Pogoda zwiastowała koniec świata. Bloki na Bulwarze Ikara same w sobie idealnie pasowały do takiego zdarzenia. Monumentalne, szare płyty betonu, lśniące od szkła, martwe i głuche, zanurzone w chmurach jak we mgle.
Wiatr wiał tak, jakby chciał oderwać przechodniom mięśnie od kości. Siekł drobnymi kroplami wody, wył w szczerbach między molochami, bębnił w szyby, jak żywa istota, wściekła i żądna zemsty.
Wszyscy byli w domach, skryli się tam tuż po porannej mszy, ale osiedle tonęło w mroku. Ktoś na pięćdziesiątym piętrze wyszedł na balkon i palił papierosa, zdawałoby się jedyna żywa osoba w budynku. Mężczyzna walczył przez chwilę z żywiołem, zasłaniał bibułkę przed zamoknięciem, w końcu poległ. Musiał wycofać się do mieszkania.
Nikt nie palił światła. Nawet gdyby chciał – nie mógł. Ten dzień był właśnie tym dniem, na który wszyscy czekali. Na małym, owalnym placyku u podstaw wieżowców kręcił się niewielki tłum. Błyskało światło. Ktoś krzyczał, wiatr zagłuszał słowa. Setki par oczu patrzyły zza lustrzanych szyb, anonimowe spojrzenia ludzi czekających na cud.
Generator był prawie gotowy, padające krople rozjarzały się na nim w niewielkich, gwałtownych wyładowaniach. Wrzawa ustała. Zdawało się, że wszystko zaraz się zacznie, jeszcze chwila, jeszcze dwie. Grupka na placu zadarła głowy.
Chmury wisiały złowieszczo nad osiedlem, nic nie zapowiadało poprawy pogody. Deszcz wciąż padał, raz mocniej, raz słabiej, ale nieprzerwanie. Jakaś postać dała sygnał do rozpoczęcia.
Nagle uszu wszystkich doszedł dźwięk, jak trąba, donośny, potężny; obił się echem po lesie bloków, nawet wiatr zdawał się słabnąć w cieniu setek głośników. Generator zajaśniał jak gwiazda, jego złowieszczy jęk utonął w mrocznej melodii skomponowanej właśnie na tą okazję.
Mogłem przysiąc, że widzę twarze. Za szybami mieniącymi się niby ciekła rtęć, twarze i oczy, dłonie ludzi przyklejone do szyb. Co to będzie, zadawali sobie pytanie, zadawałem również i ja. Natura nie dawała za wygraną, deszcz jeszcze głośniej zadudnił w oknach. To nic. Wszystko widać jak na dłoni.
Najpierw nie było obrazu, tylko wszechogarniająca jasność. Jak wybuch zatrzymany w połowie trwania, jak ujarzmiona siła pożaru. Wstrzymałem oddech, muzyka zagrzmiała jeszcze głośniej. Moment oczekiwania, ciągnące się w nieskończoność sekundy, serca stanęły.
Wyłonił się znikąd. W pierwszej chwili trudno było mi zrozumieć co widzę, ale patrzyłem. Coś wielkiego poruszało się w kierunku osiedla. Słyszałem huk kroków. Słyszałem ciężki oddech czegoś monstrualnego. Ludzie otworzyli okna, wyszli na balkony, zdawało się, że wiatr ich porwie, ale oni stali, uczepieni barierek i patrzyli. Wyszedłem w ślad za nimi. Każdy osobno, nikt nie miał w płucach powietrza, żeby wydusić jedno słowo powitania.
Metr obok metra, w osobnych boksach, stanęliśmy patrząc na… coś. Generator wył, ale nikt nie zwrócił uwagi, bo za jeden z granicznych budynków coś chwyciło monstrualną ręką. Tłum wydał z siebie przytłumione przez wiatr „och!”, mój sąsiad zbladł jak ściana, choć to mógł być tylko efekt mrozu.
Pazury trzymały budynek, każde włókno mięśniowe potwora drgało, moment trwał, aż przerwał go ryk. Włosy stanęły mi dęba. Kiedy się wyłonił nikt nie miał siły krzyczeć. Potworny gadzi pysk, potem tułów, stwór zawinął ogonem. Stał. Spojrzał po ludziach, a oni odruchowo chowali się za barierkami. To był cud. Prawdziwy, niesamowity cud.
Zanim się zorientowałem, łzy leciały mi po twarzy. Innym też, śmiali się, płakali. Potwór ryczał. A potem ruszył.
Mężczyźni na dole zwijali się jak w ukropie. Przedstawienie dopiero się zaczynało. Na podwórko wjechały futurystyczne czołgi, ludzie na balkonach zawyli z radości, gdzieś tylko na granicy nieświadomości zdając sobie sprawę z tego, że to wszystko iluzja, holograficzne kłamstwo.
Pojazdy oddały salwę, wszystkie strzeliły naraz. Potwór został trafiony, zachwiał się, o mało nie upadł. Musiał chwycić za blok. Chwilę później ruszył do ataku, wśród wybuchu pocisków i ryku. Ludzie zamarli w przerażeniu, niepewni wyniku starcia, kibicujący nie wiadomo której stronie, to i tak nie miało znaczenia.
W pewnym momencie bestia poderwała jeden z pojazdów w górę i rzuciła nim o budynek. W ścianie pojawiła się migocząca wyrwa, ludzie wrzasnęli w przestrachu, zniknęli za jaśniejącą ścianą hologramu. Wiedziałem, że wciąż tam są, że nic im się nie stało, a jednak moje serce biło coraz szybciej.
Oko smoka znalazło się na wysokości mojego balkonu. Patrzył na mnie, mogłem przysiąc, że tak. Sąsiad po mojej prawej stronie załkał i skulił się za barierką. Poczułem smród odchodów. W budynku naprzeciwko powstała kolejna wyrwa, odsłaniając betonowy szkielet i trupy mieszkań. Ścisnąłem barierkę aż zatrzeszczały mi kości. To nie jest prawdziwe, szeptałem i podziwiałem. Tak trudno uwierzyć, że to tylko spektakl.
Muzyka przybrała na sile, sygnalizując zmianę wydarzeń. Do czołgów dołączyły helikoptery, samolot przemknął między budynkami rażąc potwora serią pocisków.
Ludzie nie wytrzymywali napięcia. Kolejno znikali w domach, uciekali do mrocznych mieszkań, zatkać uszy poduszkami, zawrzeć zęby i przeczekać piekło. Tłumnie wycofywali się w ciemność, mój sąsiad ledwo czołgał się od środka, ściskając ręką brzuch.
Ja też coś czułem, organizm nie potrafił zdystansować się do zdarzenia. Moje kiszki zwinęły się w supeł, nie mogłem złapać oddechu, odróżnić radości od smutku, łez od deszczu. Wszystko stało się niejasne, wszystko prócz narastającego bólu pod mostkiem.
Znalazłem się na granicy świadomości, wiedziony instynktem, którego nie można przezwyciężyć. Zamknąłem oczy i po omacku wróciłem do mieszkania. Zamknąłem drzwi, tylko odrobinę wyciszając hałas. Ból nie ustał, serce waliło coraz szybciej, oddech był coraz krótszy.
Wkrótce sam wiłem się na podłodze, ściskając brzuch, jakby coś mnie od środka rozrywało. Odpiąłem guziki, zupełnie nieświadomie położyłem dłoń na nagiej skórze, pod spodem dało się wyczuć pulsowanie. Coś było we mnie, czułem to dokładnie. Coś wiło się, było tam zawsze, a dopiero teraz udało mi się to znaleźć.
Wbiłem w ciało pazury, zacząłem drapać głębiej, coraz głębiej. To coś w środku zwinęło się, wpiło jeszcze mocniej. Bolało coraz bardziej. W transie szarpałem coraz mocniej, drąc mięśnie, wsuwając palce w poszerzający się otwór. Nie wiedziałem już co jest snem, a co rzeczywistością.
Ręka znikająca w moich wnętrznościach nie mogła być prawdziwa, a jednak czułem śliskość jelit, czułem palący ból w ranie. Wyczułem też jakiś mały, twardy kształt. Ruszał się, kaleczył mi palce, kurczowo chwytał moich tkanek. Chwyciłem go i powoli oderwałem od ciała.
Ból ustał, mogłem ponownie wstać, ale dopiero po kilku minutach odważyłem się spojrzeć na dłoń.
Ściskałem małego człowieka, miał góra dziesięć centymetrów wzrostu. Ociekał krwią, ale byłem pewny, że sam z siebie jest czerwony. Ścisnąłem palce, on zawył, odsłaniając rząd ostrych zębów.
To nie może być prawdziwe – myślałem – to część sztuki, wiedząc że to nieprawda. Jednak kształt w mojej dłoni był prawdziwy, ból drących skórę pazurów realny. Potworek zawinął ogon wokół mojego nadgarstka i zaczął wściekle syczeć.
Wyszedłem na balkon. Potwór szalał wśród budynków, holograficzny ogień pełzał po elewacjach, trawił kolejne mieszkania. Stałem chwilę, wpatrzony w widowisko bezmyślnym wzrokiem. Dołączyli do mnie sąsiedzi.
Kilkaset osób, wszyscy naraz, wyszli na balkony ściskając w dłoniach małe, czerwone diabełki. Każdy miał jednego. Sąsiad po mojej prawej ocknął się jako pierwszy. Uderzył dłonią o balustradę i szybkim ruchem wyrzucił swojego potwora. Diabeł syczał, lecąc pięćdziesiąt pięter w dół.
Ścisnąłem mojego mocniej, powtórzyłem ruch sąsiada i zamarłem. Cząstka mnie leciała na zatracenie.
Spektakl dobiegał końca, połączone siły holograficznych czołgów i śmigłowców pokonały bestię. Na holograficznym polu bitwy unosiła się migocząca mgła, wyrwy w blokach na powrót zasklepiały.
Po krótkiej chwili zgasła muzyka i jednym dźwiękiem prócz wiatru, był odgłos tysięcy małych ciałek plaskających o betonowe płyty na dole.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Matuszewski · dnia 16.02.2010 07:34 · Czytań: 917 · Średnia ocena: 2 · Komentarzy: 6
Inne artykuły tego autora: