Pani Ktoś to postać wybitna, prawdziwy ktoś!
Pani Ktoś twierdziła, że kocha zwierzęta. Ze łzami wzruszenia w oczach słuchała opowieści znajomych o tęskniących pieskach i kotkach potrąconych przez samochody. „Jaka dobra, wrażliwa kobieta” - twierdzili znajomi poruszeni jej poruszeniem.
Jednak prawdziwych zwierząt Pani Ktoś szczerze nienawidziła. „Roznoszą tylko choroby, robactwo; śmierdzą i brudzą” - myślała. Zawsze starannie zamykała piwniczne okna i drzwi, żeby przypadkiem jakiś zbłąkane kocisko nie zanocowało w piwnicy.
Udając troskę zwracała uwagę dzieciom, żeby nie dokarmiały ptaków. „Ptasia grypa to śmiertelna choroba. Umrzecie, jak będzie karmić gołębie” - pouczała wystraszonych małolatów.
Panią Ktoś zdenerwował raz pies sąsiadów. „Szczeka i szczeka! Nie mogę się skupić na wartościowej powieści” - irytowała się. Uznała, iż pies ją sprowokował (tym, że przeszkadza jej w czytaniu wartościowej lektury), dlatego postanowiła go dyskretnie otruć. Trutkę wcisnęła w warstwę kremu w ciasteczku zwanym markizą. Oczywiście psiak dał się skusić na ciastko, które niby przypadkowo zostało zagubione na klatce schodowej, i po tygodniowych męczarniach, zdechł.
O jakże Pani Ktoś rozpaczała, jak szlochała – że nawet bardziej niż właściciel. Zdruzgotany sąsiad powtarzał „Kochałem psiaka, ale widać sąsiadka kochała go jeszcze bardziej”. „Tak, tak”- kiwali głowami ludzie - „ta kobieta ma duszę anioła”.
Pani Ktoś ogólnie miała negatywną opinię o innych ludziach. „Marudzą, dupę zawracają i ciągle czegoś chcą ode mnie” - myślała. A polityków nie znosiła wybitnie. Nieraz złorzeczyła, a nawet niby żartem mówiła „pod ścianę z nimi i wystrzelać”.
Zdarzył się jednak wypadek. Katastrofa lotnicza, w której zginęło wielu polityków. Ogłoszono żałobę narodową.
Następnego dnia Pani Ktoś zjawiła się w pracy cała ubrana na czarno. Co rusz demonstracyjnie wzdychała i unosiła głowę ku niebu. Najgorsze było, gdy dostrzegła uśmiech na twarzach współpracowników, wtedy dopiero dawała czadu. Wówczas tonem surowym, z wyższością właściwą tym, którzy kimś są, upominała „Jak ci nie wstyd śmiać się głupowato, gdy cały naród okryty żałobą? Wstyd mi za ciebie”. Potem jeszcze rzucała kilkoma faktami historycznymi (które spryciarsko wynalazła w necie) i kończyła swoją przemowę słowami „Jestem prawdziwą patriotką, a moje łzy są zawsze biało-czerwone”.
Trzeba przyznać, że Pani Ktoś posiadała zjawiskową aparycję. Uważała przy tym, że skoro mężczyźni bawią się kobietami, to i jej wolno.
Pani Ktoś szczególnie uwielbiała obserwować oczekujących amantów (najchętniej w towarzystwie brzydszych koleżanek – żeby przy okazji widzieć ich reakcje). Umawiała się z trzema panami na tę samą godzinę i pod tą samą fontanną. Potem z ukrycia patrzyła, jak wszyscy trzej z niecierpliwością sprawdzają zegarki, jak drepczą nerwowo w koło fontanny. „Ale oni zabawni” - śmiała się z koleżankami. - „Obstawiamy, który najdłużej będzie czekał. Który tym razem zdobędzie tytuł Super Frajera”.
Czasami zdarzało się, że przy okazji zupełnie innej, iż Pani Ktoś natykała się na frajera z pretensjami. Wtedy Pani Ktoś zdecydowanie przyśpieszała kroku mrucząc pod nosem „od tych chłopów opędzić się nigdy nie mogę”.
Pani Ktoś, od czasu do czasu, spotykała się z mężczyzną. Zawsze wymyślała fantastyczne miejsce, do którego dotarcie było w jakiś sposób utrudnione. Przykładowo: przed salą rozpraw w sądzie, w pokoju 211 w urzędzie wojewódzkim, w hotelowej windzie, przy sklepie, który zlikwidowano pięć lat temu, na komendzie policji, na ulicy Findera, która już od lat nazywa się inaczej, w kościele przed głównym ołtarzem, pod skupem złomu na peryferiach miasta. Oczywiście zawsze się spóźniała (przynajmniej pół godziny, a zazwyczaj godzinę i piętnaście minut).
Biedny mężczyzna pół dnia głowił się nad ustaleniem miejsca spotkania, a i tak godzinę przed umówionym terminem, Pani Ktoś wysyłała smsa ze zmianą lokalizacji.
„Czy nie możemy spotkać się w mniej nietypowym miejscu?” - czasem nieśmiało któryś zapytał.
„Widać, że nie stać cię na głębię uczucia. Żegnam” - unosiła się honorem Pani Ktoś. - „Z chamami się nie zadaję”.
No i wtedy, winowajca musiał kajać się, przepraszać, kwiatki przynosić i przyrzekać „że nigdy, nigdy więcej to się nie powtórzy”.
Mimo tego, a może właśnie dlatego, Pani Ktoś cieszyła się nieustającym uwielbieniem wszystkich mężczyzn (podobno z jednym wyjątkiem – Pana Nikt).
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
tulipanowka · dnia 20.04.2010 08:58 · Czytań: 850 · Średnia ocena: 3,88 · Komentarzy: 19
Inne artykuły tego autora: