Ameryka witała nas z honorami.
W progu koszar przywitał nas generał Keller. Całą resztą najwyraźniej już odeskortowali. Spojrzał krótko na nieprzytomną Julię, potem w moją twarz. Dziwny uśmiech przemknął po jego ustach.
-Tędy – machinalnie poszedłem za nim do małego pokoiku. Stały tam dwie prycze, stolik, mała komoda. Ułożyłem Julię na jednym z prowizorycznych łóżek – póki co, będzie musiało jej to wystarczyć. Potem odwróciłem się do generała. Stał w progu, rozmawiając z kimś, kto stał na korytarzu, niewidoczny dla mnie.
-Potrzebuje pan jakiś informacji? – spytałem wolno. Marzyłem tylko o tym, żeby móc się położyć i zasnąć. Spać, spać. Nie czuć.
-Nie – westchnął. Dopiero teraz rozpoznałem uczucie na jego twarzy: poczucie winy. –Widzieliśmy, co się stało.
-Wi… widzieliście?! – nie chciałem krzyknąć. Samo jakoś tak wyszło. Generał przesunął dłonią po bladej twarzy.
-Na pokładzie samolotu był zamontowany eksperymentalny system bezpieczeństwa. Kamery przesyłały cyfrowy obraz do wieży kontrolnej. Przechwyciliśmy je. Włączyli je na samym początku. Chyba chcieli się pochwalić.
-Wszystko widzieliście? – wykrztusiłem. –Widzieliście i – nic?
-Przykro mi. Nie mogliśmy. Naprawdę. Zaraz przyjdzie lekarz. Później porozmawiamy.
Patrzyłem na niego, zaciskając pięści. Teraz, gdy już wiedziałem, że potrafię zabić, miałem szczerą ochotę rozszarpać go na kawałki. A potem zamarynować w słoiku. Z solą.
Wiedziałem, że pewnie miał rację – nawet widząc terrorystów na ekranie komputera mieli ograniczone pole manewru. Ale to jakoś nie pomagało.
Usiadłem na podłodze pod ścianą i patrzyłem jak starszy, osiwiały lekarz w randze pułkownika rozwija bandaż na ramieniu Julii. Spojrzał na ranę, zacmokał i obejrzał się na mnie.
-Pomoże mi pan? Muszę ją przenieść do sali operacyjnej.
-Będziecie ją operować? – powtórzyłem niepewnie. Lekarz przekrzywił głowę. Oczy miał tak jasnoniebieskie jak lód. Zawsze myślałem, że tak jasne tęczówki muszą być zimne. Ale jego były zaskakująco ciepłe.
-Ten pilot – jak – mu – tam przypalił jej ranę, powstrzymując krwotok, ale kula mogła wcześniej naruszyć kość. Jeśli zostały odłamki, a my ich nie usuniemy, wda się infekcja.
-Rozumiem – grzecznie pokiwałem głową. Jeszcze grzeczniej – cholera, cofałem się do czasów przedszkola – wziąłem ją na ręce i powędrowałem za doktorkiem. Nie należała do lekkich, choć była dość szczupła. Ale nie odczuwałem tego ciężaru dość mocno. Cieszyłem się, że żyła.
Przed drzwiami z napisem „sala operacyjna” czekała pielęgniarka z wózkiem inwalidzkim. Posadziłem Julię i chciałem zapytać, jakim cudem ma się utrzymać prosto, ale kobieta bez słowa, delikatnie przypięła ją skórzanym paskiem. Popatrzyłem na ten skrawek materiału i poczułem, że żółć podchodzi mi do gardła.
Nie pozwolili mi wejść. Ale z tego akurat byłem zadowolony. Kilka minut włóczyłem się pustymi korytarzami. Zaczynał mnie ogarniać dziwny, trudny do określenia stan: żeby być ze sobą szczerym, spodziewałem się innego przyjęcia. Nie chciałem fanfar, ale chociaż z kimś pogadać. Z drugiej strony byłem zadowolony, że zostawili mnie samego – w myślach po raz kolejny analizowałem to, co zaszło na pokładzie samolotu.
Julia spała, kiedy to się zaczęło. Do dziś nie potrafię dokładnie powiedzieć, jak to się stało. Wiem, że nie planowali nas informować o swoich zamiarach. To oczywiste: nie chcieli paniki. Gdyby nie przypadek, runęlibyśmy w ocean albo w ziemię, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, co się działo.
Czyste zrządzenie losu sprawiło, że stewardessa zobaczyła cały arsenał broni w plecaku jednego z nich (którego?) i zaczęła wrzeszczeć. Pewnie by ją uciszyli, ale ona wyrwała tą torbę i wysypała trzy glocki (okej, trzy pistolety, nie mam pojęcia, jakie), uzi i dwa noże na przejściu pomiędzy siedzeniami. Wtedy właśnie wybuchła panika.
Z drugiej strony: po co im takie uzbrojenie, skoro nie planowali walki? Znałem odpowiedź Julii na to pytanie: na wszelki wypadek. Być może.
Po chwili wróciłem myślami do kapitana. Przypomniałem sobie znowu tamten moment. Stałem w przejściu przy pierwszym rzędzie siedzeń, próbując przekonać rozhisteryzowany tłum, że już nic im nie grozi, kiedy usłyszałem jakieś podniesione głosy zza zasłony. Po chwili dobiegło mnie uderzeni i czyjś zimny śmiech. Przeszły mnie zimne dreszcze, natychmiast zawróciłem.
Wpadłem akurat na czas, by zobaczyć, jak Julia tłucze się z pilotem. Pamiętam, pomyślałem, że ta dziewczyna to nie człowiek, a jakaś cholerna maszyna. Ranna, wyczerpana, miała jeszcze siły walczyć?
Szeroko otwartymi oczami patrzyłem, jak rozbieganymi palcami Julia chwyta niewielki scyzoryk i wbija go tuż pod lewą szczękę Dimitrija. Zanim zdążyłem krzyknąć, czy zrobić cokolwiek innego, pociągnęła ostrze, podrzynając mu gardło. To właśnie było najdziwniejsze: jej oczy były przytomne. Wiedziała, co robi.
Już kiedy rozstawaliśmy się przed walką, domyślałem się, że Julia ma mniej więcej taką ochotę na skorzystanie ze swojego noża jak ja. Wzięła go, bo potrzebowała czegoś, czegokolwiek, co dodałoby jej pewności siebie. Ale to nie był przypadek, że gdy do niej dołączyłem, walczyła gołymi rękami. Ona też nie chciała zabić.
Nie obwiniałem jej bynajmniej – sam w końcu zrobiłem to samo. Ale ja – gdy strzelałem i biłem – nie myślałem. Przeważył instynkt, wola przetrwania. Ona – takie miałem wrażenie – zrobiła to świadomie, na zimno. Moje uczucia oscylowały pomiędzy przerażeniem a podziwem.
Chyba przysnąłem, skulony tak pod ścianą. Obudził mnie dotyk lekkiej ręki na ramieniu. Poderwałem się tak gwałtownie, że Julia cofnęła się o krok, przylegając plecami do drzwi od pokoju naprzeciwko. Przetarłem nieprzytomnie oczy.
Była blada jak duch, prawie przezroczysta, jej twarz zlewała się z jasnymi włosami. Ciemny makijaż, teraz rozmazany, spływał strugami po twarzy. Lewe ramię miała na temblaku, prawą pięść wysuniętą do przodu w geście samoobrony. Oczy - ostrożne, czujne, ale spokojne. Poczułem, że nerwy mi puszczają.
-Może nie powinnaś chodzić - zacząłem niepewnie, biorąc ją pod rękę, bo wyglądała, jakby lada chwila miała zemdleć. Po jej twarzy przebiegł blady uśmiech.
-Nie powinnam. Chodź, kazali nam poczekać w W6 - pociągnęła mnie w kierunku pokoju.
Usiadła na pryczy, wsuwając prawą dłoń pod udo. Schyliła głowę, nie widziałem jej twarzy. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że ta cisza trwa już zbyt długo.
-Julia?
Potrząsnęła głową, nie podnosząc na mnie wzroku. Usiadłem obok, palcem unosząc jej podbródek. Chyba nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że płacze.
-Julia, już dobrze, wszystko okej... - powtarzałem te puste frazesy, bardziej chyba dla siebie niż dla niej.
-Udało się nam? - spytała po chwili.
Milczałem, nie wiedząc, o co pytała. Czyżby zapomniała o tym, co się stało? -Wszyscy żyją?
Zmarszczyłem brwi. Julia jęknęła głośno w zniecierpliwieniu.
-Pasażerowie. Poza załogą, tym ćpunem i dzieckiem? I... W czasie lądowania nikomu nic się nie stało?
-Jeżeli już, to sami sobie to zrobili, tratując się jak bydło. Wylądowaliśmy w porządku. Ethan odwalił kawał dobrej roboty.
Ethan. To imię musiało przywołać resztę wspomnień. Julia, choć wydawało się to prawie niemożliwe, zbladła jeszcze bardziej. Jej szeroko otwarte oczy zastygły, zapatrzone w obrazy, które będą ją prześladować do końca życia.
-Zabiłam go.
To nawet nie było pytanie, więc nie odezwałem się. Na przekór wyrazowi jej twarzy, jej głos brzmiał zimno, prawie neutralnie. Otaczała się wysokim murem, za którym nie mogła zostać skrzywdzona, nie chcąc nikogo wpuścić do środka. Złapałem ją za rękę. Drgnęła, ale nie wyrwała się.
-Nie tylko jego - dobiegło nas nagle od drzwi. Generał spojrzał krótko w jej twarz, po czym natychmiast się wycofał. -Porywaczy było... Ośmiu? Wliczając w to kapitana, zgadza się? Czterech nie żyje. Jeden ma strzaskane kolana. Muszę powiedzieć, że jestem pod wrażeniem.
Palce prawej dłoni Julii powoli zaciskały się w pięść. Poklepałem ją uspokajająco po kolanie. Żadnych skojarzeń, proszę.
Jednocześnie poczułem, że zbiera mi się na mdłości. Czterech. Julia zabiła tylko Dimitrija. Rachunek był prosty. Jeszcze parę godzin temu przysiągłbym, że nigdy nie zabiję człowieka, a teraz na moim koncie znajdowały się trzy krzyżyki.
-Zostaliście bohaterami. Po południu przyleci tu prezydent, żeby osobiście wam podziękować i omówić formę... nagrody za wasze osiągnięcie.
Popatrzyłem z niedowierzaniem na Kellera. Julia wydała z siebie taki odgłos, jakby się dusiła. Poczerwieniała z wściekłości.
-Nagrodę?!
Ostrzegawczo złapałem ją za rękę. Szybko się uspokoiła. Nie miała sił na urządzanie scen.
-Zasłużyliśmy chyba na jakieś informacje - rzuciła w przestrzeń. Keller pokiwał niechętnie głową.
-Co chcecie wiedzieć?
Ja nie chciałem nic. Zrobiliśmy, co zrobiliśmy. Koniec, kropka. Cała reszta nie miała już znaczenia. Ale Julia wyprostowała się, ściskając moją dłoń dla utrzymania równowagi.
-Chcieli wysadzić samolot?
Po twarzy Kellera przebiegło drżenie. Przesunął nieprzytomnie dłonią po spoconym czole. Na chwilę zamknął oczy, potem zacisnął usta.
-Musicie coś zrozumieć - zaczął od nowa, teraz cichym głosem, z dziwnym szacunkiem. -Uratowaliście nie tylko dwieście osób na pokładzie tego samolotu. To nie jest potwierdzona informacja, więc byłbym wdzięczny, gdybyście zachowali ją tylko dla siebie, ale... Według naszych źródeł, planowali rozbić samolot w centrum Nowego Jorku. To byłaby powtórka z WTC. Być może nie tak tragiczna, ale... Dziękuję - powiedział cicho. -Prywatnie, jak człowiek, dziękuję.
Julia popatrzyła na niego w milczeniu przez dłuższą chwilę. Usiadła ciężko na pryczy.
-Długo będziemy musieli tu siedzieć? - przerwałem niewygodną ciszę. Zaskoczył mnie, nie powiem. Ale to zamknięcie na terenie bazy wojskowej zbytnio przypominało mi więzienie.
-Jutro was przesłuchamy - oficjalnie, z zachowaniem tych durnych procedur - a potem będziecie wolni. Chcemy spisać wszystko dokładnie, z trzeba przesłuchać prawie dwieście osób - żebyście, przynajmniej wy, nie musieli zeznawać na procesie.
-Na procesie? - powtórzyła kpiąco Julia. Keller przewrócił oczami.
-No tak, teoretycznie. W praktyce to będą jaja. Ale Ameryka jest krajem demokratycznym, rozumiecie - parsknął krótko. -A, wracając do pytania... Jesteście wolni, możecie opuścić bazę w każdej chwili, ale nie polecałbym.
-Ponieważ...? - Julia zawiesiła głos. Keller zacisnął usta. Teraz sprawiał wrażenie wściekłego.
-Cóż, nie uwierzycie, ale historia wyciekła do mediów. Kręci się tu tyle pismaków, że moi chłopcy zaczęli kopać pułapki na niedźwiedzie, żeby mieć trochę spokoju. Waszych zdjęć wprawdzie jeszcze nie mają, ale myślę, że to tylko kwestia czasu.
-CO?! - Julia poderwała się na równe nogi. Zatoczyła się, oparła o stół.
W jej głosie po raz pierwszy zabrzmiała czysta, niczym niepowstrzymywana furia. Dopiero teraz zrozumiałem, jak ta dziewczyna, krucha blondyneczka, potrafiła zabić. Keller odruchowo cofnął się o krok.
-Próbujemy blokować, ale...
-Czy zdaje pan sobie sprawę, jak duża jest islamska społeczność?! Chcecie wystawić na aukcję nasze dane personalne, adresy i numery ubezpieczeń?!
Teraz nadeszła moja kolej na to, żeby zblednąć. Aż do tej pory nie pomyślałem, że nie tylko udaremniliśmy zamach jakiejś organizacji terrorystycznej, ale także zabiliśmy jej członków. Nie, nie wierzyłem, że groziło nam jakieś niebezpieczeństwo. Ale patrząc w ciemne oczy Julii pomyślałem, że to nie byłby pierwszy raz, gdy okazała się mądrzejsza, sprytniejsza. Co, jeśli w tym przypadku także miała rację?
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
lina_91 · dnia 16.05.2010 09:53 · Czytań: 663 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 1
Inne artykuły tego autora: