Link a.
Ulica podła, z tych najpodlejszych. Od lat służy jako miejsce zsyłki, tym którzy nijak dostosować się do żadnych norm nie mają zamiaru. Asfalt urywa się tuż przy wlocie, krzywy chodnik przyozdabia śmierdzący ściek i tylko desperaci parkują samochody. Właśnie, kiedy przechodzę, z cuchnącego pleśnią i gotowanymi obierkami wnętrza, prowadzącego na olejno malowane, drewniane schody i tym samym podłym ugrem, lamperię, wynurza się kobieta z wiadrem pełnym mydlin. Niezdarnie uskakuję, przed wezbraną falą, a ona, jakbym był przezroczysty, stawia wiadro, obok lichutkiej ławeczki i zmierza spokojnym krokiem, tam gdzie i ja - na egzekucję.
To określenie, nie pojawiło się od razu. Dopiero konfrontacja z zastaną scenografią, przywołała na myśl owe skojarzenie. Dom, który mają burzyć, jest ostatni. Dalej ulicę zamyka ślepa ściana budynku, z wejściem gdzieś od centrum. A tu, żółte, plastikowe taśmy ostrzegają o bezpiecznej granicy. Nie jestem sam. Wokół mnie i na okolicznych balkonikach, rośnie tłumek ciekawskich. Podejrzewam, że część z nich stanowią byli mieszkańcy. Pod krawatem, stoi tylko jakiś przygarbiony dziadek, którego ręce mimo wsparcia laski trzęsą się przeraźliwie i nie mam pojęcia, czy to choroba, czy też emocje. Robotnik w kasku pochyla się i kręci zawzięcie korbą ręcznej syreny.
Łupnęło! Nawet niezbyt głośno. Kamienica zadrżała, osunął się fragment fasady i... tyle. Dziadek z laską komentuje pracę robotników i jakość przedwojennej konstrukcji. Ktoś przeklina, bo jak teraz, kto wejdzie i "dobije", a ja spoglądam w niebo, po którym krąży stadko zdezorientowanych gołębi. Włączam odtwarzacz i zupełnie przypadkowo słyszę "Stairway to Heaven". Wiem, piosenka traktuje o zupełnie innych sprawach, ale kiedy gapię się na kamienicę, której fasada wygląda jak trup po wiwisekcji, to widzę tylko te schody, które teraz już wyłącznie do nieba...
Przygotowania do poprawki, trwają na tyle długo, że żule puszczają w obieg butelkę z podejrzanym trunkiem. Prawie sielsko - dzielimy papierosy i znów wyje syrena. Jakaś starsza kobieta żegna się krzyżem.
Tym razem, "stara dama" spłynęła w dół. Właśnie tak, nie rozprysła się, nie padła na twarz, tylko jak zamek z lodu – spłynęła i znikła w chmurze siwego pyłu. Gdy patrzyłem, jak fruną balkony, to z miejsca przypomniały mi się stare kroniki filmowe, i zrozumiałem, że to wiersz, gotowiec.
Już na odchodnym widziałem, jak na trupa ruszyli padlinożercy – żółty spychacz, koparka...
Ten "reportaż" powyżej to specjalnie dla ciebie link a.
Koncepcja, z kastracją kilku słów, nie jest zła, chociaż tu, w tekście tłumaczę, skąd "niebo", które tak brutalnie wycięłaś. Dobrze, że pomimo proponowanych poprawek, to nadal najdłuższy wers. Wiem, że zauważyłaś ten niuans. Zastanawia mnie fakt, że nie krytykujesz formy zapisu tytułu, który przecież jest taki gazetowy – wielką literą, zamknięty kropką. Jesteś za bystra, by to przeoczyć. A ja od dawna jestem gotów się bronić, że to na prawach cytatu.
Z patosem, równie trudna sprawa. Fruwające gołąbki zdarto już do bólu i w piśmie i w obrazach (również tych ruchomych). Co zrobić, gdy to taki samograj, a one tak cudnie się komponują. Może nawet mają umowę z jakimiś braćmi Warner, czy inszym Paramountem? Chociaż, po na myślę, sądzę, że nie, bo już dawno trzeba by płacić tantiemy różnym pajacom od "ochrony" praw autorskich. W tym jednym, jedynym wypadku, nie sposób było zamienić gołębie na orły, bociany, żurawie, czy cokolwiek innego co lata – one tam po prostu były.
Natomiast zupełnie nie pojmuję wywodu z Erosem, siłą sprawczą, a mówiąc wprost, z żywotnością, bo to wyjątkowa historia o umieraniu, a nie trwaniu, czy rodzeniu się nowego. Tu żywotność została złamana, bezpowrotnie. Nie będę dorabiał filozofii, że przecież na gruzach nowe zakwitnie i znów przyjdą ludzie – zbyt wymyślna to figura, na dość prosty przekaz.
Personifikacja natomiast, wydała mi się nieodzowna, z kilku powodów, a porównanie do starej kobiety całkowicie zamierzone i bez trudu możemy wskazać mnóstwo punktów wspólnych. A nawet dokopać się do tych mniej oczywistych (całkiem udanie wskazujesz na kilka). Sama piszesz, więc nie ma co się rozdrabniać, może tylko na koniec: cieszy, że odświeżyłaś wierszydło, bo lubię je, nawet pomimo milczenia, jakie je otacza. A może, tak powinno być? W końcu to cmentarz.
Ciężarówkami wywieziono przeszłe i przyszłe życiorysy - materiał na solidną powieść.
Została jeszcze kwestia "tam". Masz na myśli przerzutnię? Wybacz, że wprost pytam, nie jest to wynik mego lenistwa, czy nawet choroby, jedynie po konfrontacji w naszych komentarzach, wolę mieć pewność, że tropu nie zgubiłem.
Sisey - dział wierszy do dupy, sekcja rymowanki, biurko przy oknie.
PS. Mam ogromną słabość do Grecji, więc zupełnie się nie opierałem w trakcie wycieczki.
PPS. Jeszcze raz przeczytałem naszą poprzednią wymianę komentarzy i nareszcie dotarło. Biję się w pierś i żadnego tłumaczenia nie znajduję, że usiłuję bronić czegoś, co sama bronisz.