Przemilczani - zerrafin
Proza » Obyczajowe » Przemilczani
A A A
zerrafin AGATA marcin




Dla tych, którzy szukają zrozumienia.





Przemilczani

I

Dobijał się już ponad pół godziny. Drzwi z ledwością wytrzymywały strzały jego kopniaków, słabły na zawiasach już gotowe skapitulować i paść na ziemię. Rzucił pokaźną wiązanką przekleństw w ich stronę. Otarł czoło ze zmęczenia, woda lała się z niego jak z zepsutej spłuczki. Stoper na jego zegarku wybił trzydziestą piątą minutę zamachu na drzwi. Wciągnął głęboko powietrze, sapiąc przy tym jak astmatyk. Po raz setny spojrzał na światło, sączące się z małego okienka prawie zdemolowanych drzwi łazienki. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć. Cisza zza drzwi uprzedziła go jednak.
- Czego tam?!- burknął kobiecy głos.
Poczuł w jelitach nieprzyjemne mrowienie, jakiś nie strawiony wij zamieszał mu w trzewiach, doprawił wybuchowy kocioł chemicznych świństw. Złapał się z tyłu za spodnie.
- Chce mi się! Teraz!- wrzeszczał zdesperowany.
- Nie ma- zabronił melodyjny głos- wystękaj się teraz nad kartką papieru, skoro tylko jej poświęcasz swój czas.
- Zlituj się- błagał pojednawczo- przecież wcale ciebie nie zaniedbuję, dzięki mojemu, jak to nazywasz: rwystękanemu pisaniur1; masz wszystko czego chciałaś.
- Wszystko i nic zarazem. Myślisz, że kobiecie wystarczy skóra, fura i komóra? Że twoja rola kończy się na spoconej bazgraninie? Chcę porozmawiać o nas, teraz. Potrzebuję tej rozmowy. Nie bądź jak sezam Alibaby, otwórz się przede mną.
Złapał się oburącz za pośladki, truchtając w miejscu.
- Zaraz co innego się we mnie otworzy!- jęknął z bólu.
- Chociaż raz bądź poważny!- zrugał go głos z łazienki- nie wymigasz się tym razem!
- Przecież możemy porozmawiać, jak już będę po!- zapewniał, naciskając dłońmi na pośladki.
- Zawsze tak mówisz i zawsze tylko tak mówisz- zarzuciła mu.
- Jak zobaczysz swój nowy, perski dywan, to się naocznie przekonasz, że nie tylko mówię, ale też robię pod siebie!
- Niezła zagrywka- zachichotała- ale dywan, jak dywan- zawsze mogę kupić nowy.
- Za moją krwawicę!- walnął ręką w drzwi.
Poczuł, że nie powstrzyma wzbierającej w nim fali pokarmowych odpadków. Upadł na ziemię, siadając po turecku i kołysząc się to do przodu, to do tyłu.
Ulga zatamowała w nim gorejącą powódź. Uspokoił się, gorączkowe tętno zrównało się z tętnem jego myśli. Wróciła mu trzeźwość myśli, którą w sztok zalała wcześniej desperacja toaletowej potrzeby. Z tureckiego przysiadu położył się na wznak. Zapadła głęboka cisza. Cisza wgryzała się w mijające sekundy, pożerała milczeniem kolejne minuty. Ósma minuta cisnęła mu słowa na usta.
- Może zatem- zaczął niepewnie, starannie dobierając słowa- powiesz mi, kiedy wyjdziesz, stamtąd?
- Wyjdę jak skończę.
- Co skończysz? Wysiadujesz tam już cały dzień, jak kura na grzędzie- poirytował się.
- Wyjdę- nie przejęła się kurzym porównaniem- jak skończę rozumieć.
- A co tu jest do zrozumienia?
- Ty.
- Kilka lat małżeństwa i nagle jestem zagadką sfinksa- zażartował.
- Tego nie miałam na myśli- wyjaśniła rzeczowym tonem- po prostu nie rozumiem twojego niezrozumienia dla mnie.
- Acha, znowu te filozoficzne pierdoły, ale nie ma tak lekko, moja panno. Żeby pogadać trzeba mnie wpierw wpuścić, bo ja długo nie zdzierżę tej klozetowej abstynencji.
- Posłuchaj- nie zwróciła uwagi na ironię- traktujesz nasz związek jak kibel- wchodzisz do niego tylko kiedy musisz. Czy myślisz, że bliskość z przymusu jest bliskością, czy wielką niewiadomą?
- Niech zgadnę- udał zastanowienie.
- Nie zgaduj- przerwała mu, podnosząc głos do roboczego warkotu koparki- pomogę ci. Jesteś teraz skazany na koczowanie pod drzwiami WC i wielką niewiadomą jest to, czy wytrzymasz i nie popuścisz.
- Tu się z tobą zgadzam- skrzyżował ręce na piersi- tobie na pewno nie popuszczę za całodobową okupację kibla. Do rzeczy, proszę.
- Porozmawiajmy- zaproponowała.
- Wałkowaliśmy już ten temat.
- Ale ty nigdy nie słuchasz!- zarzuciła mu wstając gwałtownie z sedesu i rzucając się do drzwi.
- Pewnie, z twoich słów wylatują mi ćmy uszami- zaśmiał się, ale spostrzegł, że tylko on rozśmieszył się specyficznym dowcipem.
Westchnęła ciężko, z jej westchnienia tchnęło rezygnacją.
- Wiesz- podjęła po chwili sprytnego jak lis zastanowienia- twój talent nie jest twój.
- A czyj? I dlaczego tak nagle zjechaliśmy na mnie?- zapytał ponuro.
Wyczuła momentalnie nadąsane ponuractwo w jego głosie. Dąsał się zawsze na temat swoich zdolności językowego teatrzyku kukiełek, za których sznurki ochoczo pociągał szajbniętymi porównaniami. Dąsał się, bo nie lubił świadomie być stawianym w centrum uwagi, ale nieświadomie to co innego. Nie wiedziała, co jest gorsze, ale czuła co, na własnej skórze. Jego próżność nieodwracalnie strącała ją z piedestału związku, marginalizowała jej rolę aż do wymuszonego rcześćr1; o poranku, którym zawsze mijali się w drodze do toalety z osobnych łóżek. Widok ten bez względu na to, czy wspominany, czy namacalny, paraliżował ją bardziej niż paraliż 230V. Nie chciała tego pamiętać, ale żal za nieodwzajemnioną bliskością wycierał łzy o jej duszę, wykręcał ją jak przemoczoną ścierę. Łza po raz kolejny powędrowała po jej policzku, zawiesiła się na podbródku i kapnęła na bezdusznie zimną posadzkę.
- Twój talent nie jest twój- przełamała się, wycierając drugą łzę- wiesz przecież, że mieć talent, to tak jak ściągać cudzą częstotliwość. Patrzysz przez gwiazdy i odbierasz myśli kogoś z góry. Na falach twojej wrażliwości myślisz nie swoimi myślami kogoś, kogo cząstka zabłąkała się w tobie przy rozdzielaniu dusz w ciała. Chociaż powstałeś w nieseryjnym egzemplarzu, tak naprawdę jesteś do omdlenia seryjny.
- Wiem o tym, sam wpadłem na tę teorię- nadął się dumnie- do czego zmierzasz?
- Pamiętasz jak na naszym początków początku wyznałeś mi, że zainspirowałam cię do pisania? Nazwałeś mnie wtedy swoją muzą, odkrywczynią sensów.
- Pamiętam. Inspiracjar30; Ale może powtarzalność rytuałów daje inspiracji w łebr30; Może nawet pisanie tak, jak miłość, tylko na krótko wciąga na głęboką wodęr30; Może w końcu nawet inspiracja utopi się kiedyś w mdłym rytuale samej siebier30;
- Tylko tym dla ciebie byłam? Rytuałem?- zapytała smutno.
- Wtedy byłaś dla mnie przede wszystkim kobietą- odparł zamyślony.
- A teraz? Kim dla ciebie jestem?- nadzieja na nowo zabrzmiała w jej głosie.
- Wyczerpaną inspiracją.
- Przynajmniej jesteś szczery- wyszeptała ledwo słyszalnie, chowając twarz w dłonie- ale nie wysilasz się, żeby szukać w sobie miłości, żeby szukać w sobie inspiracji.
- Mówisz bez żalu- spostrzegł smutno.
- Tak, bo nie czuję do ciebie żalu, tylko nadzieję.
- Nie umiem już dać ci nadziei. Pisanie wypróżniło mnie z uczuć. Za dużo siebie tam zostawiłem.
- Wiesz, że pisanie przyszło razem ze mną- oznajmiła nieskromnie siląc się przy tym na skromność- wiesz, że bez inspiracji, pisanie tak jak życie jest życia przeczekaniem.
- Wiem- przyznał niechętnie.
- Z moim zniknięciem zniknie wszystko, co w tobie piękne, bo miłość wyzwala w człowieku piękno.
- Dlaczego miałabyś zniknąć?- zdziwił się pozorując niezgrabne zdziwienie.
- Nie mam już w sobie nadziei. Bez nadziei więdnę jak kwiat bez wody, bez nadziei czuję się tylko algorytmem społecznej gramatyki przetrwania. Brak nadziei jest brakiem uczuć, a jak długo może się wypalać świeczka człowieka, jeśli nikt nie przygarnie jego dogasającego płomyka? Czy może wypalić się, kiedy trzeba będzie uścisnąć rękę losowi, z którym muszę się pogodzić?
- Operowo dziś zaśpiewałaś swoją histerię- wycedził niewzruszony jej rozterkami- i właśnie sprzątnęłaś mi spokój sprzed nosa. Zadowolona?
Odeszła od drzwi i zaczęła się rozbierać, kolejne części garderoby padały na posadzkę, rzucała je jak zużyte łachmany. Wstał zaniepokojony uroczyskiem dźwięków rozbierania. Zobaczył przez witraż łazienkowego okienka rozmyte krągłości jej kobiecego piękna. Kiedyś potrafił je docenić, tak jak potrafił docenić ją samą. Kiedyś tulił się do niej w nieskończoność, nazywając jej imieniem swoje myśli, nakładał jej w psalmach zakochania złocistą aureolę na głowę. Teraz znów coś ją strąciło, zamiast aureoli wżynała się jej we włosy ciernista korona. Wystarczyło, ze starannie lekceważył jej potrzeby, a ciernie wbijały się głębiej, ściskały boleśnie w środku, jak skurcze nowotworowe. Kiedyś takie skurcze mogły być co najwyżej domeną jej czarnowidztwa, ale i tak zawsze wierzyła w związek silniej niż panteon poetów, prawdziwiej niż słowa. Na początku oboje tak wierzyli, ale początki mają to do siebie, że w dwuosobowej ekstazie wzniesień, trudno człowiekowi zrozumieć granice miłości i pożądania, trudno poczuć, czy erotyka zbliżeń to wciąż miłość, czy pożądanie, bo jedno bez drugiego istnieć nie chce, ale może, jeśli wola kochanków temu przyklaśnie. I przyklasnęła. Samo pożądanie było krótką wycieczką w bliskość. Smakowało smakiem ekscytującej przygody i lubiło okazywać się tylko przygodą. Przygoda szybko stała się znudzoną przygodą przejedzonego smaku. A znudzona przygoda lubi skakać w bok z rozwiązłością. On wiedział jednak, że jej nigdy nie zdradził, nie mógł, nawet jeśli jej obraz zachodził mu w pamięci gęstą pajęczyną i zalegał na nim kurz nie odkurzanych wspomnień. Wspomnień pamiętanych sklerotycznie. Czuł, że jej nie kocha, ale wciąż szanuje i chociaż szacunkowi bez miłości bliżej do przyjaźni niż do bycia razem, to oboje dobrowolnie wpadli po uszy w związek wiecznie nie zabliźnionych ran, rozdzieranych wciąż na nowo. Wciąż na nowo przekrzykiwali się we wzajemnym niezrozumieniu, już od dawna nie wiedzieli kim są dla siebie, co nie przeszkadzało pchać dalej tego stojącego wozu dla fizycznego wypełnienia luki w samotności. Będąc fizycznie razem, lżej było im dźwignąć ciężar własnej samotności, więc byli ze sobą milczący, częściej na złe niż na dobre i zawsze próbowali rozmawiać, gdy już cierpliwości puściły hamulce. Zazwyczaj, to ona podejmowała nieudane próby mediacji, a on z właściwą sobie ignorancją udawał, że problemu nie ma i jest rozhisteryzowanym wymysłem żony. Twierdził skrycie we własnym sumieniu, że dożywotnia rola woła roboczego dostatecznie usprawiedliwia jego nastawienie do sprawy. Nie czuł się przez nią doceniany, ani tym bardziej ona przez niego. I tak wzajemnie zamykali się w sobie, palili za sobą mosty i nic w nich nie chciało stać się pomostem do porozumienia.
Zapukał w drzwi ledwo słyszalnie, od niechcenia. To ją jeszcze bardziej dobiło- okazywał jej zainteresowanie dla świętego spokoju. Wsparła się rękami o umywalkę i zaczęła łkać przez zaciśnięte zęby, przeklinając się w duchu za wybór swojej miłości. Czuła, że gdyby tylko zechciała nie musiałaby być mu wierna. Jak respirator podtrzymywała ten wybór przy życiu, coraz bardziej dogasająco, bladła na zdrowiu, jak w białej gorączce. Spojrzała w lustro. Żal ściskał ją w środku, nie chciał wypuścić z klejących objęć, zobaczyła to w wysuszonych oczach, przekrwionych do czerwoności, zupełnie jakby łzy nie nadążały płakać za jej smutkami. Usłyszał przytłumiony jęk. Rozpoznał w nim swoje wysapane imię. Patryk. Coś nieco w nim pękło i zmiękczyło skostniałe oblicze. Zapukał nerwowo w drzwi.
- Wyłaź stamtąd- mruknął, wkładając w to tak wiele troski, na ile pozwalała mu wyschnięta czułość.
Nie odpowiedziała. Rzuciła się w stronę wanny i odkręciła do oporu kurek z wodą. Woda wytrysnęła pod wysokim ciśnieniem, rozbijała się o dno wanny, parowała gorącem zamazując odbicie w lustrze. Przykucnęła, zawieszając się nad krawędzią wanny, poziom wody szybko wzrastał. Ujawniał gorączkę jej zrozpaczonych zamiarów.
Szarpnął mocno za drzwi, zaczął się z nimi szamotać. Niespodziewany obrót wydarzeń skruszył w nim obojętność.
- Weronika- wymówił spokojnie jej imię, jak w sennym marzeniu o niej- proszę, porozmawiajmy, tylko nie tutaj. Ja też mam ci wiele do powiedzenia.
Wystrzeliła w górę i doskoczyła do drzwi.
- Teraz już ci się nie chce rozkraczać nad kiblem?- zaśmiała mu się w twarz.
- Porozmawiajmy- naciskał pojednawczym tonem.
- Po co? Przecież to i tak będzie tylko łataniem dziur, które się zaraz rozprują.
Krępująca cisza.
- Oboje jesteśmy odpowiedzialni za to, co się między nami dzieje- spróbował ją przekonać.
- Nie, nie mamy sobie nic do powiedzenia- oznajmiła kategorycznie.- Powiedziałeś o kilka słów za dużo, wolałabym już wywiercić sobie wiertarką dziurę w kolanie niż je usłyszeć. Nie masz w sobie za grosz szacunku dla moich potrzeb.
- Ja nie mam szacunku?!- zaperzył się.
- Oczywiście, tak, tak masz go- błyskawicznie odebrała mu prawo głosu- ja się zdążyłam na tobie poznać. Powiesz, że szanujesz mnie za inteligencję, że jestem wartościową kobietą i starasz się mnie zrozumieć, tylko, że u ciebie z tym zrozumieniem droga od gadki do czynów dłuższa jest od kursu z Ziemi na księżyc.
Zdławił w sobie wulkaniczne ciśnienie. Chciał wybuchnąć, eksplodować, roznieść przeszkodę z drzwi w księżycowy pył. Oboje byli porywczy. Oboje z porywczością wchodzili na najwyższe obroty skrajności aż do łańcuchowej reakcji burzy atomów, która musiała spowodować totalny wybuch. Zacisnął rękę na klamce. Strużka krwi wyciekła mu spod dłoni.
- Posłuchaj- tym razem on był stanowczy- jeśli chcesz sobie tutaj wyrabiać ironiczne jaja, to ja nie robię z tobą jajecznicy.
Zamilkła. Na chwilę zamilkli oboje. Oboje odnieśli wrażenie, że milczenie ciągnęło się dłużej niż tysiące ich obojętnych wieczorów. Usiadła na klapie sedesu, chowając twarz w dłoniach. Woda zaczęła przelewać się z wanny.
- Nie wiesz, czym jest bliskość- zarzuciła mu.
- Myślę- podjął jej zarzut, jak wyzwanie rzuconej rękawicy- że oboje nie wiemy, czym ona dla nas jest i mielibyśmy sobie do zarzucenia cały różaniec gorzkich żalów.
Podniosła głowę z niedowierzaniem
- Ty śmiesz mi coś zarzucać?- oburzyła się wielce, jak nieomylna alfa i omega.
- Tak, śmiem- wytrzymał jej wszechwiedzącą pozę- bliskość to odpowiedzialność we dwoje. Kiedy mówisz kocham, nie czuj się wyłącznie za siebie odpowiedzialna.
- Czy to znaczy, że ja? Rozwiń tę myśl!- zniecierpliwiła się.
- Rozwinę, tylko, że gorzka prawda może nie rozwinąć ci skrzydeł.
- Jakoś to przełknę.
- Żyjemy we dwojer30;
- Raczej w pojedynkę, łudząc się, że we dwoje- przerwała mu zapalczywie.
- Proszę cię, Nikuś- posłużył się zdrobnieniem jej imienia- nie przerywajmy sobie nawzajem, bo walczymy, jak chłopy pańszczyźniane o miedzę, a trzeba sobie kilka rzeczy wyjaśnić.
- Więc proszę, wyjaśniaj- bąknęła zdumiona, że po wielu latach nazwał ją pieszczotliwie.
- Może wpierw przejdziemy do salonu?- zaproponował śmiało.
- Mnie jest tutaj wygodnie- zuchwale ucięła śmiałość jego propozycji.
- Już bardziej intymnych warunków do intymnego tematu nie mógłbym sobie wyobrazić- sprowokował ją.
- Proponuję, żebyśmy nie gryźli siebie po tyłkach jeśli mamy rozmawiać poważnie- odpowiedziała dyplomatycznie na prowokację.
- Zauważyłaś, że ciągle ze sobą walczymy? Zawsze nam zejdzie boży dzień, zanim przejdziemy do sedna, zanim spróbujemy się porozumieć. Walczymyr30;
- Walczymy, jak latawce zaplątane w siebie na wietrze- wtrąciła melancholijnie.
- Z ust mi to wyjęłaś, Nikuś- uśmiechnął się życzliwie.
Nie musiała widzieć tego uśmiechu, gdyż czuła uśmiech w cieple jego głosu. Ciepło jego głosu, po raz pierwszy, nie pamiętała od jak dawna. Podeszła do drzwi, przytuliła się do nich i przyłożyła dłoń tam, gdzie on trzymał dłoń po drugiej stronie, nie wiedząc o tym.
- Szkoda, że tylko to wyjęłam ci z ust- wyszeptała smutno.
- Nie tylko to- zawtórował jej szeptem.
- Ukochaj mnie mocniej- poprosiła łagodnie.
Przycisnęli się tak mocno do drzwi, jak tylko mogli, aż coś chrupnęło im w żebrach.
- Słyszysz?- próbowała poczuć jego ciepło przez zimny kawałek drewna.
Napastowała drzwi, chciała wbić się w ich strukturę strukturą swojego ciała. Śladami ust odciskała pocałunki na drewnianej zasłonie, całowała go w usta po drugiej stronie nie wiedząc o tym.
- Słyszysz?- zaczęła ponownie- Kiedyś słyszeliśmy nasze serca przez ścianę, a teraz nie słychać nawet jak biją. Czy został w nich już tylko głód miłości? Chciałabym wierzyć, że nie umrę z głodu.
Woda w łazience sięgnęła jej paznokci u stóp i coraz bardziej powodziowo wylewała się za drzwi. Poczuł u siebie przemoczone skarpetki. Zaniepokoił się, bynajmniej nie wilgocią skarpetek. Łza wychyliła mu się spod powieki i poślizgnęła się na policzku.
- Wiele myślałem o nas. A kiedy myślę o nas, czuję się tak, jakbyśmy przemilczeli nasz związek, przemilczeli nas dwoje. Jesteśmy ze sobą z dobrowolnego milczenia. Nigdy nie mówiliśmy o tym, co nas boli. Nie wsłuchiwaliśmy się w nasz ból, bo nie potrafimy ze sobą rozmawiać.
- Widzę, że zanosi się na rozliczenie grzechów- zauważyła niechętnie- tylko, czy na końcu czeka nas rozgrzeszenie?
- Nie wiem, co nas czeka- odparł zmęczony, znów beznamiętnie.
Sposępniała i zastanowiła się nad czymś głęboko.
- Przecież zawsze bezskutecznie próbowałam się z tobą porozumieć, zawsze mówiłam ci o tym, co mnie boli! Już nie pamiętasz?
- Par30; miętam- wyjąkał- pamiętam już do grobowej deski.
Cisza znów stanęła im na drodze do porozumienia. Jemu pierwszemu stanęła ością w gardle.
- Zawsze mówiłaś o tym, co cię boli- przerwał milczenie- zawsze mówiłaś tylko o tym, co cię boli, a ja nie potrafię kochać wciąż miłosiernie. Potrzebuję czuć, że nie jestem tylko twoim winowajcą. Potrzebuję czuć, że jesteś blisko.
- A nie chciałam być blisko, winowajco?- załkała zraniona.
- Byłaś blisko i zarazem daleko- wyznał i opadł na kolana- byłaś wtedy, gdy sama tego chciałaś, ale nie wtedy, gdy cię potrzebowałem. Gdy byłem w potrzebie bliskości, odwracałaś się ode mnie na pięcie.
- Nigdy nie powiedziałeś mi, że tak mnie czujesz- przeraziła się, jakby odkryła bombę, która za sekundę buchnie jej w twarz.
- Ja wiem, że skoro jestem facetem, to świat chce, żebym był nieśmiertelnym skurwielem- płomiennie wdał się w kolejną dygresję, zbaczając nieco z tematu- żebym był Herkulesem, który łezki nie uroni nad sobą, żebym był krwiopijcą zysku, który z rodzinnością rodziny wyprowadza się do pracy, ale ja też pragnę czułości i potrzebuję rozmawiać o swoich problemach! Jestem człowiekiem, mam uczucia i nie chcę udawać, że to co ludzkie, jest mi obce.
- Patryk! Przecież nikt ci tego nie wzbrania. Ja ci nie wzbraniam dostępu do moich uszu, wręcz przeciwnie, pragnę cię wysłuchać. Czy czegoś brakuje ci we mnie? Czy brakuje ci czułości?
- Brakuje mi całego nieba czułości- powiedział stęskniony.
- Patryczkur30;
- Proszę, nie patryczkuj mi teraz- warknął na nią- ja naprawdę potrzebuję, żebyś mnie wysłuchała, a nie tylko nadstawiła uszu.
- Patryk- wczuła się w powagę sytuacji- proszę, nie mów tak, bo jeździsz po mnie, jak naćwiekowany walec.
- Przepraszam cię- wziął się w garść- ale zrozum, że mnie może boleć tak samo, jak ciebie.
- Ale boleć od czego?- zaczęła drążyć jego psychiczne rozterki.
- Boleć od ciebie.
Cisza znowu zrobiła im pauzę w dyskusji.
- Ale jak ja mogłam cię skrzywdzić?- nie wytrzymała wreszcie.
- Trudno mi o tym mówić, bo zawsze chciałem, żebyś była moją gołąbką, a gołąbce nie podcina się skrzydeł. Może po prostu za bardzo cię rozpieściłem ir30;
- Proszę, wykrztuś to z siebie, wykrztuś wreszcie prawdę- zmrużyła oczy, jak do snu, nie wierząc, że zaraz tego wysłucha.
- Jak nasz związek długi- przełamał się drżącym głosem- tak ty stawiasz mi niebotyczne żądania. Ciągle czegoś ode mnie wymagasz, nie wybaczasz błędów, a jeśli wybaczasz, to z wielkim trudem. Innymi słowy, czuję, że jesteś przy mnie tylko, gdy czegoś potrzebujesz. Niełatwo mi się z tym pogodzić, zwłaszcza, że jesteś najważniejszą osobą w moim życiu.
- Najważniejsza osoba w życiu, tylko tyle dla Ciebie znaczy?- zapytała przewrotnie.
- Tak!- zdenerwował się- Wystawiasz mi na zdrowiu słony rachunek za twoją bliskość.
Pożałował tego co powiedział, chciał się jeszcze opamiętać, ale ona już w kilku krokach znalazła się przy wannie, uklękła trzymając się krawędzi. Woda płynęła po niej ciurkami nerwowych strumieni. Pochyliła się nad wylewającym kąpieliskiem. Nie mogła w to uwierzyć. Zawsze wierzyła, że spośród wszystkich mężczyzn, z którymi była, on jeden nie nazwie jej egoistką. Zawsze wierzyła, że on jeden nazwie w niej wszystko wyjątkowościami. A teraz jego wyznanie odarło ją z wyjątkowości, jak królika ze skóry. Teraz najwyraźniej posądzał ją, że cały problem toczy się błędnym kołem z jej powodu. Z powodu jej potrzeb.
-Nika- wyprzedził panikę jej myśli- nie nazwałem cię egoistką. Nigdy nie byłaś i nie będziesz dla mnie egoistką, słyszysz?
Za późno. Nie słyszała już. Spóźnił się, jak pociąg, który wciąż opóźniany, zawiódł wszelkie oczekiwania na ekscytującą podróż. Nie słyszała, jak nadjeżdża z odświętnym wieńcem przeprosin i żarliwych tłumaczeń, że coś go zatrzymało po drodze, że podróż jednak się odbędzie, ale teraz było już za późno. Puściła ich podróż między bajki, spakowała wspomnieniom walizki i ruszyła z powrotem. W drodze z powrotem coś wilgotnego i czerwonego kapnęło do wanny. Zdziwiła się, bo poczuła wilgoć obok ust. Wytarła ręką policzek. Na palcu została jej rozmazana plamka krwi. Nawet nie zdążyła poczuć, kiedy szloch wyległ jej na twarz. Dziwnie nieobecna popatrzyła na wystygły ślad łzy. Druga łza wyżłobiła sobie rzeczkę na długość jej twarzy, zgodnie z kierunkiem grawitacji. Grawitacja ściągnęła ją z podbródka do wody, wtopiła w wodną przezroczystość, aż łza rozpłynęła się na głębokości, jak człowiek za burtą. Dobiegły ją urwane szelesty zza drzwi, niespokojne szmery czyjegoś głosu, który nią przekoziołkował - to Patryk znów mocował się z drzwiami. Agresywnie nastawał na nie, jak zbrojne mocarstwo na granice małego państewka, jak emocjonalny tyran na prywatność człowieka, w którą chciałby powtykać swoje szpilki. Ona nie czuła tych szpilek, była niewzruszona. Jej chłodne niewzruszenie mogłoby teraz przełamać niejedną szpilkę. Przywykła do nich wszystkich w czarnej godzinie swojego małżeństwa.
Z jego rzucanych gniewnie błyskawic wyłapywała resztkami woli tylko jedno słowo: Weronika. Powtarzał je, jak paciorek nad wiekiem trumny. Bezradny martwił się o nią. Bezradność zdzierała mu krzykiem struny głosowe. Nie oszczędzał gardła, by zestawem siłowej perswazji przekonać ją do wyjścia z łazienki. Czuła w tej presji, że gdyby wyszła, jego porywczość psychicznie rozłożyłaby ją na łopatki. Rzadko krzyczał, ale gdy już podnosił głos, wrzały w nim wszystkie lata. Lata jego niezadowolenia zawsze wylewały się jej wrzątkiem na twarz. Wiedziała, że gdy wybuchał, to martwi się o nią. Wiedziała, ale nie czuła, że martwi się naprawdę.
r W dupę sobie wsadź swoją troskęr1;- pomyślała zniesmaczona. rNie martwisz się o mnie, tylko o siebie. Krzyczysz, bo panicznie boisz się tego, co mogłoby się stać za drzwiami, a nie chciałbyś się za to obwiniaćr1;.
Jej milczenie rodem z kostnicy zaczęło nim miotać na lewo i prawo. Adrenalina pulsowała mu w żyłach, wyginała akrobatyczne tętnice, uderzała do głowy ciężkim obuchem strachu.
- Weronika!!!- wrzeszczał, przekraczając skalę decybeli dźwięku- wyłaź stamtąd na litość boską! Martwię się o ciebie!
- Akurat- zwątpiła cicho i podniosła się na nogi.
Przywarł do drzwi i nadstawił uszu.
- Jesteś tam?- badał drzwi stetoskopem swojego słuchu.
- Nie! Karaluchy spod poduchy!- odpowiedziała mu złośliwie.
- Żarty się ciebie trzymają, jak św. Mikołaja cukierki- zrewanżował się.
Woda chlupnęła na posadzkę obficie. Usłyszał, jak całym ciałem walnęła o wannę. Strach wybałuszył mu oczy.
- Weronika! Nic ci nie jest?- zatroskał się.
Nie odpowiedziała. Milczenie dudniło mu w uszach. Milczenie, jak cisza klasztornej celi skróciło modlitwę dalszego błagania o odpowiedź, czuł, że za chwilę odejdzie od zmysłów. Złapał się dramatycznie klamki, zaparł nogą o ścianę i pociągnął za drzwi z całej siły. Woda zaczęła ściekać po drugiej stronie. Zamarł na chwilę i przykleił się do okienka- to ona wyprostowana masowała obolałe pośladki.
- Aaaaaaaaaaauuuuu- wystękała.
- Jak bardzo cię boli?- ponowił pytanie.
- Gówno cię to obchodzi!- odezwała się krnąbrnie.
- Gówno mnie nic nie obchodzi, ale ty tak- podkreślił poważnie, jakby chciał uświadomić jej powagę sytuacji.
- Wyjazd stamtąd! Odejdź od okna!- rozkazała generalskim tonem, śmiejąc się w twarz powadze sytuacji.
Odszedł na krok, oparł głowę o ścianę i skulił się, jak pies wysłany kopniakiem na zbity pysk. Nigdy nie była dla niego tak niemiła. W pierwszym odruchu odszczekałby jej swoim zwyczajem, ale tym razem nawet by nie zdążył, bo ona już ostrzyła sobie na niego kły.
- Chcesz posłuchać jak nurkuję bez tlenu?- zagroziła.
- Nie zrobisz tego- oparł się jej, nie do końca pewny, czy zrobi to naprawdę. Zrobiła to naprawdę. Demonstracyjnie opróżniła płuca, wypuszczając powietrze, jak pierdzący balon i zanurkowała głową na tyle, na ile pozwoliło pół metra wody. Pojedyncze bąbelki powietrza pękały na powierzchni, bezlitośnie odliczały kolejne sekundy. Poderwał się na równe nogi i zgasił światło w łazience. Wydawało mu się, że trzęsie się- na pewno nie zimna. r Teraz nikogo tam nie mar1;- oszukiwał się przejęty do szpiku kości. Wynurzyła się z kąpieli dusicielki, kaszląc zachłyśnięta.
- Zapal to cholerne światło- wykrztusiła z trudem, klepiąc się niezgrabnie po plecach.
Odczekał chwilę, aż ona go ponagli.
- Poświeć mi tą żarówką, ty szantażysto- ponagliła go.
- Oboje jesteśmy szantażystami- spróbował skierować rozmowę na meritum ich związku.
"Oboje jesteśmy szantażystami"- znała aż za dobrze repertuar tych pokojowych sztuczek. A sztuczki mają to do siebie, że nie muszą być prawdziwe, nawet jeśli w geście poddania wystawił białą flagę, wnosząc o pokój między nimi. Warunkiem zawarcia pokoju, jaki zazwyczaj jej proponował było dwustronne pokajanie się za winy. Ona nie poczuwała się do winy, wręcz przeciwnie. Czuła, że byłoby jej za ciasno w takim sojuszu, dlatego nigdy nie składała broni. Brnęła w totalną wojnę ze swoimi racjami, przeprowadzała systematyczny blitzkrieg w historii ich poronionych sojuszy.
- Szantażujemy siebie, Nika. Twoje milczenie to też szantaż- wywołał ją z ciszy.
- Nie ze mną te numery, Patryk. Szukasz sobie kozła ofiarnego dla własnej nieudolności?- rzuciła mu kłodę pod nogi.
- Jak dotąd, to ty mi wciąż wycinasz numery- odezwał się przewrotnie, strącony nieco z pantałyku.
Zapadła cmentarna cisza. Usłyszała, że on się podniósł. Panele podłogowe zatrzeszczały pod jego oddalającymi się krokami.
- Skoro już idziesz, to niech będzie z ciebie wreszcie jakiś pożytek i zapal to światło!- rozkazała zbulwersowana. Sama już nie wiedziała, czy bardziej złościł ją zmrok w łazience, czy jego rezygnacja z dalszej rozmowy. Sama już nie wiedziała, co bardziej ją przybijało, ale i bez tego było jej przykro.
- Patryk! Wróć tutaj natychmiast!- krzyknęła na niego, jak matka na dziecko, któremu zaraz złoi skórę.
Chciał ją rozczarować i wyrwać jej z zamysłu przyjemność złojenia mu skóry. Oddalił się do drugiego pokoju, w którym na co dzień pracował pisząc na maszynie. Przychodził tu, albo gdy natchnienie spadało mu w wyobraźnię, jak meteoryt w ocean, albo gdy małżeńskie kwasy wchodziły w gwałtowne reakcje chemiczne. Pokój ten służył mu za rozcieńczacz kwasów. Rozcieńczał je, gdy na linii małżeńskiego frontu, nadeptywał na minę. Wtedy wpadał oparzony do pokoju i zamykał się od środka. Czasem Weronika przybiegała pod drzwi rozwścieczona i wygrażała się, ale coraz częściej pozostawiona samej sobie, włączała telewizor na najwyższą głośność i nurkowała głęboko z głową na kanapie.
- Patryk- ściszyła głos.- Przecież wiesz, że boję się ciemności.
Wiedział, że się boi. I gdyby znalazł się w przestrzeni blisko łazienki, Weronika na pewno by go skruszyła, na pewno wytargowałaby u niego współczucie metodą bolejącej i pokrzywdzonej. Ale teraz był w przestrzeni innego pokoju, a inny pokój to zamknięta przestrzeń dla współczucia, to rozcieńczacz żrących kwasów, które rozpuściły mu zdrowe tkanki. Szukał teraz odnowy biologicznej dla swoich tkanek. Pisanie odnawiało go tak, jak złota rączka odnawia motoryzacyjnego grata. Złota rączka długopisu dokręcała śrubki jego rozklekotanego organizmu.
Usiadł przy biurku zawalonym stertą porozrzucanych tu i ówdzie papierzysk. Zapalił lampkę i wyciągnął zeszyt przywalony makulaturą starych gazet. Otworzył go w środku tam, gdzie nowo powstająca powieść zapowiadała nadejście jego autorskiej wizji apokalipsy. Sięgnął po długopis w oczekiwaniu na przyjście nowej fali pomysłów. Fala jednak nie nadchodziła. Czuł, jakby morze w nim wysychało i jedna fala byłaby zaledwie kropelką w gigantycznym morzu potrzeb. Przystawił długopis do kartki i potrząsnął nim.
- Pisz skurwysynu!- zirytował się na długopis.
Długopis nie uronił ani słowa. Długopis był tylko narzędziem zropiałego rzemieślnika, a sam rzemieślnik najwyraźniej chciał zrobić z niego autopisarza. Czuł, że coś mu się urwało w środku. Bezsilność zajrzała mu w oczy i wyciągnęła z nich nieco melancholijnej wilgoci. Desperacko podjął drugą próbę napisania czegokolwiek, chociaż linijkę jednej myśli, chociaż jedną, wyksztuszoną myśl. Żadna myśl nie chciała mu jednak przejść przez gardło, a co dopiero przez zwoje mózgowe. W zwojach mózgowych siadła mu cała elektryka, a on mimo tego wciąż bezskutecznie próbował wydobyć z nich impuls. Bezskuteczność pisania nadwyrężała jego cierpliwość. Karkołomne próby utrzymania tej cierpliwości w ryzach wyszły mu w końcu bokiem. Koncepcja uspokojenia w pisaniu spaliła na panewce. Złapał za zeszyt i rzucił nim w parapet. Był zły i przybity. Był kłębkiem nerwów. Kłębek jego nerwów potoczył się po zagraconym biurku, zrzucił maszynę do pisania, porozwalał bezładnie wszystkie papiery. Spostrzegł, że trzyma jeszcze w ręce długopis. Odgryzł jego kawałek i wymierzył prosto w okno, aż małe pęknięcie zarysowało szybę.
- O ty kurewskie chujstwo!- zaklął siarczyście dysząc ze wściekłości.
- Coś mi się widzi, artysto, że więcej już nie napiszesz.- Weronika skomentowała głośno jego wrzaski- Skończyłeś się, geniuszku. Jedyne, co o tobie jeszcze napiszą to nekrolog.
Obrócił się na pięcie, przeszedł do przedpokoju i zgasił światło w łazience, które ona zapaliła bezszelestnie podczas jego napadu furii. Pociągnął za klamkę- drzwi wciąż były zamknięte. Zapukał delikatnie, lecz brak było jakiegokolwiek odzewu. Zacisnął dłoń w pięść i zbił całą szybę. Krew pociekła mu po ręce z poprzecinanych miejsc. Zajrzał przez okno do środka. Zasuwa zamykająca drzwi była zbyt nisko, żeby mógł ją dosięgnąć. Weronika podniosła kokieteryjnie nogę w kąpieli i zaśmiała się złośliwie.
- Czego się chichrasz, ty kosmata ośmiornico?- wyzwał ją.
- Jaki ty chamuś się zrobiłeś na koniec. Nie powiem, chamuś pełną gębą.
Zajęczał boleśnie. Ręka poszkodowana w czołowym zderzeniu z szybą zaczęła mu drętwieć. Osunął się na posadzkę, masując obrzmiałą kończynę.
- Rączka cię boli? Mam nadzieję, że wyparzy cię bardziej niż piekło, w którym wrzucą się na ruszt, jako przystawkę do swojej podłości.
- Wiesz- jęknął z bólu- miałem nadzieję, że uda nam się porozmawiać, ale teraz widzę, że nie ma już z kim. Rozmawiam cały czas ze ścianą, która odbija echo pokracznej pyskówki.
- Wyczerpałeś limit szans, jakie ja naiwna mogłam ci dać. Nie zasługujesz na mnie i na moją miłość, potworze. Zastanawiam się, co ja tu jeszcze robię, już dawno powinnam ci zniknąć z oczu.
- No to krzyż na drogę- zachęcił ją- nie będę zatrzymywał i nawet pomogę ci się spakować, choćby zaraz.
- Moje życie z tobą jest pomyłką stulecia!- krzyknęła rozgoryczona jego obojętnością.
- Ba, nawet jest pomyłką tysiąclecia!- utwierdził ją w swojej obojętności.
- Tak mi dziękujesz za te wszystkie lata wspierania ciebie? Za te wszystkie lata przewijania cię w pieluchach twojej małżeńskiej nieporadności?
- Ja tylko odpłacam pięknym za nadobne, droga damo- zwrócił się do niej ceremonialnie.
- Taki duży jesteś, a wciąż bawisz się ludźmi, jak dziecko zabawkami w piaskownicy.
- Pytanie tylko, co jest bardziej dziecinne?- spróbował ją podejść- Moje zabawki, czy twój kąśliwy języczek, bo z dwojga złego, to drugie chyba bardziej uwiera w rozmowie.
- Nie ma zgody między nami, Patryk- spoważniała.- Ja od początku czułam, że tylko łóżko jest pomostem między tobą i mną, a samo łóżko jeśli nie ma poza nim zrozumienia i tej samej wizji kochania, jest pomostem nad przepaścią.
- Każdy pomost można wzmocnić, jeśli znajdzie się cieśla chętny do jego naprawy- zauważył aluzyjnie.
- To prawda- przyznała nie zwracając uwagi na aluzję.- Ja próbowałam latami, ty na poważnie spróbowałeś dopiero dzisiaj, ale nam nie wyszło. Zbyt wiele nas różni i to nie nasza wina. Po prostu źle się dobraliśmy, nie nadajemy na tych samych falach. Gdy usiłujemy rozmawiać, to czuję, że z góry jesteśmy na siebie wrogo nastawieni.
- A może to setki słownych utarczek nastawiły nas tak do siebie?
- Ale nie widzisz tego, że wrogość między nami bierze się ze wzajemnego niezrozumienia, które wywraca nasze rozmowy do góry nogami? To niezrozumienie nadziewa małżeństwo utarczkami słownymi.
- Może się zrozumiemy, jeśli porozmawiamy na spokojnie, bez uprzedzeń- zachęcił ją.
- A ty znowu swoje- zdenerwowała się- ciągle nawijasz o tym samym, jak jarmarczny kataryniarz.
- Może, mimo tego, że jestem zepsutym gnojkiem i w twojej opinii emocjonalnym dzieckiem, to nadal chcę walczyć o nasz związek za wszelką cenę.
- Nawet za cenę mojej wytrzymałości?- zapytała zrozpaczona- Nawet za cenę naszego spokoju, który sobie obiecywaliśmy na ślubie i na obiecankach cacankach stanęło? Nie dziw się, że po latach wypoconych prób dojścia z tobą do ładu czuję się wyczerpana i nie mam już siły.
- To co zrobimy dalej?- zapytał zrezygnowany.
- Najlepiej będzie, jeśli po prostu odejdę od ciebie- odparła beznamiętnie.
- Chciałaś powiedzieć, że to będzie najlepiej dla ciebie- zareagował, jak oparzony.- Tak, tak, decyduj sobie za nas dwoje, decyduj za wszystkim, jesteś w tym najlepsza, jak przystało na Napoleona w spódnicy.
- Dosyć już tego!- nie wytrzymała kolejnego sponiewierania- powiem wreszcie TO SŁOWO, ja zniknę i zapomnimy, że zmarnowaliśmy sobie razem życie. Będzie wreszcie święty spokój!
- Święty spokój dla ciebie! Nie waż się powiedzieć TEGO SŁOWA, ty szantażystko!
Odważyła się JE powiedzieć. Zasuwa w drzwiach nagle puściła. Zapalił światło roztrzęsiony- dopiero teraz zauważył, że stracił czucie w skaleczonej ręce- pociągnął nerwowo za klamkę. W środku nie było nikogo. Wanna świeciła pustką, na posadzce nie znalazł ani jednej kropli wody, której powódź jeszcze przed chwilą zalewała całe mieszkanie. Spojrzał jeszcze raz na wannę, studiując uważnie każdy centymetr kwadratowy jej powierzchni. Przecierał oczy, nie mogąc uwierzyć, że jej tu nie ma. Najwyraźniej zmysły mu sfiksowały.
- Co to kurwa, bawisz się ze mną w metafizyczną ciuciubabkę?- zaśmiał się ironicznie w sufit.
Odpowiedziała mu głucha cisza, której martwość rozrywała mu bębenki w uszach. Poczuł, jakby ktoś w środku nadmuchał mu wodorem monstrualny balon, który lada moment wybuchnie od jednej zapałki. Przeszedł z trudem do swojego pokoju pisarza, podtrzymując się ścian zdrową ręką. Wygrzebał z góry papierów zeszyt, w którym próbował wcześniej coś spłodzić. Podniósł długopis i z całym potrzebnym do pisania oprzyrządowaniem opadł ciężko na krzesło przy biurku. Chciał się przekonać, czy potrafi jeszcze pisać. Ponownie przystawił długopis do kartki. Czuł, jakby jakaś niezmierzona pustka zjadła mu wszystkie myśli, czuł, jakby miał się zmierzyć ze skomplikowanym równaniem matematyki wyższej, a do tej pory pisało mu się z łabędzią lekkością baletnicy. Nie widział żadnego słowa, żadnego pomysłu. Walnął głową o biurko. Tęsknił już za nią. Odwrócił głowę do tyłu. Nagle usłyszał jej szept, z którego zdołał wyłowić tylko jedno słowo: NADZIEJA. Zaczął się gorączkowo rozglądać za Weroniką, ale jej nigdzie nie było. Mieszkanie zionęło teraz samotnością jednego człowieka, było jak pusta, nie zapisana kartka, która nie wróżyła żadnych perspektyw, jedynie perspektywę równi pochyłej. Zwrócił znów wzrok na zeszyt. Zobaczył, że odruchowo napisał słowo, które usłyszał w jej szepcie. NADZIEJA. Nie czuł w sobie nadziei, był teraz skazany na samego siebie, a to było dla niego po stokroć gorsze nić bycie skazanym na Weronikę. Złapał się za głowę, wyrwał sobie garść włosów i spadł na podłogę bezwładnie.

II

Nazajutrz, jak to zwykle co miesiąc bywa, miała ich odwiedzić matka Patryka. A ponieważ w wyjątkowym kredycie zaufania obdarzyli ją kluczami do mieszkania, to nie zawahała się ich użyć, gdy nikt nie odpowiadał na kilkuminutowe piszczenie dzwonka. Była szczerze zdziwiona tym, co zastała w mieszkaniu. Drzwi od łazienki były otwarte na oścież, a w środku paliło się światło. W pokoju, w którym zazwyczaj ślęczał jej syn, siłując się z kolejnymi wątkami swoich powieści, zastała potworny bałagan. Po całym pokoju walały się maszynopisy wymieszane z nieaktualnymi wydaniami gazet codziennych, a poza tym w mieszkaniu nie było żywej duszy.

III

Słońce zaczęło się chować za widnokrąg, posiniaczyło już niebo kolorem swojego zachodu. Chmury, cienkie jak kożuch z mleka rozlewały się leniwie po niebie ciągnięte rydwanami gwałtownych podmuchów wiatru. Wieczór zbliżał się wolnymi krokami, wlókł za sobą duszne powietrze zmroku, wyznaczał porę miłosnych pląsów i nadawał wspólny kierunek myślom kochanków, gorących od pieszczot i mokrych od pocałunków.
Leżeli tam sami. Byli młodzi i bezwstydnie nadzy, jakby dopiero co przepędzono ich z ogrodów Edenu. Sami znaleźli dla siebie Eden na polanie dziko rosnących kwiatów, świerzbiących nos kawalkadą delikatnych zapachów. Delikatnych, jak czułość, z którą oddali się sobie przed chwilą w ramiona. Czułość przepływała przez ich stygnące pożądanie, pulsowała w powietrzu rozcałowanych oddechów. Czułość przytuliła ich do siebie, ogrzała ciepłem miłości ciepło ich ciał. Postanowili, że zdrzemną się razem chwilkę. Ona wtuliła się w niego głęboko, położyła głowę na jego sercu. Słyszała, jak serce bije w klatce piersiowej, jak łomocze przez skórę do niej. Jego serce szalało za nią. Jej bliskość wyścigowo rozpędzała puls jego serca. Objął ją czule. Było im ze sobą bezpiecznie i dobrze. Było im ze sobą ekscytująco, jak w skoku na bungee. Oboje wskoczyli w pasjonujący związek, w którym miała nastąpić teraz drzemka. Zaczęli drzemać, ona jednak była tak podekscytowana, że przez kilka minut nie mogła zmrużyć oka. Wstała więc na chwilę, wyciągnęła ze spodni małe dłuto rzeźbiarza i zaczęła coś skrobać na korze wielkiego dębu, którego konary skryły ich miłość przed cudzą ciekawością. Nakruszyła trochę drobinkami drzewa, przetarła dokładnie świeżo wyżłobione ślady liter. Skończyła. Jej dziełko wyryte na korze przedstawiało serce, w którym postawiła miłosne równanie: Patryk + Weronika= Miłość. Wróciła rozradowana w jego ramiona. Położyła się na nim, całując go delikatnie w czoło, delikatnie jak muśnięcie skrzydeł motyla. Otworzył oczy uśmiechnięte uśmiechem największego szczęściarza na ziemi i pocałował ją w usta.
- Mmmmmmmmmmmmm, jak miiiłłooo- wymruczała.- A własnie kitku, cuję, ze kitka wydłuzyła ci się pode mną.
- Kitka się zawsze zdrowo rozciąga w gimnastyce z twoją pupcią- wyznał jej zalotnie.
- Nio tak, tylko ze pupci nie ma telaz na kitce- naśladowała głos dziecka- pupcia jest telaz z dlugiej stlony.
- Ale jak widać i czuć, kitka świetnie rozumie się z twoją pupcią w każdych okolicznościach. Wystarczy, że kitka zwęszy pupcię Weroniczki i już rośnie jak na drożdżach.
- Jesteś słodki, kitku- uśmiechnęła się i pocałowała go namiętnie.
Chcieli, żeby ta chwila nigdy się nie skończyła, żeby dzieje ich czasu zatrzymały się na tej chwili. Chcieli tego oboje, ale Patryk musiał jej o czymś powiedzieć.
- Weroniczko- zaczął niepewnie.
- Mów mi Nikuś, skarbie- pogłaskała go po głowie.
- Nikuś- usłuchał jej prośby- przed chwilą miałem sen. Śniła mi się nasza przyszłość i delikatnie mówiąc nie wyglądała najlepiej. Ciągle się o coś kłóciliśmy i nie rozumiem dlaczego przyszłość wylądowała w moim śnie w takiej chwili. Może to znakr30;
Posmutniał nagle.
- Ciiiiiiiiiiii, Patryczku- położyła mu palec na ustach i zaczęła głaskać troskliwie po głowie.- Prawdziwym znakiem jest to, co nas łączy, a łączy nas bardzo wiele.
- Nikuś- uśmiechnął się do niej ciepło.
- Ale gdyby coś złego miało się kiedyś między nami wydarzyć, gdyby którekolwiek z nas poczuło się nieszczęśliwe, to- tutaj pokręciła głową w geście niezadowolenia.
Patrzyli na siebie przez chwilę.
- Daj mi rączkę- poprosiła go.
Spletli razem dłonie.
- Teraz, kiedy się kochamy- przemówiła- czujemy w sobie nadzieję. Nadzieję na nasze szczęście, nadzieję na wspólną przyszłość, nadzieję, że zawsze będziemy razem, ale gdyby to się kiedyś miało skończyć, to wtedy będziemy musieli powiedzieć TO SŁOWO. TYM SŁOWEM jest nadzieja. Gdy powiemy: NADZIEJA, będzie to oznaczało, że nie czujemy już nadziei dla siebie i że wszystko, co zbudowaliśmy razem musi zniknąć. Teraz jednak, kiedy ją czujemy, nie musimy jej wywoływać słowami.
- Dokładnie- zgodził się z nią- a kiedy znów o niej powiemy, to zniknie wszystko to, co w nas piękne, zniknie miłość, znikną nasze talenty, zniknie z nas wola życia, bo nas samych już wtedy nie będzie.
- Tak, Patryczku. Ale proszę, nie mówmy już o tym. Smutno mi się zrobiło na samą myśl, że mogłoby się nam nie ułożyć, skoro teraz jest tak cudownie.
- Zawsze może tak być- przekonywał ją.
- Zawszer30; Popatrz na niebo, jakie ono dziś piękne. Słońca już prawie nie widać, chmurki tłoczą się na górze- rozmarzyła się.
Oboje patrzyli w niebo, wypływali myślami na jego bezkres. Poczuł, że właśnie teraz chciałby jej wyznać miłość.
- Nikuś- zwrócił się do niej pieszczotliwie, tak, jak lubiła.
Odwróciła się w jego stronę i położyła mu dłonie na policzkach.
- Piękno nieba można docenić, gdy słońce rzuca refleksy światła przez chmury, gdy ciągnie po ziemi świetlistą zasłonę światłocieniar30; Kiedy zobaczysz na niebie, jak słońce wygląda zza chmur, to właśnie tak sobie ciebie wyobrażam. Chmury to uśpione marzenia, a ty słońce, budzisz je ze snu. Nadajesz marzeniom sens, cała jesteś marzeniem i epoką marzeńr30;
- Tak mi się ciepło teraz zrobiło w serduszku, dziękuję aniołku- podziękowała mu pocałunkiem.- A teraz chciałabym poczuć cię w sobie, tęsknię za twoją bliskością. Proszę, kochaj mnie, kochanie.
Zaczęli się kochać i nawet nie spostrzegli, kiedy słońce zaczęło wychodzić zza horyzontu. Ich pieszczotom nie było końca. Nic poza nimi nie miało teraz znaczenia. W końcu byli dla siebie całym światem. Byli dla siebie stworzeni. Chcieli już zawsze być razem w tym zaczarowanym świecie dwojga...

KONIEC
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
zerrafin · dnia 24.01.2008 21:54 · Czytań: 991 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Inne artykuły tego autora:
  • Brak
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
Gabriel G.
14/04/2024 12:34
Bardzo fajny odcinek jak również cała historia. Klimacik… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty