- Dlatego przywiązywali szczególną uwagę do uczuć człowieka, jego świadomej odmienności oraz ogromnego indywidualizmu, kreowanego o dziwo, potrzebą akceptacji. Poeci romantyczni, czuli niezmierną potrzebę uwydatniania symboliki emocji, które częstokroć decydowały o poczynaniach człowieka - polonistka zawiesiła głos, spoglądając na uczniów z ciekawością. - Panie Dudek, może powie nam pan, jak nazywała się doktryna głosząca, że źródłem wszelkiego poznania są bodźce zmysłowe? - W klasie zaległa cisza. Młody mężczyzna, do którego skierowano pytanie, uniósł brwi.
- Empiryzm, pani profesor - odpowiedział, uplasowując się wygodnej na krześle. Polonistka skinęła głową, delikatnie dotykając palcem swej dolnej wargi.
- W rzeczy samej. Współczesnym twórcą koncepcji empirycznej jest Francis Bacon - angielski filozof i wybitny eseista… - W tym momencie rozległ się dźwięk dzwonka. Nauczycielka odsłoniła prawy rękaw granatowego pulowera, zerkając na srebrny zegarek. - Proszę, abyście pamiętali o rozprawce - dodała, a następnie teatralnym gestem zamknęła dziennik.
Spoglądając na śpieszących w stronę wyjścia uczniów, kobieta uśmiechnęła się sceptycznie, ukazując rząd drobnych zadbanych zębów, niezwykle kontrastujących z ciemną szminką i burzą, opadających w ogniste loki, włosów.
- Dziękuję za uwagę i do zobaczenie w poniedziałek.
W klasie gasł już żar podnieconych rozmów, z którymi skrzętnie skrywano się, aż do czasu nadejścia przerwy. Weronika Ortega, szczupła brunetka o zielonych, skrzących się niczym topaz oczach i filigranowej sylwetce, spakowała swoje rzeczy do skórzanej torby, zasunęła krzesło i wyszła z sali jako ostatnia.
Wcale nie było tak źle, zapewniła samą siebie, idąc wzdłuż korytarza prowadzącego do szatni. Jak zwykle od okienka, gdzie wydawano odzież, rozciągała się długa na co najmniej dwadzieścia, albo i trzydzieści metrów kolejka.
Weronika westchnęła zrezygnowana.
Schowawszy do kieszeni trzymany w ręku numerek, włączyła iPoda i założyła słuchawki. Z głośników wydobyła się cicha, pełna dzikiej namiętności i nadziei muzyka z musicalu - Taniec Wampirów.
Kilkanaście minut później, nie licząc krótkiego przestoju, Weronika otrzymała swą elegancką kurtkę w kratę, wełnianą czapkę i parę rdzawo-brązowych rękawiczek. Nim zdążyła minąć barierki oddzielające szatnię od wyjścia, spostrzegła maszerującego w jej stronę Marcina.
Wyglądał jak zwykle świeżo i przystojnie. Miał na sobie czarny jedwabny płaszcz sięgający kolan, długi prążkowany szal z podszewką oraz parę akrylowych rękawic.
- Cześć - rzucił, po czym nachylił się, aby pocałować Weronikę. - Cieszę się, że zdążyłem cię dogonić, choć szczerze powiedziawszy, już w to zwątpiłem. Robert powiedział mi, że kończycie dziś troszkę wcześniej. A o ile dobrze pamiętam, powinnaś być wolna dopiero o piętnastej - zagadnął ze szczerym uśmiechem, spoglądając na nią spod modnie oprawionych okularów.
- Hej - odparła. - Jeden z naszych nauczycieli musiał dopilnować próbnych matur, dlatego przełożyli nam ostatnią lekcję w ramach zastępstwa. Nie wiem, jak innym, ale mnie ta zmiana w całości odpowiada. Zresztą, gdyby nie ta dodatkowa godzina, musiałabym poprosić mamę, aby odwiozła mnie na przesłuchanie. A tak? Mogę sama tam dojechać, choć ściślej mówiąc: dojść. Jak widzisz, plus za plusem.
Marcin spojrzał na nią z zaciekawieniem. Poprawił przekrzywione okulary, a następnie zapytał:
- Przesłuchanie? Czyżbym o czymś nie wiedział?
- Po prostu nie było okazji - wyjaśniła. - W Miejskim Teatrze organizują przedstawienie z okazji Walentynek. Jednak z racji tego, że zgłosiło się wiele osób, dyrekcja postanowiła zrobić… mały casting. W sumie dość długo zastanawiałam się, zanim podjęłam ostateczną decyzję. Poza tym, to też jakaś opcja, aby nie spędzać tego dnia samotnie, prawda?
- Tak, też tak myślę - odparł Marcin, nieco chłodniejszym tonem. Wzmianka o święcie zakochanych sprawiła, że poczuł niemiłe ukłucie w sercu. W końcu w tym roku zamierzał spędzić je z…
∞∞∞
Wszyscy, mający zamiar wziąć udział w przedstawieniu, z niecierpliwością wyczekiwali rozpoczęcia się przesłuchania w holu chabrowego budynku. Nikt nie chciał wychodzić na scenę, czując na sobie jeszcze świeże płatki śniegu. Temperatura powietrza na zewnątrz z każdą chwilą drastycznie malała, a wiejące ze wschodu cierpki wiatr, wzmagał się.
Weronice było to jednak zupełnie obojętne. Nie należała do osób szczególnie odczuwających zmiany pogody. Ubrana w swój zimowy strój, mogła stać na mrozie, aż do białego rana, ponieważ nauczyła się nie przykuwać uwagi do otaczających ją warunków. Była skałą trudną do skruszenia.
Niestety nie wszyscy byli tak odporni jak ona, choć starali się tego otwarcie nie okazywać. Marcin, mimo iż nie lubił narzekać, coraz częściej wspominał o mającym nadejść jeszcze w tym tygodniu ociepleniu. Często porównywał zimę do wielomiesięcznego rejsu na pełnym morzu.
Weronika odezwała się dopiero, gdy znaleźli się tuż przed wejściem do ogromnego budynku, usytuowanego w sąsiedztwie, otoczonego mgłą, cmentarza. Nigdy nie czuła się pewnie w jego pobliżu.
- Dzięki, że ze mną przyszedłeś, chociaż wcale nie musiałeś.
- Nie ma sprawy. W końcu od czego ma się… przyjaciół? - zapytał. Weronika uśmiechnęła się i zatrzepotała rzęsami. - Zresztą spacer dobrze mi zrobi. Mogę się chociaż na moment oderwać od nauki i zapomnieć o zbliżającej się wielkimi krokami - cioci Maturze. Jeśli wziąć to pod uwagę, to ja jestem twoim dłużnikiem - dodał flirciarsko. Weronika spojrzała na niego z rozbawieniem.
- W takim wypadku, jesteśmy kwita.
Szalejąca wokół nich zamieć nabrała na sile, miotając drobnymi płatkami śniegu w każdą stronę.
- Niech będzie - odparł Marcin, obejmując Weronikę w pasie.
- Powinnam już iść - wyszeptała momentalnie, po czym pocałowała go w policzek, mruknęła krótkie
do zobaczenia i wpełzła do środka Miejskiego Teatru, gdzie panowała napięta lecz przyjazna atmosfera.
- Cholera! - zaklął. – A więc tak wygląda koniec?
∞∞∞
Dwadzieścia minut później rozpoczęto casting. Sala, w której miało odbyć się przesłuchanie, przypominała swymi dekoracjami aulę teatru z przełomu siedemnastego i osiemnastego wieku. Każdy detal, będący częścią większej, doskonalszej całości, sprawiał wrażenie żywego, posiadającego własną duszę.
Przestronne pomieszczenie wypełniały przede wszystkim obite w ciemną skórę krzesła, ustawione w dwunastu poziomych rzędach. Przesłaniające okna płócienne zasłony, obszyte na krawędziach złotymi zdobieniami i srebrnymi ornamentami, ciążyły niebezpiecznie kilka centymetrów nad ziemią. Liczne rekwizyty, takie jak przytwierdzone do ścian miecze z łuskowatymi rękojeściami, których nagie klingi jarzyły się w słabym świetle scenicznych lamp oraz ogromne, pozbawione liniowości i wyzute z wszelkich objawów moralności gobeliny, potęgowały rozpływającą się w powietrzu aurę niepewności. Głębokie wnęki wypełniały, osłonięte szkłem, repliki średniowiecznych sukien z woalu. Włożona dębowymi panelami podłoga znakomicie dopełniała tajemniczego, pełnego złudzeń i mistycyzmu klimatu.
Weronika dopiero po chwili zauważyła, że podczas gdy ona delektowała się otaczającym ją pięknem, wszyscy uczestnicy przesłuchania ustawili się w kolejce, tuż przed wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną.
Kiedy dołączyła do reszty, natychmiast dostrzegła jego silnie zarysowane kości policzkowe, lekko wysuniętą szczękę i wygięte w łuk brwi. Głębokie bruzdy okalały ciemnoszare oczy, w których ćmiła radość i zadowolenie. Zapadnięte policzki prawie doskonale kryły się za niefrasobliwą burzą kruczoczarnych włosów, a haczykowaty nos górował nad drobnymi ustami z iście bohaterską dumą. Ubrany w jasne, poszarpane jeansy, opinający biodra skórzany pas i flanelową koszulę, wydał się Weronice ogromnie pociągający, niezwykle dojrzały, a także męski. Dwoma słowami - idealny mężczyzna.