Na rozstajach dróg stała gospoda, która była ostoją dla złoczyńców i morderców. Każdy mógł tam śmiało wejść i przeczekać burzę. Do tego miejsca zmierzał właśnie Vahbe Hajlic.
Zmęczony ciągłym biegiem nie poddawał się. Było mroźno, a śnieg wciąż padał, co nie ułatwiało mu wykonywanej czynności. Zaryzykował i obejrzał się za siebie. Nie dziwił go fakt, że pędzący za nim jeździec, trzymający w ręku łuk, teraz był znacznie bliżej niż kilka chwil temu. Cholerni Łowcy, nie mają się, czym zajmować tylko lataniem za nami jak te psy. Los Vahbe mogło się wydawać jest już przesądzony. Łowca, który jechał teraz tuż za jego plecami, wyciągnął z kołczanu strzałę napiął łuk i wystrzelił.
Na razie szczęście było po stronie Vahbe, jednak kolejnym razem może już nie być tak słodko.
Następna strzała jak błędnie przypuszczał Hajlic nie wbiła się w jego plecy, nawet nie słyszał dźwięku puszczonej cięciwy. Usłyszał za to rżenie konia, a kiedy się odwrócił ujrzał wysoko przywiązany, pomiędzy drzewami, sznur oraz leżącego na ziemi Łowce. Rumak jeźdźca popędził dalej w dół zbocza.
Powoli i niepewnie Hajlic podchodził do leżącego spokojnie mężczyzny. Nie był pewien jego stanu, więc wolał zachować ostrożność. Sięgnął po wiszący przy pasie nożyk, złapał go pewnie w dłoń i po chwili ponownie go schował. Łowca już nie żył. Leżał z dziwnie przekrzywioną głową, co z pewnością oznaczało złamanie. Hajlic nie widział sensu, aby go dobijać, bo gdyby nawet żył to i tak nie mógłby się ruszać do końca życia, a w tak zimowy dzień jak ten umrze za jakieś dwa może trzy kwadranse.
Los Łowcy był ostatnim ze zmartwień na liście Hajlica. Interesowało go bardziej, kto lub co przyczyniło się do tak gwałtownej zmiany stanu rzeczy. Jak słusznie zauważył lina była przywiązana, miedzy dwoma sosnowymi drzewami, na wysokości jadącej na koniu dorosłej osoby. Wokół niego wszystko wyglądało na nietknięte. Nurtowało go jednak to, że kiedy sam mijał te drzewa nie zauważył żadnych wiszących lin. No cóż, może, kiedy indziej się tego dowie teraz musi przejść te ostatnie sążnie dzielące go od gospody i w końcu będzie mógł skosztować tego znanego w całych północnych ziemiach piwa.
*******
- Jedno piwo proszę - rzekł Hajlic podchodząc do lady. Zmarznięty i poobijany tyłek Vahbe mógł w końcu odpocząć. Krzesła były o dziwo wygodne, co nie oznacza, że lokal nie pozostawiał nic do życzenia.
Barman tłusty jak wieprz nalał i podał kufel wypełniony piwem.
- Dziękuję - powiedział Hajlic kładąc na ladzie kilka monet. Hajlic zabrał, co jego i usiadł przy pustym stoliku.
Piwo, nie ma, co kryć, było wyśmienite. Wystarczyło spojrzeć na pianę, na myśl o opuszczeniu tego miejsca, aż łezka kręciła się w oku. Szkoda było wychodzić, a to w przypadku Hajlica miało się stać w cale nie prędko.
Hajlic zapomniał jeszcze zdjąć futra a już zasiadł przy stole. Wstał i powiesił je na oparciu od krzesła. Tutaj mógł czuć się, co najmniej bezpiecznie. Ani Łowcy, ani nikt inny na pewno tutaj go nie dopadnie, a przynajmniej dopóki sprawa nie ucichnie i wystawi łba za próg.
- Zapóźniasz się, krasnoludzie no rusz to dupsko - powtarzał do siebie Hajlic niecierpliwie czekając na wciąż niepojawiającego się kolegę.
Musiało coś się stać, na pewno - powtarzał w głowie Hajlic. Nie był typem optymisty, do wszystkiego podchodził z dystansem i wyolbrzymionym sceptycyzmem. Takie czekanie wprawiało go w ból głowy, denerwował się. Krępy krasnolud, w zwyczaju miał, aby być punktualnym, a dziś spóźniał się już o parę dobrych godzin.
W ostatniej chwili do gospody wparował cały we śniegu krasnolud. Jedyne, co mogło świadczyć, że przybyły nie jest jakimś zimowym wynaturzeniem, był wielki czerwony nochal wystający spod kaptura. Przybysz niskiego wzrostu nawet nie podejmował walki z zdjęciem grubego nakrycie. Rozdarłszy płaszcz rzucił nim na podłogę.
Co za dzikus, pomyślał Hajlic zagłębiając usta w puszystej pianie kufla. Stojący przy drzwiach wejściowych gospody, wyższy od krasnoluda, co najmniej dwukrotnie, człowiek podszedł do niego i poprosił o tak zwaną wejściówkę. Krasnolud dał mu trzy skórzane sakiewki, jak nakazywał obowiązek w każdej szanującej się karczmie. Krasnolud podrapał się po brodzie, a następnie udał w kierunku stolika, przy którym czekał na niego zaniedbany Hajlic.
- Lepszego miejsca wybrać nie mogłeś. - rzekł krasnolud siadając przy stoliku.
- A ty Gamch nie mogłeś wybrać lepszej pory - odparł ze stoickim spokojem Hajlic. Zdążył już przywyknąć do dzikiej natury krasnoluda
- A niech cię wszystkie diabły nawiedzą! - ryknął krasnolud szybko opanowując nerwy.
Obaj na chwilę zamilkli i wodząc wzrokiem po różnych gościach gospody. Ciężko ich było nazwać gośćmi, gdyż prawie wszyscy byli za coś ścigani. Jedynym ratunkiem przed, budzącymi grozę, Łowcami były właśnie takie miejsca jak to tutaj. Stąd ta cała hołota.
- Jesteś głodny - podjął rozmowę Hajlic.
- Dziwię się temu, ale jakoś nie jestem, choć nie da się ukryć, że dochodzą mnie miłe odgłosy mojego bębenka. Jak nie masz nic przeciwko to pójdę sprawdzić, co tam na składzie mają.
Hajlic nie odpowiadając czekał, aż krasnolud zejdzie mu z widoku. Naprzeciw niego siedziało czterech mężczyzn. Nie wyglądali tak pospolicie jak inni zgromadzeni. Byli, co najmniej inni. Owszem mieli na sobie zużyte skóry, zapuszczone zarosty i długie do ramion, przetłuszczające się włosy, jednak wciąż im czegoś brakowało. Może jajek?
Gamch po kilku dobrych minutach zasiadł ponownie przy stoliku.
- Za tobą siedzą pewne typy - rzekł Hajlic - nie wiem czy zauważyłeś. Sądzę, że to Łowcy.
- Łowcy? - szepnął krasnolud nachylając się nad stolikiem. - Co oni tu niby mieliby robić? To nie jest ich teren.
- Wywlec nas stąd i zabić, ale dopiero na zewnątrz.
- Nie mogą. Przecież każda nienazwana gospoda może nas przed nimi kryć - odparł pewny siebie Gmach.
- Tak to prawda. Dla pewności, że tutaj możemy czuć się bezpieczni sprawdziłem poprzez mego zaufanego przyjaciela czy aby i ta gospoda należy do takowych.
- I jak?
- Należy. Posiada nawet specjalną deklarację, która mówi o nietykalności przebywających w gospodzie. Napisało ją dwóch tutejszych hrabi, a spokojnie wystarczyłby im podpis jednego.
- Dlatego tak wysoką opłatę chcą za wejście do środka - krasnolud doznał olśnienia. Z pewnością czeka go świetlana przyszłość. Oby.
- Trzy woreczki srebra to nie mała suma - powiedział Hajlic dopijając ostatnie krople piwa znajdujące się w kuflu.
- A co z tym twoim jedzeniem? - zapytał śmiejąc się do krasnoluda Hajlic. Wstał i poszedł oddać kufel barmanowi. Nie miał już ochoty na więcej piwa.
- Jak możesz to zapytaj o te moje r30; a zresztą sam pójdę - powiedział Gmach idąc w ślad za mężczyzną.
*******
W gospodzie wciąż była znaczna ilość osób. Duża część stolików była wolna, te zajęte zajmowały jedna lub dwie osoby. To świadczyło jedynie o tym, że sezon łowiecki na wszelkiego rodzaju plugastwo jeszcze się nie zaczął. Takie właśnie rozporządzenie wydał król. W zamian za nietykalność ludzi z wyrokami śmierci w gospodach, wprowadzi tak zwany okres łowiecki. Nie dotyczył on jednak ptaków. Goniło się takich ludzi jak Hajlic.
A czym się ten okres różnił od dni nieobejmujących tego terminu? Praktycznie niczym szczególnym. Jedyną rzeczą było prawo do ścigania bandytów przez policję, inni - czyli Łowcy - mogli to robić na własną rękę, kiedykolwiek chcieli i gdziekolwiek prócz niektórych gospód. Do tej grupy można było wliczyć gospodę, w której przebywali człowiek Hajlic i krasnolud Gmach.
- A kiedy dokładnie przyszli? - zapytał Gmach wkładając do ust ostatni kawałek soczystego mięsa.
- Na pewno przed nami - odpowiedział Hajlic.
- Więc nie po nas tu przyszli - stwierdził krasnolud odkładając sztućce.
- Nie po nas - potwierdził wręcz sapiąc. - Nie wiemy jednak czy to, aby na pewno Łowcy. Możliwe, że to milicja.
Na słowo milicja, najmłodszy z tamtej czwórki siedzącej przy stoliku, zadarł gwałtownie głowę rozglądając się po sali. Siedzący obok niego starszy mężczyzna szturchnął go i powiedział coś w stylu: Ty głupku, zdekonspirujesz nas jeszcze.
Zdekonspirujesz, to słowo wywoływało śmiech u Hajlica. Jakże na siłę ci milicjanci próbowali być zauważonym. Nie w sensie fizycznym, choć to też, ale w sensie podziwu i uznania za tak wyedukowane słownictwo.
- Z czego się chichoczesz? - spytał Gmach. Krasnolud zaczął patrzeć po sobie czy aby nie wyglądał jak głupek. Wolał uniknąć tytułu błazna padającego z ust innych osób.
Kiedy Hajlic powstrzymał swój śmiech, mógł spokojnie mu odpowiedzieć.
- To na pewno są milicjanci - rzekł Hajlic potwierdzając obawy krasnoluda.
- Jak to milicjanci?
- Tak to - odparł zadowolony z siebie Hajlic.
- Mówiłeś przecież, że to Łowcy.
- Ale błędnie ich nazwałem. Za takie pomyłki Łowcy zaczęliby mnie gonić już nie dla zysku, ale za urażenie ich dumy.
- No to po mnie - powiedział.
Hajlic odłożył dogryzane udko kurczaka i skupił się na krasnoludzie.
- Co tym razem? - zapytał.
- Oni mnie ścigają. Wiedzieli już wcześniej, że tutaj zmierzam.
- Co? - powiedział dotychczas spokojny, Hajlic.
- Kiedy włamałem się do domu jednego z poruczników milicji, to wtedy wypadła mi z kieszeni wiadomość od ciebie. Wpadła do kanału i myślałem, że tam zamoknie i nikt jej nie odczyta, ale najwidoczniej myliłem się.
- A głowy, chociaż nie zgubiłeś. Masz te dokumenty?
- Mam wszystkie. Zdążyłem już wyrobić dla ciebie dokumenty na wstęp do doków. Tam nie powinno być problemów.
- Zobaczymy - odparł sceptycznie Hajlic kładąc się wygodnie na oparciu od krzesła.
- Co teraz planujesz?
- Nie wyjdziemy stąd teraz na pewno. Będziemy zmuszeni poczekać, aż przybędzie większa ilość ludzi. Wtedy może w tym całym zamieszaniu, towarzyszącym w grze w kości, uda nam się uciec.
- Jakiej grze? - zapytał ciekawy Gmach.
- Zobaczysz. I przestań już pić, jeszcze na przyszłość cię uprzedzę, że kiedy nie umiesz zabrać się za robotę dla złodzieja to nie podejmuj się takiego ryzyka.
- Dobra masz tu te dokumenty - powiedział Gmach podając je Hajlicowi pod stołem.
- Wszystkie? Na pewno? - zapytał.
- Tak na pewno.
********
Dla Hajlica dni niemiłosiernie się dłużyły. Przez ostatnie dni tylko spał na podłodze, jadł i pił. Nikt, kto nie miał grubej sakiewki nie zapuszczał się do takich miejsc. I koto zaprzeczy słuszności stwierdzenia, że pieniądze to nie wszystko. Hajlic mimo, że posiadał w plecaku cały swój majątek to i tak pozostawał ubogim bandytą. Co roku przyjeżdżał w to miejsce, aby schronić się przed Łowcami, do momentu, kiedy skończyły mu się wszystkie oszczędności. Wtedy opuszczał gospodę i na nowo szukał wrażeń zabijając niewinnych szlachciców w podróży i okradając ich ze wszystkiego, co przy sobie posiadali.
Hajlic nawet nie był synem kowala. Jego ojciec także był oszustem, ale robił to w sposób bardziej dyskretny, po prostu był złodziejem. Nie powodziło mu się tak dobrze jak jego synowi teraz, zresztą za jego wolność zapłacił życiem. Hajlic będąc jeszcze małym chłopcem został porwany przez jakiegoś obłąkanego zielarza. Nie chodziło tu o żadną zemstę, Hajlic był nieuświadomioną z niczym ofiarą. Podczas tego wydarzenia zginął jego ojciec, ale całkiem przypadkiem. Kiedy biegł do syna, aby go odciągnąć od zielarza po prostu potknął się i złamał nogę. Zmarł niestety gdyż był już w podeszłym wieku. Hajlic był jego najmłodszym synem. Być może to wydarzenie wpłynęło w jakiś sposób na dzisiejsze ja Hajlica.
- Siedzimy tu już dwa tygodnie - narzekał krasnolud żując suszone mięso.
- Już niedługo krasnoludzie wrócisz do swoich ziomków z kopalni, ale to do Piero nadejdzie za kilka dni. Zobacz ile nowych osób przybyło do gospody, powoli zaczyna się robić tłok, co zapowiada brankę.
- Kolejne bezsensowner30; - zaczął mówić Gmach jednak mężczyzna przerwał mu.
- Sam jesteś bezsensowny, zresztą chyba już się zaczęło.
Na środek sali wyszedł niskiego wzrostu mężczyzna. Jego krótka bródka całkowicie nie pasowała do jego wyglądu. Mimo to cieszył się ogromnym szacunkiem wśród bywalców gospody.
- Zebrani - zwrócił się do wszystkich, przebywających w gospodzie, osób - to dom schronienia. Wasz dom, który was nie wyda. Tutaj możecie czuć się bezpiecznie, znacie jednak zasady. Król daje wam ten azyl w zamian za sumy, które od was pobiera. Tutaj jest już was koło setki może mniej, a miejsca dużo nie ma. Trzeba zagrać. Za drzwi musi wyjść, co najmniej połowa.
Wszędzie wszczęto dyskusje i odezwały się głosy sprzeciwu. W kierunku właściciela poleciała pierwsza szmata.
- Gmach coś jest nie tak - powiedział pełen obaw Hajlic. - Nigdy z gospody nie wychodziła, aż tak duża grupa.
- Co masz na myśli? - zapytał krasnolud.
- Nie wiem, ale to ma związek z tymi milicjantami siedzącymi za nami. Być może zagrozili Klintowi - Gmach popatrzył na niego oczekując na bardziej szczegółowy opis wspomnianej osoby.
- Klint to ten stojący na środku właściciel - wytłumaczył mężczyzna.
- Rozumiem - rzekł Gmach. Siedział niepewny o swoją przyszłość jak nigdy dotąd. Załatwił dokumenty Hajlicowi, bo uznał to za zwykła przysługę. Sam ich nie potrzebował. Krasnoludów tyczyło inne prawo. W swoich klanach pod ziemią uznawani byli za inny świat, z swoim własnym prawem.
- Musimy coś szybko wymyśleć, bo w przeciwnym razie podzielimy los tego faceta - powiedział wskazując na mężczyznę wynoszonego przez dwóch osiłków za drzwi. To on rzucił przed chwilą w właściciela gospody starą szmatą.
- Co tym razem proponujesz?
- Wcześniej myślałem miałem plan skupienia całej gospody na grze w kości, a w tym czasie sami wyszlibyśmy tyłami wzniecając pożar, ale teraz widzę, że jest to nie możliwe. Na pewno by nas zauważono.
- No, ale co mamy zrobić? - spytał zniecierpliwiony krasnolud.
- Musimy wszcząć bójkę pomiędzy milicjantami, a innymi w gospodzie. To nasza jedyna szansa.
- Więc jak wygląda plan?
- Plan wygląda następująco. Ja wyzwiesz jednego z tej szóstki na pojedynek w piciu, a ja w tym czasie zrobię, co do mnie należy.
- Czyli ja mam tylko pić, tak?
- Dokładnie, pij ile ci w ten bęben wlezie.
- O to się nie martw - zapewnił Gmach wstając z ochotą, aby wyzwać na procentowy pojedynek jednego z czterech milicjantów.
Podszedł do nich, przyjrzał się każdemu z osobna i nie wiadomo, z czego, ale roześmiał się.
- Który ze mną w pojedynku na piwo startuje? -zapytał spodziewając się negatywnej odpowiedzi.
- Nikt - rzekł ten starszy jak słusznie przypuszczał Gmach.
- Tyś kapitan tej drużyny - zapytał krasnolud podśmiewując się z ich złego położenia.
- Nie r30; ja nie, skądże. Ja jestem tutejszy - odpowiedział nieco spłoszony milicjant.
- A więc, o co chodzi? - krasnolud wciąż naciskał swoimi niewygodnymi pytaniami - Może ty nie stąd jednak? No, bo ja w końcu nie wiem. Tutejszy oprych czy nie?
- Tak tutejszy! - wybuchł sprowokowany mężczyzna.
- A więc musisz ze mną się pojedynkować, bo inaczej na miękkiego wyjdziesz. Twardym jak stal, oto moje hasło, ale widzę, że na ciebie nie ma, co liczyć.
- Dobra niech ci już będzie, ty upierdliwy krasnoludzie, powinieneś teraz w kopalni kopać, a nie zabawiać się tu w najlepsze - rzekł kapitan.
- W najlepsze? Najlepsze to będzie jak padniesz plackiem po pierwszym kuflu - wciąż podpuszczał krasnolud. Gmach odwrócił się i spojrzał na wciąż siedzącego przy stoliku Hajlica. Co on robi, zaklął w duchu i usiadł przy zwolnionym specjalnie dla niego i dla milicjanta stoliku. Chwilę później przyniesiono dziesięć naczyń wypełnionych po brzegi piwem.
Gmach nachylił się nad stolikiem, złapał milicjanta za kołnierz, przysunął do siebie i powiedział:
- Jak przegrasz to wynosisz się stąd wraz ze swoimi ziomkami. Takie zasady tu obowiązują milicjancie - ostatnie słowo wypowiedział wręcz szepcząc. Mężczyzna kiwnął głową nie słysząc ostatniego słowa i dodał, że w odwrotnej sytuacji, co mało prawdopodobne, to właśnie krasnolud odejdzie.
Do stolika podszedł łysy barman i przedstawił zasady pojedynku. Całą rozgrywką zainteresował się także właściciel gospody, który w przypadku porażki milicjanta, będzie musiał się wytłumaczyć z tego i owego.
- Powodzenia - powiedział mężczyzna podnosząc kufel.
- A tobie nie życzę.
Pojedynek rozpoczęty. Ten, kto pierwszy wypije wszystkich pięć swoich kufli wygrywa. Krasnolud być może na gorzały odporny jak mało to jednak szybkością nie grzeszył. Dwa puste kufle zdążył już postawić mężczyzna, krasnolud się grzebał.
Tymczasem po drugiej stronie sali Hajlic, niewierzący w wygraną krasnoluda, zaczął szukać czegoś łatwopalnego. Oliwa w szafkach. Wziął wszystkie butelki i rozlał po podłodze przed drugim wyjściem. Nie czekał na to, co się wydarzy, szczerze mówiąc to wcale go to nie interesowało. Godzinę temu złożono mu ofertę nie do odrzucenia, na środku sali miał wzniecić pożar, a samemu wyjść tylnymi drzwiami, które były zamknięte od środka. Tak przynajmniej było napisane na karteczce przyklejonej do kufla, który zamówił wczesnym rankiem.
Na końcu wiadomości widniał podpis imieniem Fredric. Był on jednym z przywódców łowców. Dla pewności, że to nie fałszywka przybił także pieczęć z wizerunkiem ściętej głowy. To na pewno był on. W zamian za wykonanie zadania miał mu ofiarować dokument mówiący o jego wolności, cofnięcia wyroku śmierci oraz zmazania wszystkich zarzutów. To dobrze, przyda się na przyszłość. Wciąż nie był pewien uczciwości umowy Fredrica. Dał mu tylko słowo, na piśmie. No cóż, gdyby coś poszło nie tak pozostawały mu zawsze dokumenty pozwalające na podróż statkiem.
Wszystkie butelki oliwy zostały opróżnione. Całe szczęście nikt z przebywających w gospodzie nie zauważył tego, co on kombinuje. Takie przejęcie pojedynkiem krasnoluda z milicjantem wśród innych osób wprawiało, Hajlica w przygnębienie. Czy ten świat, aż tak się zatracił, aby oglądać tylko, nieposiadających żadnych wartości, pojedynki? Całe szczęście tak.
Ściągnął z belki pochodnie i nawet bez najmniejszego zastanowienia rzucił ją na plamę oleju. Zakrył twarz kapturem i wyszedł przez tylne drzwi gospody. W śniegu po kolana czekał już na niego Fredric. Twarz miał zakrytą jakąś dziwną maską. Ręce trzymał oparte o plecy.
- Wiedziałem, że nie zawiedziesz - powiedział Fredric podchodząc do Hajlica.
- Zrobiłem, co mi kazałeś, gdzie papiery.
- Jak ja nie lubię takich napaleńców, jakim ty jesteś. Mam dokumenty, leżą w skórzanej torbie obok konia. Będzie ci potrzebny.
- Po co?
- Jestem ci bardzo wdzięczny za pomoc - powiedział Fredric prowadząc Hajlica wokół gospody, aby zobaczył wyskakujących z okien bandytów, którzy następnie byli łapani przez Łowców.
- Dzięki tobie nasz szereg niedanych pościgów za wami w końcu się skończy, oczywiście na jakiś czas. Oni wszyscy nie będą zadowoleni, gdy dowiedzą się, kto ich zdradził.
Hajlic wciąż słuchał przejęty tym, co mówi do niego przywódca Łowców.
- To, że się dowiedzą nie ma żadnego znaczenia - powiedział pewny siebie zdrajca.
- A widzisz i tu cię muszę rozczarować, bo nie wszystkich zabiję. Wręcz przeciwnie, cześć wypuszczę, abyś do końca życia przed nimi uciekał.
- Co?
- Właśnie to. Nie wydam ich królewskiej straży, nie wrzucę ich do lochów, o nie.
Części z bandytów udało się uformować jakiś szereg i zaczęli stawiać opór Łowcą usiłujących ich pojmać.
- Nie zależy mi na pieniądzach, bo mam ich za dużo - kontynuował Fredric - ale potrzebuję rozrywki, a wieści o uciekającym w popłochu Hajlicu będą dla mnie wystarczającą frajdą.
Vahbe Hajlic ledwo powstrzymywał się od zarżnięcia na miejscu, podłego Fredrica, ale myśl o wolności powstrzymywała jego nieodpartą żądzę ujrzenia konającego Łowcy.
Bez słowa wsiadł na konia, sprawdził zawartość torby i miał zamiar ruszać, kiedy zatrzymał go Fredric.
- Wiesz, kto cię wtedy uratował? Wtedy, kiedy pędziłeś do tej gospody, jak ten Łowca r30;
- Kto? - nie pozwolił mu dokończyć Hajlic.
- Ten, kogo uważałeś za milicjanta. Źle go oceniłeś.
Hajlic zamilkł na chwilę wpatrując się w ziemię.
- Ale przecież oni tam byli przede mną.
- Bo, widzisz on był szybszy. Ty się ociągałeś z przyjściem do gospody zajmując się szukaniem poszlak dotyczących twórcy zawiązanej liny, a on w tym czasie wraz z resztą towarzyszy ruszyli do gospody.
Hajlic nie nie odpowiedział tylko ruszył przed siebie nie myśląc o niczym.
- Jeszcze raz wielki dzięki! - dobiegło go wołanie głosu daleko za jego plecami.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
kuslaw · dnia 01.01.2008 18:54 · Czytań: 927 · Średnia ocena: 2,67 · Komentarzy: 9
Inne artykuły tego autora: