Szczeżuja - tulipanowka
A A A
Najczęściej historie opowiada się od środka, czyli przytacza się fragment z czyjegoś życia. Wtedy łatwo ocenić, kto jest dobry, a kto zły. Jeśli zło jest czarne, a dobro białe – to człowiek zbudowany jest z pasków czarno-białych, a jak spojrzeć pod słońce to widać jeszcze inaczej – stwierdził estuaria pewnego dnia.

***

Salomea żyła normalnie, czyli zgodnie z oczekiwaniami rodziny i opinii społecznej. Po skończeniu studiów wyszła za mąż za Błażeja i urodziła dwoje dzieci: Natalię i Olka. Mąż był dobry, a dzieci udane i zdrowe. Kiedy młodszy Olek skończył pół roku Salomea podjęła pracę w wieloplanetarnym koncernie farmaceutycznym Norima.
Praca Salomei polegała na kontroli napełnienia listków tabletkami w odpowiedniej kolejności. Tabletki, niezależnie od właściwości, musiały być ułożone od najjaśniejszej do najciemniejszej (taka reguła stanowiła standard w zakładach Norimy). Mimo żmudności i pozornej łatwości zadania, praca ta należała do wyjątkowo odpowiedzialnych. Każda kolejna tabletka zawierała inne związki chemiczne, inne dawki. Maszyna mogła omyłkowo zadozować dwie takie same tabletki (czyli w samym kolorze), albo o któreś zapomnieć. Prawdopodobieństwo takiego zdarzenia było minimalne, ale jednak zawsze istniało. I dlatego upoważniony pracownik musiał zawsze siedzieć i wgapiać się w napełniane tabletkami listki. Bo co by się stało, gdyby klient zażywający pigułki na porost skrzydeł, nagle zmarł? Reputacja koncernu Norimy ległaby w gruzach. Tym samym choć robota Salomei była wyjątkowo nudna i monotonna, to należała do szalenie ważnych i odpowiedzialnych (i tym samym dobrze płatnych).
Kobieta czuła się dumna, że swoją pracą przyczyna się do spełniania marzeń innych ludzi. Czuła się usatysfakcjonowana zawodowo i finansowo. Poza tym cieszyła się szacunkiem społeczeństwa planety i swojej rodziny.

Zdarzyła się jednak tragedia. Na planecie Zówga doszło do kilku wstrząsających incydentów. Po kuracji pigułkami firmy Norima ludziom zamiast nadmiernego porostu mięśni wykształciły się na głowach jelenie rogi. Nie dość, że efekt był zupełnie inny od oczekiwanego, to jeszcze ośmieszający (w szczególności dla mężczyzn).
Norima została zmuszona do wypłaty gigantycznych odszkodowań (głównie za straty moralne). Poza tym dawni klienci koncernu przerzucili się na preparaty inny producentów.
Summa summarum Norima zdecydowała się na redukcję zatrudnienia. Salomea została zwolniona można powiedzieć, że z dnia na dzień. Dostała tydzień na załatwienie wszystkich spraw, ogólne rozliczenie się i podbicie obiegówki. Kobieta z trudem powstrzymywała łzy pakując do pudeł swoje rzeczy: przybory toaletowe, filiżanki, łyżeczki, materiały i notatki ze szkoleń, dyplomy, podręczniki, odzież zmienną i roboczą.
Spakowane pudła Salomea wyniosła przed bramę zakładu. Stanęła przy nich i czekała na Błażeja. Obiecał, że przyjedzie odrzutowym samochodem, żeby zabrać jej graty. Co prawda musiała poczekać raptem dwadzieścia minut, ale dla niej to była wieczność. Nie potrafiła opanować negatywnych emocji. Utrata pracy zachwiała jej poczuciem własnej wartości. Czuła się straszliwie skrzywdzona, samotna, gorsza i bezradna. Chociaż nie widziała, to jednak doskonale wiedziała, że współpracownicy stoją w oknach i z litością patrzą na nią – na przegranego człowieka, który stoi żałośnie na pod bramą. Kobieta miała ochotę zostawić wszystkie pudełka na pastwę losu i uciec gdziekolwiek, byle dalej od zakładu.
Niegdyś podziwiana nagle stała się trędowata. Z osobą zwolnioną z pracy nikt nie chce mieć do czynienia. Pracownicy boją, że przełożonym nie spodobają się takie kontakty i że sami mogą być następni (jakby zwolnienie powodowane było wirusem, którym można się zarazić). Dlatego nawet portier nie wyszedł, aby dotrzymać kobiecie towarzystwa w tragicznej chwili jej życia.
Salomea czuła się jak człowiek spadający z wysokiego wieżowca, jakby zaraz miała umrzeć. Wszystkie życiowe porażki stanęły jej przed oczami, a czas jakby stanął w miejscu. Przez te dwadzieścia minut czekania, kobieta doszła do wniosku, że całe jej życie to jakaś makabryczna gra, że nawet mąż jej naprawdę nie kocha, a tylko odtwarza rolę jaką mu wyznaczono.

Kiedy Błażej podjechał odrzutowym samochodem, pomógł żonie i razem upchnęli pudełka do bagażnika.
- Nie ma czym się smucić – powiedział Błażej. - Ile wypłacili ci pożegnalnego?
- Trzykrotność pensji – odpowiedziała matowym, sciszonym głosem.
- To suuuper! - ucieszył się. - Jedziemy na wakacje!

Błażej zatrzymał się w okolicy biura podróży. Uparł się, żeby żona z nim weszła do środka. Ona zrezygnowana, bezwolna, nie miała siły, żeby się przeciwstawiać. Błażej wybrał (Salomea przytaknęła, bowiem było jej wszystko jedno) objazdową wycieczkę do Włoch. Zapłacił jej pożegnalnymi pensjami.
Błażej, Olek i Natalia zachwycali się cudowną architekturą zwiedzając Florencję, Asyż, Rimini, Rzym, czy Wenecję, zachwycali się zawsze słoneczną pogodą, wymieniali spostrzeżenia o jakości posiłków kuchni śródziemnomorskiej i w ogóle byli zadowoleni z podróży.
Salomea wlekła się za nimi, od czasu do czasu zmuszając się do uśmiechu (żeby nie psuć zdjęć). Cały czas rozmyślała tylko o utraconej pracy. Analizowała różne fakty starając się znaleźć uzasadnienie, dlaczego właśnie ją zwolniono. Namiętnie szukała w pamięci sygnałów, na podstawie których powinna była przewidzieć, że będzie zwolniona.
„Może dlatego, że nie byłam wystarczająco miła? Może dlatego, że miałam małe dzieci? Dlaczego ja? Przecież nigdy nie było zastrzeżeń do mojej pracy” - zadręczała się.
Wieczorami, kiedy dzieci poszły spać do swojego pokoju, siadała w hotelowym fotelu i myślała jeszcze intensywniej. Buszowała w pamięci odtwarzając rozmowy z przełożonymi i współpracownikami. Wtedy właśnie Błażej nabierał chęci na seks. Ona nie wykazywała żadnej ochoty. Jednak długotrwałe wyjaśnianie, dlaczego boli ją głowa – na przewspaniałej wycieczce, jak to wyrażał się jej mąż – była jeszcze bardziej męcząca. Wypełniała więc swoją małżeńską powinność, licząc na szybki finał (żeby odwalić to jak najszybciej).
Któregoś dnia pojechali do Frasassi, żeby zwiedzić słynne groty wyróżniające się niezwykle piękną rzeźbą skał.
W wolnym czasie poszli coś zjeść.
Błażej, jak typowy mężczyzna, lubił trzymać kasę i płacić (nieważne, że w tym przypadku rozporządzał pożegnalnymi pieniędzmi żony).
- Co zamówić? – spytał Błażej.
- Mam ochotę na frytki i cheeseburgera – powiedziała Salomea.
- Jesteśmy we Włoszech – stwierdził z wyrzutem. - Kupię ci jakiś makaron, albo chociaż pizzę.
- Nie! Chcę frytki!
- Jaki przykład dajesz dzieciom. To bardzo niezdrowe - upomniał.
Błażej zamówił dla rodziny to, co sam uznał za stosowne (czyli jakiś lokalny smakołyk). Salomea była wściekła. „Wyrzucili mnie z pracy, a on już mną gardzi. Nie liczy się z moim zdaniem, chociaż wydaje moje ostatnie pieniądze” - pomyślała. - „Całe moje małżeństwo jest bez sensu”.

Po powrocie z podróży, nastrój Salomei się pogarszał. Od czasu do czasu chodziła na rozmowy kwalifikacyjne, z których nic nie wynikało. Czuła się fatalnie.
- Nie przejmuj się – pocieszał Błażej. - Czy pracujesz, czy nie nie, żyje nam się tak samo.
Kobietę rozdrażniały teksty sugerujące, że praca w Norimie nic nie znaczyła. Irytował ją wiecznie radosny humor męża. Ostatnimi resztkami siły woli powstrzymywała się, żeby nie wybuchnąć.
Salomea zdawała sobie sprawę, że Błażej jest dobrym mężem, ale mimo tego nienawidziła go z każdym dniem coraz bardziej.
Błażej był żywym, towarzyskim, pozytywnie hałaśliwym człowiekiem. Zapraszał znajomych do domu. Zmuszał Salomee do rewizyt, do wyjść do kina, na wystawy. Uwielbiał godzinami chodzić po sklepach.
Dzieci, jak to dzieci, ciągle się czegoś chciały. Ich obecność zamiast cieszyć, irytowała ich matkę.
Salomea miała dość, a z każdym dniem coraz bardziej. „Przecież chcę tak mało. Tylko trochę posiedzieć w ciszy” - myślała. Kuliła się w sobie, czując coraz większy wstyd zarówno z powodu braku pracy, jak i z własnej nieumiejętności radzenia sobie w życiu. Było jej smutno, że nawet nie może sobie czegoś bzdurnego kupić na poprawę nastroju. Przecież nie mogła marnować Błażeja wypłaty na bzdury.

Po pięciu miesiącach zawodowego bezrobocia, Salomea doszła do wniosku, że nie tylko nie kocha męża, ale wręcz go nie znosi. Chciała się rozwieść, ale bała się krytycznych uwag otoczenia. „Co ja powiem w sądzie?” - myślała. - „Mąż ani mnie nie bije, ani nie zdradza, ani nic zupełnie nie mogę mu zarzucić. Stara się. Mamy dzieci. Nie dadzą mi rozwodu, tylko dlatego że go nie kocham. Zalecą terapię. Dojdzie jeszcze nagonka ze strony rodziny”.

***

Pewnego dnia Salomea po prostu odeszła. Bez słowa pożegnania zostawiła całe swoje dawne życie, męża i dzieci. Kupiła bilet na przejście przez tunel czasoprzestrzenny i udała się na mało poznaną, podobno bezludną planetę Skilop. „Jestem tchórzem. Powinnam się jakoś wytłumaczyć” - myślała. - „Ale jak logicznie mogłabym wyjaśnić dzieciom, że porzucam je dla ciszy i świętego spokoju?”

Zamieszkała w opuszczonej chatce na odludziu. Nareszcie poczuła się spokojna i szczęśliwa. Przyroda i krajobrazy na Skilopie były przecudowne, malownicze i urozmaicone. Klimat przyjazny.
Kobieta uwielbiała patrzeć w przestrzeń, na horyzont niezmącony widokiem wieżowców, męczącym hałasem i tłumami ludzi.
Czasami tęskniła za dziećmi, ale była pewna, że pod opieką Błażeja, mają się dobrze. „Sfrustrowana matka jest gorsza niż jej brak” - usprawiedliwiała się sama przed sobą”.

Salomea w kontemplacji odnajdywała siebie. Żyła sobie we własnym tempie.
Oswoiła kilka lokalnych zwierząt, w tym gadającego estuarię. Estuaria kształtem przypominał dziobaka, który miał futro w czarno-różowe paski. Kaczy dziób zwierzaka był barwy jaskrawozielonej z licznymi wypustkami przypominającymi owadzie czułki.
Estuaria był bardzo mądrym stworzeniem. Między innymi wyjaśnił kobiecie, że podstawą związku jest szczerość.
- Partnerzy rozmawiają, żeby zrozumieć siebie wzajemnie - podsumowywał przyczyny ucieczki Salomei od męża - Rozmawiają, żeby pojąć jakie znaczenie mają dla nich różne wydarzenia i sytuacje.
- Tak, tak, teoretycznie... - polemizowała Salomea. - Sądzę jednak, że ludzie domyślają się mniej więcej, co czują i myślą inni, tyle że to strasznie obciążające psychicznie... Mój pracodawca wiedział, że zwolnieni ludzie czują się źle. Jednak musiał podjąć takie kroki, żeby uratować firmę... Mój mąż wiedział, że chcę zjeść frytki, ale dla mojego dobra zdecydował inaczej... Błażej wymyślił wycieczkę do Włoch, żeby zapomniała o wywaleniu z pracy... Nie narzekał, że tak długo nie mogę znaleźć pracy... Ja wiedziałam, że Błażej jest idealnym mężem i ojcem... I co z tego? Na Ziemi nie byłam szczęśliwa, a na Skilopie jestem.
- Hmm... - zadumał się estuaria. Po chwili dokonał sobie właściwego skoku myślowego i kontynuował. - Może ludzie udają, że nie rozumieją siebie wzajemnie, bo tak im wygodnie?
- Właśnie. Dzieci uczy się, żeby ukrywały uczucia, żeby powstrzymywały łzy, albo nadmierną radość.
- Po co?
- Nie wiem. Chyba po to, żeby cokolwiek zrobić. Niektórym się zdaje, że żeby ludzie robili, co do nich należy trzeba stosować zasadę zamordyzmu. Wprowadzić kary, dyscyplinę, bo inaczej nikt nic nie zrobi bez przymusu...

I tak mijały dni, lata – na filozoficznych dyskusjach z oswojonym estuarią i spacerach po okolicy. Na planecie rosło tak wiele pożywnych owoców, w tym smakujących jak gotowane mięso, że kwestia posiłków nie stanowiła żadnego problemu.

Pewnego dnia Salomea postanowiła wybrać się na dłuższą, kilkudniową wyprawę. Bez konkretnego celu, dla zwyczajnej przyjemności wspinała się na górę.
Często robiła przystanki: siadała na miękkich, wielkich kwiatach (nazywała je fotelami, chociaż pewnie botanicy nadali im jakąś skomplikowaną, łacińską nazwę) i obserwowała otoczenie, upajając się aromatem okolicznych roślin, ziemi i skał.
Na jednym z licznych przystanków usiadła w kwiatowym fotelu zwisającym nad źródełkiem o liliowej barwie wody. Chwyciła za zwisający obok pęd (nazywała go lianą, chociaż bardziej przypominał sznur czerwonych koralików) i rozhuśtała się na fotelu. W którymś momencie schyliła się, żeby podrapać się w plecy. Zrobiła to przy znacznym przechyleniu fotela i dlatego wpadła do wody.
Woda była przyjemnie chłodna i wcale nie głęboka. W czasie upadku kobiecie nic się nie stało, ale... wychodząc na brzeg poślizgnęła się na czymś śliskim i znowu upadła.
- Kuchciki robociki! – przeklęła na cały głos.
- Przeklinasz? Żadne stworzenie na Skilopie nie przeklina. Tylko ludzie mają przekleństwa w swojej naturze. Jesteś człowiekiem?!
- Przepraszam – Salomea zarumieniła się. - Nie wiedziałam, że ktoś mnie słyszy.
„Właściwie z kim rozmawiam” - pomyślała i zaczęła się rozglądać wokoło. Nikogo nie spostrzegła.
- ! Hej! - zawołała. - Gdzie jesteś człowieku?!
Na Ziemi Salomea nigdy by się nie zachowywała w ten sposób, nie zainteresowałaby się właścicielem ludzkiego głosu. Im więcej ludzi w otoczeniu, tym mniejsze znaczenie ma jednostka. Jednak na Skilopie mieszkała od paru lat i jeszcze nie natknęła się na ani jednego człowieka. Dlatego właśnie drugi człowiek nabierał znaczenia.
- Stoisz na mnie.
- Co? - zdumiała się, ponieważ czuła, że stoi na śliskim kamieniu. - Nie znoszę głupich żartów. Albo chcesz się ujawnić, albo nie. Łaski mi nie robisz.
- Stoisz na mnie. Jestem małżą.
Kobieta zeszła ze śliskiego kamienia w głębszą wodę. Schyliła się i zobaczyła (przez przeźroczystą taflę wody) wielką, prawie dwumetrową małżę.
- Aleee numer! - krzyknęła z podniecenia. - Jesteś zmieniony po pigułkach na zmianę kształtu ciała?
- Nie. Ja wyewoluowałem.
- Eeee tam – wzruszyła ramionami. - W jednym życiu, bez wspomagania, to niemożliwe.
- Wszystko jest możliwe, to tak na wstępie...
- Jeśli chcesz wiedzieć, to pracowałam w wieloplanetarnym koncernie farmaceutycznym Norima na ważnym stanowisku. Nie oszukasz mnie, byle deklaracją.
- Jeszcze nie skończyłem mówić. Moi przodkowie przypadkowo osiedlili się na tej planecie. Podobno coś ukradli i kogoś ważnego zabili, ale mniejsza z tym. Na tej planecie jest tak bezpiecznie i pożywienia pod dostatkiem, że z upływem pokoleń i w wyniku mutacji, które okazały się korzystne w tym środowisku, ludzie prowadzi coraz bardziej stacjonarne życie, przybierając postać zbliżoną kształtem do ziemskich małż. Nie zażywaliśmy żadnych wspomagaczy. Jestem człowiekiem, który naturalnie wyewoluował. Sama wiesz, że nawet na Ziemi im bardziej oddalona od stałego lądu wyspa, tym więcej endemicznych, tylko tam występujących, organizmów. Skilop to jakby wyspa dla ludzkości. Tutaj przybraliśmy taką formę.
- A skąd ty to wszystko wiesz? Według twoich słów od maleńkości siedzisz w tej kałuży i nigdzie nie chodzisz.
- Mam w mózgu swoisty nadajnik. Potrafię ściągać informacje z internetu i tym podobnych systemów. Sądzę, że o cywilizacji człowieka wiem więcej od ciebie. Poza tym, gdybym potrzebował mogę wyjść z muszli. Tyle, że moje ciało jest niezwykle delikatne i bezpieczniej mi siedzieć w moim pancerzu.
- A często zdarzało ci się wychodzić z muszli? - spytała z ciekawości.
- Hmm... prawdę powiedziawszy zrobiłem to tylko raz w życiu. Kiedy skończyłem piętnaście lat wylazłem z muszli, wziąłem ją pod pachę i zacząłem szukać sobie nowego miejsca. Miałem dość zrzędzących rodziców, marudzących dziadków i wrzaskliwych bratanków.
- Rozumiem cię.
- Zastanawiam się, czy dobrze zrobiłem. Czasem czuję się samotny. Wtedy żałuję swojej decyzji.
- To dlaczego nie wrócisz do swoich?
- Eee, właściwie to wolę być sam, niż wśród innych. W moim rodzinnym bajorze było nas chyba z pięćdziesiąt ludzi. Masakra. Oni mnie przytłaczali swoimi oczekiwaniami, ocenami, komentarzami i w ogóle hałaśliwą obecnością.
- Ha, ha, ha, żebyś pomieszkał na Ziemi. Tam byś chyba skonał po sobotnich zakupach w hipermarkecie. Tłumy, setki ludzi ocierających się o ciebie. W miastach tysiące ludzi. To jest dopiero przytłaczające. Mój oswojony estuaria mówi, że ja mam silną naturę terytorialną, że choruję, gdy nie mam przestrzeni wyłącznie dla siebie.
- Estuaria bardzo łatwo się oswajają. Uwielbiają snuć swoje filozoficzne rozważania, ale najważniejsze, że nie są natarczywe i zawsze wiedzą kiedy rozmówca już się zmęczy. Ja przyjaźnie się i dyskutuję z około setką estuarii. Niby nie ludzie, a jednak...
- Właśnie, tak dużo wiedzą.
- Co porabiasz na Skilopie? Jak się tutaj znalazłaś? - zapytał.
- Wstyd się przyznać, ale porzuciłam swoje śliczne dzieci i kochającego męża, i uciekłam tutaj.
- Oj, to nieładnie – stwierdził. - Żałujesz i pewnie wstydzisz się wrócić i przyznać do błędu?
- Mam odczucia podobne jak ty w stosunku do swojej rodziny.
- To jednak nie to samo. Ty skrzywdziłaś innych, a ja nie.
- Czyżby? Ty byłeś dzieckiem, które porzuciło swoich rodziców, a ja rodzicem, który porzucił swoje dzieci. Dlaczego sądzisz, że dzieci bardziej cierpią po stracie rodzica niż rodzic po stracie dziecka? Nie twierdzę, że mój czyn był dobry, ale...
- Był egoistyczny i tyle.
- Ale gdyby nie uciekła, zabiłabym siebie. Za bardzo się męczyłam. Sądzisz, że moralnie byłabym lepszym rodzicem i żoną, gdybym popełniła samobójstwo?
- Nie wiem. Prawdę powiedziawszy nie mam doświadczenia – Szczeżuja zawiesił głos. - Jestem dziewicem – dokończył cicho.
- Łeee, też mi wyznanie. Na Ziemi teraz co druga dziewica. My w Norimie też produkowaliśmy tabletki na powtórny porost błony dziewiczej.
- Ja nie jadłem żadnych prochów, już mówiłem. Poza tym jestem mężczyzną i nazywam się Jakub Szczeżuja.
- Salomea – miło poznać. Kobieta na znak przyjaźni poklepała muszlę.

I tak się poznali Salomea z Jakubem Szczeżują. Kobieta nie wróciła do swojej chatki, w której czekały na nią oswojone zwierzęta. Nie wspięła się także na szczyt wysokiej góry. Zbudowała sobie szałas (Szczeżuja znalazł w necie fajny projekt) w okolicy źródła o liliowych wodach.
Czuła się bardzo dobrze w towarzystwie Szczeżui. Jednak człowieka coś ciągnie do drugiego człowieka, choćby wyewoluował w kształt małżopodobny.

Pewnego wieczora, gdy niebo zrobiło się ciemnozielone i migotały pierwsze jasnozielone gwiazdy, Szczeżuja rzekł:
- Chciałbym ofiarować ci mój najcenniejszy skarb.
- Czuję się szczególnie wyróżniona, ale lepiej go zachowaj dla siebie. Nigdy nie wiadomo kiedy może ci się przydać. Nie wszyscy są bezinteresowni, a w szczególności ludzie.
Salomea sądziła, że Szczeżui chodzi o perłę wielkości piłki koszykowej, o której wspominał kilka razy. Oczywiście mówił o niej w kontekście syfu, który wdarł się do jego ciała, a którego nie potrafił się pozbyć. Bardzo go denerwował ten syf, nie chciał na niego patrzeć, nie chciał, żeby syf w nim siedział, dlatego otoczył go grubą warstwą śnieżnobiałej macicy perłowej.

Szczeżuja zatrzasnął swoją muszlę i cichutko zapłakał.
- Jakubie Szczeżujo, otwieraj! - zawołała pukając w jego muszlę. - Nie chciałam ci sprawić przykrości. Po prostu perła może ci się przydać w przyszłości, na czarną godzinę.
- Nie chodziło mi o perłę – burknął Szczeżuja.
„Ciekawe jaki on może mieć inny skarb niż perły?” - pomyślała.
- Czekałem długie lata, żeby komuś wyjątkowemu ofiarować swój najcenniejszy skarb, moje dziewictwo. Dla ciebie chcę wyjść z muszli - wyznał.
- Ale przecież sam mówiłeś, że to niebezpieczne, że masz zbyt delikatne ciało. Nigdy bym sobie nie darowała, gdyby ci coś się stało.
Salomea wystraszyła się, że miałaby spółkować z galaretowatą masą (bo tak sobie wyobrażała wnętrze małży). Obawiała się, że mogłaby poczuć wstręt zamiast namiętności, a wtedy Jakubowi byłoby bardzo przykro. W końcu nieudany „pierwszy raz” może sprawić, że mężczyzna poczuje się bezwartościowy, a seks będzie mu się kojarzył wyłącznie ze stresem i odrzuceniem przez partnerkę.
- Nie chcesz mojego daru? Powiedz szczerze, tak jak radził postępować twój estuaria.
- Ciężko mi to powiedzieć, ale sądzę, że między nami jest zbyt wielka przepaść ewolucyjna. - Salomea starała się odmówić, jak najbardziej dyplomatycznie.
- Przecież jesteśmy jednym gatunkiem! - oburzył się Jakub Szczeżuja.
- Czy uważasz, że suczka cziłały powinna łączyć się z owczarkiem kaukaskim? Co z tego, że jest to możliwe. Przecież szczenięta rosnące w jej brzuchu rozerwałby ją od wewnątrz. Uważam, że dobrze jest tak jak jest.
Szczeżuja rozpłakał się, a po chwili Salomea rozpłakała się również.
- Kocham cię, Szczeżujo... ale za bardzo się boję. Trzeba być rozsądnym. Tak mówił mój mądry estuaria. Powinieneś znaleźć sobie małżowatą kobietę.
- Ty mnie nigdy nie kochałaś – szlochał Szczeżuja.
- Nie szantażuj mnie, przecież nie chcę, żeby stała ci się krzywda.
- Pomożesz mi znaleźć dziewczynę taką jak ja? - spytał przez łzy. - Masz nogi. Możesz trochę pochodzić, poszukać.
W Salomei, niespodziewanie dla niej samej, wzbudzona została niesamowita zazdrość, dlatego krzyknęła.
- Nie! Nigdy!

Zdenerwowana kobieta ukryła się w swoim szałasie. Przycisnęła do uszu poduszki (czyli miękkie purpurowosrebrne bulwy lokalnej rośny), żeby nie słyszeć jak Szczeżuja krzyczy:
- Jesteś zła, zła, złaaaaaa.

Przez kolejne trzy dni ludzie nie odzywali się do siebie. Czwartego dnia Salomea poszła nad źródełko i powiedziała:
- Muszę się przejść. Nie wiem, czy wrócę. Nie czekaj.
- Jestem typem stacjonarnym. Taka moja uroda – odpowiedział Szczeżuja.
- Powinnam wrócić, ale nie chcę obiecywać. Do widzenia, Szczeżujo.

Salomea postanowiła wspiąć się na szczyt góry. Po dwóch dniach wędrówki zobaczyła przedzierającą się przez zarośla, młodą, śliczną dziewczynę. Szła naga, a pod pachą taszczyła ogromną bladoróżową muszlę.
- Dzień dobry. – Dziewczyna przywitała się słodkim, melodyjnym głosem. - Czy tutaj w okolicy jest jakaś woda?
Woda? - mało elokwentnie powtórzyła Salomea.
- Źródełko, jezioro, strumyk, rzeka, wodospad – wesoło wyjaśniła dziewczyna.
- Idź tędy – Salomea wskazała ręką zły kierunek.
- Dziękuję – uśmiechnęła się dziewczyna. Wiatr rozwiewał jej sięgające kolan długie, jasne włosy odsłaniając i zasłaniając białą, alabastrową skórę.
„Jaka ona piękna, jak Wenus ze słynnego obrazu Botticellego – pomyślała Salomea. - A jej skóra śnieżnobiała. Od razu widać, że całe życie siedziała w zamknięciu. Jestem okropna. Szczerość? Nigdy nie przyznam się Szczeżui, że wypłoszyłam mu cudowną małżowatą dziewczynę”.

Salomea zawróciła z drogi. Czym prędzej biegła w kierunku źródełka o liliowych wodach.
„Dziewczyna była śliczna, a jej skóra nie przypominała obślizgłego ślimaka” - analizowała Salomea biegnąc. - „Pewnie Szczeżuja jest również podobny do człowieka”.

Zdyszana, zmęczona podbiegła do brzegu źródełka. Nachyliła się i... zauważyła, że wielka małża zniknęła.
- Szczeżuja! Szczeżuja! Gdzie jesteś? - zawołała zrozpaczona i rzuciła się na kolana.
- W twoim szałasie – usłyszała. - Wyszedłem, żeby przegonić zwierzaki, które postanowiły założyć gniazdo w twoim szałasie.
- Jak to w szałasie? - zdziwiła się Salomea.
- Zwyczajnie, wychodząc nie zamknęłaś drzwi – wyjaśnił Szczeżuja.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
tulipanowka · dnia 23.04.2010 09:07 · Czytań: 584 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
27/03/2024 22:12
Serdeczne dzięki, Pliszko! Czasem pisząc, nie musiałem… »
pliszka
27/03/2024 20:55
Kaz, w niektórych Twoich tekstach widziałam więcej turpizmu… »
Noescritura
25/03/2024 21:21
@valeria, dziękuję, miły komentarz :) »
Zdzislaw
24/03/2024 21:51
Drystian Szpil - to i mnie fajnie... ups! (zbyt… »
Drystian Szpil
24/03/2024 21:40
Cudny kawałek poezji, ciekawie mieszasz elokwentną formę… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:18
@Optymilian - tak. »
Optymilian
24/03/2024 21:15
@Zdzisławie, dopytam dla pewności, czy ten fragment jest… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:00
Optymilian - nie musisz wierzyć, ale to są moje wspomnienia… »
Optymilian
24/03/2024 13:46
Wiem, że nie powinienem się odnosić do komentarzy, tylko do… »
Kazjuno
24/03/2024 12:38
Tu masz Zdzisław świętą rację. Szczególnie zgadzam się z… »
Zdzislaw
24/03/2024 11:03
Kazjuno, Darcon - jak widać, każdy z nas ma swoje… »
Kazjuno
24/03/2024 08:46
Tylko raz miałem do czynienia z duchem. Opisałem tę przygodę… »
Zbigniew Szczypek
23/03/2024 20:57
Roninie Świetne opowiadanie, chociaż nie od początku. Bo… »
Marek Adam Grabowski
23/03/2024 17:48
Opowiadanie bardzo ciekawe i dobrze napisane.… »
Darcon
23/03/2024 17:10
To dobry wynik, Zdzisławie, gratuluję. :) Wiele… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty