Gdy tors Adama zaczął mi przypominać biust Agnieszki, postanowiłem, że będzie lepiej, jeśli wrócę do domu. Pożegnałem się z gospodarzem i chwiejnym krokiem ruszyłem do drzwi. Na półpiętrze zobaczyłem Irenę, która stała na parapecie okna i zalewała się łzami. Od razu otrzeźwiałem i rzuciłem się koleżance na ratunek.
- Zostaw mnie! I tak się zabiję! - dziewczyna zawyła na mój widok.
- No, co ty, Irena. Chyba nie mówisz poważnie?
- Jak najbardziej! Moje życie straciło sens!
Zszedłem po schodach i stanąłem w bezpiecznej odległości od Ireny. Dobrze wiedziałem, że muszę zachować spokój i wzbudzić zaufanie desperatki. Każdy fałszywy ruch mógł grozić katastrofą.
- To właściwie, o co ci chodzi? - podjąłem psychologiczną rozgrywkę.
- O Adriana! - dziewczyna nie traciła impetu.
- Nie żartuj, Irena. Przecież Adrian to lamus.
- To nieprawda! On taki nie jest!
- Ależ jest - postanowiłem zniszczyć pozytywny obraz kochanka. - Poza tym, to Casanova i żadnej nie przepuści.
- Co ty mówisz? Żadnej nie przepuści?
- No, wiesz... - poczułem, że dobrze mi idzie. - Dzisiaj zaliczył Kaśkę, Agnieszkę i Ankę. I to w toalecie!
- Naprawdę?
- Jasne. Przecież sam pilnowałem, żeby im nikt nie przeszkadzał.
- A to świnia! - Irena puściła framugę i rzuciła się z okna, krzycząc: A ja myślałam, że tak latał do kibla przez mamusiny kapuśniak!
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Szach-Mat · dnia 09.06.2010 09:12 · Czytań: 938 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 11
Inne artykuły tego autora: