Na razie nie ma tytułu cz.3 - wrota do piekiel
Dla użytkownika » Piekło » Na razie nie ma tytułu cz.3
A A A
- Poczekajcie tu na mnie – wyrwał mnie z zamyślenia Miechu.
Doszliśmy do wieżowca.
Usiedliśmy na ławce.
- Długo ci to zajmie? – spytałem.
- Dziesięć minut – odpowiedział lakonicznie.
- Ciekawe po co tam poszedł – mruknął Mały, gdy się oddalił.
- Pewnie opchać telefon.
- Możliwe… tak się upaliłem, że zapomniałem, o tej komórce – stwierdził rozbawiony.
Roześmiałem się i chrząknąłem:
- Napiłbym się piwa.
Z jego gardła wydostało się dźwięczne mhm.
- Ja też, mam niewyobrażalnego kapcia w gębie.
Zaczynało robić się potwornie nudno. Powoli żałowałem, że zgodziliśmy się na propozycję Miecha. Popatrzyłem w lewą stronę. Zbliżała się do nas jakaś dziewczyna. Szła pewnym siebie krokiem, głowę miała lekko pochyloną w dół. Ubrana była w czarne dżinsy i brązową bluzeczkę, okraszoną napisem „Być normalnym w tym świecie, to udręka dla duszy” ciekawe. Przechodząc obok, spojrzała na nas leniwym wzrokiem. Przyjaciel widocznie ją rozpoznał, gdyż powiedział.
- Cześć Ewelina.
Przystanęła na chwilę, popatrzyła na Małego i po chwili jej twarz pojaśniała.
- Cześć Piotrek – w jej głosie pobrzmiewał wesoły ton.
- Nie poznałaś mnie?
- Nie poznałam – przyznała, zerkając ukradkiem na mnie. – Może dlatego, że nigdy nie spodziewałabym się ujrzeć ciebie w tej okolicy – wyjaśniła.
- Ach tak… To jest mój przyjaciel, Bartek.
Uścisnęliśmy sobie dłonie i przywitaliśmy. Głos miała ciepły i łagodny, skrywający anielską melodię. Dotyk delikatny niczym skrzydła motyla. Panowała wokół niej aura spokoju i dobroci. Nie była pięknością według utartych standardów, jednak miała w sobie coś, co potrafiło przyciągać wzrok. Czarne, naturalne włosy kończące się przed ramionami, wspaniale kontrastowały z błękitnymi oczami. Miała bardzo subtelny uśmiech, potrafiący roztopić zlodowaciałe serce.
- Na kogoś czekacie?
- Na kolegę – odpowiedział Mały.
- Poszedł coś załatwić – wskazałem w stronę wieżowca.
- Chcesz zapalić marihuanę? – popatrzyłem na przyjaciela, który wypowiedział tę kwestię dziwnym tonem.
- Chętnie.
Wyciągnąłem pakiecik, w którym nie zostało już dużo zielska. Nabijając lufkę spytałem bezsensu, jako że nie znałem wcale tej dziewczyny:
- Nie wiedziałem, że palisz.
Uśmiechnęła się ładnie, po czym stwierdziła enigmatycznie:
- Wiesz.... palenie pozwala mi hm… na wyswobodzenie się z drewnianej skrzyni marazmu.
Powoli wkradała się nieświadomie do mojego serca.
Muszę stwierdzić, że umiała palić. Wdaliśmy się wszyscy troje w miłą pogawędkę. Ewelina zrobiła na mnie wrażenie, była inteligentną, bardzo wesołą dziewczyną. Jednak miałem nieodparte wrażenie, że za maską wesołości kryje się smutek. Dowiedziałem się, że była w moim wieku. Chodziła do szkoły diecezjalnej. Opowiedziała nam jak dzisiejszego wieczoru poszły z koleżanką na imprezę zorganizowaną przez kumpli z klasy. Pewien chłopak był bardzo zdeterminowany, by zaciągnąć ją do odosobnionego pokoju. Zabawna historia, ponieważ ów chłopak, aż tak się napalił na Ewelinę, że w pewnym momencie się zapomniał. Stojąc na środku salonu i wychwalając jej wdzięki pod niebiosa nie zauważył, że ma potężną erekcję. Oczywiście nie uszło to uwagi jego kumplom.
- Skąd się znacie? – zapytałem.
- W sumie to przez mojego kolegę, Łukasza - odpowiedział Mały.
- Nigdy nie mówiłeś, że masz taką śliczną koleżankę.
Czyż nie jestem największym uwodzicielem w tym mieście? Powiedziałem to w ramach żartu, którego mój przyjaciel nie uchwycił. Jak mniemam z powodu wypalenia sporej ilości zioła, a może specjalnie, bym poczuł się zażenowany z powodu mojego rubasznego sposobu bycia. Figlarz z tego Małego.
- Nie pomyślałem o tym – westchnął – a skąd zresztą miałem wiedzieć, że Ewelina przypadnie ci do gustu.
- Żartowałem – upewniłem go w razie czego.
- Przepraszam – zwróciła się do nas rozbawiona. - Jakby panowie nie wiedzieli, to chciałabym zakomunikować, że jestem tutaj i wszystko słyszę.
Spojrzeliśmy na siebie wszyscy troje i wybuchliśmy radosnym chichotem. Nie zauważyliśmy zbliżającego się Miecha.
- A wy co się tak chichracie, hę?
Mały przedstawił Miecha Ewelinie. Po powrocie z wieżowca wyglądał znacznie lepiej. Ciągnął cały czas nosem, musiał na pewno wziąć jakiś narkotyk. Na twarz powróciły mu kolory.
- Idziesz z nami? - zapytał Eweliny.
- A gdzie się wybieracie?
- Do mnie na jakiś melanż.
- Nie daj się prosić – wtrąciłem.
- Pójdę. I tak nie mam co robić, a przed nami cała noc.
- Właśnie – powiedział uśmiechnięty Mały.
Ewelina westchnęła.
- Tylko muszę na chwilę gdzieś pójść, ale niestety nie wiem gdzie mieszkasz, Miechu?
Zaczął tłumaczyć, gestykulując jak nawiedzony. Ewelina słuchała w skupieniu, a ja pomyślałem, przecież wiem gdzie on mieszka.
- Jeżeli chcesz, pójdę z tobą. Nie będziesz musiała szukać, do chłopaków dołączymy.
Pokiwała energicznie głową.
- Świetny pomysł.
- No dobra – odezwał się poirytowany Miechu, że ktoś mu przerwał narkotykowy monolog.– Tylko dołączcie w miarę szybko, Ok? - Wyciągnął z kieszeni woreczek wypełniony amfetaminą, pomachał nim przed naszymi oczami i uśmiechnął się błazeńsko.
Pokręciłem głową z dezaprobatą i odpowiedziałem:
- Jasne.
- Do zobaczenia – rzucił na odchodne Mały.
W ten sposób zostaliśmy tylko we dwoje. Maszerowaliśmy powolnym krokiem, wśród niezliczonych bloków szarych i mętnych. Rozmawialiśmy na luźne tematy. Idąc asfaltową drogą, dla mnie stawała się ona przy Ewelinie złocistym piaskiem. Kołysząca trawa, była w mojej wyobraźni odzwierciedleniem błękitnej morskiej wody.
- Rodzice nie mają nic przeciwko temu, że tak późno wracasz do domu? - zapytałem ciekawy.
- Cóż… – zawahała się na moment, machnęła ręką i dodała. – Wydaje mi się to nieważne drogi Sherlocku.
Uśmiechnąłem się mimo woli.
- Gdzie idziemy?
- Do mojej koleżanki – odpowiedziała zwięźle.
- Aha.
Spojrzała na mnie swoim bystrym wzrokiem, jakby wiedziała, iż byłem ciekawski i chciałem zadać pytanie. Nie pozostałem jej dłużny i rzuciłem, niby niefrasobliwym tonem:
- Po co idziesz do niej o tej porze?
- Po tabletki.
- Jakie?
- Przeciwdepresyjne.
Popatrzyłem na nią zdziwiony, odwzajemniła spojrzenie, potem wyjaśniła.
- Wpadam często w depresję. Z racji mojego wieku, jak również relacji z moimi rodzicami, nie mogę pozwolić sobie na pójście do lekarza.
- Czego się tak dzieje? Długo już cię to dręczy? – Cóż, byłem zmartwiony.
- Od roku – westchnęła z udręką w głosie. – Rok temu, mój młodszy brat, którego kochałam nad życie, wybrał się z kolegami pod namiot. Nie obeszło się bez alkoholu, ale to co zrobili było tak potwornie głupie... – łzy pojawiły się w jej oczach.
- Nie musisz mi tego opowiadać, jeśli sprawia ci to ból.
Pokręciła głową i dokończyła cichym głosem.
- Weszli we czwórkę na dach wysokiego bloku, oczywiście byli potwornie pijani – zrobiła krótką pauzę.
Nie mogłem patrzyć, jaki ból sprawia jej ta opowieść, ale pomyślałem, że jeśli musi akurat w tym momencie komuś o tym opowiedzieć, to ja służę pomocą słuchacza.
- Z relacji kolegi mojego Michała wynika, że podszedł na skraj dachu, aby się wysikać. Nie utrzymał równowagi i poleciał w dół – zaszlochała cichutko.
- Przykro mi.
Nie wiedziałem, co mógłbym więcej powiedzieć, by ją pocieszyć, poza tym prozaiczne słowa współczucia, wydawały mi się banalne. Położyłem rękę na jej ramieniu i nieznacznie ścisnąłem.
- Dzięki – odparła. – Nie mogę się z tym uporać – dodała z goryczą w głosie.
- Z czasem to minie, droga panno Marple – powiedziałem, a ona się uśmiechnęła.
Właśnie o to mi chodziło. Nazwała mnie wcześniej drogim Sherlockiem. Panna Marple to detektyw-amator, która występuje w wielu książkach kryminalnych Aghaty Christie.
Ucieszyło mnie, że zmieniła temat, pytając bardziej rozluźniona:
- Lubisz jej książki?
- Parę przeczytałem, ale wolę Kinga. Lubisz tego pisarza?
- Nie przepadam. Kilka książek przeczytałam i niektóre z nich były naprawdę świetne, jednak większość z nich mnie wynudziła.
- To jakiego pisarza lubisz?
- Mastertona, który pisze historie proste, krwiste i smutne jednocześnie.
- Myślałem, że wyskoczysz mi zaraz z powieściami romantycznymi.
Zaśmiała się.
- No co ty, nigdy nie pociągały mnie tego typu historie. Gdy byłam młodsza koleżanki biegały z lalkami, stroiły się w kolorowe sukieneczki i snuły marzenia o księciu z bajki. Ja tymczasem wywracałam się i zdzierałam skórę na moim rowerze.
Popatrzyłem na nią uśmiechnięty.
Wydawała się znów być smutna.
- Czyli byłaś chłopczycą?
Nie odpowiedziała. Pokiwała tylko głową.
Zapanowała między nami cisza, co wcale mi nie przeszkadzało. Jak wiadomo cisza jest również materią spajającą serce i duszę. Niesłychana tragedia spotkała Ewelinę. Gdy ją wcześniej ujrzałem po raz pierwszy, zobaczyłem pod powłoką wesołości, jakieś brzemię smutku. Nie spodziewałem się, że jest to spowodowane śmiercią bliskiej osoby. Otworzyła się przede mną, a ja chciałem ją wspierać, przytulać, szeptać do ucha ciepłe słowa, aby w końcu wyswobodziła się z łańcuchów cierpienia zostawionego przez kostuchę. Powiedziałem sobie wtedy w duchu, iż nie spocznę dopóki nie sprawię, że zapomni, o tragedii i zachowa w swoim sercu krystalicznie czysty obraz ukochanego brata.
Doszliśmy w ciszy do małego domku, w którym mieszkała jej koleżanka. Była to mała, ładna chatka, której zadawały kłam bloki widoczne z każdej strony. Podeszliśmy do furtki, na której mieściła się tabliczka z rysunkiem wielkiego buldoga, a pod nim było napisane.
„Dobiegam do furtki w 3 sekundy, a Ty?”
Słodkie prawda?
Weszliśmy bez żadnych oporów, gdyż Ewelina powiedziała, że nie ma tam psa. Zapukała do drzwi . Po chwili dało się słyszeć niewyraźny głos otwieranego zamka. Drzwi się uchyliły i stanęła w nich dość tęga kobieta. Ubrana w za dużą koszulkę przedstawiającą myszkę miki, workowe spodnie i wielkie bambosze, co było dziwne o tej porze roku, wyglądała zabawnie.
- Cześć mała – powiedziała koleżanka, po czym przywitały się wylewnie.
Popatrzyła na mnie.
- Któż to taki? - głos miała lekko zachrypnięty, a twarz zmęczoną.
- Znajomy.
- Mówiłam żebyś…
- Wiem… – przerwała jej Ewelina - ale on jest naprawdę w porządku. – Dobrze, że stałem w cieniu, ponieważ koleżanka Eweliny nie mogła zobaczyć mojego uśmiechu.
- No dobra, wejdźcie. Miło mi, jestem Ela – powiedziała, odwracając się i wchodząc do domu.
Mieszkanie było miłe i przytulne, z mnóstwem roślin. Ściany koloru jasnozielonego, na których wisiało sporo reprodukcji znanych malarzy. Dama z łasiczką Leonarda da Vinci, zajmowała honorowe miejsce nad kominkiem. Meble choć dawno miały swą świetność za sobą, tworzyły harmonię z wielką imitacją perskiego dywanu. Na półkach piętrzyło się masę książek psychologicznych oraz takich z pogranicza zjawisk paranormalnych:
- Usiądźcie proszę. – Wskazała kanapkę na środku salonu, po czym zniknęła za drzwiami do kuchni.
Usiedliśmy i wsłuchaliśmy się w muzykę klasyczną dochodzącą z wieży stojącej na stoliku w kącie.
- To Bach? – zapytałem Ewelinę.
Nie znałem się na tego rodzaju muzyce, ale moja mama często słuchała, więc spróbowałem zgadnąć.
- Mozart – odpowiedziała, splotła dłonie, a jej policzki nabrały rumieńców.
W domu było gorąco i teraz dopiero to sobie uświadomiłem.
Ela wychyliła głowę z kuchni.
- Napijecie się czegoś?
- Nie dzięki, śpieszymy się – odpowiedziała Ewelina.
Po chwili dwa koty przyszły leniwym krokiem i usadowiły się na kanapie między nami. Jeden był czarny jak agat, bez przerwy wlepiał we mnie swoje zielone ślepia. Drugi był jego przeciwieństwem, sierść miał nieskazitelnie białą. Mruczał i merdał ogonkiem domagając się pieszczot. Wyobraziłem sobie koleżankę Eweliny, jako czarownicę wypowiadającą zaklęcia zmieniające koty w pięknych królewiczów. Zachichotałem mimo woli.
- A tobie co?
- Ela jako czarownica, co ty na to? – spytałem dobrodusznie, aby nie urazić Eweliny.
- Dlaczego nie… Gdzieś widziałam miotłę.
- Dobrze, że nas nie słyszy.
- Ela ma spory dystans do siebie i poczucie humoru – wyjaśniła, popatrzyła w stronę kuchni i zawołała. – Wracaj czarownico, mój kolega staje się nerwowy i myśli, że zaraz przerobisz go w bezmózgiego zombie.
- Właśnie szykuję eliksir – odkrzyknęła rozbawiona. – Zwiąż go skarbie i przyszykuj do rytuału.
- Ale z ciebie diablica – zwróciłem się do Eweliny.
- Uważaj, słyszałeś co mówiła? – ogniki rozbawienia w jej oczach przywodziły na myśl małe latarenki prowadzące w ciemnościach zagubionych ludzi.
- Poddaję się i pokornie oddaję w twoje władanie.
Znałem ją raptem godzinę czasu, a czułem, jakbym znał całe wieki. Byłem bezpośredni i przede wszystkim mówiłem głośno rzeczy, które uważałem za słuszne.
- Jesteś urocza, wiesz? - powiedziałem to egzaltowanym tonem, niczym aktor z podrzędnego romansidła, nie wyszło.
- Wzajemnie – odpowiedziała poważnie.
No, kamień z serca, pomyślałem.
Do salonu przydreptała w swoich wielkich bamboszach Ela. Koty zeszły z kanapy i zaczęły pocierać się o jej nogi. Uśmiechnięta od ucha do ucha, wyglądała całkiem przyjemnie. W rękach trzymała dwie filiżanki z herbatą. Postawiła je na stole i usiadła w fotelu naprzeciwko nas, po czym rzekła:
- Proszę, zaraz przyniosę ciasteczka.
Ewelina wpadła w konsternację.
- Och… nie chcę wyjść na niewdzięczną, ale jesteśmy umówieni z Bartkiem.
- Nic nie szkodzi, wypijecie w spokoju – zastanowiła się, potem machnęła ręką. – Wskażecie kierunek, a ja was podwiozę.
- Nie trzeba, naprawdę – wtrąciłem się do rozmowy. – Jest już późno. Na pewno chciałabyś się położyć do łóżka.
- Nonsens mój drogi.
- Jesteś niezrównana. – Eweliny głos był pełen uwielbienia.
Ela wstała i poszła po obiecane ciasteczka. Wróciwszy położyła je na stole i spytała Ewelinę, grożąc żartobliwie palcem.
- Nie zostawiłaś żadnych pieniędzy, jak ostatnim razem? Bo wiesz, że jak znajdę czytając jakąś książkę, to przetrzepię ci tyłek – uśmiechnęła się jowialnie i wymierzyła jej przyjacielskiego kuksańca.
W tym czasie rzuciłem się na ciasteczka, jak lew na gazelę. Po marihuanie, zawsze ma się apetyt na pyszności, a te ciastka były znakomite, z polewą czekoladową i posypane lukrem, takie, które uwielbiałem.
- Nie zostawiłam – przeciągła tak ślamazarnie ostatnie słowo, że gdy się uśmiechałem, okruchy spadły na dywan.
Zerkałem na nie. Były sobie naprawdę bliskie. Gdy na siebie patrzyły, od razu, gołym okiem można było dostrzec uczucie wyzierające z ich oczu. Priorytetem moim było pytanie skąd się znają. Pomyślałem, że później, gdy nie będzie już z nami Eli, zapytam.
- O co chodzi z tymi pieniędzmi? - spytałem.
- Wiesz po co Ewelina do mnie przychodzi?
- Wiem.
- Nie chcę nigdy od Eweliny pieniędzy, to oczywiste – powiedziała, po czym kontynuowała wpatrując się we mnie swoimi dobrymi oczami. – Wyobraź sobie, że zawsze jak idę po cukierki, tak nazywam tabletki, ona wkłada pieniądze do książek. Ba!! Raz nawet włożyła mi pod poduszkę – przesunęła wzrok na Ewelinę.
Wpatrywały się w siebie z miłością godną pozazdroszczenia.
Rozmawialiśmy jakiś czas, dopóki nie wypiliśmy herbat i nie spałaszowaliśmy wszystkich ciasteczek. Było naprawdę miło. Ela okazała się serdeczną osobą. Cieszyłem się, iż Ewelina ma w niej takie oparcie. Przyjaciel jest najsilniejszą bronią na codzienną melancholię. Jest kwiatem w sercu drugiego człowieka, kwiatem, który rozkwita i zapyla je najpotrzebniejszymi fluidami.
Ewelina klepnęła się w kolana i popatrzyła na mnie.
- To co, zbieramy się?
- Tak – odparłem zwięźle, nie żeby mi się nie podobała ta miła pogawędka.
Ela wstała i zebrała puste filiżanki ze stołu.
- Poczekajcie na zewnątrz. Przyprowadzę tylko samochód zza domu.
Tak więc założyliśmy buty i gdy przestępowaliśmy próg zauważyłem, że Ewelina wkłada pieniądze do jakiegoś starego kalosza.
Uśmiechnąłem się.
- Wszystko powiem.
- Akurat – wystawiła język, jak figlarna dziewczynka.
Wyszliśmy w ciemną noc nie zakłócaną żadnym odgłosem. Niebo było nadal gwiaździste jak wcześniej. Zza domku wyjechało zadbane cinquecento koloru zielonego. Zatrzymała się koło nas, a my wskoczyliśmy do środka. Ela wręczyła Ewelinie opakowanie tabletek. Wyjechaliśmy z tego azylu spokoju, w niespokojną noc dużego miasta, gdzie panowało zepsucie i trwoga. Wskazywałem drogę Eli, tak aby była najkrótsza, byśmy dostali się do chłopaków jak najprędzej, a ona zaoszczędziła trochę czasu. Mijaliśmy knajpkę znajdującą się na rogu jednej z najgorszych ulic w mieście. Grupka krzyczących i dopingujących ludzi otoczyła dwie osoby, które zadawały sobie ciosy z niespodziewaną zawziętością.
Ewelina skwitowała to widowisko mruknięciem.
- Popaprańcy.
Wzruszyłem ramionami, po czym stwierdziłem:
- Ot, zwyczajna piątkowa noc.
Ela prowadziła w milczeniu, skupiając całą uwagę na drodze. Była dobrym i uważnym kierowcą. Po jakimś czasie wjechaliśmy w dzielnicę bogaczy. Mieściły się na niej piękne domy przeróżnych prawników, lekarzy i tym podobnych ludzi. W domach przeważnie pogaszone były światła, natomiast na posesjach, trawniki i wejścia oświetlone latarenkami.
Zawsze marzyłem, o takim pięknym domostwie.
- Kiedyś zamieszkam w takiej dzielnicy – powiedziałem.
- Lubisz bogactwo i luksus? – spytała Ewelina, z nieznanym mi do tej pory sarkazmem.
- Każdy lubi.
- Nie każdy.
To by było na tyle, jeśli chodzi o miłą pogawędkę. Resztę drogi spędziliśmy w milczeniu. W sumie cisza nie była krępująca. Czułem się dobrze w towarzystwie dziewczyn. Ela była zaprzątnięta prowadzeniem wehikułu, tymczasem Ewelina przykleiła głowę do szyby tak, że nie widziałem jej twarzy. Dało mi to chwilę na rozmyślanie, o tym i o owym.
Dojechaliśmy do wytyczonego miejsca.
- Skręć w prawo, przy najbliższym skrzyżowaniu – zwróciłem się do Eli.
- Mogłeś od razu powiedzieć gdzie jedziemy, znam tę okolicę. Mieszka tu moja przyjaciółka z pracy.
Skręciliśmy na zakręcie w prawo i wjechaliśmy na osiedle. Domki były prostokątne, mieszczące w sobie cztery mieszkania. Osiedle powstało w dziewięćdziesiątym siódmym po strasznej powodzi, która nawiedziła cały kraj. Zbudowano je na starym boisku piłkarskim oraz w miejscu, gdzie kiedyś stały szklarnie ogrodowe, przylegające do boiska. Okolica była przyjemna, zazieleniona i spokojna.
Jakież było moje zdziwienie, jak zobaczyłem maszerujących chłopaków. Miechu jak zwykle gestykulował jak opętany, tłumacząc coś Małemu.
- Mogłabyś zatrąbić?
- Wasi znajomi?
Przytaknąłem głową.
Ela zatrąbiła.
Patrzyli na nas z nieukrywanym zdziwieniem, kiedy wychyliłem głowę przez okno.
- Piorunem… – wykrzyknął Miechu.
Był mocno naćpany. Oczy wychodziły mu niemal z orbit.
- Piorunem – powtórzył szczerząc się.
Wysiedliśmy z auta i pożegnaliśmy się z nią, dziękując i życząc miłej nocy.
Podeszliśmy do chłopaków.
- Długo wam zajęło dojście – powiedziałem.
Mały spojrzał wymownie na Miecha.
- Szkoda gadać – mruknął.
Miechu poklepał go po plecach.
- Rozchmurz się koleżko – zbliżył się do Eweliny i przemówił. – Dryfuję na skrzydłach mojej damy, czy zechciałabyś odlecieć ze mną w jej świat oddany. – Boże, co za bełkot.
Popatrzyła na mnie, bowiem nie wiedziała jak się zachować. Był naprawdę mocno odurzony. Szczękościsk miał tak potężny, że gdy mówił strzelały mu zęby. Nie był oczywiście napastliwy, nic podobnego, po prostu dobrze się bawił w swojej narkotycznej piaskownicy.
- Idziemy do ciebie, napić się czegoś? – spytałem.
- Jasne, chodźmy – wywinął ręką w przód i zaczął defilować jak żołnierz na paradzie, nucąc piosenkę pidżamy porno " Chłopcy idą na wojnę "
Nie było mowy, o gniewaniu się na niego. Potrafił rozbawić.
- Pozytywny wariat – powiedziała Ewelina ściszonym głosem, aby jej nie usłyszał, co i tak było mało prawdopodobne, nawet wtedy, gdyby ktoś krzyknął mu do ucha.
Poszliśmy za defilującym "wariatem". We wszystkich domach z wyjątkiem paru, pogaszone były światła. Okolica wydawała się uśpiona. Miechu stanął przed drzwiami i czekał na nas. Od roku mieszkał sam. Miał liczną rodzinę (bodajże z nim było ich siedmioro) i wszyscy gnieździli się w tej małej klitce, która nie mogła mieć więcej niż czterdzieści metrów kwadratowych. Jego rodzice postanowili zabrać młodsze rodzeństwo i przenieść się gdzieś na wieś, do siostry jego mamy. Oczywiście jemu nie godziło się przeprowadzać razem z nimi, więc poprosił, czyby nie mógł spróbować sam zamieszkać. Rodzice się zgodzili, a on mógł rozpocząć swoją „idylliczną sielankę”. Zastanawiałem się wówczas, jakim sposobem zarabia na utrzymanie i spłacanie rachunków.
Otworzył drzwi przed nami i powiedział uprzejmie:
- Zapraszam, czujcie się jak u siebie.
Wąski hol, po prawej wejście do malutkiego pokoiku, na końcu korytarzyka ubikacja, po jej prawej wejście do salonu-jadalni. Salon był innym wymiarem. Na ścianach wisiało wiele plakatów przedstawiających smoki, rycerzy, potwory itp. Pewien rysunek spodobał mi się szczególnie. Para hobbitów wspinała się stromą ścieżką na szczyt góry, gdzie stała piękna, baśniowa chatka. Przy oknie na stoliku stał wysłużony, stary telewizor, koło niego, makieta zielonego shrecka, skąd on wziął takie coś? Pokój był urządzony skromnie lecz czysto i schludnie. Duża sofa stała naprzeciwko wejścia do salonu. Obok niej fotel i dwa taborety skierowane w stronę telewizora. Usiedliśmy z Eweliną na sofę. Mały rozsiadł się w fotelu. Miechu przyniósł obiecaną wódkę i klapnął na wielką pufę. Rozlał procenty do kieliszków, uniósł swój i powiedział:
- Wasze zdrowie, miło gościć takich świetnych ludzi.
Unieśliśmy kieliszki wraz z nim i wznieśliśmy toast. Wódka była w miarę dobra. Nie było to paliwo lotnicze, jak się często mówi na alkohol z mety. Mały wyciągnął papierosy. Rzuciliśmy się na nie łapczywie. Czyż nie jest miło zapalić szluga do wódki? Wypiliśmy po pięć kieliszków, każdemu powoli zaczynało szumieć w głowie, od nowa mógłbym rzec, przecież wcześniej każde z nas coś chlapnęło. Patrzyłem jak Miechu się uśmiecha. Wyciągnął z kieszeni woreczek z amfetaminą. Wysypał sporo na stolik i zaczął tasować narkotyk dowodem osobistym. Zrobił trzy długie kreski, oblizał kartę i odezwał się:
- Śmiało, wciągajcie.
Pokręciłem głową.
- Ja nie chcę.
Popatrzyłem na Małego i Ewelinę. Zdziwiłem się, gdy Ewelina z ochotą i lekkim zażenowaniem przystąpiła do degustacji. Wzięła od Miecha rulonik zrobiony z kartki. Pochyliła się i ukradkiem spojrzała w moją stronę. Odwróciłem głowę w bok, ale cóż miałem zrobić w tej sytuacji. Wciągnęła z trudem krztusząc się i lekko parskając, co w innej okoliczności byłoby nawet zabawne. Na domiar złego mój przyjaciel wziął od niej rulonik.
Popatrzyłem na niego.
- To ty wciągasz?
Wzruszył ramionami i odpowiedział z wahaniem w głosie:
- Szczerze powiedziawszy jest to mój drugi raz – przystawił rulonik do amfetaminy i wciągnął wszystko mocno w nos.
- A ty? – zapytałem Eweliny.
Również wzruszyła ramionami, tylko, że to był zapewne słowny ekwiwalent, odpieprz się, nie twoja sprawa, nie znasz mnie.
Uniosłem w górę ręce w geście rezygnacji. Nie byłem zobligowany do stawiania im tyrad słownych, umoralniania, czy jakby to nazwać.
Miechu wskazał ostatnią porcję narkotyku.
- Twoja kreska.
- Powiedziałem już, że nie chcę.
Wszyscy popatrzyli na mnie. Nie były to spojrzenia pełne urazy czy natrętne mówiące, że powinienem dostosować się do sytuacji. Po prostu patrzyli. Naprawdę nie chciałem wciągać tego pierdolonego proszku. Przestali się na mnie gapić i było wszystko w porządku, jednak narkotyk został na stole.
- Podaj rulonik, Miechu.
Poklepał mnie ponad stołem po ramieniu.
- Tak trzymać – przesunął rulonik po blacie. – Jeśli jest to twój pierwszy raz, najlepiej postaraj się wciągnąć wszystko za jednym zamachem.
- Dlaczego?
- Ponieważ będzie ci łatwiej – powiedziała Ewelina.
- Taka jesteś obeznana w te klocki – odparowałem z sarkazmem w głosie, który był niepotrzebny.
Schyliłem się i niczym odkurzacz sprzątnąłem wszystko ze stołu. Odchyliłem głowę do tyłu, niemal się dusząc. Nie mogłem złapać oddechu. Prochy były mocne, żrące przegrody jak kwas. Ścisnąłem nos palcami, po czym oderwałem je i mocno wciągnąłem narkotyk rozprzestrzeniający się w dziurkach. Po jakichś dziesięciu minutach amfetamina zaczęła działać. Czułem się rewelacyjnie. Wszystko postrzegałem w sposób typowy dla bystrego obserwatora. Chciało mi się rozmawiać, nie czułem zmęczenia, miałem mnóstwo energii, jakbym mógł przenosić góry, ale przede wszystkim czułem empatię i solidarność do wszystkich. Uśmiechaliśmy się do siebie i gawędziliśmy. Wódki było pod dostatkiem, towarzystwo świetne, czy czegoś więcej potrzeba do spędzenia znakomitego piątkowego wieczoru, pomyślałem wtedy. Miechu przyniósł z kuchni łyżeczkę i buteleczkę wody. Z kieszeni wyciągnął strzykawkę i rzucił na stół niedbałym ruchem.
- Co ty kurwa robisz? – spytałem z nieukrywaną nerwowością.
- A jak ci się wydaje. – odparł poirytowany.
Mały spojrzał na strzykawkę.
- Ładujesz w żyłę? – Popatrzyłem na niego i pokręciłem głową, bo widziałem, że zamierza wyperswadować mu ten pomysł.
- Taa...
Wysypał amfetaminę na łyżeczkę. Po chwili wlał do niej wody. Rozmieszał zawartość końcem strzykawki, na której była igła w kapturku. Wyciągnął z kieszeni zapalniczkę i zaczął podgrzewać okrężnymi ruchami spód łyżeczki. Patrzyliśmy na ten akt chorobliwie zafascynowani. Fascynacja powstała na skutek wciągnięcia narkotyku, który krążył w naszym organizmie i szeptał do ucha, iż to właśnie jest, na tej poczerniałej łyżeczce, ciecz, która da nam ukojenie i zapomnienie w przyszłości. Po amfetaminie nie było śladu, utworzyła harmonijną całość z wodą, dając gęściejszy roztwór. Nabrał wszystko do strzykawki.
- Pomoże mi ktoś? – zwrócił się do nas.
My jednak nie słyszeliśmy pytania, gdyż proces powstawania cieczy zaabsorbował nas do granic możliwości.
- Hej! – tym razem powiedział głośniej, popatrzyliśmy na niego, a on dodał – pomoże mi ktoś. – Wskazał głową swoją rękę.
- Jasne – rzuciła szybko Ewelina. – Co mam właściwie zrobić.
- Złap mnie dwoma rękoma za biceps i ściśnij mocno – wyjaśnił i wyprostował rękę na kolanie wewnętrzną stroną do góry, tak by żyły były odsłonięte.
Podeszła do niego i wykonała to, o co ją prosił. Zaczął ugniatać niewidzialną piłeczkę, żeby pokazały się kable, które jak dostrzegłem były podziurawione niczym sito. Złapał strzykawkę w prawą dłoń, wbił lekko w żyłę manewrując nieznacznie, po czym powiedział do Eweliny, żeby rozluźniła uścisk. Powoli, z pewną czcią wpuszczał amfetaminę do obiegu. Jego twarz nabierała kolorów, stawała się ucieleśnieniem szczęścia. Odchylił głowę do tyłu i z końcem narkotyku wydał westchnienie ulgi, człowieka, któremu udało się powstrzymać demony wypełniające udręczony umysł. Wyciągnął igłę z żyły, zgiął rękę, żeby zatamować krew i powiedział:
- Strzelmy sobie po kielichu.
I tak też zrobiliśmy. Byliśmy naćpani, paplaliśmy jak wariaci, przekrzykując jeden drugiego. Nikomu to oczywiście nie przeszkadzało, gdyż każdego zdanie rezonowało w naszych podkręconych umysłach.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
wrota do piekiel · dnia 20.05.2010 09:28 · Czytań: 570 · Średnia ocena: 2 · Komentarzy: 5
Komentarze
Lukas Wolf dnia 21.05.2010 08:42
Moja zdolność oceniania skończyła się na Twojej pierwszej części. Jak dla mnie za dużo narkotyków i stanów po. To się powoli staje nie do czytania. No chyba, że jako obowiązkowa lektura dla narkomanów ;)
wrota do piekiel dnia 21.05.2010 10:31
Gadasz:p dzięki za komentarz:)
Darksio dnia 21.05.2010 10:43 Ocena: Przeciętne
Wrota do...
Lukas ma rację. To się staje... hmm, jakby to delikatnie ująć... męczące. Zmęczyłeś mnie, to Twoja najgorsza część, jak do tej pory. Robi się nudno, dłuuuugo i bez nadziei na ciekawą fabułę. W dalszym ciągu sporo błędów zarówno gramatycznych jak i logicznych (o interpunkcji nie wspomnę). Ale nie licz, że za każdym razem będziesz miał je wytykane. Miałeś konkretne przykłady w poprzednich częściach i myślę, że powinieneś wyciągnąć odpowiednie wnioski i dalej popracować samodzielnie. Pozdro.
wrota do piekiel dnia 21.05.2010 15:24
Dzięki za komentarz:)

Tej części miałem nie wysyłać, ale z rozpędu to zrobiłem, niedobrze, że opowiadanie jest nieciekawe:(:) nad następnymi tekstami na pewno popracuję, ale teraz nie wydaje mi się żeby ktoś chciał to czytać:p oczywiście nie wyobrażam sobie odpuścić i tego nie skończyć... niedługo wyślę krótkie opowiadanko z innej beczki... zobaczymy czy zrobiłem jakieś postępy:D
dzięki i pozdrawiam
Darksio dnia 21.05.2010 15:28 Ocena: Przeciętne
Tak właśnie myślę. Moim zdaniem powinieneś wstawić coś świeżego. Wtedy na pewno spotkasz się z większym odzewem. Trochę się to Twoje opowiadanie opatrzyło i nic dziwnego, że nikt nie garnie się do komentowania.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty