Żył sobie chłopiec o imieniu Bonifacy, który lubił się uczyć. Oprócz obowiązkowej szkolnej nauki, chłopiec zapisał się na wszystkie możliwe kółka zainteresowań. Recytował wiersze, śpiewał w szkolnym chórze, chodził na karate, grał w siatkówkę. Zdobywał szczyty z grupą turystyczną. Sprzedawał bułki w sklepiku szkolnym. Na pracowni chemicznej doprowadzał do mini eksplozji, a na kółku biologicznym z radością odkrywcy kroił żaby.
W wolnych chwilach czytał książki i przeprowadzał własne eksperymenty na żywych organizmach. Przykładowo łapał muchę i wrzucał ją do słoika z wodą. Obserwował, czy mucha uwolni się, czy też nie. A jeżeli tak, to czy owad poradzi sobie bez jednej, dwóch, trzech nóg, a może bez czterech.
Chłopiec dokarmiał gołębie, a następnie sprytnie je podchodził. Schwytanym ptakom wiązał łapki sznurówkami, albo odcinał palce. Stwierdził, że drobne trudności nie przeszkadzają gołębiom w normalnym żerowaniu.
Cierpliwie oswajał kotki, aby pozwoliły mu się wsiąść na ręce. Wtedy Bonifacy wyłupywał kotkom oczy, albo przywiązywał puszki do ogonów. Ciekawe też były wyniki obserwacji przeżywalności zwierzaków po wyrzuceniu ich z dziesiątego piętra. Nie każdy kot spadał na cztery łapy!
Bezdomnego psa najpierw nakarmił, a potem wysmarował klejem do mebli, żeby ozdobić kawałkami styropianu.
Raz wrzucił do pralki pieska sąsiadów, który wytarzał się w odchodach. Niestety futro zwierzaka wyprało się nie tylko z brudu, ale i z duszy.
***
Z upływem czasu Bonifacy z dziecięcia stał się dorosłym, dojrzałym mężczyzną. Porzucił infantylne rozrywki, a kiedy zakończył cykl edukacyjny, zgodnie z powszechnie panującym obyczajem, podjął pracę i ożenił się z Sonią. Małżonkowie zamieszkali w małym domku z ogródkiem na peryferiach miasta.
Po trzech latach wspólnego, szczęśliwego życia, pewnego dnia mężczyzna nie wrócił po pracy do domu. Nie wrócił wieczorem, ani o północy, ani rankiem następnego dnia.
Po kilku dniach Sonia zgłosiła zaginięcie. Potem policjanci pokazali jej pięć zwłok ludzi, którzy zginęli w wypadkach samochodowych. Ciała były zwęglone i okrutnie porozrywane. Sonia nie potrafiła zidentyfikować zwłok.
Być może policjanci chcieli „mieć z głowy” choć jednego trupa, być może zadziałała sugestia rodziny, w każdym razie jedna ofiara wypadku została pochowana na pobliskim cmentarzu pod tabliczką śp. Bonifacy.
- Jest ci ciężko, ale przynajmniej wiesz, co się z twoim byłym mężem, stało. Najgorsza jest niepewność. Ból z czasem minie – pocieszał Marcin, przyjaciel Soni. - Słyszałem o przypadkach, gdy ludzie porzucali swoje rodziny i zaczynali życie od nowa. A porzuceni współmałżonkowie latami szukali, czekali, martwili się, tęsknili.
Sonia nie odpowiedziała. Zamknęła się w sobie, pozostawiając na zewnątrz kamienną, milczącą twarz. Nie chciała nikogo widzieć, z nikim rozmawiać, a już w żadnym wypadku słuchać czyichkolwiek pocieszeń i życiowych pseudomądrości.
Po kilku dniach po pogrzebie, pewnej nocy Sonia siedziała w pokoju na podłodze pomiędzy kilkunastoma zapalonymi zniczami. Płakała i z rozpaczy jadła słodycze.
Nagle z szafy zaczął wydobywać się dym.
Sonia nie zareagowała. Stwierdziła, że jest jej wszystko jedno i równie dobrze może spalić się wraz z całym dobytkiem. Kiedy dym wypełnił całe pomieszczenie, kobieta zobaczyła sylwetkę człowieka.
- Kim jesteś spytała?
- Duchem – odpowiedział duch.
Sonia trochę się zlękła, ale będąc w stanie psychofizycznym „już gorzej być nie może” przyjęła postawę bierną.
- Jestem duchem Bonifacego.
- Naprawdę? - zdziwiła się. - Czy mogę cię dotknąć?
- Możesz, ale... wtedy zniknę na zawsze. Ale kiedy zachowasz dystans, będę cię nawiedzać częściej – wytłumaczył duch.
- Masz dziwny głos. Niepodobny do głosu Bonifacego.
- Ale nim jestem. Mogę ci udowodnić.
Duch Bonifacego opowiedział historię pierwszego spotkania z Sonią.
Kobieta przestała jeść, a za to nadal płakała, tyle że ze wzruszenia.
- Muszę już wracać do niebiańskiej krainy.
- Ale jeszcze przyjdziesz?
- Tak, ale musisz codziennie na mnie czekać. Zawsze w nocy z zapalonymi zniczami. Nie wolno wpuszczać ci obcych do domu, ani spotykać z mężczyznami, bowiem wtedy mój zmaterializowany głos i ciało zniknie na wieki.
Sonia chodziła do pracy, popołudnia przesypiała, a nocami czekała na ducha. Czasem przychodził, a czasem nie. Ale kiedy przychodził kobieta czuła się cudownie. Rozmawiała z duchem, jak dawniej ze swoim zmarłym mężem, o wszystkim.
Nawet najbliższej rodzinie kobieta nie wspomniała o kontaktach z duchem.
„Tylko by się śmiali i twierdzili, że co najwyżej mam halucynacje”. - myślała. - „Mnie namawialiby na leczenie psychiatryczne, a do domu nasłaliby egzorcystę. Duch Bonifacego by zniknął, a ja zostałabym sama ze swoim cierpieniem. I po co mi to?”
Mijały miesiące.
W pewną grudniową noc Sonia spytała:
- Boni, jako duch, pewnie wiesz, że istnieje skala miłości. Jaka jest jej miara? Do jakiego poziomu my doszliśmy. Do którego miejsca ty doszedłeś?
- To nie są proste pytania – odpowiedział duch.
- Ale kochałeś mnie?
- Oczywiście, ale... czy ty mnie jeszcze kochasz?
- Przecież czekam na ciebie każdej nocy. Nawet kiedy nie przychodzisz, siedzę i czekam patrząc w płomienie zapalonych zniczy. Przecież wiesz?
- To jest łatwe. Siedzieć i czekać. To nie jest dowód miłości.
- Co mam zrobić, żeby uwierzył?
- Na pobliskim stawie jest mała wyspa. Na wyspie znajduje się mały domek, w którym latem mieszkają łabędzie. Przynieś mi to, co tam znajdziesz. Zostawiłem tam skarb, pamiątkę dla ciebie.
- Boję się przejść przez staw, a jeżeli lód pode mną pęknie?
- Zaufaj mi, nie pęknie. Jeżeli mnie choć trochę kochasz, to zrobisz to dla mnie. Trzeba ufać. - Trzeba wierzyć. Ufasz mi?
- Tak.
- Wierzysz we mnie?
- Tak.
Następnego dnia Sonia poszła nad staw.
***
Zebrał się spory tłum gapiów, gdy ratownicy wyciągnęli na brzeg martwe ciało kobiety. Ludzie zaczęli się wychylać, gdyż każdy chciał z bliska zobaczyć topielicę. Wiadomo sensacja i zawsze będzie coś ciekawego, żeby opowiedzieć znajomym. Odważni dotykali zmrożonych dłoni trupa, niektórzy komentowali zsiniałą twarz, a jeszcze inni chwalili się, że znają ofiarę. Najrozsądniejsi twierdzili, że „trzeba być idiotą, żeby chodzić po lodzie”.
***
- Bonifacy, pójdziesz na jej pogrzeb? – spytała młoda dziewczyna.
- Nie, brrr... ona była taka zimna – mężczyzna wzdrygnął się na wspomnienie dotyku twardych, lodowatych rąk topielicy. - Poza tym mamy swoje plany.
- Tak, tylko myślałam... w końcu to twoja żona.
- Durna baba i tyle. Ona nic dla mnie nie znaczy - Bonifacy przytulił dziewczynę i pocałował w usta. - Liczysz się tylko ty, moja najpiękniejsza.
- Jednak czekała na ciebie każdej nocy, a ty wśród kłębów dymu udawałeś ducha.
- Niezła szopka. Ha, ha, ha. Mieliśmy z nią trochę rozrywki.
- Nie przyszło ci do głowy, że gdyby nie twój pomysł ze skarbem w domku dla łabędzi, ona mogłaby żyć?
- Aniu, fantazja cię ponosi. Sama jest sobie winna. Kto normalny chodzi po lodzie?