Uczucie jest zawsze uczuciem, niezależnie
od tego, kto i w jaki sposób je ofiarowuje.
Tutek
Mały wiejski pokurcz o szorstkiej sierści, utykający na jedną łapkę. Kundel, jakich wiele włóczyło się po wszystkich okolicznych obejściach. A jednak miał coś, co odróżniało go od innych psów podwórzowych. Tutek bowiem umiał się… uśmiechać. Właściwie to nawet śmiał się. Rozciągał mordkę, unosił górną wargę i pokazując wszystkie zęby, machał ogonem tak, że omal mu tyłek nie odpadał, dając tym wyraźnie do zrozumienia, jaki jest radosny. Nie wiem, dlaczego swoim uczuciem obdarzył właśnie nas – mnie i moją córkę. Wiem jedynie, że była to miłość od pierwszego wejrzenia i bezwarunkowa.
Tutek mieszkał w małej, góralskiej wiosce, niedaleko granicy słowackiej. Podwórko dzielił wraz z dwoma jeszcze, nieco większymi kundlami, ale nie ulegało wątpliwości, kto był najważniejszy. To on dawał sygnał, że należy ruszyć w pościg za przejeżdżającym wozem i obszczekać go zwyczajowo, on także najgorliwiej rzucał się do kopyt koni, czego pamiątką była właśnie owa zdezelowana nieco tylna łapka. Według podwórkowej hierarchii miał również pierwszeństwo w dostępie do miski. Nie wiadomo, jakim cudem wywalczył sobie przywileje, ponieważ nigdy nie widziałyśmy, by Tutek wdawał się w jakiekolwiek scysje czy zatargi. A jednak był niekwestionowanym panem podwórza, stodoły i resztek jedzenia, które wynosiła gaździna, najczęściej wyrzucając je po prostu zza drzwi kuchni.
Inną cechą Tutka był nieustający pociąg do wędrowania i bardzo szybko przekonałyśmy się o tym na własnej skórze. Wystarczyło, żebyśmy wyszły przed dom, i sam już widok czerwonego plecaczka zarzuconego na ramię stanowił dla niego sygnał, że pora wyruszyć. Nie byłyśmy w stanie zatrzymać go żadnym jedzeniem. Podnosił głowę, rozglądał się i porzucał najsmaczniejsze nawet kąski, byle móc iść z nami.
Z biegiem czasu, zwłaszcza gdy miałyśmy coś innego w planie niż włóczęgę po lasach, przerodziło się to w swoistą ciuciubabkę z Tutkiem. Zamykałyśmy skrzętnie wszystkie furtki w obejściu, starając się wymknąć niespostrzeżenie, on jednak zawsze potrafił wyczuć pismo nosem i pognać za nami. Sobie tylko znanym sposobem przedostawał się na zewnątrz i dołączał pospiesznie, machaniem ogona i uśmiechem dając znak, że jest gotów do drogi.
Nie pomagało, że zanim zdołał opuścić obejście, chowałyśmy się za murem pobliskiego cmentarza – zawsze nas znajdował. Nie stanowiła dla niego przeszkody również rzeka, chociaż po pewnym zajściu, gdy Tutka zaczął znosić silniejszy prąd wody i zmuszone zostałyśmy do powrotu, by ratować mu skórę, wybierałyśmy już zawsze bardziej spokojne i płytkie połacie, czasem w ogóle rezygnując z przeprawy.
Tak więc Tutek włóczył się z nami po górach i lasach, miał swój udział w kanapkach, jakie zabierałam na całodniową wycieczkę, i widać było, że jest bezmiernie szczęśliwy. Odległości nie robiły na nim żadnego wrażenia. Pod wieczór, po przebyciu Bóg wie ilu kilometrów, z czego większość przypadała na przeróżne chaszcze i bezdroża, Tutek bez śladu zmęczenia wbiegał na podwórze, zapowiadając szczekaniem nasz powrót. Tak trwało rok po roku…
A potem, pewnego dnia, gdy przyjechałyśmy jak zwykle na lato – nie wybiegł nam na spotkanie. Leżał, częściowo sparaliżowany, pod snopkiem zboża na polu obok obejścia i skowyczał cichutko. O jeden raz za dużo rzucił się do kół przejeżdżającego wozu, by spełnić obowiązek pilnowania domu. Nic nie dało się zrobić. Brak auta wykluczał transport do weterynarza. Można było jedynie podawać pokarm, wodę i liczyć na naturę. Ale Tutek nie chciał jeść…
Gdy wyszłyśmy na polną dróżkę prowadzącą do rzeki, spostrzegł to i zaczął pełznąć za nami. Mimo nalegań, by został, czołgał się metr po metrze i wlokąc tylne nogi po kamieniach, skuczał rozpaczliwie, jakby prosząc, by zaczekać na niego. Zawróciłyśmy… Skomlał długo w noc, potem ucichł i rano, mimo poszukiwań, nie udało się go odnaleźć…
Wiele razy przyjeżdżałyśmy jeszcze do owej wioski na wakacje. W obejściu kręciły się inne psy, gazda remontował starą chałupę po ojcach, przebudował stodołę, czas płynął i wieś zmieniała się, nowocześniała. Przeobrażeniom uległo także koryto rzeki i pobliskie lasy.
Nadal wędrowałyśmy jednak po różnych wertepach, odkrywając nowe dolinki i przejścia, natrafiając wielokrotnie na sarny, a nawet ślady niedźwiedzia, i zawsze towarzyszyło nam wrażenie czyjejś obecności.
– Pamiętasz, jak Tutek… – mówiła któraś z nas i wtedy, przysięgłabym, że asystujący nam cień się uśmiechał.
Taka banalna historia psiego uczucia, prawda?
Ale jak inaczej można odpłacić za przyjaźń, jeśli nie pamięcią?
Może właśnie dlatego lubię Axela Munthe…
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt