Jest taki skecz kultowej dziś grupy Monty Pythona – „Głupia rozmowa kwalifikacyjna”. Występujący w roli managera John Cleese prowadzi rozmowę w sprawie pracy z kandydatem, którego gra Graham Chapman, a cała akcja przebiega w gabinecie o niesprecyzowanej lokalizacji. John raz po raz wystawia kandydata na próbę, nieustannie notując własne spostrzeżenia. Graham musi między innymi w czasie pięciu sekund wytłumaczyć dlaczego przesłuchujący go manager zadzwonił właśnie dzwonkiem. Lub zrobić dziwną minę i zagwizdać. Bądź też zrobić z siebie idiotę w taki sposób, żeby dostać jak najwyższe noty od oceniającego go jury. Wyzwania te są iście Pythonowskie oraz… zadziwiająco życiowe!
Dlaczego życiowe? Ponieważ z roku na rok wyzwania przed jakimi stają kandydaci, ubiegający się o pracę, stają się coraz bardziej abstrakcyjne. A im ciekawsza praca i im lepsze korzyści z niej wynikające, tym więcej jest osób chętnych do zrobienia z siebie idioty!
Wszystko zaczęło się parę lat temu, kiedy to jedna z Londyńskich cukierni ogłosiła konkurs na stanowisko „degustatora”. Zwycięzca miał otrzymać trzydzieści tysięcy funtów rocznie za jeżdżenie po całym Świecie i wyszukiwanie najlepszych słodyczy. Dla tej pracy ludzie byli gotowi zrobić wszystko. Dosłownie wszystko. Nie pamiętam już kto ostatecznie zwyciężył, ale na pewno musiał zrobić z siebie kretyna. Pewnie kazali mu stać przez tydzień na Trafalgar Square na trzymetrowym słupie na jednej nodze z zamkniętymi oczami i degustować Nabat. Albo coś w tym rodzaju.
Następnie, co okazało się największą sensacją, zwaną również „Pracą marzeń” , Australia ogłosiła konkurs na zarządcę wyspy Hamilton. Praca, której czas trwania wynosił zaledwie pół roku, miała polegać na mieszkaniu w luksusowej rezydencji i zarabianiu blisko ćwierć miliona dolarów (!). Aha, i trzeba było w przerwach między kąpielą w morzu, a opalaniem, wprowadzać krótkie notki na oficjalnego bloga. Odzew? Dziesiątki tysięcy ludzi pragnących zrobić z siebie kretynów dla półrocznego zatrudnienia. I robili. Wszyscy, jak jeden mąż.
Polska również nie pozostawała długo w tyle. Rok temu, kiedy nowo powstała telewizja TVN Warszawa ogłosiła casting na stanowisko prezentera i postawiła na jeden dzień kamerę w środku miasta celem wyłonienia zwycięzcy, Polacy masowo zjeżdżali do stolicy, żeby pokazać, że nad Wisłą również kretynów nie brakuje. Jedni robili pompki, inni śpiewali „Wlazł kotek”, jeszcze inni przeprowadzali wywiad sami ze sobą. Ku uciesze widzów, a przede wszystkim operatorów. Kto wygrał? Za cholerę nie umiem sobie przypomnieć!
Bo to jest szopka. Nikogo nie obchodzi prawdziwy zwycięzca. Nikogo nie obchodzi prowadzenie bloga. Nawet pracodawców tych „stanowisk ze snów”. Przecież blogów i tak nikt nie czyta! Chodzi tylko o reklamę firmy. Kilku ludzi zrobi z siebie kretynów, widzom to się spodoba - bo przecież takie właśnie formy ekspresji królują od jakiegoś czasu na YouTube - a firma ma reklamę za cenę papieru do ksero. Wydaje Wam się, że ćwierć miliona dolarów to dużo? Australia musiała by wydać stukrotność tej kwoty na promocję, jaką za darmo uzyskała w mediach na całym świecie! A czy ktoś dziś czyta bloga Pana Bena Southalla? Prawdopodobnie nikt.
A teraz nadszedł moment mojego felietonu, w którym wytłumaczę Wam dlaczego właściwie o tym piszę. Otóż Katowicki oddział Gazety Wyborczej ogłosił najnowszy konkurs tego typu. „Daj się zepsuć”. Do wygrania jest półroczne zatrudnienie, ładna pensja, służbowy samochód i mieszkanie. Jedynym obowiązkiem jest chodzenie na imprezy i pisanie, na kacu, bloga z kawałków wspomnień, jakie pozostają nad ranem z owych imprez właśnie. Praca marzenie? Pewnie tak. Przede wszystkim jednak świetna promocja Górnego Śląska.
Przedwczoraj wyłoniono, z pośród setek zgłoszeń, finałową dwudziestkę. Reszta w rękach internautów, czyli Was. Mamy więc kolejne darmowe reality show. Warto oglądać, bo jest ciekawie. Dla przykładu kandydat numer 17 myśli, że jest supermanem i biega po mieście w czerwonej pelerynce. A kandydatka numer 5 ma ładne cycki.
Ale i tak zwycięzca może być tylko jeden. Reszta robi z siebie idiotów za darmo, ku chwale pracodawcy. Puentą więc niech dziś będzie końcówka wspomnianego skeczu. Kiedy Chapman wybucha w końcu gniewem, po pięciu minutach robienia z siebie debila, dostaje najwyższe noty sędziowskie od „jury”. Zadowolony, acz mocno skonfuzjowany, pyta Johna czy dostał tą pracę. Na co wszyscy w pokoju wybuchają śmiechem i odpowiadają, że stanowisko jest od tygodni obsadzone.
Andy Rutheford
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Andy_Rutheford · dnia 26.04.2010 11:28 · Czytań: 1156 · Średnia ocena: 3,33 · Komentarzy: 5
Inne artykuły tego autora: