pełny tytuł: W miejskim szpitalu, gdzie nie ma krat w oknach, na drugim piętrze. Scenka rodzajowa, aktorzy: sztuk dwie, narrator: pseudo mentor w dużych okularach, nosem na kwintę i dużą szklanką whiskey.
żyję w moim małym zaścianku w którym
ludzie mówią słowa które nic nie znaczą
by wyrazić emocje których nigdy nie zrozumieją
żeby zobaczyć miłość której nigdy nie poczują
Jeśli pan siedzi w mojej głowie, proszę odpukać, odkichać. Teraz, zanim przyjdzie lekarz, a ja wciąż będę mówić, że dzisiejsza środa jest zeszłym czwartkiem. Jest pan ze mnie, czy pan obcy? Milczący.
W sumie rady nie potrzebuję, drabina by się przydała - byleby złapać kontakt z rzeczywistością i rytmicznie przyklejać i odklejać od podłogi. Proszę bardzo, proszę spróbować. Okno jest wystarczająco duże dla nas dwojga, oprę brodę o pańską głowę. Wyglądamy jak rzeźba, afrykański totem. Proszę o uśmiech - zębaci się przyglądają. Mogą machać rękami, ja i tak więcej wymacham uchem, o. Można podziwiać, ja się nie wstydzę, dużo mam cech od małpy. Nosem też umiem, pokażę, o. A pan? Coś potrafi? Talent ma jakiś? Milczy. Nie martwi się, talentu nie trzeba, już i tak duże osiągnięcie z tym oddychaniem i pracą organów. Swoją drogą to niesamowite… O, pan patrzy, idą. Pan się nie martwi, wiem jak to będzie. Przeszczepią panu moje zmysły. Będzie się więcej uśmiechał, bo u mnie to się marnuje, jełczeje. To chodź pan zatańczymy, ja to docenię teraz, pan po operacji.
Ja zyskam pożegnanie, ty piękne wspomnienie.
żyję w moim małym zaścianku w którym
wypowiadam słowa których nie rozumiem
by wyrazić emocje które nic nie znaczą
żeby poczuć miłość której nigdy nie zobaczę