Trzej Muszkieterowie i Pies
Anonimowy Grzybiarz 2010
Z psem zawsze był problem. Kto go w końcu miał? Czterej pancerni? A może Trzej muszkieterowie...?!
Tu zaczyna się historia...
Wiał wiatr.
Przez wysoką trawę przedzierał się jakiś mężczyzna, przyciskając od głowy kapelusz. Gdy dotarł do linii drzew, i wyszedł na polanę - wiatr ustał. Niski brodacz rozejrzał się ze zdumieniem. Nagle spostrzegł innego mężczyznę, który klęczał po drugiej stronie polany - i przyciskając coś do twarzy - wydawał dziwne dźwięki. Zdziwiony Grzybiarz ostrożnie podszedł do klęczącego faceta i zaciekawiony wyjrzał mu zza pleców. Przedmiotem, który klęczący mężczyzna przyciskał do twarzy był OGROMNY aparat fotograficzny. Natomiast tym, na co był skierowany obiektyw aparatu, były...
... były kopulujące owady!
- ZBOCZENIEC! - ryknął zniesmaczony Grzybiarz widząc to i palnął delikwenta otwartą dłonią w głowę, tak mocno, że tamten złożył się jak scyzoryk.
- Au! - zaprotestował powalony. Zerwał się na równe nogi, gotów zadać cios, przekazywany w jego rodzinie z pokolenia na pokolenie. Cios aparatem! Zamiast tego spytał zaskoczony:
-Anonimowy Grzybiarz?!
Wspomniany spojrzał na niego podejrzliwie.
- Tak jakby - przyznał ostrożnie.
Na to - co prawda ostrożne, ale jakieś zawsze - przyznanie się Grzybiarza do bycia Grzybiarzem, nieznajomy wybuchnął niepohamowanym śmiechem. Widząc to, oczy "tak jakby" Anonimowego Grzybiarza zmieniły się w dwie cienkie szparki.
- Śmieszy cię coś, zboczeńcu? - zapytał zaciskając pięści. - Jest jakiś problem?
- Nie poznajesz mnie? To ja, Smiter!
Grzybiarz przetrawił informację. Kilkukrotnie poruszył ustami i głęboko się zastanowił.
- Zboczeniec-Smiter? - zapytał w końcu i puknął się kilka razy palcem wskazującym w bok nosa, myśląc nad czymś intensywnie. - Nie znam. Będą bęcki - osądził w końcu i złożył się do ciosu.
- Czekaj! Tydzień temu oceniłem ci pracę na rewelację! - krzyknął Smiter przerażony, próbując ostatniej deski ratunku. Grzybu - mimo, że był kurduplem - miał w łapie pałera.
Pięść nie sięgnęła celu. Grzybiarz zatrzymał się w ostatniej chwili.
- Noooo! Teraz cie poznaje! - wyznał. - Bracie!
Na znak pojednania wyciągnął z kapelusza grubo skręconego lolka.
- Na zgode! - powiedział, przypalając.
Smiter zawahał się jednak. Wskazał tabliczkę głoszącą: "Absolutny zakaz wypalania trawy". Chwilę później tabliczka zniknęła...
- Uffff... Ale się zmachałem! - westchnął Smiter, kilka machów później, na co Anonimowy odpowiedział rymem:
- Lepiej usiądź brachu, cobyś nie upadł z sił braku.
- Zawsze tak rymujesz, kiedy się usmażysz?
- Rymy klecę, tylko kiedy lecę.
Wesołą i filozoficzną pogawędkę dwóch kolegów, przerwał nagle koleś przedzierający się przez krzaki. Dwaj goście z pewnym zainteresowaniem kontemplowali zmagania sponiewieranego typa z bujną roślinnością polskich lasów.
- Widzieliście gdzieś tu może dwóch takich? - wydyszał, gdy w końcu udało mu się wyplątać z ostrokrzewu. Przy słowie "takich" pokazał rękami coś, co mniej więcej przypominało kwadrat.
- Nie rozumiem, o czym do mnie rozmawiasz - odparł Smiter, przygotowując aparat, gdyby koleś okazał się niebezpieczny.
- Tacy... - tym razem pokazał prostokąt. Najwidoczniej miał obsesję na punkcie Tetrisa. - Dniwecnir i Grzybiarz!
- Jedynym w okolicy ja jestem Grzybiarzem, choć niektórzy mylą mnie z murarzem.
Nagle po drugiej stronie lasu coś porządnie, mówiąc kolokwialnie, jebło. Wybuch wyrzucił w powietrze kilka drzew. Ciepły podmuch, pozostałość po fali uderzeniowej, rozwiał włosy nieznajomego i zdmuchnęła kapelusz z głowy Grzybiarza.
- Tam są! - wydedukował Kiwi Kid i ruszył biegiem przez polanę. Zatrzymał się jednak i odwrócił do Smitera.
- A co wy tu robicie? - zapytał.
- Nic. - odparł Smiter wzruszając ramionami. - Stoimy.
Usatysfakcjonowany odpowiedzią bohater pobiegł dalej, a fotograf - zgodnie ze wcześniejszym zamiarem - usiadł na dużym kamieniu.
Tym samym, uruchomił skomplikowany i tajemny mechanizm. Kamień odskoczył, ukazując ukryte schody, prowadzące do wnętrza ziemi - tak się przynajmniej wydawało, bo po szóstym stopniu wszystko ogarniał mrok.
- Cóż to za kolejna okropność?! - rządny wiedzy Smiter zaczął schodzić w dół. Grzybiarz szybko pospieszył za nim. Jeśli coś pradawnego i mieszkającego w mroku wiele stóp pod ziemią, miało pożreć fotografa, to on - Anonimowy - nie mógł tego przegapić za nic w świecie!
Im dalej w dół mężczyźni schodzili, tym mniej im się to podobało. Zaczęło być zimno i nieprzyjemnie. Żaden z nich nie ważył się odezwać, nawet Grzybiarz - znany ze swych niepohamowanych słowotoków - siedział cicho. No, schodził cicho.
W pewnym momencie, kiedy dwaj poszukiwacze przygód stracili już rachubę w liczeniu przebytych stopni, te nagle się skończyły.
Gruba, stalowa płyta odgrodziła obu kompanów od drogi powrotnej. Przed nimi zaś, zmaterializował się naładowany i gotowy do plunięcia ogniem, obrotowy karabin maszynowy. Z głośnika, umieszczonego pod sufitem, wydobył się monotonny głos, pewniakiem należący do syntetyzatora mowy IVONA.
- Podaj hasło.
- Twoja stara je masło! - wypalił bez zastanowienia Grzybiarz.
Karabin zaczął się powoli obracać. Nie zapowiadało to nic dobrego.
Smiter, korzystając z pleców Grzybiarza zamiast biurka, kończył właśnie pisać testament, gdy IVONA znowu się odezwała:
- Hasło przyjęte. Witamy.
Karabin pokręcił się jeszcze kilka razy - jednak znacznie mniej złowieszczo niż przedtem - i zniknął w ukrytej wnęce.
Po prawej stronie, z cichym sykiem, zaczęły się otwierać drzwi, zalewając pomieszczenie falą światła. Z blasku wyłonił się oddział, powszechnie znany jako "zbrojny".
Zbrojny oddział składający się w całości z Zombie Hitlerowców - należy dodać.
- Ojoj - zmartwił się Smiter.
Cała ósemka, po pokonaniu labiryntu korytarzy, zatrzymała się przed drzwiami. Otworzyły się one bezgłośnie ukazując ogromne pomieszczenie spowiłe tumanami dymu. Półkoliste sklepienie wznosiło się kilkanaście metrów w górę. Na środku pomieszczenia unosiła się okrągła platforma, do której prowadził szeroki chodnik. Zarówno, po obu stronach chodnika, jak i za platformą, rozpościerała się bezgraniczna przepaść.
Zombie popchnęły dwóch towarzyszy w kierunku platformy, którzy ze spuszczonymi głowami zaczęli iść, oczekując najgorszego.
Na środku platformy, ubrany w rytualne szaty, znajdował się człowiek z brodą, ale bez włosów. Stał pewnie, wyprostowany, z rękoma ukrytymi w połach swego stroju.
"Pewnie klepie freda", pomyślał Smiter, nie mogąc dostrzec dłoni łysego typa. Przeniósł wzrok na brodatą twarz i błysk rozpoznania, przeleciał przez jego oczy, niczym samolot przelatujący z jednego lotniska, na drugie.
- Rasputin!
- To Ojciec Rene - skorygował kolegę Grzybiarz. - Master of Evil, choć trochę debil.
Wspomniany Rene spojrzał z odrazą na niskiego brodacza w kapeluszu, jednak nie mógł zarzucić mu kłamstwa - wszystko się zgadzało, więc zwrócił się do Smitera:
- Mów mi "tato".
Zapadła martwa cisza, którą można by włożyć do trumny. Niestety, żaden z trzech obecnych, nie miał trumny.
- To mój pies, Burek - powiedział Ojciec Rene, wskazując na bezkształtne coś, siedzące w klatce.
- Burek, Burek zjadł mi sznurek! - zarymował Grzybiarz i wybuchnął krótkim śmiechem. Pozostali zachowali śmiertelną powagę.
- Zamknij się, bo ci jebne! - ostrzegł Rene.
Wtedy coś wybuchło. Okazało się, że to kawałek sufitu, przez który wleciała jakaś postać. Z hałasem wylądowała przed Trzema Muszkieterami i złowieszczo zakręciła trzymanymi mieczami.
- Kto to niby jest?! - zapytał Smiter Ojca Rene.
- Kim ty niby jesteś?! - zapytał Ojciec Rene nowo przybyłego koleżki.
- To Wais Animon Boski Wiatr - powiedział Grzybiarz. - Pół człowiek - pół droid. Ultimate Weapon. Numer seryjny 4440. Made in China.
- A ty niby skąd wiesz?! - wszyscy trzej spojrzeli zaskoczeni na brodacza.
- O, tu ma metkę! Nie chce wam nic mówić, ale on chyba przybył tu by skopań nam du... - nie dokończył, powalony ciosem.
- Ożesztywmorde! - krzyknął jednocześnie Smiter (machając aparatem), Ojciec Rene (wyjmując z niezbadanych zakamarków swej szaty piłę łańcuchową) i Grzybiarz (gramoląc się z podłogi).
- Nadepnąłeś na mój honor, za karę zjesz pomidorową Knorr, czeka cie prawdziwy horror! - zapowiedział Anonimowy i wyjął z kapelusza swoją najgroźniejszą broń.
- Na kij ci tarka? - zdziwił się Ojciec Rene, widząc co trzyma Grzybiarz.
- Nie lubię sklepów jak Bonarka - wyjaśnił enigmatycznie Grzybiarz i począł czynić na owym kuchennym narzędziem tajemnicze gesty. - Czy to wojna, czy bunt, staję z bronią na udeptany grunt!
Wtedy w głowie Ojca Rene coś pękło. Możemy się tylko domyślać, że było to jakieś naczynie.
- Zamknij się! - wrzasnął i rzucił się na Anonimowego. - Te twoje rymy to do chuja niepodobne!
- Ci twoi kumple to chyba nie są do końca normalni, co? - zapytał Wais Animon Boski Wiatr, Smitera.
- W jakich kategoriach możemy w dzisiejszych czasach oceniać normalność? - odpowiedział filozoficznie fotograf.
- Odpowiedź pytaniem na pytanie nie jest odpowiedzią! - zdenerwował się droid.
Wtedy Grzybiarz doszedł do siebie.
- ALE FAZA! - krzyknął.
- Uffff... Ale się zmachałem! - westchnął Smiter, na co Anonimowy odpowiedział rymem:
- Lepiej usiądź brachu, cobyś nie upadł z sił braku.
Zastanowił się chwilę.
- Ale to była wizja! ALE TO BYŁO DOBRE! Muszę zapisać! Za takie coś to jeszcze Zajdla dostanę!* - wykrzyknął szaleńczo i począł ryć w kamieniu pierwsze słowa nowego opowiadania.
Z pozdrowieniami dla postaci występujących w opowiadaniu - Anonimowy Grzybiarz 2010.
*Nagroda Fandomu Polskiego imienia Janusza A. Zajdla, zwana potocznie Zajdlem, to coroczna nagroda literacka w dziedzinie fantastyki, przyznawana przez uczestników konwentu Polcon autorom najlepszych polskich utworów literackich wydanych w poprzednim roku kalendarzowym.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
AnonimowyGrzybiarz · dnia 15.05.2010 09:11 · Czytań: 1389 · Średnia ocena: 3 · Komentarzy: 5
Inne artykuły tego autora: