zwyczajne niezwykłości dnia codziennego - Carbo
Proza » Obyczajowe » zwyczajne niezwykłości dnia codziennego
A A A
Łazienka oświetlona jedną słabą żarówką, powieszoną w porcelanowej obudowie nad lustrem, sprawiała wrażenie samotni ulokowanej gdzieś na skraju lasu, pomiędzy łąką, obsypaną okropnie żółtymi mniszkami i blado czerwonymi makami, a mokradłem, które można przejść o ile zachowa się wystarczającą ilość zdrowego rozsądku i ponadprzeciętną ostrożność w wytyczaniu swojej błotnistej drogi. Czułem się wtedy jakbym utknął pośrodku takiego bagna. Nie wiedziałem gdzie pójść, żeby nie wpakować się głębiej, a świadomość, że stojąc w miejscu i za chwilę poczuję zimną toń wokół kostek i łydek przerażała. Stałem pośrodku tej mojej odizolowanej od reszty wszechświata, łazienki i próbowałem przez chwilę spojrzeć na niego inaczej. Zbyt długo popadałem w zachwyt na widok brązowych oczu, smukłych polików i przedzielonego na trzy poziome części, przez zarysy zmarszczek, czoła. Czasami zdawało mi się nawet, że jest przystojnym facetem, że jego bujne loki, które wyhodował półrocznym nakładem czasu i narcyzmu, sprawiają, że jest wyjątkowy. Wyjątkowo niezwykła opinia o kimś tak zwykłym jak on.
Patrząc na niego w tym półmroku, wiedziałem że się uśmiecha. Jego oczy mówiły coś innego, kąciki ust przedstawiały codzienny grymas odrealnienia, a jednak, gdzieś tam pod skórą, czułem, że ogarnia go radość. Przeraziło mnie to. W jednej sekundzie szyderczy śmiech, a w drugiej udawany płacz. Esencja jego wypaczonej świadomości pokazywała swoje oblicze.
Stałem przed nim i obserwowałem jego oczy. Zastanawiałem się do kogo należą i jak to możliwe, że nikt inny nie potrafi dostrzec jakim zwyrodnialcem on się staje. Trudno przedstawić złożoność psychiki, plątaninę połączeń nerwowych wciśniętą w mocno ograniczoną ilość jego szarych komórek, nieśpieszny trucht myśli, woal zachowań wbitych mu przez tak zwane społeczeństwo, żeby potrafił się w nim odnaleźć, a potem zgubić. Mając to wszystko na uwadze wiedziałem już, że istnieje jakaś niebiańska przesłanka, że wzrok mój nie przypadkiem bywa rozmyty, że kocham go i nienawidzę. Tendencyjna banalizacja relacji. Czasami odrobina koncentracji to zbyt dużo, gdy moje myśli podążały w jego kierunku. Z każdej strony słyszałem jego głos, a w małej czarnej plamce, którą oswoiłem i zignorowałem, ponieważ nigdy niczego nie potrafiła pokazać, w tym moim martwym polu, w lewym oku dostrzegłem ciemne i jasne zarysy, które układały się w obraz jego postaci. Wyimaginowane oczywiście, ale nad wyraz zadomowione na tym niewielkim poletku jakim dysponowały. Kiedyś przeszło mi przez myśl, że to jakaś niematerialnie stała forma sumienia objawiła się w zasięgu mojego wzroku, ale sumienie przecież do czegoś zobowiązuje, a ja nie mogłem uwierzyć w jego sztuczny płacz, obmywający moją twarz, który nie potrafił obmyć mojego serca. Raczej złudzenia panoszyły się w jego moralnie bezwartościowym czerepie niż coś co można by odszukać gdzieś w prawdziwym człowieku. Stojąc przed nim w bezruchu walczyłem o resztki samodzielności emocjonalnej. Oczy, usta, powieki. Z jednej strony niewiadomego pochodzenia pokłady erotyzmu, a z drugiej pragnienie, by zmienić własne postrzeganie miłości.
Układałem sobie czasem taki plan awaryjny. Tracę ją. Zostaje mi tylko on. W taki czy inny sposób zostaję sam. Przeżywam tragedię, której nie potrafię przeżyć. Takie deja vou, tylko w myślach. Zostaję sam. Ponownie. Czy naprawdę to mi jest potrzebne do szczęścia? Jaka ludzka tragedia będzie mogła mnie uszczęśliwić? Paranoidalny, samo destruktywny lęk przed spokojnym życiem odzywa się co wieczór tuż przed zaśnięciem. Czasami gdy czekam na telefon, wyciągam w stronę słuchawki dwa palce i wtedy ona w końcu dzwoni. Gdy zbliżam się do czerwonego światła, zaciskam na chwilę pięść i światło się zmienia. Gdy teraz się cofam myślami do tego momentu, gdy byłem bezsilny, a ona bez oddechu, to czuję, że zaplotłem swoje ręce wokół siebie tak mocno, jak gdybym obejmował ją ostatni raz. Nie pamiętam jak lekarz opisał to w karcie zgonu, ale wiem, że jej wola walki musiała ustąpić, pod naporem moich złych myśli. Było by smutne dla wszystkich nie to, że odeszła, ale że miałem wewnętrznie z tego radość. Gdyby tylko wiedzieli.
Pamiętam jak na drugi dzień wstałem rano jak zawsze, ubrałem się, wyszedłem z domu. Dopiero w połowie drogi do pracy dotarło do mnie co się stało. To było pięć lat temu. Nadal o tym myślę. Dobrze pamiętam ten dzień i poprzedni. Poprzednią noc, gdy nie miała siły poprosić o pomoc jak upadła. Pamiętam, że byłem na nią zły. Choć to ona naprawdę cierpiała. Fizycznie, psychicznie, bezgłośnie. Czasami zastanawiam się, czy jest jakiś alternatywny bieg wydarzeń, czy jeszcze uda mi się ją kiedyś spotkać. Czy wiara w to pomaga mi żyć, czy też pomaga mi umierać. Dziwne jest poczucie, że za chwilę to wyblaknie. Pamiętam każdy dzień, ale nie wszystko potrafię sobie przypomnieć.
On był tam ze mną choć moja świadomość nie dopuszczała tego faktu. Mówił po cichu co mam robić. Jak stać, jak patrzeć, co mówić. Nawet nad dziurą w ziemi, która stała się jej grobem, stał za mną. Obserwował, podtrzymywał. W taki zupełnie inny sposób towarzyszył. Nie było między nami nigdy przyjaźni. To co się wtedy zrodziło miało dla mnie wymiar zupełnie niespodziewany.
Nawet, gdy stoję w swojej pustelni i obserwuję czerwone strumyki, którymi utkane są białka jego oczu, nie potrafię z nich odczytać, czy wtedy zrobił to bo taka był potrzeba, czy też wykorzystał mnie. Desperacka chęć bycia w centrum zainteresowania, skłania mnie do bagatelizowania jego motywów. Trudno mi wierzyć, że jest ze mną tylko po to, żeby mnie wykorzystać. Czasami daje o sobie znać wielka zadra egocentryzmu, która tkwi w moim tyłku. Odtrącam go wtedy. Zamykam się w sobie. Ignoruję jego pieszczoty, rękę kładzioną na moim kroczu. Mam wtedy więcej czasu dla siebie. Oddaję się rozmyślaniom o człowieku, którym mogłem się stać gdyby jego nie było i gdyby mi choć odrobinę na tym zależało.
Gdy wchodzę pod strumień gorącej wody, każdą kroplę na swoim ciele odczuwam jak grzech, który popełniłem. Jedna, druga, trzecia, dziesiąta. Potem tracę rachubę i jest mi wszystko jedno. Widzę, że on zakrada się do łazienki, siada spokojnie na sedesie i nie spoglądając w moją stronę, mówi coś tak, że ledwo słyszę jego słowa przez strugi wody. W końcu się godzimy. Rozbiera się. Wchodzi pod prysznic dzielić ze mną moje grzechy. Pozostaje takie nieokreślone poczucie, że coś jest nie tak, ale jakoś to będzie. Niedokończone sprawy i tak mnie dopadną. Krzywdy przeze mnie wyrządzone, wrócą ze zdwojoną siłą. Tylko co z tego, skoro ja nie mam szczęścia, które mógłbym utracić. On idzie a ja zostaję znowu sam. Pod palącym strumieniem potrafię spędzić pół godziny zanim dotrze do mojej świadomości fakt, że czas wyjść i jeszcze raz spojrzeć na siebie.
Jego białość skóry cały czas mnie przeraża. Nietknięta ni słońcem, ni czułym dotykiem zbielała, stwardniała, pokryta maleńkimi niedostrzegalnymi łuskami, które izolują go od reszty ludzkości. W takich momentach drobną radością bywa znalezienie tego rejonu ciała, które ma więcej DNA zbliżonego do małpy niż pozostałe fragmenty. Objawia się to nadprogramowym, jasnym, długim włosem w okolicach, które włosów nie pamiętają. Usuwam mu tę skazę i choć jest to ewidentna błahostka, to widzę, że on czuje się odmieniony i wolny od ograniczeń cielesności. Lepszy.
Bielizna, skarpetki, spodnie, koszula. Maskę zakładam na końcu, staranie ugniatam po bokach, żeby nie odstawała za bardzo. Kolejny banał mojego istnienia. Ponieważ mało mi zależy, to po kilku tygodniach i tak przestanę ją nosić. Obiecałem sobie, że będę gdzieś obok, że zajmę miejsce, które zawsze zajmuję nieświadomie, to które on mi wskazał. Odizoluję się od grupy i głupiej społecznej funkcji. Mam być ponadto, a jestem gdzieś w samym centrum wydarzeń.
Gdy wracam do domu ona nie pyta, nie mówi, widzi, że coś jest inaczej. Podchodzę i przytulam ją, jak gdyby nigdy nic, a jednak po chwili odpycha mnie mieszanina jej ulubionego szamponu i jego wody toaletowej. Obiad, telewizja, rozmowa o pracy. Normalność, która mnie wybitnie męczy. On to przewidział. Mówił, że to nie dla mnie, że w końcu i tak do niego wrócę. Nie zaprzeczyłem wtedy. Powiedziałem, że może tak, a może nie. Miał, więc nadzieję, której się trzymał. Czasami widziałem jego twarz w wystawie sklepu, a czasem w tłumie, który mnie mijał. Tak dobrze było mi z myślą, że jego już nie ma, że coraz częściej o nim myślałem. Autodestrukcyjnie zapragnąłem o nim zapomnieć, choć stał się częścią mnie samego. Wtedy spotkałem go na stacji. Wieczorem, w żółtym świetle latarni, musiał zobaczyć jak czule ją obejmuję i podszedł na wyciągnięcie ręki. Peron był pusty i wszyscy poczuliśmy to specyficzne zagrabienie intymności. Ona pociągnęła mnie za rękaw, żeby odejść kawałek dalej, a on stał i przyglądał się nam, z papierosem w ustach. Nigdy nie palił jak byliśmy razem. Dym dotarł do moich nozdrzy, choć staliśmy po nawietrznej. Tym dymem wywołał u mnie lekkie podniecenie. Widziałęm jak ostentacyjnie odwrócił głowę w drugą stronę. Erotyczny magnetyzm przyciągał mój wzrok w jego kierunku. Zerkałem na niego ponad jej głową. Podniecenie narastało na myśl o zębach, które mi wbijał w pośladki. Zezwierzęcenie przyśpieszało mój oddech, napinało mięśnie brzucha, mroziło sutki.
W sposobie, w jaki wypuszczał z ust, kłęby dymu, czytałem, że on wie, co w tej chwili czuję i chce mi pomóc, prosić samego siebie o wybaczenie. Ulżyło mi dzięki temu trochę, ale obawiałem się ciągle, że ona się zorientuje. On mówił, że to nie jest ważne. Jeśli będzie wiedziała to nie ma znaczenia, dopóki mi tego nie powie. Są takie rzeczy, na które ktoś czasem potrafi się godzić, żeby nie popsuć, nie stracić. Rozumie. Sam nie wiem czemu wydawało mi się, że tak jest z nią. Zależało mi na niej. Potrzebowałem tej dziwnej relacji, która łączyła mnie z nim. Pozwolił mi wierzyć, że jestem kimś wartościowym.
Tego wieczoru powiedziała mi, że jest w ciąży. Od razu pomyślałem, że to jego dziecko. Nie zapytałem, a ona też nic nie mówiła. Ucieszyłem się szczerze, bo przecież w ten sposób coś traciłem, ale też zyskiwałem. Szósty tydzień, czy piąty to dla mnie żadna różnica. Przecież byłem ostrożny. Przygotowany na każdą ewentualność, nawet na pewne komplikacje wynikające z tego, że za tydzień już mnie nie będzie. Ona nie musiała o tym wiedzieć. Kobieta w ciąży nie może się denerwować. Zresztą opowiadałem jej o tym, że jadę i nie wiem kiedy wrócę. Wiedziała, że sprawy zawodowe są skomplikowane. Nie mogła wiedzieć, że to jemu na tym zależało. Kiedyś jak leżeliśmy obok siebie, jak nasze oddechy się ze sobą zrównały, jak gdzieś podświadomie czuliśmy, że łączy nas nie tylko to tendencyjne poczucie bliskości, on kazał mi obiecać na grób matki, że oddam jemu nie tylko ciało. Kim był, by oczekiwać ode mnie poświęceń. Obiecałem to jemu, choć już wtedy zdawałem sobie sprawę, że to błąd. Byłem tak przygnębiony niedomówieniami, kłamstwami, ciągłym udawaniem i ciągłym próbowaniem, że się zgodziłem. Nie oczekiwał podpisu na tym cyrografie. Wystarczyło mu moje słowo. Bałem się jemu odmówić, bo wiem, że by mnie zabił. On miał w sobie taką siłę, obojętność na cały świat. Potrafił się cieszyć z drobiazgów, z małostek, którymi ludzie wypełniali swoje życie. Pokazywał mi to jakbyśmy stali za weneckim lustrem. Podchodził do kogoś i śmiał się, obśmiewał. W jego śmiechu nie było ani odrobiny zawiści. Tylko czyste lekceważenie. Poniżał, by się wywyższyć. Mi też to się udzielało. Jak byłem z nim, gdy rozmawialiśmy, gdy skrycie chwytaliśmy się za ręce, gdy udawaliśmy, że nikt nas nie widzi, choć każdy widział co chciał. Straciliśmy dużo czasu, żeby pokazać coś innym, ale rzadko kiedy ktoś to dostrzegał. Nasza relacja, której w żaden sposób nie można określić miłością, wtapiała się pomiędzy schematyczne kobieco-męskie pary.
Przez sposób w jaki ze sobą obcowaliśmy, zwracali na nas uwagę kelnerzy w tej ponurej restauracji, do której mnie zabrał, żeby przedstawić swój plan. Czułem wzrok wysokiego, szczupłego szatyna. Inny niż innych. Zazdrość, czy zrozumienie. Nie spojrzałem na niego, gdy kolejny raz podszedł zapytać czy coś jeszcze potrzeba. On uśmiechnął się do niego, równocześnie ściskając moją rękę. Nie trzeba, może później, po pracy, gdy będziesz mógł zrzucić swój fartuch. Powiedział mi, że mamy mało czasu, bo on nie będzie czekał. Równo za pięć dni mam się przygotować. Nie brać niczego, bo on się o mnie zatroszczy. Zamknąłem oczy. Twarz ukryłem w dłoniach i słuchałem. Widziałem jego słowa bardzo dokładnie pojawiały się przede mną, układały w całość. Jedno słowo zbliżało się do drugiego i zamieniały się razem w coś innego. Taka specyficzna sztuczka magiczna. Gdy miałem już wystarczającą ilość słów, straciłem przytomność. Nie wiem, gdzie się podziało moje ciało, gdzie zostało zabrane, kto do niego mówił. Słyszałem, że takie rzeczy się wie, ale ja nie wiedziałem. Tym lepiej. Zrelaksowałem się po raz pierwszy w pełni. Pierwszy raz w życiu, a może i w śmierci. Mój umysł zaczął podsuwać kolejne obrazy, znajome postaci, miejsca, w których byłem i takie które znałem zbyt dobrze, choć znać ich nie miałem prawa. Widziałem wyraźnie, pomimo tego, że od lat nawet we śnie nosiłem okulary. To nie był sen i rzeczywistość to też nie była. Inaczej by do mnie nie przyszła. A ja przecież czekałem na nią pięć lat. Co wieczór, co zgrzyt powiek zwiastujący senność, czekałem na nią. Chciała mi coś powiedzieć, ale poprosiłem, żeby nic nie mówiła. Za bardzo się bałem, że powie, że umarłem. Wolałem tego nie wiedzieć. Żal by mi było tych lat, kiedy lęk wypełniał mnie szczelnie. Żałowałbym też lat bez modlitwy. W jej oczach widziałem zapewnienie, że ona modliła się za mnie. Wspierała mnie. Ze smutkiem obserwowała w swoich magicznych wizjerach, jak niszczę swoje życie. Stawałem się przecież kimś, kim bycia chciałem uniknąć za wszelką cenę. Czym natrętniej starałem się nie pić, tym częściej sięgałem po alkohol. Czy bardziej starałem się kochać, tym częściej odtrącałem. Czym bardziej potrzebowałem przyjaciół, tym mocniej żałowałem, że utraciłem nawet tego jednego. Scholastycznie próbowałem zrozumieć jak to jest być kimś innym. Czemu ktoś żyje lepiej. Dlaczego ja nie miałem takiej szansy. Całe lata mi zajęło zanim dałem radę zrozumieć jak to działa. Prawda objawiona spłynęła na mnie w piątek o czternastej, gdy nad głową zapaliła się żarówka, która od tygodnia udawała przepaloną. W jednej chwili pojąłem dlaczego ja, dlaczego ona, dlaczego my. Wiedziałem też co będzie dalej, że szczęśliwe zakończenie nie zdarzy się tym razem. Próbowałem odwrócić bieg wydarzeń. W myślach wielokrotnie walczyłem o swój los. Za każdym razem przegrywałem.
Pamiętam, że ona zadzwoniła. Mówiła do mnie tak spokojnie, bez emocji, a przecież wiedziałem, że ma prawo czuć do mnie odrazę. Powiedziała, że znalazła list, który do niej napisałem, ale zupełnie nie wie o co chodzi. Zakląłem do słuchawki. Sam nie potrafiłem nawet teraz ująć tego w słowa. W myślach też miałem mętlik. Kokaina krążyła już w moich żyłach i spowolniała tok myślenia. W pokoju było jasno. Wiosna widocznie przyszła w tym roku wcześniej niż się spodziewałem. Pojedyncze promienie wpadały przez zaciągnięte połamane, hotelowe żaluzje. Moich ud dotykały ciepłe, świetliste punkciki. I jego ud także.
Nie słyszałem jak płacze, choć miałem nadzieję, że będzie jej przykro. Liczyłem na akompaniament ze szlochów i łez kapiących na lniany, ręcznie tkany obrus pokrywający stół, przy których zawsze siadała. Zamiast tego, zdawało mi się, że jej oddech jest wiatrem, który ze świstem penetruje szpary w oknach. Ciężki, wilgotny, nienaturalnie wolny. Wsłuchiwałem się w jej myśli. Mówiłem po cichu, że będzie dobrze. Mówiłem do niej tak ciepło jak nigdy. Jakbym naprawdę ją kochał. Jakbym potrafił kochać.
Tymczasem ona przyszła ponownie. Czekałem na nią pięć lat. Usiadła na skraju łóżka, aż poczułem, że sprężyny się uginają, pod jej obfitą sylwetką. Chwyciła mnie za rękę. I jego. Siedziała litościwie spoglądając na moje ciemniejące oczy, bezwolnie skierowane w jej stronę. Zupełnie tak samo jak ja spoglądałem w jej oczy, gdy ona z nadzieją wyciągała do mnie rękę po raz ostatni. Moje źrenice zrobiły się tak szerokie, że białko zaczęło ustępować. I dusza. Cofała się w ostatnie aktywne zakamarki mojego mózgu. Jakiś cień przeganiał impulsy nerwowe. Kawałek, po kawałku wygaszał żar mojego mózgu. Leżałem nieruchomo. Nawet nie wiedziałem, że lewa ręka przestała należeć do mnie. Ten sam proces zaczął się w palcach moich nóg. Krew zastygała w żyłach. Mięśnie nie reagowały. Poczułem zapach zgnilizny, choć przecież było za wcześnie, by moje ciało nazywać zwłokami. Miałem dwadzieścia pięć lat cztery miesiące i trzy dni gdy płuca przestały łapać tlen z powietrza. Gdyby mi tylko ktoś powiedział jak to jest dusić się od środka. Jaki fizyczny ból sprawia brak tlenu. Łapczywie łapane powietrze świstało w moich ustach. Chciałem zagarniać rękami. Czułem, że ciągle, desperacko to robię, ale ręce się nie poruszały. Ona siedziała i uśmiechała się trochę. Jej oczy były raz smutne, a raz wesołe, a potem takie ciepłe jak nigdy przedtem. Wiedziałem, że ją zawiodłem. Może z roztargnienia, a może z poczucia winy, moje serce przestało bić. Zapadła tak podła cisza, że straciłem poczucie czasu. Bezwiednie przeszedłem w stan snu. Taki wyjątkowo nierealny. Ona rozmyła się. On też. Promienie słońca głaskały mój brzuch. Nie czułem już ciepła i zimna, a nawet swądu swojego ciała. Sufit był ciągle na swoim miejscu i ja już także.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Carbo · dnia 28.02.2010 09:39 · Czytań: 3089 · Średnia ocena: 4,38 · Komentarzy: 16
Inne artykuły tego autora:
Komentarze
tulipanowka dnia 28.02.2010 14:48 Ocena: Bardzo dobre
intrygujący tekst, chyba głównie dlatego że trzeba się zastanowić kim był On, a kim Ona
Almari dnia 08.06.2010 14:40 Ocena: Bardzo dobre
Witam

Cytat:
Łazienka oświetlona jedną słabą żarówką, powieszoną w porcelanowej obudowie nad lustrem, sprawiała wrażenie samotni ulokowanej gdzieś na skraju lasu, pomiędzy łąką, obsypaną okropnie żółtymi mniszkami i blado czerwonymi makami, a mokradłem, które można przejść o ile zachowa się wystarczającą ilość zdrowego rozsądku i ponadprzeciętną ostrożność w wytyczaniu swojej błotnistej drogi.


~ zbyt długie zdanie.

Cytat:
Nie wiedziałem gdzie pójść, żeby nie wpakować się głębiej, a świadomość, że stojąc w miejscu i za chwilę poczuję zimną toń wokół kostek i łydek przerażała.


~ styl.

Cytat:
Stałem pośrodku tej mojej odizolowanej od reszty wszechświata, łazienki i próbowałem przez chwilę spojrzeć na niego inaczej.


~ Jakiego podmiotu tyczy się to zdanie?

Cytat:
smukłych polików


~ policzków.

Cytat:
obmywający moją twarz, który nie potrafił obmyć


~ obmywający, obmyć.

Cytat:
Gdy zbliżam się do czerwonego światła, zaciskam na chwilę pięść i światło się zmienia. Gdy teraz się cofam myślami do tego momentu, gdy byłem bezsilny,


~ 3x się, 2zx gdy.

Cytat:
Pamiętam jak na drugi dzień wstałem rano jak zawsze,


~ za blisko jak 2x

Cytat:
Inny niż innych.


~ niezręczne.

Ten tekst to zagadka. Nie wiem czy nie obejmuje zbyt szerokiego obszaru wyobraźni autora, mnie osobiście trudno zdefiniować ten fragment. A jednak jest w nim coś co przykuwa uwagę i wciąga do tego poplątanego świata. Nie wyłapywałam błędów później, właśnie z tego powodu. Pierwszy raz nie wytknę zaimków, których jest tu mnóstwo, ale bez nich tekst straciłby na wartości i przekazie.

Nie wiem co sądzić o treści. W trakcie czytania nasuwały mi się różne rozwiązania. Próbowałam wpaść na to kim jest on, a kim ona, tak jak zauważyła tulipanowka.
W tekście były albo trzy osoby albo dwie.
Trzy były by wtedy, gdy on miałby schizofrenię.
Dwie gdy byłby transseksualista lub transwestytą.
Dopuszczam również możliwość, że w tekście mogła się pojawić osoba ze świata duchowego.

Tak wiele interpretacji. Hm... Zastanowię się nad tym głębiej.

Mimo wszystko, tekst bardzo dobrze napisany pod względem stylistycznym i językowym. Płynnie się czyta.
Esy Floresy dnia 08.06.2010 14:45
Bardzo dziękuję Almari, między innymi te zaimki mnie frapowały, bo odniosłam podobne wrażenie jak Ty - bez nich straciłby tekst sens a przecież tak często krytykowane. Czyżby dialog wewnętrzny rządził się swoimi prawami? Dla mnie ten tekst jest równie zagadkowy, ja go już kilkakrotnie czytałam i nadal odnajduję tu nowe możliwości interepretacyjne. Jeszcze raz dzięki Almari.:)
Wasinka dnia 08.06.2010 16:16 Ocena: Bardzo dobre
W ogóle zaimków nie dostrzegłam, gdyż w ogóle nie gryzły. Przeczytałam tekst gładko, bez większych zgrzytów.
Ciekawie jest skonstrułowany, można go rozpatrywać na wielu płaszczyznach i pod wieloma kątami. Można wszystko traktować irracjonalnie albo odwrotnie - przyziemnie, realnie. Można też dostrzec tu tylko i wyłącznie psychikę bohatera, która ma wiele twarzy kłócących się ze sobą, a można Ją uznać za realną, a Jego- jako drugie "ja", ciemną stronę duszy, psyche. A może On też być realny.
Może to być człowiek zwykły zupełnie, a może chory psychicznie, a może pod wpływem narkotyków ;)
Trochę dzisiaj mam mózg zmęczony, na razie tyle.
Pozdrawiam.
Carbo dnia 14.06.2010 20:31
tulipanowka, w sumie starałem się dobierać zwroty tak jasno jak to tylko możliwe, a jednocześnie pozostawić obszar niedomówień.

Pytacie kim był on, a kim ona ile było osób. Czy na pewno chcecie żebym zdradził ile osób było i kto był kim?

Almari, cieszę się, że Cię zaintrygowałem.

Esy Floresy, ta sfera niedomówień to jak najbardziej celowy zabieg.

Wasinka, zmierzasz w dobrą stronę.

Pozdrawiam,
Carbo
Usunięty dnia 14.06.2010 22:31 Ocena: Świetne!
Oj, gęsty tekst, zawiesisty... zmusza umysł do wysiłku.
Zgadza się, niedomówienia kręcą mnie tu najbardziej. I na razie obstawiam w tej ruletce, że są dwie one: zmarła pięć lat temu matka oraz żona. A drugi obok narratora on to jego homoseksualizm.
Aha, wytropiłam jedną Małą Mi:
Cytat:
Mi też to się udzielało.
Mnie.
Ale i tak dam świetne.
Miladora dnia 15.06.2010 01:06 Ocena: Bardzo dobre
Bardzo interesujące, Carbo.
Klimatyczny, skomplikowany i pełen niedomówień tekst, jak życie jego bohatera. A jednak on, poruszając się w nim bez trudu i swobodnie pozwalający płynąć swoim myślom - wiedzie nas ze sobą.

Jeżeli odczytywać to jako dwoistość natury ludzkiej, alter ego jego bohatera, z którym prowadzi bez przerwy swoistą walkę, można zrozumieć wiele. A może też to jakaś forma rozdwojenia jaźni... Pewnego rodzaju Jekyll i Hyde o zabarwieniu homoerotycznym i narcystycznym w sensie seksualnym. I w jakiś sposób portret Doriana Graya jednocześnie...
Tak to odczytuję.
Człowiek ma wiele twarzy i czasem, będąc tego świadomym, może nie akceptować którejś z nich, zdawać sobie sprawę z tego, że w gruncie rzeczy chciałby być kimś innym. Lecz często nie udaje się unikać dominacji pewnej części własnej natury. Tak dalece nawet, że potrafi się ona w jakimś stopniu zmaterializować. I wtedy nie wystarcza ugniatanie maski na twarzy, ponieważ i tak spod niej przeświecać będzie ta druga, choć niechciana twarz. I wtedy można się kochać i nienawidzić zarazem.
Tak - myślę, że to jeden człowiek o dwóch twarzach. I stąd jego skomplikowane relacje z tymi dwiema kobietami - matką i kochanką.


Swoją drogą, sugerowałabym jednak dopracowanie tego tekstu.
Jest wart tego.
Masz kłopoty z przecinkami. Liczne powtórzenia, w tym nadmiar zaimków, z których część swobodnie mógłbyś wyrzucić, masz także inne błędy.
Tak przykładowo:

- smukłych polików - policzki nie są smukłe, a wyrażenie "poliki" drażni. Sugeruję "szczupłe policzki"

- deja vou - deja vue

- samo destruktywny - samodestruktywny

- było by - byłoby

- czym natrętniej/czym bardziej - Im natrętniej, im bardziej - masz zresztą za dużo tych powtórzeń.

Pozdrawiam serdecznie
Treść jest świetna - wykonanie dobre. W sumie bdb. A minus za to, że mogłeś lepiej to dopracować. ;)
Carbo dnia 15.06.2010 22:52
ipiranga, dzięki za komentarz. Podstawowe fakty są już w miarę jasne, a inne kwestie pozostawiam domysłom. :)
Zdarza mi się popełnić zbrodnie gramatyczne i ortograficzne, ale to wynika z tego, że jednak bardziej skupiam się nad treścią oraz rytmem słowa, a na resztę braknie czasu.

Miladora, te poliki już mi ktoś wypunkował. Tak sobie myślę, że jak bardzo, by to nie raziło, to tekst jest pisany w pierwszej osobie, językiem dosyć zagmatwanym i tego raczej już bym nie ruszał. Zaimków też będę bronił. Pasują mi tam i tyle. ;)

Google twierdzi, że jednak 'Déjà vu', więc oboje się mylimy ;)

Szczerze pisząc, to nie potrafię się skupić na przecinkach, czytając swój tekst. Chętnie bym popracował nad nim, ale w najbliższym czasie raczej chętniej zbiorę się w sobie, żeby coś nowego napisać.

Pozdrawiam,
Carbo
Wasinka dnia 15.06.2010 23:05 Ocena: Bardzo dobre
Napisz, napisz :) Poczytamy :)
Miladora dnia 16.06.2010 00:32 Ocena: Bardzo dobre
Masz rację, Carbo.
Zmyliło mnie, że Kopaliński podaje w taki sposób, chociaż zawsze pisałam przez "vu":
"déjà vu(e) fr., (złudzenie, że sytuacja a. wydarzenie, przeżywane a. widziane po raz pierwszy, było kiedyś) już widziane; por. paramnezja."
Nie chciałam się pomylić, no i się pomyliłam. :D

Moim zdaniem "poliki" nie pasują do kontekstu i charakteru Twojej prozy - na tle całości, gdy bohater nie używa w ogóle jakichś slangowych czy przetworzonych słów, to określenie wystaje jak gwóźdź ze ściany. ;)
Zwłaszcza w połączeniu ze słowem "smukły" zgrzyta wyraźnie.

Co do zaimków, to wpadają w oczy tylko wtedy, gdy w jednym zdaniu masz dwa razy "jego" na przykład. ;)

Też pozdrawiam. :)
Fidei dnia 16.06.2010 08:02 Ocena: Świetne!
Trafiony tekst.
Carbo dnia 16.06.2010 20:20
Wasinka, wrzuciłem odgrzewanego kotleta. Tytuł "cicha woda". Siedzi sobie i czeka w poczekalni. Może w tym tygodniu jeszcze ktoś tam zerknie i puści to dalej. No chyba, że będę miał dużo do poprawy... :)

Fidei, ale tak w sensie, że kulawy? :)

Miladora, skoro już któraś osoba zwraca na to uwagę to chyba muszę uderzyć się w pierś i obiecać poprawę :) Rozumiem, że dobrze widziane jest tutaj nie tylko obiecać, ale i włączyć edycję uwzględniając sugestie poczynione przez recenzentów.

Pozdrawiam,
Carbo dnia 17.06.2010 19:14
zapraszam także do komentowania drugiego opowiadania: http://portal-pisarski.pl/readarticle.php?article_id=20559
Krystyna Habrat dnia 20.06.2010 22:17 Ocena: Świetne!
Niezwykły tekst. Niejednoznaczny. Gęsty od wieloznaczności. Odbicie w lustrze bohatera staje się kimś drugim, ale kim? Jego głosem rozsądku, woli, super ego? Tym drugim z rozdwojenia jaźni? Partnerem? Chyba kimś jeszcze innym, bo tu nic nie jest domówione, jak stany życia i śmierci. Ona, jakby matka, która wraca jak duch po pięciu latach. Nie warto rozwiązywać tych zagadek. Pewnie chichoczesz, że to wcale nie tak. Nieważne, ale czyta się to ze zdumieniem i wraca od początku. Warto czytać. I to z uwagą, taką z ery przedinternetowej, bo podobno internet spłyca nasze skupienie uwagi i wszystko odbieramy bardziej powierzchownie. Bardzo jestem ciekawa twoich dalszych tekstów.
Izolda dnia 28.06.2010 22:38 Ocena: Bardzo dobre
Tropem wykopalisk idąc, pozwoliłam się wciągnąć w tę historię. Ale tym razem bez psychologizowania, poszłam w ciemną, "diablą" stronę oddziaływań. I skoro tyle interpretacji wyciągamy każdy dla siebie, to znaczy, że autor nie darmo się trudził. Bez kręcenia nosem: bd.
Carbo dnia 31.07.2010 14:30
Dzięki wszystkim za opinie i przemyślenia. Cieszę się, że mój tekst zmusza do myślenia.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty