Opowiadanie napisałem z zamiarem wzięcia udziału w konkursie "Zielona wyspa". Post factum zdałem sobie sprawę, że jednoznacznie narzucona regulaminowa wskazówka ...utracony raj czy piekło na ziemi?, jest sprzeczna z moimi odczuciami.
Opisywanie emigracji tęsknotą do ojczyzny to, w tym wypadku, nieporozumienie.
Przytoczę nieskromnie słowa wieszcza: ... ten tylko się dowie,
Kto cię stracił.
Nazwiska i imiona występujących osób zostały wymyślone.
Niechętnie podszedłem do telefonu. Podejrzewałem, że dzwonią z Urzędu (Ausländeramt'u), żądając kolejnych dokumentów dotyczących przedłużenia naszego pobytu.
- Mam do sprzedania karton Marlboro?
- Rafał, co ty kombinujesz?
- Dziewczyna przywiozła z Polski. Chce trochę zarobić.
- Wiesz, że palę tylko przy okazji.
- Wpadnij na kielicha, dostaniesz o połowę taniej.
Choć mieszkaliśmy w Bawarii dopiero od pół roku, zdążyłem już usłyszeć co nieco o Rafale.
Lubił się napić i nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie ilościowe standardy, które wyznaczał.
Podrywał dziewczyny i też można byłoby powiedzieć - zwyczajna rzecz, ale robił to hurtowo, nałogowo i z dobrym skutkiem.
Dysponował oczywiście odpowiednimi warunkami i posiadał stosowne predyspozycje, nie mówiąc już o precyzyjnej strategii.
Przed nikim nie ukrywał stanu cywilnego; żonę porzucił jeszcze przed wyjazdem do Niemiec, nie myśląc nigdy o prawnym uregulowaniu zaistniałej sytuacji. Czerpał z tego powodu wielorakie korzyści.
Dziewczyny wiedziały, że mają do czynienia z pozytywnie przetestowanym egzemplarzem, nie mogąc jednak liczyć na szybkie zamążpójście. Czuły się zawsze dowartościowane, słuchając zapewnień o wielkiej miłości, czego dowodem była szczerze deklarowana gotowość do rozwiedzenia się z żoną, w imię właśnie tego uczucia.
Warunki zewnętrzne Rafała również nie stanowiły przeszkody przy nawiązywaniu kontaktów. Do błyszczącej sportowej toyoty wsiadała każda laska, gdy zapraszał ją postawny, zawsze nienagannie ubrany, niebieskooki i jasnowłosy Aryjczyk o temperamencie Polaka.
Szeroko zakrojona działalność charytatywna, o międzynarodowym wymiarze, stanowiła majstersztyk przedsiębiorczości Rafała. Prowadził ją łącznie z przyrodnim bratem Markiem, mieszkającym w Berlinie Zachodnim.
Pomoc niesiona biednym Polkom poniżonym peerelowską rzeczywistością, umożliwiała odnalezienie właściwych wartości. Do Marka przyjeżdżały, w precyzyjnie ustalonych odstępach czasu, poszczególne dziewczyny. Przechodziły tam odpowiedni staż, przystosowujący do dalszej działalności w Bawarii.
Rafał podchodził do każdej ofiary totalitarnego systemu z niesamowitą serdecznością. Szkolenia kandydatek dotyczące poruszania się w lepszym świecie, trwały zazwyczaj pełny miesiąc. Te, które odczuły głębokie oddanie promotora i uwierzyły w jego uczuciowe zaangażowanie, co oczywiście wyrażało się nieskończoną wdzięcznością, znajdywały kwartalne zatrudnienie w knajpie przy zmywaniu garów. O innych, niemogących pogodzić się z nadmiarem dobrodziejstwa, zmuszonych w związku z tym wybrać powrót do szarej rzeczywistości, nie słyszałem.
Przy wchodzeniu na pierwsze piętro, doleciały mnie już od pierwszych stopni odgłosy niczym nie skrępowanego ubawu. Drzwi wejściowe otworzyła opalona blondynka w jasnoróżowym, luźnym dresie, swobodnie kołysząc koktajlówką.
- Bożena... A ty z pewnością jesteś Andrzej... Rafał mówił, że przyjdziesz.
Zdziwiła mnie pewność uścisku wyciągniętej na powitanie dłoni.
Przyzwyczaiłem się do "bezproblemowej" urody spotykanych tam dziewczyn. Spoglądałem więc dosyć nachalnie na ładną buzię, zdrową cerę, piwne oczy obramowane szmaragdem makijażu, a wyobraźnia wydobywała spod weluru dresu jędrne piersi łącznie z erotycznymi pośladkami i nie mogłem zrozumieć co one tu robą.
Bożena, jak gdyby odgadując moje myśli, wspomniała coś o narzeczonym, o studiach i o potrzebach finansowych związanych z ich rozpoczęciem.
Staszek, stary kumpel Rafała, facet o wyglądzie alfonsa, w bardzo protekcjonalny sposób odnosił się do przyszłej studentki. Nie ukrywał, że łączyła ich nie tylko przebyta droga.
Odrywając oczy od dużego ekranu marki Sony, wyznał radośnie:
- Wiesz, już mam dosyć rżnięcia, ale tę – wskazał tańczącą Tinę Turner – to bym natychmiast przeleciał.
Po wypiciu drinka Bożena przyniosła karton papierosów.
- Chyba mnie wspomożesz, a tobie też się opłaca. Wiem, ile tu kosztują.
- No, dobra. Ile chcesz?
- Dwadzieścia pięć marek.
- Mam stówę. Będziesz miała wydać?
- Pewnie tak, ale jakbyś chciał skorzystać z pełnej oferty...
Tylko raz i to przed wieloma laty, w Marsylii, spotkałem tak atrakcyjną dziwkę. Skłamałbym mówiąc, że nie miałem ochoty. Bliskość krągłości okrytych miękkością dresu i lekkie potrącenie biodrem ozdobione obiecującym uśmiechem, zmiękczyłoby każdego, ale nie mojego władcę. Natychmiast zapragnął przejąć inicjatywę. Może dostałby nawet pozwolenie, gdyby nie obleśne spojrzenie Staszka. Usprawiedliwienie, że oczekuje mnie w domu niemniej ładna i ponętna dziewczyna, którą stosunkowo niedawno poślubiłem, posiadało również istotne znaczenie.
Po paru dniach zdobyłem jeszcze jeden dowód potwierdzający tezę o kłopotach, jakie sprowadzają piękne kobiety.
Bożena zgadzała się na wiele, ale nie na kanty finansowe. Gdy poczuła, że opiekunowie pragną ją wyrolować z gotówki, uciekła. Poprosiła o pomoc Kazika, faceta wychowanego w Bawarii, utrzymującego, dzięki swojej żonie, kontakty z grupą polonijną.
Kazik, gdy zobaczył zapłakaną dziewczynę, zareagował bezkompromisowo – zawezwał policję.
Sytuację rozwiązano polubownie; Bożena odzyskała forsą i wróciła do Polski.
Rafał jednak się wściekł. Zapowiedział wszystkim, że jeżeli ktoś jeszcze raz wsadzi nos w jego sprawy, pożałuje.
Oświadczył: - Do tego palanta Kazika nie odezwę się nigdy w życiu! – I dotrzymał słowa.
Kawalerskie, beztroskie życie Rafała zawsze balansowało na krawędzi prawa.
Gdy z różnych powodów, ale o tym wspomnę później, nie mógł prowadzić auta, zwracał się do mnie. Godzinę pracy za kółkiem wycenił na dziesięć marek. Zgadzałem się, łącząc przyjemne z pożytecznym. Po pierwsze, lubiłem jeździć, a co dopiero, gdy do dyspozycji dostawałem Toyotę Cecilę z trzylitrowym silnikiem, klimatyzacją i chowanymi reflektorami. Po wtóre, będąc na zasiłku dla bezrobotnych, nie gardziłem żadnym dodatkowym groszem.
Objeżdżając okoliczne knajpy, zdążyłem poznać wiele dziewcząt, pozostających pod opieką Rafała. Gdy któraś chorowała albo wracała do Polski, należało znaleźć zastępstwo. Wszystkie wiedziały o moich dobrych stosunkach z bossem, dlatego niejednokrotnie próbowały załatwić coś przeze mnie. Poznawałem nie tylko ich problemy, ale również zwyczaje i reguły, których winny przestrzegać. Pierwsze przykazanie brzmiało: w mieszkaniu Rafała chodzi się na golasa.
Końcowe dotyczyło mojej osoby: jedna o drugiej ma nic nie wiedzieć i tak powinno pozostać na zawsze.
Dyskrecja dotycząca najdrobniejszych spraw, cechowała wszystkie poczynania przedsiębiorczego donżuana.
Przykładowo, aby jakiś list nie dostał się w niepożądane ręce, Rafał wynajął specjalną skrytkę na poczcie, dokąd przychodziła cała korespondencja. Do telefonu, i to było zapewne trzecie przykazanie, nikt nie miał prawa podchodzić. Sam też nigdy nie odbierał, chyba że się znało odpowiedni kod. Najpierw trzy sygnały, potem dwa i dopiero za trzecim razem podnosił słuchawkę.
Czasami, ale były to sporadyczne wyjątki, jakaś niepokorna dusza wymykała się spod kontroli. Pamiętam jedno zdarzenie, kiedy to zakochany kucharz stał się nowym sponsorem. "Wyzwolona" opowiadała z odpowiednią dozą namiętności o pikantnych szczegółach. Okraszała je odpowiednio dobranymi wyrazami, tworząc w ten sposób obraz, jakiego nie powstydziłby się niejeden film porno.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
wyrrostek · dnia 13.02.2010 10:08 · Czytań: 839 · Średnia ocena: 5 · Komentarzy: 1
Inne artykuły tego autora: