Sztuka kochania
A mówiłam! Mówiłam jej, że może się upić, ale nie pić. Wypłakać, ale nie wiecznie beczeć. Wyżalić, ale nie psy na nim bez końca wieszać. Może przypalać ziemniaki, ale nie "przypalać". Mówiłam, że zapuszczając dom, siebie i dzieci jedynie potwierdza słuszność jego decyzji.
- Chcesz, żeby wrócił, to weź się w garść. On wie, że tak, jak z tobą, z żadną sobie nie pogada.
Mówiłam, żeby wyprała te sterty, umyła okna, zrobiła zakupy, zaczęła gotować.
- Nastaw sobie budzik i wstawaj z dziećmi. Stały rytm dnia dobrze ci zrobi.
Mówiłam, że naturalnie... to świństwo, że odszedł. Ale na litość, to już raz go wzięła – wtedy, gdy się rozeszli, a potem przyszła oznajmiając, że jest w piątym miesiącu. A ta druga ciąża? Przecież ledwo sobie z jednym dzieckiem radzili...
- To on już wtedy był z nią? Ty o tym wiedziałaś? I poszłaś z nim do łóżka?!
Mówiłam, żeby się ogarnęła i poszukała pracy, finansowo usamodzielniła. Przestała zrzędzić, że on nie płaci i wniosła pozew o alimenty. Mówiłam, że sobie poradzi, ma samodzielne dzieci. Że musi im dać poczucie bezpieczeństwa, wyjść z tej maligny.
- One są za duże, aby nie widzieć, ale za małe, by zrozumieć. Przecież je kochasz, nie zostawiaj ich na pastwę losu.
Mówiłam, że przytulny dom, szkoła, praca, grono przyjaciół – zależą od niej, na to ma wpływ, będzie w każdej chwili, każdego dnia widzieć efekty. Żeby opowiadała o planach, zamiast o swojej krzywdzie, a wtedy wszyscy jej pomogą.
- Przestań się nad sobą użalać, a zacznij na siebie złościć, za swój wygląd, zapuszczenie i rezygnację. Czekasz, żeby wrócił... znów cię zapłodnił i odszedł?! Kobieto! Zacznij żyć... kochać i cieszyć się, że jesteś piękna, młoda i zdrowa.
Mówiłam, że to trudno tak z dnia na dzień, ale żeby zaczęła od drobiazgów: wywietrzyła mieszkanie, pościeliła łóżko, wyniosła butelki. Krok po kroku, systematycznie, aż wszystko ogarnie i będzie miała pod kontrolą.
- Ty nie wiesz, jak to jest. Tak mówisz, bo tobie się udało.
Powiedziałam, że nic mi się „nie udało”, że to dzięki mojej pracy, wierze i chęci życia. Że mieszkałam z dziećmi na zimnym, ciemnym kawałku podłogi, wśród pijaków i prostytutek. Zarabiałam grosze, nie dosypiałam, przyjaciele odeszli w ślad za moim czarującym mężem i jego imprezkami. Że ojciec odhaczył matkę, a matka - mnie... jeszcze zanim się urodziłam. A więc, wiem „jak to jest”. I że owszem, tęskniłam za tą miłością, ale było mi szkoda dzieci i siebie samej. Tak bardzo szkoda, że coś się we mnie zbuntowało.
- I wiesz co, teraz nie mogę zrozumieć, jak mogłam go tak kochać?! Ta ciągła szarpanina, huśtawka - z euforii w bezsilność... W każdym razie, zamiast myśleć „ jakby było, gdyby” zacznij myśleć „jak będzie, gdy” i zobaczysz, że kiedyś, jeszcze będziesz się z tego wszystkiego śmiać.
To było nasze ostatnie spotkanie. Rozdzieliły nas już nie tylko setki kilometrów, ale też kontrasty, jakie stanowiłyśmy, dążąc przez lata każda w innym kierunku.
W końcu zostałam kierowniczką oddziału, a to duża odpowiedzialność. Nie wyszłam ponownie za mąż – na związki nie miałam czasu. Synów dawno już nie widziałam. Ożenili się, mają dzieci, pewnie gdzieś pracują. Znalazłam kawalerkę w pobliżu firmy. Nie jest ładna, ale oszczędzam na dojazdach.
A co do niej... Słyszałam, że on nie wrócił i że osiągnęła dno ostateczne: roztyła się, zszarzała, pije z jakimś facetem na koszt swojej matki i państwa. Że jej dzieci studiują, pracują, są mądre, zdolne i zaradne. Ponoć kupiły dla niej mieszkanie z balkonem i troskliwie się nią opiekują... Hm, no to jej się udało.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Nova · dnia 14.03.2010 10:30 · Czytań: 1010 · Średnia ocena: 3,33 · Komentarzy: 26
Inne artykuły tego autora: