śmieci.
Spokojnym krokiem dochodzę do mojej klatki, bawię się kluczami, kręcąc nimi na małym palcu. Mógłbym na wskazującym, ale z jakiegoś dziwnego powodu preferuję mały. Wbrew pozorom nie każdy tak potrafi. Wtedy dobiega mnie odgłos kroków. Nie zdążam się odwrócić.
Czuję uderzenie tuż nad biodrem, staram się odwrócić, ale spada na mnie drugi cios, tak na wysokości nerek. Ktoś zwala się na mnie swoim ciężarem, a ja padam, kolana same się zginają. Wiem, że oberwałem nożem.
Ląduję na twarzy, ale czyjeś ręce mnie odwracają, oklepują po marynarce. W świetle lampy wiszącej przy drzwiach widzę faceta, który minął mnie w przejściu na dworcu.
- Gdzie masz spluwę? – syczy
Myślę, że jemu chodzi o ten wyimaginowany pistolet. Pewnie chce go ukraść. Dlaczego dźgnął mnie dwa razy? Raz by starczył, przecież zacząłem upadać już po pierwszym ciosie, po co ten drugi? No i co ja mam mu powiedzieć?
- Nie mam – odpowiadam, głos mi się trzęsie – Zmyśliłem go.
- Portfel – mówi bandyta – Dawaj portfel.
Podaję mu go drżącą ręką. W tej sytuacji nie mam większego wyjścia. Czuję, że mam mokro pod plecami, krew musi całkiem nieźle płynąć. Facet staje nade mną w rozkroku i zagląda do środka. Z miny wnioskuję, że dwadzieścia złotych go nie satysfakcjonuje. Mógłbym krzyknąć, ale to wiązało się z ryzykiem, że mnie dziabnie jeszcze raz. Wolę poczekać.
- Masz zegarek? – pyta
- Nie.
- Komórkę. Dawaj komórkę.
Ociągam się. Jeśli mu oddam komórkę, to w jaki sposób zadzwonię po karetkę? Poza tym mam tam całą masę kontaktów, których nigdzie indziej nie zapisałem. Co ja bym bez nich zrobił. Facet widzi moje wahanie i pyta.
- Jak masz jakieś życzenia, to wal śmiało.
Życzenia. Tylko jedno przychodzi mi do głowy.
- Słuchaj – mówię mu podając telefon – Powiedz mi. Gdybym ci dal portfel tam w przejściu, to byś mnie też tak załatwił?
- Jasne - odpowiada z szyderczym uśmiechem – Miałem ochotę kogoś pochlastać.
Odchodzi, ale ja i tak rzucam za nim odpowiedź.
- Boże. Nawet nie wiesz jak mi to poprawia nastrój.
Już myślałem, że mogłem tego uniknąć. Takie rozważania naprawdę potrafią człowiekowi dokopać. Siedzisz i myślisz, co by było, gdybyś zrobił inaczej. Całe twoje życie mogłoby wyglądać inaczej.
Krew leci dosyć mocno, słabnę. Warto by się zastanowić nad wezwaniem pomocy. Krzyknąć? Ktoś się w ogóle obudzi? Która jest godzina?
I wtedy do głowy wpada mi jedna myśl, rujnuje mi nastrój do szczętu. Co by było, gdybym wtedy nie zatrzymał się otrzepać spodni? Mógłbym być już na klatce. A jeśli on dobrze biega po schodach? Mógł być w końcu wysportowany…
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Matuszewski · dnia 04.02.2010 08:14 · Czytań: 1546 · Średnia ocena: 4,33 · Komentarzy: 8
Inne artykuły tego autora: