Wycofałam się z biura Wilkesa po tym durnym przesłuchaniu i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, na co się porwałam. Bo Jamesowi powiedziałam prawdę. Mogłam udawać, grać, mogli mnie akceptować, ale nigdy nie zostanę jedną z nich. Nawet jeśli ktokolwiek w szkole w ogóle zechce ze mną rozmawiać, z pewnością nie przekonam Marie do zmiany zdania.
Poruszałam się po obcym terenie, równie mi obcym co Wieczne Miasto, choć może angielski znałam lepiej niż włoski. Moje szanse na zwycięstwo były mniej więcej zerowe.
Zamiast na lekcję, wciąż ogłuszona po tym ciosie, poszłam do biblioteki. Gdyby przyłapali mnie w czytelni zamiast a klasie, zostałabym zawieszona. Ale jakie teraz to miało znaczenie.
Najpierw odświeżyłam wiadomości z prawa karnego. Niewiele mi z tego przyszło. W najgorszym wypadku mieli do siedemdziesięciu dwóch godzin, zanim postawią go w stan oskarżenia. Wysłucha tego przed sądem i wtedy może go wypuszczą. Nie powinni zostawiać go w areszcie, chyba że dojdą do wniosku, że mógłby zniszczyć jakieś dowody albo zagrozić ofierze. Z tym już było gorzej. Zgodnie z prawem jego gołe ręce mistrza karate liczyły się jak ostre narzędzia.
Byłam roztrzęsiona, za Jamesa. Pracował w szpitalu, potrzebował zaświadczenia o niekaralności zarówno do roboty, jak i do klubu. Reputację tak łatwo zepsuć… Skulona na podłodze w kącie, zastanawiałam się, jak mogłabym mu pomóc. Pierwszą pozycję na liście zajmowała rozmowa z Marie. Świetnie, tylko skąd zdobyć jej adres?
Gdybym miała choć cień nadziei, że to coś da, chodziłabym po całej szkole i pytała każdego po kolei. Ale od momentu, kiedy James wyciągnął mnie z klasy po bójce z Paulem, wszyscy wiedzieli, że go znam, że stoimy po tej samej stronie.
Była jeszcze jedna możliwość: akta personalne. Do głównego komputera nie potrafiłam się włamać. Pozostawało więc włamanie do jednego z biur: zarówno wuefista, jak i wychowawcy trzymali dane personalne swoich uczniów.
Postawiłam na Wilkesa, bo doskonale wiedziałam, gdzie trzyma dokumenty. Poza tym jego biuro leżało na tyłach szkoły, parę metrów od wyjścia. Miałabym drogę ucieczki. Zaczęłam się zastanawiać, czy w korytarzu przy sali gimnastycznej są kamery, kiedy dotarło do mnie, co planuję zrobić.
Sama zdawałam na pielęgniarstwo. Gdyby mnie złapali, nie dostałabym się na studia.
Czy byłam gotowa dla niego zaryzykować całe swoje przyszłe życie? Nie wiedziałam.
Czy był tego warty? Tak.
Przed wyjazdem z Polski kumplowałam się głównie z chłopcami. I to też nie grzecznymi synkami mamusi. Nauczyli mnie kilku fajnych ruchów samoobrony, uruchamiać samochód bez kluczyków, zmieniać opony, naprawiać silnik… i posługiwać wytrychem. Okej, wiem jak to brzmi. Zresztą od pięciu lat nie miałam okazji tego spróbować. A i wcześniej moje najpoważniejsze przestępstwo to włamanie się do spiżarni babci jednego z kumpli po miodowe ciasteczka.
Szkoła zazwyczaj robiła się pusta już koło siedemnastej. Niestety, zamykali ją wkrótce później. Jeśli nie zdążę się ewakuować, zostanę tu na noc.
Sama nie wierząc w to, co robię, popędziłam do domu, żeby się przebrać, wziąć długi, czarny szalik na okrycie twarzy i kilka poskręcanych drutów. Mama uczyła się do egzaminu IELTSa, ledwo co podniosła głowę znad książki. Nawet nie spytała, czemu tak wcześnie wróciłam.
Po czwartej wróciłam do szkoły. Była już opustoszała, tylko sprzątaczki snuły się po korytarzach. Biuro Wilkesa mieściło się na uboczu. Owinięta szalikiem aż po uszy, z kapturem na włosach, wiedziałam, że mnie nie rozpoznają, chyba że ktoś złapie mnie za rękę. Ale im bardziej zbliżałam się do celu tej chorej wyprawy, tym bardziej zwalniałam.
Bałam się. Jak cholera. O wiele łatwiej byłoby mi wejść na grupę dresów i dać się skopać.
Doszłam wreszcie do ciemnobrązowych drzwi i oparłam się o nie plecami. Ręce mi dygotały tak bardzo, że nie potrafiłam utrzymać wytrychu w dłoniach. Dopiero po dłuższej chwili wsunęłam zagiętą końcówkę w dziurkę od klucza. Przekręciłam, już spokojniejsza.
I nagle, gdzieś za rogiem, usłyszałam czyjś podniesiony głos. Wyszarpnęłam druty i na oślep popędziłam na zewnątrz. Usiadłam na ławce pod szkołą i… wybuchnęłam płaczem.
James był znany z tego, że pilnował się zasad zawsze i bez względu na wszystko. Nawet gdyby mu to w jakiś sposób pomogło, doprowadziło do odnalezienia dowodów na jego niewinność, nie byłby zadowolony z mojej akcji. Dobrze o tym wiedziałam. Ale to nie z tego powodu lałam łzy.
Płakałam, bo w głębi serca byłam cholernie szczęśliwa, że tego nie zrobiłam, że stchórzyłam. I zalało mnie irracjonalne uczucie, że go zawiodłam, że zdradziłam, że się poddałam, zanim na dobre rozpoczęłam wojnę.
Zadzwonił telefon. Minęła prawie minuta, zanim zorientowałam się, że to dzwoni moja komórka. Na widok wyświetlacza zakrztusiłam się własną śliną.
-James?
-Cześć. Jak tam? – jego głos był cichy, spokojny, opanowany.
-Wypuścili cię?
-Tak. Na razie.
-Co znaczy na razie? – zażądałam gwałtownie. James milczał. –Muszę się z tobą zobaczyć.
-Gdzie jesteś? Przyjadę po ciebie.
-Pod szkołą.
-Będę za kwadrans.
Zanim na horyzoncie pojawił się jego ford, zdjęłam szalik i zsunęłam kaptur z głowy. Rozpuściłam włosy. Przelotem jeszcze pomyślałam, że… to nie tak powinno być. On nigdy nie zadzwoniłby do mnie pierwszej, nie żeby powiedzieć mi, że wypuścili go z aresztu. Gdzieś pomiędzy tamtym pechowym wyjazdem na sylwestra i jego aresztowaniem zbliżyliśmy się do siebie.
James wyskoczył z samochodu i otworzył dla mnie drzwi. Ale zanim zdążyłam wsiąść, złapał mnie za ramię.
-Dobrze się czujesz?
-Ty mnie o to pytasz? – jęknęłam z niedowierzaniem. Wzruszył ramionami, nie odrywając wzroku od mojej twarzy. Musiałam wyglądać gorzej niż przypuszczałam. –Dobrze. Zabierz mnie stąd.
Pojechaliśmy do jakieś knajpy przy Bristol Street. Nie zwracałam uwagi na wystrój ani na napoje, które zamówił James. Usiedliśmy przy stoliku i dłuższą chwilę siedzieliśmy w milczeniu, unikając swojego wzroku, jakby bojąc się słów, które miały lada chwila paść.
-Zrobiłeś to? – pożałowałam tych słów już w momencie ich wypowiedzenia. Nie powinnam była podawać w wątpliwość jego niewinności. Ale to pytanie musiałam mu zadać.
-Co robiłaś o tej porze w szkole? – spytał, jakby nie usłyszał.
-Próbowałam się włamać do biura Wilkesa, żeby zdobyć adres Hopkins i dowiedzieć się, w co ona gra – powiedziałam spokojnie. James drgnął, o mały włos nie wylewając swojej kawy.
-Co?!
-Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
-Nie. Nie dotknąłem jej. Znasz mnie. Lina, musiałaś o to pytać?
W sumie nie wiem, czego się spodziewałam. Musiałam usłyszeć te słowa z jego ust, żeby mieć pewność, choć oczywiście równie dobrze mógł skłamać. Spojrzałam w jego jasne oczy, jakby chcąc wyczytać z nich prawdę. Odpowiedział mi pełnym powagi spojrzeniem.
-Chcę ci pomóc, ale muszę znać prawdę.
-Nie jesteś moim adwokatem.
-A potrzebujesz adwokata? – odbiłam natychmiast piłeczkę, ignorując jego ostry ton. James spuścił głowę, apatycznie mieszając łyżeczką w filiżance.
-Jeszcze nie.
-Chcą cię oskarżyć? James, do cholery, co się dzieje? Dlaczego ona…
-Jest zazdrosna.
-O kogo? – o mały włos nie parsknęłam śmiechem, choć do śmiechu wcale mi nie było. –Chyba nie o Gemmę?
-O ciebie, o Gem, o każdą dziewczynę, którą coś ze mną łączy. Ale to nie wszystko. Zrobiłem coś… - jego twarz zmarszczyła się jak kartka rzucona w ogień.
-James, coś wymyślimy. Będzie dobrze.
-Jak na taką mądralę, czasem jesteś strasznie głupia. Nie skojarzyłaś nazwiska Hopkins?
-A powinnam? – zacisnęłam zęby.
-At Hopkins’, sieć restauracji. Jej starzy są dziani. Z nimi nie wygrasz. Nie możemy wygrać.
Wiadomość o rodzinie Marie strząsnęłam błyskawicznie. Wiedziałam, że to utrudni sprawę, ale wciąż jeszcze byłam na etapie, gdy wierzyłam, że uczucia i prawda mogą zdziałać więcej niż pieniądze.
-James, o co chodzi Marie? – spytałam cicho. Jakbym już przeczuwała, że odpowiedź na to pytanie wszystko zmieni.
-Spałem z inną uczennicą.
Cztery proste, krótkie słowa. Czemu więc miałam wrażenie, że wybuchły szrapnelem w moim sercu, rozrywając osierdzie, wbijając się w płuca, momentalnie pozbawiając mnie życia?
Patrzyłam na niego, jeszcze nie wierząc, choć wiedziałam, że tym razem na pewno mówi prawdę. Nie kłamałby w takiej sprawie. Oplotłam palcami lewej dłoni mój kieliszek wina.
-Co?
-Spałem z uczennicą – powtórzył.
Wyglądał na skruszonego, przerażonego, załamanego. Ale w tym momencie nie potrafiłam mu współczuć.
Zamknęłam oczy. Po chwili je otworzyłam. Nic się nie zmieniło. James wciąż siedział przede mną, czekając na moją odpowiedź.
-Lina! – ledwo zarejestrowałam jego krzyk. Zobaczyłam, że zrywa się od stolika, sięga do mojej dłoni i siłą rozrywa moje palce, zaciśnięte na odłamkach szkła, które jeszcze przed chwilą było kieliszkiem. Z dłoni wystawało kilka dużych kawałków, na biały obrus zaczęła kapać krew.
Nawet nie poczułam bólu.
-Nie dotykaj mnie.
James znieruchomiał, z ręką wciąż zaciśniętą na moim nadgarstku. Wyszarpnęłam się tak gwałtownie, że James pochylił się do przodu, a ja zatoczyłam do tyłu.
-Nie dotykaj mnie – mój głos ociekał jadem. Uniosłam obie ręce, żeby zasygnalizować mu, żeby w żadnym wypadku się nie zbliżał. Jego skurczona bólem twarz odezwała się echem w moim sercu.
A potem uciekłam.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
lina_91 · dnia 07.03.2010 10:37 · Czytań: 1093 · Średnia ocena: 4,5 · Komentarzy: 6
Inne artykuły tego autora: