Cień - Nova
Proza » Obyczajowe » Cień
A A A
Cień

Krzyk wypełnił salę szpitalną. Duże, jasne pomieszczenie, widoczne z korytarza przez oszklone drzwi, nie miało mebli ani obrazów, jedynie – białe ściany. Białe, jak płócienne odzienie znajdujących się w nim pacjentów.

Słońce wdzierało się tam przez wielkie okna, padając na blade, udręczone chorobą twarze, a ja stałam po drugiej stronie pancernej szyby, chyba równie pobladła od rozciągającego się przede mną widoku. Te bezkształtne, stojące postaci z otępiałym wzrokiem zafiksowanym na czymś, co istniało jedynie w ich wyobraźni. Te spowolnione ruchy, które nagle zastygały. Teatralne miny i gesty – dla mnie nieodgadnione. Poruszające się wargi, jak przy odmawianiu pacierza. Przerzedzone, potargane włosy i ta opuchlizna, jakby na tacy przydzielana w postaci tabletki.

Dreszcz wstrząsnął mną i uciekłam wzrokiem, ale ponownie rozległ się ten rozdzierający krzyk. Jakiż musiał być głośny, jeżeli mogłam go dosłyszeć.

Rozejrzałam się w nadziei na nadejście kogoś z personelu, ale tętniący rytm życia po tej stronie pozostał niezakłócony: salowa, żwawo pchająca wózek inwalidzki; lekarz, gestykulujący przed grupką stojących w skupieniu studentów; sprzątaczka, myjąca okrężnym ruchem podłogę; liczni odwiedzający... i trzy roześmiane pielęgniarki, nawołujące oddaloną koleżankę, ostrożnie niosącą, chybocącą się na spodku szklankę kawy.


- Yyyyy!


Zaniepokojona chciałam ruszyć do pielęgniarek, lecz zawahałam się, ponieważ grupa, uprzednio rozmawiających z lekarzem studentów, zmierzała właśnie w moim kierunku. Zatrzymali się przed szybą obrzuciwszy zaskoczonym wzrokiem salę, ale po chwili zaczęli kolejno do niej wchodzić, dogonił ich zasapany lekarz i jeszcze, zanim zamknął drzwi, spojrzał na mnie wyczekująco. Bez zastanowienia wślizgnęłam się do środka, usłyszałam „klik” i nie było już odwrotu – z tej strony brakowało klamki.


- Gdzie jesteś, kurwo? Nie chowaj się. Wracaj! Słuchaj, jak do ciebie mówię, ty zakłamana suko. Spójrz, jakie z ciebie nic. Takie obmierzłe, małe nic...


Podążając za wszystkimi, mijałam te „uśpione mumie” wpatrzone we własny świat i nieczułe na nasze wtargnięcie. Lekarz, nie zwracając na nie uwagi, jak kustosz, opowiadał o symptomach i odmianach choroby, zdecydowanym krokiem zmierzając przed siebie.


- Ty kurwo, to twoja wina! Wszystko to twoja wina! Szpiegujesz mnie? Czego za mną łazisz? Nic nie zrobiłam. Idź sobie! Odejdź, ty ździro!


Ja jednak, jeszcze zanim opuściliśmy pomieszczenie, odwróciłam się, chcąc po raz ostatni spojrzeć na ten exodus i wtedy... przeszyło mnie zimne, pełne nienawiści spojrzenie. Nienawiści do kogoś, kto jakby stał za mną. Zamarłam w bezruchu, a oczy tego starca nadal świdrowały moje, chyba chcąc je przejrzeć na wylot, w poszukiwaniu kogoś, kto był wszędzie, ale zawsze jedynie w postaci cienia.


- Nie kłam! Gdzie je schowałaś? Mów, gdzie schowałaś moje dziecko?! Ono i tak cię nigdy nie pokocha. A wiesz dlaczego? No mów, kurwo, wiesz? Bo takie gówno, jak ty, nie można kochać. Zapamiętaj to sobie!


Przestraszyłam się tego starczego, obłąkanego wzroku i zbiegłam dołączając do grupy. Już spieszniej pokonując drogę, przez kolejne, prawie puste pokoje i korytarze, ostatecznie znaleźliśmy się w jakiejś salce wykładowej.

Jak wszyscy, zajęłam miejsce siadając na jednym z krzeseł. Zaciekawiona rozglądałam się wokoło, równocześnie mając nadzieję, że nikt nie zada mi fachowego, kompromitującego mnie, pytania. Zamieszanie ustało, lekarz z jakąś jeszcze osobą wkroczyli na podest, na którym znajdowała się olbrzymia tablica. Oświetlenie zgasło, a jedyny snop światła padał na wykładowców.


- Kim jesteś?! Oddaj, to moje dziecko! Oddawaj. Weź te zdradzieckie łapy. Nie dotykaj!


Ze wstępu wygłoszonego przez lekarza wynikało, że zostanie przeprowadzony wywód pewnego założenia matematycznego. Rozczarowana, straciłam zainteresowanie i gdyby nie cisza wyczekiwania i ciemność, spróbowałabym się stamtąd wydostać. Jednak, w tej niezręcznej dla mnie sytuacji, postanowiłam odczekać do końca z nadzieją, że wykład nie potrwa zbyt długo.


- Ty jesteś chora! Ty, ty, ty! Nie mów tak! Pamiętaj, nigdy do mnie tak nie mów. Nic mu nie zrobię. Zostaw, to moje dziecko. Zostaw!Yyyyy!


Od lewej do prawej i znów od lewej do prawej, zaproszony gość kreślił szybkimi, wprawnymi ruchami jakieś niekończące się równanie i akademickim tonem, przekonywająco uzasadniał każdy kolejny stukot kredy na tablicy. Poły jego marynarki, to rozchylały się, to znów opadały w ślad za jego ręką tak długo, aż sznureczek cyfr został uwieńczony znakiem równania i niewiadomą x.

W końcu odłożył kredę, otrzepał z jej pyłu dłonie, poprawił mankiety i zwrócił do nas swoją rozpromienioną twarz. Lekko się skłonił, po czym w asyście lekarza, jego przystojna, sprężysta sylwetka wsiąknęła w ciemność opuszczając salę.


- Nie widzisz, że przyszli? Nie widzisz? Oni zabiorą mi dziecko! Musimy uciekać. Puść, ścierwo! Słyszysz? Już są. Puszczaj!


Salę ponownie wypełniła jasność. Pozostawieni sami sobie, jeszcze chwilę odczekaliśmy, ale szemranie narastało i w końcu, szurając krzesłami, zaczęliśmy jeden po drugim wstawać, aby udać się w kierunku wyjścia.

Odruchowo spojrzałam na zegarek, bo tak naprawdę, to przyszłam tutaj, by odwiedzić Martę.


- Ukradłaś mi dziecko! Zabiję cię, kurwo! Zabiję! Boli! Zostaw mnie! Boli! Yyyyy!


Już parę razy u niej byłam. Doznałam szoku, gdy jej siostra zadzwoniła, że Martę zabrano na oddział psychiatryczny. Jeszcze widziałyśmy się poprzedniego dnia. Pojechałyśmy razem na uczelnię sprawdzić, czy zostałyśmy przyjęte w poczet studentów. Szybko też się rozstałyśmy, bo nagle rozbolała ją głowa, bała się, że ojciec ją zatłucze, chciała wracać do domu – na liście jej nie było.

Liceum przesiedziałyśmy w jednej ławce, z tą jednak różnicą, że po nocnym wkuwaniu, ja wyglądałam, jak nowo narodzona, a ona miała sińce pod oczami. Dostawała lepsze oceny, „bo widać, że się uczyła” - mawiali nauczyciele. Ale poza tym, byłyśmy jak bliźniaczki: razem się uczyłyśmy, rozrabiałyśmy, ściągałyśmy, wspólnie cieszyłyśmy się dobrą opinią nauczycieli i powodzeniem na dyskotekach.


- Chcesz mnie otruć! Ty podła. Zawsze taka byłaś. Zawsze! Wiesz dlaczego ojciec nas zostawił? Nie połknę tego! Weź to! On się tobą brzydził.


No, a teraz?...
Ponoć, gdy wróciła do domu już w progu zemdlała. Matka myślała, że to z powodu upału, ale nie mogła jej ocucić. Wezwała pogotowie, potem patrzyła, jak lekarz podniósł nieprzytomnej powiekę, skinął głową i zabrał jej córkę... do kliniki.

Pokój był odpychająco sterylny i choć stało w nim więcej łóżek, Marta była tam sama. Nawet żartowałyśmy, że mogę u niej nocować. Gadałyśmy, śmiałyśmy się jak zawsze, ale najzabawniej było, gdy opowiedziała, że testując ją, zapytano o nazwę stolicy Polski. Uśmiałyśmy się do łez.


- Ty kurwo, przecież jesteś moją matką! Nie pozwól! Nie pozwól mnie zabrać! Oni mnie zabiją! Mamo, mamo, proszę, mamooo! Yyyyy!


Gdy odwiedziłam ją ponownie, poczułam się skrępowana, gdyż w trakcie zwyczajnej rozmowy, zaczęła, jakby nigdy nic, ściszonym głosem wtajemniczać mnie w historię pewnego pierścienia, który chciano jej podstępnie odebrać. On posiadał ponoć magiczną moc, ale nie chciała mi go pokazać, z przekonaniem ściskając w dłoni i twierdząc, że to byłoby zbyt niebezpieczne. Podczas mówienia, jej bladą, choć nadal śliczną buzię, każdorazowo wykrzywiał nieprzyjemny grymas, natomiast oczy szkliły się strachem...

A potem, przy kolejnych odwiedzinach, wyglądała coraz gorzej. Stawała się wielka, okrągła... ociężała, szara i przytępiona. Nawet jej zawsze gęste, lśniące włosy, tutaj ścięte niewprawną ręką, sterczały na wszystkie strony, wyblakłe i matowe.


- Yyyyy!


Napieraliśmy tłumnie w kierunku wyjścia, gdy w drzwiach nagle ukazał się „nasz” lekarz i podnosząc ręce, poprosił wszystkich o powrót na miejsca. Zainteresowana przyczyną, pozostałam, ale przysiadłam z boku, aby móc w razie potrzeby niepostrzeżenie się ulotnić. Okazało się, że wykład nadal trwał, to była jedynie nie planowana przerwa - pielęgniarz gdzieś się zapodział i stąd lekarz osobiście musiał odprowadzić pacjenta.


- Yyyyy!


Nie chciało mi się wierzyć, że ten wykład nie był żadnym uzasadnianiem tezy matematycznej, a jedynie urojeniem schizofrenika. Ha, ale dałam się nabrać! Pospiesznie opuściłam salę, a skręcając w prawe skrzydło budynku i na ostatnią chwilę biegnąc do Marty, zastanawiałam się czy ona, wiecznie faszerowana prochami, w ogóle coś pamięta z moich wizyt?

Poza tym, dawno u niej nie byłam i po tym co tutaj zobaczyłam, naszły mnie obawy, czy nie powita mnie kiwając się wśród tych pustych ścian, albo czy nie będzie mnie przenikać wzrokiem, jak ten starzec szukający cienia winy.


- Yyyyy!


... Marta nie żyła. Już od prawie dwóch tygodni ktoś inny zajmował jej łóżko. Zmarła nagle, bez przyczyny. Ponoć to się zdarza, choć rzadko, ale się zdarza...


*


Nie wiem, jak zacząć. No... mam na imię Julia, mam dwadzieścia lat, właściwie... prawie dwadzieścia jeden. Mieszkam tutaj od urodzenia się mojego synka Olka. Tak, to będzie już rok, bo to były ostatnie miesiące ciąży, jak się przeprowadziłam. Babcia nie chciała, żeby wszyscy widzieli, że mi rośnie brzuch i znalazła dla mnie to mieszkanie. Ale często przychodzi. Tak jak i mama. Siostry też zaglądają, choć rzadko. Trzy, mam trzy siostry – jedną młodszą i dwie trochę starsze ode mnie.
Mały jest zdrowy i grzeczny, ale jak to z dzieckiem... gdy zacznie płakać... to nawet mama nie wie, co z nim zrobić. Wtedy staje nad nim, zaciska dłonie na skroniach i czeka. Nie, nie boję się. Wiem, że ona mu nic nie zrobi. Przecież nas też sama wychowała. To znaczy babcia jej pomagała. Tak, jak i teraz mnie pomaga. Mam dobrze z nimi, zawsze któraś zostaje z Olkiem i mogę iść do koleżanek, do Klubu Zdrowego Żywienia... czy do kina. Mam zamiar zrobić szkołę złotniczą...
Tata?... mój, czy Olka? Aaa, wyprowadził się, jak byłam mała. Miałam sześć lat, gdy siostra mamy spadła z głazu w przepaść i wtedy... od tego dnia mama wszystkiego się bała. Nie wiedziałyśmy, co się z nią działo, nagle zaczynała przeraźliwie krzyczeć... dzień i noc, a my przestraszone czekałyśmy, aż przestanie.
Pewnie, że tata pomagał, ale... teraz widzę to inaczej. Myślę, że on sobie z mamą nie radził, bał się... tak samo, jak babcia, jak my. Dlatego w końcu odszedł... Więcej go nie widziałyśmy.
Dopiero, gdy miałam szesnaście lat dowiedziałam się, że mama jest chora. Nie, nie od babci. U nas w rodzinie się o tym nie mówi, to temat tabu. Powiedziano mi to w klinice psychiatrycznej, gdzie byłam trzy tygodnie. Od tego ciągłego lęku miałam silne depresje i dlatego... Teraz wiem, że po tym, jak ciocia się zabiła i... że mamę wzięto tutaj, do tego szpitala. Nie, nie ma jakiś obowiązkowych badań, lekarstw też nie bierze, przecież ona nie zdaje sobie sprawy ze swojego stanu... Po prostu, raz jest lepiej, raz gorzej... ale już nie krzyczy. Mnie się wydaje, że ona niby nie wie o swojej chorobie, ale... ma wyrzuty sumienia. No, za ten strach, który wtedy, będąc dziećmi, przeżywałyśmy. I może za tatę?... Babcia też, obie nas rozpieszczają, tak jakby chciały nam wynagrodzić jakąś stratę...
Słyszałam, że schizofrenia jest dziedziczna, a dziadek przecież też jest chory... więc... by się zgadzało, ale w klinice mówiono, że nie, że to nie prawda. Siostry? Nigdy nie wspominały, nie wiem czy są chore. Ja... czuję się dobrze, nawrotów nie miałam, a poza tym, to przecież była tylko depresja...
Ach, wiesz, Mehmed wreszcie otrzymał wizę. Tak się cieszę. Zaraz jak przyjedzie, chcemy się pobrać, więc... życz nam szczęścia!





Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Nova · dnia 10.03.2010 08:52 · Czytań: 921 · Średnia ocena: 3,5 · Komentarzy: 11
Komentarze
Bardzki dnia 10.03.2010 15:35 Ocena: Świetne!
Wybacz Nova, ale nie zrozumiałe tego tekstu. W wolnej chwili przeczytam go jeszcze raz. Jedno co zauważyłem to ,że posługujesz się językiem równie rozchwianym jak bohaterowie opowiadania może to i dobry zabieg, ale to za mało by powiedzieć czy coś jest dobre czy nie. Na razie wstrzymuję się z komentarzem. Pozdrawiam. Wrócę jeszcze
Usunięty dnia 10.03.2010 17:10 Ocena: Dobre
Nova
Po przeczytaniu Twojego tekstu, czuję się doskonale tępy, bo co chwilę rozumiem inaczej: trudno połapać się, kto tu jest kim. Natomiast na takie słowa, jak pacjent, choroba, szpital, a zwłaszcza owa przeklęta klamka, reaguję prawidłowo, czyli mam emocjonalne drgawki.


pozdrawiam gorączkowo
Nova dnia 10.03.2010 19:21
Bardzki,
dziękuję i przyznaję, że nie chcę dawać jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, czy schizofrenik powinien być wykluczony ze społeczeństwa /przypadek Marty/ czy powinien mieć możliwość życia w nim, czyli pracy, założenia rodziny, cieszenia się potomstwem /mama Julii, Julia/. Ten tekst ma właśnie skłonić do zastanowienia się, tak jak zastanawiamy się nad np. karą śmierci.
Trzecia, anonimowa postać obrazuje stan, jaki choroba może przyjąć, a tym samym ryzyko bycia np. partnerem/partnerką osoby chorej / ojciec Julii nie wytrzymał, Julia i jej siostry miały piekło zamiast dzieciństwa, babcia Julii- żona schizofrenika i matka schizofreniczki ma poczucie winy/ . Poza tym "ta trzecia" to może być matka Julii/ nie mamy konkretnych danych w wywiadzie, jaką była matką/. Może też być przyszłością Julii, która wierzy, że jest poza zagrożeniem i mówi:"to była przecież tylko depresja", a wiadomo, że są przypadki, w których schizofrenia zaczyna się stanami cięzkiej depresji.
Zaskoczyło mnie, że matka Julii żyje bez opieki/nadzoru/, że choć znany służbie zdrowia przypadek, pozostawiona była/i jej dzieci/przypadkowi/ jak się coś stanie, to ją zamkną.../.Wiem z forum, że taka opieka istnieje, ale jak widać nie wszędzie.
Bardzki, mam nadzieję, że teraz będzie Tobie łatwiej czytać, a jakby co, to pytaj.:D
Nova dnia 10.03.2010 19:31
Owsianko,
czy to znaczy, że jesteś "z branży"? Liczę na jakieś uwagi, bo choć skrupulatnie się do tematu przygotowałam , nigdy nie wiadomo...
A to, że rozumiesz co chwilę inaczej, jest jak najbardziej właściwe, bo taka jest konstrukcja tekstu. Trzeba przemyśleć wszystkie możliwe wersje:D
Dziękuję za odwiedziny i komentarz.
Szach-Mat dnia 10.03.2010 20:19 Ocena: Bardzo dobre
A mnie się podoba. Tekst czyta się szybko i jest zrozumiały. Temat mnie odrzuca. a jednak przeczytałem do końca. Bardzo sprawnie napisane.


Pozdrawiam.
Nova dnia 10.03.2010 21:13
Szachu,
nie dałeś mi mata, nawet nie masz pojęcia, jak się wściekle cieszę!
:D:D:D:D:D:D:D:D:D:D:D:D:D:D:D:D:D:D:D:D:D:D:D:D:D:D:D:D
Rix dnia 13.03.2010 17:10 Ocena: Przeciętne
Temat bardzo trudny. Problemy miał i Ken Kesey, i nasz J. Krzysztoń. Opowiadanie podoba mi się dopiero w drugiej części, gdzie narracja nie "rozlatuje się", no i nie ma problemów z opisywaniem miejsc i ludzi. W części pierwszej za dużo przymiotników i imiesłowów, a także zbyt typowych frazeologizmów. Dziwne jest porównanie "białe, jak płócienne odzienie pacjentów", bo niby skąd akurat tam "płócienne" ubrania? Moim bardzo skromnym zdaniem warto wyrzucić również wszystkie "blade, umęczone chorobą twarze", "tętniące rytmy życia" i "rozdzierające krzyki". Co do wspomnianego krzyku: "Jakiż musiał być głośny, jeżeli mogłam go dosłyszeć". Pojawia się problem interpretacyjny, czy to ściany grube, czy wada słuchu u narratorki. Poza tym ok.
Nova dnia 13.03.2010 22:15
Rix,
z pewnością nie było Twoim celem mnie rozbawić, ale stało się...
Mianowicie, z tym "odzieniem", rzeczywiście miałam dylemat, gdyż to były piżamy, ale piżamy i promienie słońca - "paranoja". Poszłam na kompromis, walił się jednak rytm zdania. Potrzebny stał się przymiotnik. Jakie są koszule nocne czy piżamy? Białe już nie mogły być z powodu ścian, więc... stanęło na "płóciennych". Przyznam, że sama się z tego śmiałam... :yes: więc jeżeli miałbyś coś odpowiedniejszego, chętnie skorzystam.
Co do "nadmiaru" przymiotników... trudno bez nich wprowadzić w klimat i scenerię kogoś, kto "tam" nie był, a " frazeologizmy" - zobaczę, co da się zrobić.
A teraz, w ramach rewanżu, ja Ciebie rozbawię: narratorka nie ma wady słuchu, a jedynie stoi... no gdzie?... za "pancerną, grubą szybą":lol:
No, to się trochę pośmialiśmy, za co /jak i za uwagi/ bardzo Tobie dziękuję:D
Nova dnia 13.03.2010 23:17
Rix,
przeczytałam tekst pod kątem Twoich uwag i wywaliłam "przeraźliwe" /bez żalu/ na wstępie, drugie zostawiłam dla podkreślenia siły głosu, który narratorka dosłyszała przez pancerną szybę. "Tętniący" też wyrzuciłam, bo "rytm życia" z opisu już jest tętniący:smilewinkgrin:
Co do formy: "taka/jak", to użyłam jej, aby uzmysłowić czytelnikowi, że już skąś to zna, nawet, jeżeli nigdy nie był w klinice psychiatrycznej. Np. "poruszające się wargi, jak przy odmawianiu pacierza", a to niestety, wiąże się z użyciem "frazeologizmów"... Natomiast pozostałe: "faszerowana prochami", "przejrzeć je /oczy/ na wylot", to skrót uzasadniony konstrukcją zdania. Jak widać, dużych zmian nie wniosłam, ale i tak bardzo dziękuję.
Bardzki dnia 14.03.2010 20:28 Ocena: Świetne!
Warto było poczekać. Znaleźć chwilę czasu i na spokojnie jeszcze raz z uwagą przeczytać opowiadanie. Teraz wiem, że pierwsze moje wrażenie było prawidłowe, lecz teraz nie jawi mi się jako coś negatywnego. Przeciwnie, rozchwianie tekstu jak najbardziej pasuję do stanu duch twoich postaci. Bardzo dobrze opisałaś świat o którym słyszeliśmy, ale tak naprawdę niewiele wiemy. Miałem okazję poznać w swoim życiu dwie osoby, które były schizofrenikami i choć to nie czyni ze mnie jeszcze osoby kompetentnej, mimo to uważam, że twoje postacie są jak najbardziej realne i dobrze przedstawione. Tekst jest ciężki jak ołów, ale wyobrażam sobie ,że taka sama jest atmosfer panująca na oddziale. Nie oceniam tego tekstu pod względem stylistyczny, ponieważ zbyt gładkie i okrągłe słowa byłyby tu nie na miejscu. Za ogólne wrażenie - świetny.
Nova dnia 14.03.2010 20:39
Bardzki,
cieszę się i dziękuję, bo Twój komentarz to dla mnie prawdziwa nagroda za ten czas poszukiwań i przemyśleń...:D
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:61
Najnowszy:pica-pioa