Listopad zbliżał się nieuchronnie. Czuć go było w chłodnych powiewach wiatru i kroplach zimnych, jesiennych opadów.
Wędrowiec postawił kołnierz płaszcza, aby choć trochę ochronić się przed zacinającym deszczem. Niewiele to pomogło, i tak już był doszczętnie przemoczony. Jego buty mimo, iż solidne, nosiły ślady mozolnej tułaczki po bezdrożach. Nawet twarz zdradzała jak trudną drogę przemierzył w swoim, dość długim marszu. Surowe rysy, przygaszone oczy i zmarszczone czoło świadczyły o tym, że nieraz musiał przedzierać się przez gęstwiny, niedostępne chaszcze i meandry życia. Pomimo tego, na obliczu rysowało się coś, co wzbudzało zaufanie już na pierwszy rzut oka, jakaś subtelność, wrażliwość, by nie rzec dobroć.
- Zaczyna zmierzchać, czas na mały posiłek – powiedział do siebie. – Trzeba trochę odpocząć.
Usiadł na zwalonym pniu leżącym na skraju lasu. Z podróżnego worka wyjął konserwę i kawałek czerstwego chleba. W zamyśleniu posilał się skromną kolacją, gdy nagle coś uderzyło go w policzek i upadło pod nogi. Spojrzał zdezorientowany w dół i zobaczył małą szyszkę, która jeszcze turlała się po ubitej w tym miejscu ziemi.
„Co, do licha!” – pomyślał. – „Przecież nie ma tu nikogo, zupełne pustkowie”. – Rozejrzał się wokół. W pobliżu nie było żadnego świerka, przeważały buki i klony, ale z tych raczej szyszki nie spadają. Nieco zdziwiony ruszył powoli w głąb zagajnika. Wtem, kolejna szyszka trafiła go w kark i odbiwszy się, zniknęła w ściółce. Tym razem zdążył się zorientować, z jakiego kierunku nadleciała. Skręcił w lewo, uszedł kilka kroków i począł nasłuchiwać, jednocześnie próbując przyzwyczaić wzrok do gwałtownie zapadających ciemności. Stał przed rosochatym, przedziwnie poskręcanym drzewem, na którego konarze ktoś siedział.
- No i co tak wybałuszasz oczy, hę? – niemiłym, skrzeczącym głosem zapytał nieznajomy.
- Kim jesteś? I przede wszystkim, w jakim celu mnie zaczepiasz? – wędrowiec nie krył irytacji.
- Mam wiele imion, różnie mnie zwą, w zależności od regionu w którym mnie spotykają, lub z innych, im tylko znanych przyczyn. Okoliczna ludność woła na mnie „Boruta” – to rzekłszy zeskoczył na ziemię. – Powód mej zaczepki z pewnością ci wyłuszczę, możesz być pewien. Widzę, że się mnie nie boisz, to dobrze, łatwiej nam będzie rozmawiać.
Wędrowiec przyjrzał mu się uważnie, oczy przyzwyczajone już do ciemności, znakomicie rozróżniały szczegóły. Nieznajomy był bardzo niski i raczej cherlawy, ale nie to przykuło jego uwagę. Najdziwniejszy w całym wizerunku niezbyt imponującej postaci był ubiór. Przedziwnie dobrane części garderoby pochodziły z różnych stron, ba nawet z różnych epok. Na głowie, zawadiacko przekrzywiony tkwił melonik, koszula z załamanym kołnierzykiem, z przełomu dziewiętnastego i dwudziestego wieku, dawno utraciła swoją biel a surdut, co najmniej dwa numery za mały, z pewnością należał do zabytków muzealnych. Całość wyglądała raczej żałośnie.
Wiem, dlaczego tak na mnie patrzysz – rzekł niezmieszany Boruta. – No cóż, ubieram się stosownie do sytuacji, w zależności z kim mam do czynienia – to mówiąc pstryknął palcami. W tym samym momencie jego strój zmienił się radykalnie. Teraz miał na sobie wyświechtane dżinsy oraz koszulkę z wielkim, czerwonym napisem „I Kill You”.
- Niektórym pokazuję się w takim właśnie przebraniu, choć tego akurat nie lubię, ale cóż zrobić, trzeba się dostosować do panującej mody. Na szczęście przy tobie nie muszę zmieniać wizerunku, mogę pozostać w tym, w czym czuję się najlepiej – pstryknął ponownie i w mgnieniu oka powrócił do poprzedniego wcielenia.
- Dobra, dość sztuczek, domyślam się, że masz do mnie jakiś interes, w przeciwnym wypadku nie stanąłbyś na mojej drodze, prawda? – wędrowiec był ciekawy, czegóż to mógł chcieć od niego ten dziwaczny osobnik.
- I to właśnie lubię najbardziej – wyraźnie ucieszył się Boruta. - Krótko i rzeczowo. Jak zapewne się domyślasz, jestem diabłem, i jako taki pragnę tylko jednego. Chcę zaproponować ci układ. – Sięgnął do kieszeni i wyjął kawałek pergaminu. – To jest umowa, wystarczy, że podpiszesz. Swoją krwią, rzecz jasna. – Mrugnął szelmowsko, uśmiechając się przy tym chytrze.
- Nie interesują mnie twoje umowy. Co mi dasz w zamian? Bogactwo? Wybacz, ale tym mnie nie skusisz.
- Powiedz jak długo tułasz się po tych bezdrożach Marku? Czyż nie chcesz już osiąść w zacisznej przystani? – nie odstępował diabeł. - Byłbym głupcem, gdybym chciał kupić twoja duszę za pieniądze. Mam dla ciebie coś znacznie bardziej wartościowego. Pozwól, że ci przedstawię moją propozycję. Dziś jeszcze wydarzy się w twoim życiu coś, co spowoduje, iż zmienisz, mam nadzieję zdanie, a jeśli tak się stanie, wówczas wróć w to miejsce i dotknij drzewa, na którym siedziałem. Przybędę natychmiast.
- Na twoim miejscu nie liczyłbym na to, mimo twoich diabelskich sztuczek i tego, że wiesz o mnie dużo. Znasz moje imię, więc pewnie i moje najskrytsze myśli. Nie skusisz mnie, słyszysz? Nie dasz rady, diable!
- To się jeszcze okaże – odparł Boruta i zniknął.
Mężczyzna stał jeszcze chwilę oszołomiony całym zajściem, po czym otrząsnął się, jakby chciał zrzucić z siebie niedobre wrażenie, po czym niespiesznie ruszył w dalszą drogę. Szedł równym, rytmicznym krokiem, jednocześnie zagłębiając się w rozważaniach na temat tego, co spotkało go przed chwilą. Z całą pewnością nie pozwoli, aby diabeł zatryumfował, nie sprzeda duszy, za nic na świecie. Żelazne postanowienie dojrzewało w nim w miarę, jak się uspokajał. Nie ulegnę, choćby nie wiem, czym próbował mnie skusić! Ot, co!
Szedł skrajem lasu, deszcz przestał padać, zza chmur wyjrzał księżyc oświetlając drogę.
„Teraz o wiele łatwiej iść” – pomyślał.
Coś zaczęło się zmieniać w krajobrazie. Początkowo nie dostrzegał tego, ale z czasem uprzytomnił sobie, że od wielu dni nie towarzyszył mu księżyc, las nie był taki piękny, droga sucha i równa. Mimowolnie spojrzał daleko przed siebie i zobaczył słabe światełko. Ognisko? Nie, światło nie mrugało, nie przygasało, aby za chwilę rozjaśnić się jeszcze bardziej, słowem było dziwnie statyczne.
- Dom? Tutaj na tym bezludziu? – zdziwił się w głębi duszy.
W miarę, jak podchodził bliżej, upewniał się, że faktycznie w miejscu, w którym nie spodziewał się ludzkiej obecności, stał niewielki domek. W oknie paliło się światło. Przystanął nie wiedząc, co ma zrobić, iść dalej, czy poprosić o nocleg. Postanowił wybrać drugą możliwość. Zbliżył się i zajrzał przez okno do wnętrza. W środku, przy stole siedziała kobieta. Nie widział jej twarzy, ale sylwetka była dziwnie znajoma. Odwróciła się powoli i spojrzała wprost na niego. Teraz miał pewność, że ją zna, lecz nie potrafił sobie przypomnieć skąd. Kobieta wstała i wyszła z pokoju. Po krótkiej chwili skrzypnęły drzwi wejściowe.
- Wejdź, proszę – usłyszał jej miły, spokojny głos. Podszedł do drzwi.
- Nazywam się… - chciał się przedstawić, ale w tym momencie położyła mu palec na ustach.
- Ciii – wyszeptała. – Wejdź Marku, powinieneś odpocząć. Zrobiłam ci kąpiel.
- Skąd wiesz jak mam na imię? – spojrzał na nią, zupełnie już zdezorientowany.
- Nie pytaj o nic, chodź. – Ujęła jego dłoń i pociągnęła za sobą.
Dopiero teraz mógł dokładniej rozejrzeć się po wnętrzu. Pokój, który widział przez okno był gustownie urządzony, bez przepychu, za to z wielkim wyczuciem. Miał nieodparte wrażenie, że zna to miejsce, lecz pamięć nie chciała uchylić rąbka tajemnicy. Na stole leżały dwa puste nakrycia, czyżby się kogoś spodziewała?
„Czekała na mnie?” – w myślach próbował zrozumieć sytuację. Wszystko było takie dziwne, ale nie szukał wyjaśnienia na siłę. Był znużony i nie miał głowy do zagadek.
- Tu jest łazienka – wskazała ręką znajdujące się nieco z boku drzwi. – Kąpiel czeka, a ja w tym czasie przyrządzę coś ciepłego.
W końcu mógł się odprężyć. Wykąpał się w pachnącej wodzie, ogolił i od razu poczuł odprężenie. Założył czyste ubranie, które nosił w swoim podróżnym worku ot tak, na wszelki wypadek. Kiedy wrócił z łazienki, kobieta czekała na niego uśmiechając się życzliwie.
- Usiądź, Marku i posil się, musisz być głodny po takiej wędrówce. – gestem wskazała miejsce przy stole. Sama usiadła naprzeciwko. Patrzył na jej jasną, ciepłą twarz i nagle zrozumiał wszystko.
Wiem już, kim jesteś – w jego głosie zabrzmiała radość – Jesteś Kobietą Mojego Życia. Tak właśnie ciebie sobie przedstawiałem w swoich marzeniach. I ten dom, to wnętrze tak przecież znajome…
- To prawda, Marku – odparła - Jestem Kobietą Twojego Życia. Czekałam tu na ciebie, tyle lat! Czy zostaniesz ze mną? Tak bardzo tego pragnę! – Wstała i podeszła do okna, popatrzyła w dal jakby mogła dostrzec coś w mroku za oknem. Wiedział, że pragnie, aby do niej podszedł i objął ją swoimi mocnymi ramionami, żeby w końcu mogła się wtulić w niego i poczuć bezpiecznie. Chciała patrzeć w ten mrok razem z nim, czując jego oddech muskający delikatne włosy na jej karku. Bez chwili wahania podszedł i mocno, ale jednocześnie bardzo delikatnie przytulił ją do siebie. Przez dłuższy czas nie mówili nic, rozkoszując się bliskością i wsłuchując w bicia swoich serc.
- Nareszcie jesteś, Marku – powiedziała odwracając się do niego.
- Szukałem cię tyle lat, Alinko – nagle znał jej imię. Właściwie wiedział już wszystko, co powinien był wiedzieć. Nie zastanawiał się już nad tym. Najdelikatniej jak tylko potrafił, pocałował jej usta. Czułość z jaką to uczynił, ujęła ją bez reszty. Westchnęła i wtuliła się w niego jeszcze bardziej tak, że poczuł całe jej ciało przez delikatny materiał sukienki.
*
Obudził się, czując jak zimna woda kapie na jego twarz. Otworzył oczy. Padający deszcz dostawał się do środka, przez wielką wyrwę w suficie. Rozejrzał się. Leżał na kupie zgniłych liści, w rozpadającej się ze starości, obskurnej szopie. Minęło trochę czasu, zanim cokolwiek zrozumiał.
"Wygrałeś, rogaty pomiotle" – pomyślał ze złością. – "Wygrałeś!"
Wstał w pośpiechu, nie chcąc tracić czasu. Nie szukał nawet swojego worka. Szybkim krokiem ruszył w drogę powrotną. Z daleka już widział miejsce, w którym wczoraj spotkał diabła. Prawie biegnąc dotarł pod rosochate drzewo. Bez chwili wahania przyłożył dłoń do pomarszczonego pnia.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Darksio · dnia 20.04.2010 08:55 · Czytań: 1266 · Średnia ocena: 2,67 · Komentarzy: 12
Inne artykuły tego autora: