Orszak króla powoli posuwał się przez miasto. Deimos jechał na czarnym ogierze. Prezentował się bardzo dostojnie, przynajmniej w oczach jego gwardii. Obok władcy, nie wyprzedzając go, jechał mag w czarno-szarych ubraniach. Płaszcz ze srebrnej tkaniny niemal zlewał się z barwą jego wierzchowca. Mieszkańcy stali wzdłuż głównej ulicy ze spuszczonymi głowami. Nagle jeden z ogrów, idących pieszo, zwrócił uwagę na młodą dziewczynę. Nie stała ona razem z innymi ludźmi lecz, objuczona wiadrami i pakunkami niczym zwierzę, wlokła się jedną z bocznych uliczek. Poirytowany jej ignorancją wobec władcy skierował się do niej.
- Klękaj i podziwiaj naszego pana! - ryknął i zamachnął się pałką.
Dziewczyna z trudem uskoczyła pozostawiając swoje rzeczy. Ogr ponownie rzucił się w jej stronę.
Nagle magiczny koń zastąpił mu drogę. Lśniące, błękitne kopyta. Srebrnej maści wierzchowiec o oczach przypominających rozgwieżdżone niebo stanął dęba. Zdezorientowany wojownik upadł na ziemię. W blasku porannego słońca ujrzał cień maga w płaszczu czarnym od środka a srebrnym na zewnątrz. Przerażony skulił się na brukowanej szarym kamieniem ulicy.
- To, że oni traktowali cię jak niewolnika, nie znaczy że i ty masz nękać niewinnych - odezwał się jeździec.
Dziwna aura, która tak przeraziła ogra, zniknęła. Stał przed nim Lagopus na zwykłym, szarym koniu. Czarodziej odłączył się od orszaku.
- Lagopus - zawołał Deimos. - Weź tego durnia. Nie zostawajcie z tyłu.
- Mam małą sprawę do załatwienia - odpowiedział magik. - Dołączę potem.
Odwrócił się do wojownika.
- Masz mi się nie pokazywać do wieczora, jeżeli chcesz żyć - warknął zsiadając z konia.
Zwierzę i żołnierz szybko oddalili się w różnych kierunkach. Lagopus spojrzał na poszkodowaną.
Ubrana w wydarte łachmany szatynka patrzyła na niego dużymi, granatowymi oczami. Po chwili pochyliła się w ukłonie. Nie wstawała, choć upadła jednocześnie z ogrem.
- Dziękuję za ratunek, panie - wyszeptała.
- Kim jesteś? - spytał pomagając jej wstać.
- Córką kowala - odpowiedziała cicho.
- A twoje imię?
- Nie mam imienia.
Krótka odpowiedź zdziwiła czarownika. Pstryknął palcami, torby uniosły się ponad ziemię.
- Wody nie odzyskam - stwierdził dla przerwania ciszy.
- Dziękuję - odezwała się ponownie dziewczyna.
Jej spokój był dla Lagopusa czymś nowym. Kompletnie zbijał go z tropu. Nie miał pojęcia, co sądzić o krótkowłosej mieszczance. Chwycił pakunki, utrzymywanie ich siłą woli już go zmęczyło. Zaoferował dziewczynie towarzyszenie jej w dalszej drodze.
Pokonywali kolejne ulice zbliżając się do dolnego miasta. Wielobarwne kamienice i budynki ustąpiły miejsca niskim, drewnianym domom. Wokół pojawiało się coraz więcej biedoty, żebrającej o odrobinę chleba. Niektórzy z nich próbowali sprzedać samych siebie magowi. Nie prowadził eksperymentów na ludziach, lecz zanotował sobie w pamięci gdzie szukać 'materiałów' gdyby zaczął. Córka kowala prowadziła go przez te uliczki, pełne strachu, żalu i łez, nie okazując żadnych emocji. Nie odezwała się przez całą drogę. Gdy dotarli do kuźni, ze sporej chaty wyszedł rosły mężczyzna.
- Znowu rozlałaś wodę! - krzyknął unosząc kij.
Lagopus machnął ręką i laga wyleciała z jego ręki lądując w palenisku. Z chaty wyjrzało kilka posiniaczonych twarzy.
- Całą swoją rodzinę tak traktujesz? - spytał.
Zbyt dużo już widział. Rzadko odwiedzał tę część miasta. W sercu maga kłóciły się mieszane uczucia. Chciał uciec stąd i nigdy nie wracać. Podszept innego ducha mówił: spal, zniszcz całą tą dzielnicę i ich mieszkańców. Odpowiadał mu inny głos: daj im chleb, ocal ich. Od dawna wiedział, jakie otaczają go duchy. Wiedział też, że żaden nie ma pełnej racji.
- Nic ci do tego - odpowiedział kowal chwytając za młot. - Wynoś się.
Mag wyciągnął czarną sakiewkę. W środku były diamenty wielkości kurzych jajek.
- Może wymieniłbyś swoją córkę na kilka kamyków? - spytał niewinnym tonem.
Na widok błyszczących kryształów mężczyzna natychmiast opuścił broń.
- Ilu potrzebujesz? - spytał - Mam trzy córki i syna. Za odpowiednią cenę dam ci nawet żonę.
Gwizdnął. Jego rodzina wyszła z chaty i ustawiła się w rzędzie. Wszystkie córki patrzyły tym samym spojrzeniem - pełnym obojętności, smutku, spokoju. Starsza kobieta pokręciła głową, gdy zatrzymał na niej wzrok. Natomiast w oczach młodzieńca była nienawiść. Nie patrzył na maga, lecz na ojca. Lagopus odchrząknął lekko.
- Ruda, blondyna i szatynka idą ze mną. Ile za nie chcesz? - spytał oficjalnym tonem - Dziesięć diamentów?
- Dwadzieścia - odpowiedział kowal z uśmiechem debila na twarzy.
- Piętnaście - stwierdził mag.
- Siedemnaście - warknął zniecierpliwiony mężczyzna.
- Zgoda.
Chwycił ostrożnie czarny woreczek. Wyciągnął jeden diament a resztę podał kowalowi. Gdy uradowany mężczyzna pobiegł do chaty przeliczyć swoje bogactwo, Lagopus skinął na chłopca. Zaklęciem wyrył kilka słów na diamencie i schował go pod murem, oddzielającym górne miasto od dolnego. Upewnił się, że młodzieniec to widział. Gdy kowal z uśmiechem pożegnał go, gestem nakazał dziewczynom podążać za nim.
Gdy znaleźli się już w szarych ulicach górnego miasta, które było uśpione południowym słońcem. Odezwał się do nowo zakupionych dziewczyn.
- Jesteście wolne. W zamian chcę, żebyście dla mnie pracowały. Wiele was nauczę. Nie martwcie się o brata i matkę. Niedługo i oni będą wolni.
Uśmiechnął się złowieszczo.
- Diamenty były przeklęte. Jeżeli ktoś sprzeda człowieka za garść tych błyszczących kamieni, zamienią się one w jajka gdy tylko właściciel zaśnie. Tej samej nocy wyklują się z nich jadowite węże, które go zabiją. Diament, schowany pod murem, pozostanie pięknym kamieniem. Został on oddany biedakowi, jego klątwa została złamana.
Odpowiedziała mu cisza. Po chwili przerwała ją blondynka.
- Należało mu się. Brat będzie lepszym kowalem.
- Mam nadzieję - odpowiedział magik. - Od dziś nazywasz się Alfa, jak pierwsza litera alfabetu. Pierwsza się odezwałaś.
Nie odpowiedziała. Po chwili szeptem powtórzyła swoje imię. Nagle upadła na kolana i rozpłakała się. Ruda siostra przytuliła ją do siebie.
- Ciebie będę nazywać Omega - powiedział do niej Lagopus. - Ostatnia okazałaś jakiekolwiek uczucia.
Zwrócił się do szatynki.
- Widziałem jak uniknęłaś uderzenia ogra i jak spokojnie patrzyłaś na łzy i cierpienie innych. Od dziś jesteś Hagal. To nazwa runy zła.
Deimos nieźle się ubawił, gdy nadworny mag opowiedział mu tę historię. W dolnym mieście tej nocy było o jednego niegodziwego człowieka mniej. Matka i syn obejmowali się płacząc ze szczęścia i smutku zarazem. Młodzieniec trzymał w ręku błyszczący diament wielkości kurzego jajka. Na nim wyryte było kilka słów: "Ty jesteś Kenaz, kowal ognia".
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Vulpes · dnia 06.02.2010 10:44 · Czytań: 909 · Średnia ocena: 3,67 · Komentarzy: 8
Inne artykuły tego autora: