Czas imieniem Henryk,
obojętny dla mnie i przygód
miłosnych, naukowych,
sportowych. czas imieniem Henryk
Chodzący Na Szczudłach pali na środku blatu
stosy zapałek, a jednym z płomyków chce podpalić
brodę dziadka, bo na zewnątrz pada, a wszystko nie do rymu.
czas uparty jak para buńczucznych osłów z immunitetem,
mocny w uporze jak herbata Lipton. wytrwały jak doba,
rok, wiek, era. czas, który mnie ignoruje, bo zamiast dać
kopniaka, żebym w końcu odezwał się do ciebie, doradza
tytuły piosenek. czas na osłodę, jak batonik Mars,
klejący karmelem moment do momentu, czas składający
się z liter powszechnie uznawanych za obraźliwe.
czas głośny jak torebka w rękach dziecka,
przechadzający się nocą po Marszałkowskiej, w ciemnym palcie,
dotykający palcami policzków. dokuczliwy jak egzema i powtarzający
„Love”. czas „osiem po dziewiątej” jako przypomnienie, ile go z tobą
spędziłem: dłużej – na odległość, sporo krócej – razem.
czas, który wzywam, żeby przyszedł po mnie,
czas, który się dłuży w oczekiwaniu.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Afternoon · dnia 22.05.2010 08:05 · Czytań: 869 · Średnia ocena: 3 · Komentarzy: 4
Inne artykuły tego autora: