Słońce mocno przygrzewało i czuło się w powietrzu zapach nadchodzących wakacji. Pogoda poprawiła Jankowi nastrój i teraz zmierzał sprężystym krokiem wzdłuż Złotej.
- Janek! – usłyszał za plecami znajomy głos. – Zaczekaj, Janek!
Biegła ku niemu Ania. W pierwszej chwili pomyślał, że wygląda dziś wyjątkowo ładnie i chciałby ją objąć. Sekundę później, w wyobraźni dostrzegł sylwetkę dryblasa o blond włosach. Jego serce owiał chłód, choć nie zmieniło to urzekającej urody dziewczyny.
- Dobrze, że cię spotkałam – powiedziała zatrzymując się przed nim.
- Doprawdy? A co się stało? Twój chłopak jest akurat zajęty? – zapytał z wyrzutem. Ania zarumieniła się lekko i spuściła głowę.
- To nie był mój chłopak, to znaczy nie taki prawdziwy – tłumaczyła nie podnosząc wzroku. – Tak naprawdę wcale go nie lubiłam. To tata mi kazał. To znaczy… Zabronił mi spotykać się z tobą, więc przyprowadziłam go, żeby rodzice dali mi spokój. A ty nas akurat zobaczyłeś…
- Nie musisz się tłumaczyć – odpowiedział sucho. Nadal czuł gniew, nie potrafił tak łatwo zapomnieć, ale powoli zaczęło w nim kiełkować małe ziarenko nadziei. – Czemu w ogóle tata NIBY zabronił ci się ze mną spotykać, co? – zaatakował.
- Powiedział, że przez ciebie zadaję się z przestępcami, znaczy z Jantarskim. – Jej twarz znowu pokrył rumieniec.
- Jasne, a ty wierz swojemu świętemu tatusiowi! – krzyknął.
- Mój tata wcale tak nie uważa. Tylko jego przełożony się dowiedział, że oboje go odwiedzamy i powiedział, że skoro ja zadaję się z przestępcami to pewnie mój ojciec też. Zagroził, że go wyrzuci. I… wczoraj znów go zabrali.
- Co? Kogo? – Serce podskoczyło mu do gardła. Dobrze znał odpowiedź na to pytanie.
- Jantarskiego. Przyszedł po niego właśnie ten szef taty, wczoraj wieczorem. Tata widział pana Wacława i podobno nie wyglądał za dobrze.
- Kiedy go wypuszczą? – Głos Janka złagodniał. Przeszła mu złość na Anię, teraz ważniejszy był fotograf.
- Nie wiem, ale tata mówił, że w takim stanie jeszcze go nie widział.
Przyciskał twarz do zimnej ściany, aby choć trochę złagodzić ból. Ulga była krótkotrwała, ale to jedyne co mógł zrobić. Ból głowy odczuwał najsilniej. Ręka przybrała kolor dojrzałej wiśni. Wydawało się, że zamiast kości ma rozgrzany do czerwoności pręt. Spróbował otworzyć oczy, ale przeszkadzały napuchnięte powieki. Zdołał tylko dojrzeć mętne wnętrze ciemnej celi. Czarne plamy przesłoniły widok, więc znów zamknął oczy.
Usłyszał szczęknięcie zamka, a po chwili poczuł, że ktoś go szarpie i podnosi.
- No dalej staruchu, wstawaj! Nie będę się z tobą bawił. – Szarpnął ramię Jantarskiego i popchnął w stronę drzwi.
- Jest – oświadczył ten sam głos chwilę później.
- Dobrze, zostaw nas – zarechotał mężczyzna. - Spójrz na mnie. Spójrz mówię ci! – wrzasnął i uderzył starca w tył głowy. Pan Wacław podniósł wzrok i spróbował skupić go na postaci stojącej obok, ale okazało się to niewykonalne. Poczuł pięść uderzającą w brzuch. Zsunął się na podłogę i zwinął w kłębek.
- Chowasz się? Ona też się chowała? Sprawiało ci to przyjemność dupku! – wrzeszczał tamten wymierzając kolejne ciosy.
Jantarski nie był w stanie odpowiadać. Tyle razy tłumaczył, że to nie on zabił. Leżał cicho w nadziei, że oprawca wyładuje w końcu agresję i da mu spokój. Tak bardzo chciał, aby to wreszcie się skończyło. Nagle wrzasnął pełen bólu. Radecki stanął obcasem na jego dłoni i dociskał mocno do podłogi, a drugą nogą kopał w krocze. Teraz poczuł ból w klatce piersiowej – tym razem tam trafił ciężki but. Starzec wił się po kamiennej podłodze krzycząc i charchocząc - nikt nie przyszedł mu z pomocą.
Pół godziny później wywleczono go z gabinetu Radeckiego i rzucono na podłogę celi. Nie miał siły wspiąć się na pryczę, ani normalnie oddychać. Czuł, że boli go każdy centymetr ciała, a ciepła krew zalewa oczy. Ciecz napłynęła do ust, zalewała gardło. Zaczął chrząkać i charczeć.
Następnego dnia, Janek przez cały dzień nie opuszczał myślami pana Wacława. Miał nadzieję namówić fotografa, aby gdzieś się przeniósł, uciekł od wszystkiego. Tak przecież nie można żyć. Poszedł do Ani przedyskutować tę kwestię. Oboje zapomnieli o dawnych urazach, zjednoczeni wspólnym zmartwieniem. Siedzieli właśnie w kuchni, kiedy z pracy wrócił jej ojciec. Spojrzał surowym wzrokiem na Janka, ale nic nie powiedział. Ania za to nie pozostała obojętna na zachowanie ojca:
- Coś nie tak tato? – zapytała ironicznie.
- Nie, wszystko w porządku. – Zabrał się za jedzenie zupy, ale zerkał co chwilę na chłopaka.
- Nadal ten twój szef mówi ci, z kim ma się przyjaźnić twoja córka? – ciągnęła dalej buntowniczym tonem. – Dalej mówi, że Jantarski jest przestępcą?
- Nie – odpowiedział krótko nie patrząc na nich.
- Nie? A co się takiego stało? – zadrwiła.
- Nikt już nie będzie mówił, że Jantarski jest mordercą. Nie mówi się źle o zmarłych.
Janek wypuścił z rąk szklankę z herbatą, a Ania zbladła jak trup.
- Co pan powiedział? – zapytał szeptem, bojąc się usłyszeć odpowiedź.
- Zmarł dzisiaj w swojej celi. Po przesłuchaniu.
Siedział w swoim pokoju z podkulonymi pod ciało nogami. Bujał się w tył i w przód. Patrzył tępo w ścianę. Od dwóch godzin. Nie pamiętał, jak wrócił do domu. Na progu powitała go z uśmiechem matka, którą nagle wypuścili ze szpitala.
- Powiedzieli, że jak będę brała leki, nie muszę leżeć w szpitalu. Tylko raz w miesiącu muszę chodzić na kontrolę – mówiła rozradowana.
Nie miał siły mówić jej o tym co się stało. Zdobył się na sztuczny uśmiech i zamknął w swoim pokoju.
Trzy dni później odbył się pogrzeb. Garstka ludzi żegnała tego wspaniałego człowieka. Głównie sąsiedzi, stali klienci zakładu, nie było nikogo z rodziny. W połowie ceremonii, ból Janka przerodził się we wściekłość. Na cmentarzu zjawił się Grotowski. Łzy ciekły po jego policzkach, co jeszcze bardziej wzmogło gniew chłopaka. Jak on może?
- Czego pan tu chce? – zapytał ostro, doganiając go przy bramie.
- Przyszedłem go pożegnać, to chyba nic złego – odpowiedział łagodnie.
- To przez pana! – krzyknął. – Po co nasyłał pan na niego milicję? To pan powinien siedzieć w więzieniu nie on! Ty morderco! Ty…
Mężczyzna złapał go w pół i zasłonił usta. Janek szarpał się i krzyczał, chciał zadać cios, powalić przeciwnika.
- Ja go nie zabiłem, dobrze o tym wiesz. Uspokój się! – rzucił wierzgające ciało na ziemię i patrzył przez chwilę na podnoszącego się nieporadnie chłopaka.
- Zabił pan ją, a teraz on zginął za pana. To pan powinien tam leżeć! – krzyknął. Krew pulsowała w nim z ogromną szybkością i czuł, że zaraz eksploduje. Łzy mimowolnie wystąpiły na policzki.
- Nie zabiłem jej. Nie wiem jaką bajeczką uraczył cię Jantarski, ale ja tego nie zrobiłem.
Zanim Janek zdążył cokolwiek odpowiedzieć poczuł ciepłe palce zaciskające się na jego dłoni. Zapłakane oczy Ani powstrzymały go od dalszych kłótni. Odwrócił się i ruszyli przed siebie, szarymi ulicami Warszawy.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Berserkerka · dnia 25.03.2010 10:19 · Czytań: 906 · Średnia ocena: 4,33 · Komentarzy: 5
Inne artykuły tego autora: