No już, moja droga, przestań się bać. Przecież nie chcę Cię zabić. Interesuje mnie tylko twoje wnętrze. Bezimienna kobieta nie wiedziała, co mogą oznaczać te słowa do momentu, w którym nie wyjął noża i szybkim ruchem nie rozciął jej wciąż żywego korpusu od mostka aż po samo podbrzusze. Czy mogłabyś już nie krzyczeć? Naprawdę mnie to irytuje! - przypadkowo spotkany mężczyzna będący dla niej ostatnią osobą, którą spotka w życiu, najwyraźniej nie przepadał za zbyt donośnym krzykiem. Nie rozumiał skąd jej nerwy. Przecież był z nią szczery. Naprawdę interesowało go tylko jej wnętrze. Umierająca kobieta nie była już świadoma tego, że przed chwilą została w brutalny sposób pozbawiona części wątroby, która trafiła do jednorazowej siatki, którą mężczyzna wyjął ze swojego płaszcza. Kiedy ją zaczepił, myślała, że starszy człowiek ma po prostu ochotę na małą pogawędkę. W czasie rozmowy zwróciła uwagę na ów płaszcz. Wydał jej się posiadać niecodzienną fakturę, której nigdy wcześniej nie widziała. Kiedy wyjaśnił, że jest to ludzka skóra na początku nie uwierzyła, ale sposób w jaki to powiedział przyprawił ją o dreszcze. Na przerwanie przypadkowego spotkania było jednak stanowczo za późno. Została przez niego sprytnie zwiedziona w odludną alejkę, którą ludzie raczej rzadko spacerowali. Była w tym gorszej sytuacji, że o dziewiątej wieczorem można było spotkać niewielu amatorów spacerów, w dodatku w tak ponurą pogodę. On lubił deszcz, doskonały sposób matki natury na pozbycie się nadmiaru krwi. Życzę Pani udanego wieczoru. Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy - wyrwało mu się na odchodnym.
Wrócił do domu jak zwykle po jedenastej wieczorem. Drgające światło oświetlało poszarzałą tapetę nikła łuną. Z przyzwyczajenia przeszedł nad naderwanym fragmentem podłogi. Wolał nie budzić robactwa pod spodem. Wszedł do dużego pokoju i z czułością ucałował dłoń swojej żony. Przyzwyczaił się, że od dawna odpowiada mu milczeniem. Trudno. Wciąż nie potrafił zrozumieć, dlaczego przestała się do niego odzywać. Przecież się starał, był przykładnym mężem. Denerwowało go to, że jest niedoceniony, ale nie poddawał się. Jak się dzisiaj czujesz? - zapytał się. Znowu cisza. Zostawił siatkę ze zdobyczą w kuchennej lodówce i poszedł na górę. Żona została w fotelu i znowu mogła wsłuchiwać się w ledwo słyszalną symfonię cichego skrobania wśród ścian. Ciemny korytarz na pierwszym piętrze był wyłożony wytartym linoleum. Niedaleko drzwi do pokoju jego syna znajdowało się legowisko Kropka - domowego psa. Podszedł do niego i pogłaskał po grzbiecie, Kropek zawsze to lubił. Mężczyzna rzucił mu piłkę, ale pies niespecjalnie się nią zainteresował. Zostawił futrzaka w spokoju i postanowił porozmawiać z synem o tym jak spędził dzień. Z rodziną zawsze widział się dopiero wieczorem, ponieważ cały dzień spędzał w pracy. Był wykładowcą anatomii lokalnego uniwersytetu. Bardzo lubiany przez studentów, był znany jako doktor Korecki. Studenci zawsze mieli wrażenie, że osobiście poznał osoby, do których należały oglądane przez nich części ciała. Trudno nie odnieść takiego wrażenia, kiedy przy omawianiu serca, czy żołądka potrafił nawiązać do rysów twarzy byłego posiadacza danego organu. Uznano to jednak za jedno z jego wielu nieszkodliwych dziwactw. Sądzono, że jest samotny. Plotka głosiła o wielkiej tragedii w jego życiu, ale nikt nie potrafił sprecyzować, co dokładnie się stało.
Zastukał lekko do pokoju syna. Brak odzewu. Słyszał tylko delikatne brzęczenie zza drzwi. Postanowił wejść do środka. Cholera, znowu zostawiłeś uchylone okno. Zobacz ile tu much! - zaczął strofować siedzącego przy komputerze syna. Zasłony w pokoju były pokryte czarnym nalotem, który sprawiał, że pokój był bardzo zaciemniony. Jedyne światło pochodziło od bijącego stałym blaskiem komputerowego monitora. Czy mama mówiła, o co jest na mnie obrażona? - zadał swoje standardowe pytanie. Cisza. Do cholery!! O co wam wszystkim chodzi!! - Korecki nie wytrzymał napięcia. Trzask drzwi zbudził do działania chmary much wciąż wlatujące do pokoju przez uchylone okno. Gdyby został w pokoju, zobaczyłby, że dokładnie obsiadają ledwo rozpoznawalne pozostałości po tym, co kiedyś było jego synem. Kilku muchom udało się z sukcesem opuścić pokój. Natychmiast podążyły za źródłem duszącego smrodu, którego Korecki najwyraźniej od dawna już nie czuł. Szkielet psa w korytarzu był jeszcze w niektórych miejscach nieznacznie powleczony mięśniami, w których z ogromną pasją muchy złożyły swoje jajeczka. Większość miękkich tkanek Kropka padła łupem wszędobylskich szczurów. Korecki był jednak zawieszony w innym świecie i zupełnie je ignorował. Nawet wspomniana piłka, którą rzucił swojemu psu wydała piskliwy dźwięk przy uderzeniu o podłogę i przed rzuceniem zostawiła krwawy ślad na dłoni doktora. W tym samym momencie, zwietrzałe stawy i kości w ciele pani Koreckiej nie wytrzymały i głowa, zerwawszy się z wszelkich więzów trzymających ją na swoim miejscu, spadła wprost na jej podołek. Puste oczodoły wpatrywały się teraz wprost w bezgłowe zwłoki.
Mężczyzna skierował swoje kroki w kierunku azylu, którym był jego gabinet. Przesłodzony zapach rozkładającego się ciała tworzył swoistą kurtynę pomiędzy tym pomieszczeniem, a resztą świata. Źródłem zapachu było kilkadziesiąt głów porozmieszczanych na wszystkich ścianach. Korecki często ćwiczył różne warianty prowadzenia zajęć i lubił mieć przy tym wyrozumiałą publikę. Rzeczywiście, prywatni słuchacze nigdy nie narzekali na jego umiejętności oratorskie. Na środku pomieszczenia znajdował się stół sekcyjny z dwojgiem ludzi unieruchomionych przy pomocy skórzanych pasów. Byli już martwi od ponad tygodnia, stanowiąc główne źródło duszącego odoru namiętnie wsiąkającego w pokryte brunatnymi naciekami ciężkie zasłony. Podeszwy butów Koreckiego wydawały mlaszczący odgłos przy każdym kroku - kleiły się do obficie pokrytej krwią podłogi. Po krótkiej konsultacji ze swoimi ściennymi doradcami, postanowił, że pójdzie teraz do swojej żony i oznajmi jej, że była nieposłuszna i musi ją za karę odprowadzić z powrotem do jej krypty na cmentarzu. Najwidoczniej nie potrafisz docenić moich starań, może tam przemyślisz swoje irracjonalne zachowanie - ćwiczył swoją mowę przed zaśniedziałym lustrem. Cisza słuchaczy znaczyła, że postępuje słusznie i nie mają mu nic do zarzucenia. Następnego dnia, pod ostoją nocy zabrał swoją żonę na cmentarz. Otworzył kryptę i włożył ciało z powrotem do rozsypującej się trumny. Jak postanowisz, że chcesz ze mną porozmawiać, to możesz śmiało wrócić, będę czekał - Korecki w taki właśnie sposób pożegnał się ze swoją zmarłą żoną. Całe wydarzenie obserwowała grupa nastolatków. Przerażeni tym, co widzieli zaczęli biec przez przycmentarny park. Wiedzieli, że muszą o tym zawiadomić policję. Korecki zdawał sobie sprawę z ich obecności, obserwował ich od dobrych paru minut. Nie pierwszy raz mu się to zdarzyło. Przy następnej okazji muszę być bardziej ostrożny - powiedział sam do siebie. Ruszył biegiem przez sobie tylko znany skrót. Ubiegł ich w samą porę, już prawie dobiegli do skraju parku. Ale robił to nie pierwszy raz. Dobry wieczór - rozpoczął. Czy chcielibyście Państwo zostać moimi słuchaczami?
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
qshyhoo · dnia 15.01.2008 14:09 · Czytań: 721 · Średnia ocena: 3,25 · Komentarzy: 7
Inne artykuły tego autora: