Dawno, dawno temu był sobie student pedagogiki o specjalności animacji kultury. Posiadał on wiele umiejętności, które w życiu codziennym na nic się zdawały. Ba! Nie chcieliby go nawet w „Mam talent”. Student średnio przykładał się do nauki podczas całego semestru, jednak swoje siły mobilizował zawsze na pięć minut przed sesją, kiedy to należy usprawiedliwić lub odrobić nieobecności. Do końca lutego dobiegał niemalże przydeptując sobie język. Z nikłym entuzjazmem uczestniczył z zajęciach i miał tego świadomość, a gdy dopadały go samobójcze myśli o aktywnym uczestnictwie, szybko pocieszał się, że pielęgniarki są gorsze i jego wzburzone myśli opadały jak kurze piórko w błoto.
Aż tu pewnego razu, na chwilę przed przerwą świąteczną pani od pedagogiki społecznej zażądała grzecznie, aby studenci przygotowali się na kolokwium z zależności pomiędzy szkołą, a klasami społecznymi.
Student nie był przesadnie zadowolony. Kolokwium już za tydzień, a każdy dzień był już wypchany po brzegi. „Gdzie tu znaleźć czas na naukę?” myślał strudzenie nasz bohater.
„We wtorek – impreza w Strasznym, środa – u Ojca, czwartek – u kumpla, piątek – jeszcze niewiadomo, ale kto by się uczył w piątek, sobota – trzeba robić bigos na święta, niedziela – odespać cały ciężki tak, jak ciężkie jest czytanie „Chłopów” ”. Student myślał jednak na tyle trzeźwo, że uprzytomnił sobie, że ma już 3 nieobecności na „ped. społ.” Powłócząc noga za nogą wyszedł z budynku Uzetu i udał się na przystanek. Posępne myśli jednak nie dawały mu spokoju, a do tego zaczął padać śnieg. Na przystanku przysiadł się do kolegi z roku, który zagadnął o sławetne zadanie, podkreślają przy tym, jaki to jest nieszczęśliwy z tego powodu, na co nasz student odparł:” Ej no masakra nie?” Po czym zapalił fajkę. Studenci w ciszy doczekali przyjazdu autobusu. Koniec końców, nasz bohater stwierdził, że poświęci się i zasiądzie do nauki w piątek. Trzeba się do tego przygotować psychicznie, ostatecznie to aż trzy strony czytania.
Mijał dzień za dniem, śniegu przybywało, aż w końcu nadszedł piątek, przed którym Student zapierał się nogami, rękami, a nawet zębami. Zasiadł więc do czytania skserowanych od kolegi trzech stron z książki. „ To nie może być takie trudne” – pomyślał Student.
„W ciągu dziejów szkoły były wyraźnie instytucjami klasowymi. Klasy wyższe, jak szlachta i arystokracja, miały swoje szkoły i inne instytucje kształcenia. Od wieków średnich, po wiek XX wykształcenie było przywilejem klasowym, a posiadanie wykształcenia – jednym z kryteriów pozycji w społeczeństwie”. Czytając te pierwsze linijki tekstu, Student doszedł do wielce chwalebnej konkluzji – życie na trzeźwo jest nie do przyjęcia i sięgnął po piwo. W miarę czytania pasjonującej lektury z przerywnikami na kilka łyków studenckiej ambrozji, literki zaczęły tańczyć niczym kościotrupy na średniowiecznym obrazie. Nasz bohater przeraził się nie na żarty. „Zaprawdę, musi to być znak od Boga” – stwierdził. I poszedł spać.
Spał snem ciężkim, jednak śniły mu się rzeczy niestworzone.
Zaczęło się od wspomnianego średniowiecznego tańca śmierci. Szkieletory bawiły się w kółko graniaste z pewnym małym chłopcem z wielką plamą na czole i z innymi dziećmi o bezczelnych i aroganckich wyrazach twarzy. Co najbardziej przeraziło Studenta, to fakt, że makabryczne stwory przyodziane były w wątpliwej czystości czerwone czapki, jak te od świętego Mikołaja. Student zaczepił chłopca z plamą na czole. Chciał zapytać czemu nie użył niezawodnego Vanisha, jednak ugryzł się w język. Spytał za to, co tu się dzieje, na co chłopiec mu odparł, że to długa i zawiła historia. „Jestem synem zwykłego rolnika, ale nie chciałem podzielać jego losu. Pomyślałem, że spróbuję wydostać się z wiejskiego ciemnogrodu dzięki nauce. Udałem się więc do naszej najbliższej szkoły. Tam pan nauczyciel spojrzał na mnie i zapytał czy nie chcę Vanisha, po czym przedstawił mnie klasie i kazał usiąść. Choć miałem kolegów, wszyscy śmiali się ze mnie. Sami nie byli lepsi - Franek był tłusty i śmierdział kiełbasą, Jolka mówiła „wziąść” zamiast „wziąć”, a Zenek miał zeza. Po roku mój nauczyciel zapytał, czy nie chciałbym skorzystać ze stypendium i przenieść się do lepszej szkoły. Stwierdził, że moje wyniki w nauce są wyższe niż innych uczniów i należy mi się to stypendium. Zgodziłem się z radością. W domu, ojciec potrafił tyko narzekać na wieść o moim sukcesie.
- Nie dasz sobie rady, zgnoją cię tam! Kto mi będzie pomagał na roli? Twoje siostry?
W rzeczy samej, moje siostry nie były zbyt rozgarnięte. Myślały tylko o tym, gdzie jest najbliższa dyskoteka i jak pomalować paznokcie, a o prowadzeniu gospodarstwa wiedziały tyle co kot napłakał. W końcu jednak udało mi się przekonać ojca, że dam sobie radę. Dostałem się do elitarnego gimnazjum dla dzieci z dobrych rodzin kupców, bankierów i innych bogaczy. Każdy z nich posiadał piękny pałac ze wspaniałym ogrodem, jednak wiedzy posiadali mniej niż moje nierozgarnięte siostry. To jednak nie było ważne, bo choć w szkole radziłem sobie lepiej od nich, nauczyciele mnie ignorowali, a inne dzieciaki wyśmiewały. Co wredniejsi, na przykład Julek z 3b i jego banda podstawiali mi haka i cieszyli się z tego, że zdzierałem sobie pół nosa przy upadku. Do dziś pamiętam tego Julka. Był rudy i miał zadarty nos jak warchlak. Można by się pokusić o stwierdzenie, że Warchlak to drugie imię półgłówków z jego świty. To jednak nie miało znaczenia, ponieważ Julek, tak jak jego koledzy mieli obrzydliwie bogatych rodziców. Innym razem zaczęli się nabijać, z tego, że jestem dzieckiem rolnika. Choć ich rodziny były bogate, żadne pieniądze nie były w stanie kupić mądrości swojemu potomstwu. Ich ciasne rozumki nie pojmowały, że nie każdy syn rolnika musi zostać rolnikiem. Nie wszyscy byli tacy. Miałem wielu kolegów i przyjaźniłem się z najładniejszą dziewczyną w szkole. Każdy chłopak, nawet Julek i jego świta marzyli o niej, jednak ona wybrała mnie. Miała najpiękniejsze imię na świecie – Kasia. Podobało jej się, że choć nie jestem tak dobrze zbudowany jak Julek, mam giętki język, który mówi, co pomyśli głowa.
Nauka w tej szkole wyglądała inaczej. O ile w mojej wiejskiej szkole uczono nas czytania i pisania, czy budowy ciągnika, o tyle tu przyszło mi się uczyć arytmetyki, astronomii, geografii i innych przedmiotów, które dostępne są na ogół tylko tym, których na to stać. Nie ma się czemu dziwić. Synowie i córki najpotężniejszych rodów musieli posiadać wiedzę, żeby móc potem przejąć interesy po rodzicach.”
(Julek – w ogóle co to za imię? Rodzice musieli go nie kochać – pomyślał student.)
Chłopak przerwał na chwilę swój monolog i zamyślił się.
„ Teraz jest zupełnie inaczej. Na dzień przed ostatnią wigilia Bożego Narodzenia nawiedził mnie Lucyfer, który zaproponował pakt. Oddałem mu swoją duszę w zamian za przewagę nad bandą Julka i innymi oprychami z naszej szkoły. Dostałem władzę, jednak nie na długo. Pewnego dnia do naszej szkoły wpadł Julek z karabinem maszynowym i zaczął strzelać na oślep. Po kilku upokorzeniach jakich doznał z mojej strony nie mógł sobie poradzić z poniżeniem. Zabił mnie, swoich kolegów, którzy się od niego odsunęli, a na koniec popełnił samobójstwo. Dziś wszyscy tańczymy tu razem i jesteśmy równi wobec śmierci. Czy zatem warto utrwalać podziały klasowe?”. Wtedy wszystkie monstrualne stworzenia zaczęły zbliżać się do studenta chcąc go pochłonąć i na zawsze pogrzebać w onirycznych mrokach jego własnej duszy. Student jednak w porę się ocknął z puszką piwa w ręku. Usiadł skołowany na brzegu łóżka zastanawiając się co tez za głupoty przyśniły mu się tej nocy. W pierwszej chwili nie przyszły mu do głowy żadne mądre wnioski. Wstał, umył się, po czym zrobił sobie kubek mocnej kawy. I oto doznał olśnienia. Na poniedziałkowe kolokwium poleciał jak na skrzydłach, wiedział bowiem doskonale o czym były trzy strony z książki K. Konarzewskiego pod tytułem „Sztuka nauczania”.
Oto co nasz bohater napisał na swej karteluszce wydartej równie pospiesznie co niechlujnie z zeszytu sąsiada z ławki: „Tendencja do kształcenia klasowego bywała umiejętnie maskowana deklaracjami, że szkolnictwo publiczne służy nie klasowym, ale ogólnonarodowym celom. Jednakże klasy dominujące zawsze znajdowały możliwości i środki, by własną treść klasową uczynić panującą. Każda szkoła w społeczeństwie klasowym pełni kilka funkcji klasowych, z których szczególnie ważne są: funkcja reprodukcji klas, funkcja selekcji społecznych i funkcja ruchliwości społecznych. Jako pomniejsze funkcje należy wymienić: indoktrynację ideologiczną, przekazywanie klasowego ideału osobowości oraz utrwalanie porządku społecznego. Szkoła dokonuje selekcji w strumieniu przepływającej przez nią młodzieży i kieruje poszczególne jej kategorie w określone miejsca. Szkoły stają się czynnikiem ruchliwości społecznej zarówno poziomej, jak i pionowej. Gdy jakaś osoba przechodzi np. ze wsi do miasta albo z jednego miasta do innego, ale zajmuje tam tę samą pozycję w hierarchii społecznej, wtedy mówimy o ruchliwości poziomej. Gdy jednostka przechodzi z jednej zbiorowości w drugą i zajmuje w niej wyższą pozycję społeczną, mówimy o ruchliwości pionowej.”
Po zaliczonym kolokwium nasz Student wyszedł przed gmach budynku na fajkę, by w zadowoleniu kontemplować piękno zielonogórskich skwerów. Zaciągając się solidnie wpadł na pomysł, aby bardziej przykładać się do nauki. Ostatecznie jednak stwierdził, że na początek przerzuci się na piwo droższe niż 1,20 zł, bo chyba mu ono szkodzi…
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
hippiegirl · dnia 23.02.2010 08:36 · Czytań: 763 · Średnia ocena: 2 · Komentarzy: 2
Inne artykuły tego autora: