W luksusowej willi pod miastem była tylko ukraińska sprzątaczka, która śpiewnie zaciągając zgłoski, powiedziała, że pan Sławomir jest w pracy, pani Lidia wyjechała do matki do Krakowa, a dzieci "gdzieś poszły". Marian machnął tylko odznaką i nawet się nie bawił w tłumaczenia. Wszedł do domu, od razu w progu rejestrując fakt, że w holu, salonie i kuchni są założone kamery.
Chodził po pokojach, szukając jednego śladu, jednego znaku, którego nie mógł znaleźć. Penetrując jadalnię, usłyszał wołanie Kamila. Pobiegł do góry, do gabinetu Chrzanowskiego.
-Słuchaj, wszędzie czysto, ale znalazłem coś dziwnego - mruknął szatyn, pochylając się nad biurkiem. -Spójrz.
Marian odczytał na głos nabazgrane w pośpiechu słowa:
Ferme - jusqu'a la victoire!
Wspomnienie, które napłynęło, było tak wyraźne, że musiał usiąść.
Aneta, w czarnej asymetrycznej spódnicy i szarej bluzce, uszytej na wzór powstańczego munduru, recytowała wiersze z okazji 11 listopada. Śpiewny, lekki głos i te francuskie słowa... Co to był za wiersz? Powtarzał cicho "la victoire", póki nie nadeszła odpowiedź. Stanisław Baliński, "Ostatnia melodia 1940". Ale co to miało znaczyć?
-Co to jest? - Kamil też nie mógł mu pomóc. A przecież Netka nie napisałaby tego dla żartu. Nie mógł się mylić. To jej charakter pisma. A to oznaczało, że w tych kilku słowach musiał znaleźć sens, którego jeszcze nie widział.
"W dnie, pełne róż niepotrzebnych,
Gdy Paryż jak widmo, gasł,
Biegłem do sklepu naprzeciw
Pożegnać ostatni raz
(...)
Lecz sklep zamknięty na kłódkę,
Za szybą - pusto i mrok..."
Coś było. Myśl tak ulotna, że kilka minut siedział bez ruchu, usiłując ją skrystalizować. Kamil cierpliwie czekał.
-Ta rudera, dawny klub "Paryska noc", naprzeciwko parku kultury... Od strony ogródka z różami... Jedziemy tam.
-Ale... - Kamil stwierdził, że mówi sam do siebie, bo Marian już wybiegł z biura. Po chwili rozległy się jego nawoływania.
Zabrał ze sobą pięciu ludzi i wsiadł do radiowozu. Kamil obserwował przez okno, jak odjeżdża, po czym wzruszył ramionami i zajął się swoją robotą.
Kiedy podjechali pod melinę, Marian już wyskakiwał z wozu, jeszcze zanim Adam zaciągnął hamulec. Na szczęście Anka szarpnęła go za ramię.
-Czekasz na nas - powiedziała głosem, jakiego jeszcze nigdy u niej nie słyszał.
-Dobra, dobra!
Weszli powoli, każdy z innej strony i natychmiast się okazało, że środki ostrożności były przesadzone. Rudera świeciła pustkami. Marian oparł się ciężko o rozwalającą się ścianę. Czyżby się pomylił? Źle odczytał sygnał? "Netka, co to miało znaczyć?", zadał sobie ciche pytanie.
Najpierw usłyszał przekleństwo Marka. Potem gwałtowne słowa Anki. Ruszył w ich kierunku, nie całkiem zdając sobie sprawę z tego, co robi. Anka wyszła mu naprzeciw i zastąpiła mu drogę. Zaczęła coś mówić. Straszliwe podejrzenie zjeżyło mu włosy na karku.
-Ona nie...
-Nie. Chodźmy stąd.
Odepchnął partnerkę i wpadł do zaśmieconego pomieszczenia, które wcześniej ominął.
Pod ścianą - ciemnozielona torba, którą sam kupił jej na urodziny. W miejscu, gdzie złuszczona farba odeszła od muru - kilka rdzawych plam.
Poczuł, że wiruje mu przed oczami i musiał się mocno chwycić ramienia Anki, żeby nie upaść.
-To krew - szepnął, jakby pozostała piątka potrzebowała jego potwierdzenia co do tego faktu.
Anka pokręciła głową.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
lina_91 · dnia 24.12.2007 16:02 · Czytań: 743 · Średnia ocena: 2 · Komentarzy: 3
Inne artykuły tego autora: