Stchórzyłam. Nie po raz pierwszy i z pewnością nie po raz ostatni. Minęłam go już kilkakrotnie, ale wciąż nie mogłam wydusić z siebie pytania. Zerknęłam szybko na zegarek. Dwadzieścia po trzeciej. W takim tempie to zamkną szkołę, zanim go zapytam. Dla odwagi pociągnęłam łyk lodowato zimnej wody z butelki i trzasnęłam drzwiami, znowu wpadając na nauczyciela. Tym razem już się nie mogłam wymigać.
-Co tak chodzisz, w tę i z powrotem, jakbyś miała zamiar wyfroterować mi podłogę, co?
Uśmiech, szczery, szeroki uśmiech zamarł, zanim na dobre wypełznął mi na twarz.
-Mogę usiąść na chwilę u pana w klasie? Mam trochę pracy do zrobienia - wypaliłam.
Czy był zaskoczony? Nie wiem. Uśmiechnął się i natychmiast zawrócił, otwierając przede mną drzwi W6.
-Jasne, wchodź. Ja zaraz wrócę.
-Dziękuję - wymamrotałam, choć chyba już tego nie słyszał.
Zrzuciłam torbę i jasny płaszcz, dziwiąc się, że okazało się to tak łatwe. Nie czekałam na niego. I tak wystarczająco najadłam się nerwów, prosząc go o pozwolenie na skorzystanie z klasy, która już dawno nie była moja. Zachodziłam tu wiele razy, dużo czasu spędziliśmy na rozmowach, kiedy on mówił, a ja słuchałam. Ale zawsze stawałam w progu, rzadko wchodziłam do środka.
No, dobra. Może nie do końca. Na wspomnienie mojego głupiego postępku ogarnął mnie idiotyczny śmiech. Szłam już do domu, bo mijała czwarta, w W6 nikogo nie było. Ale tym razem Mr Green zapomniał wyłączyć rzutnik. Zobaczyłam załadowaną szkolną stronę internetową. To oznaczało, że zaraz pod logo Turves Green Girls School było jego imię i nazwisko, czego nie mogłam dojrzeć z korytarza. Nie zastanawiałam się, weszłam.
Okej, może skłamałam. Kilka razy wchodziłam do W6 pod jego nieobecność. Ale zawsze miałam dobry powód, którego nie mógł potępić. Czy coś chciałam zostawić, czy oddać - nigdy specjalnie nie skorzystałam z jego nieobecności.
Było to tym głupsze, że zrobiłam to tylko z ciekawości. W Anglii praktycznie nie sposób dowiedzieć się, jak mają na imię nauczyciele. Chyba że wykorzysta się przypadek.
Wkrótce tego pożałowałam. Po co mi to było? Strach na myśl, że mógł się jakoś o tym dowiedzieć, sprawił, że przez kilka kolejnych dni jak ognia omijałam Mr Greena. Dopiero po pewnym czasie stwierdziłam, że gdyby miał się dowiedzieć i coś mi na ten temat powiedzieć, już by to zrobił. Wróciłam do swojej rutyny, co oznaczało wynajdywanie każdej sposobności do przejścia koło W6.
I bynajmniej nie robiłam tego ze względu na nauczyciela. Nie, nie, nie zrozumcie mnie źle. Znaczy, lubię go i tak dalej, ale nie o to chodzi. Nie szukałam tak naprawdę jego, tylko tej cudownej atmosfery z klasy dziewiątej. Wiary w siebie, którą przecież Mr Green we mnie zaszczepił. Świadomości, że mogę zrobić wszystko, że to tylko zależy ode mnie.
Tych rozmów, których tak mi brakowało. Rozmów? Okej, zazwyczaj to on mówił. Ale też słuchał. A to było więcej niż mogłam się spodziewać. Powtarzał, że mogę na niego liczyć. Że gdybym go tylko potrzebowała... Nie wiem, czy w to wierzyłam i czy naprawdę poszłabym do niego, gdybym miała jakiś problem. Ale czy to ważne?
Nalałam sobie wody do butelki i wyjęłam drobne na bilet. Przeliczyłam miedziaki i kiedy już szłam do drzwi, minął mnie Mr Green. Krótkie "cześć", nic więcej. Obejrzałam się jeszcze. I wtedy po raz pierwszy przyszło mi do głowy, że to ja mogłabym go zawołać. Czy zatrzymałby się, obejrzał? Spytał, co się stało? Nie wiem. Nawet nie musiałam tego wiedzieć. Wystarczyła świadomość, że mogę. Że on tam jest i że nie muszę do niego iść, żeby to wiedzieć. Aż do znudzenia, tyle razy mi powtarzał, kończąc tym zdaniem praktycznie każdą naszą rozmowę, że wiem, gdzie go znaleźć, gdyby coś się stało. Chyba w końcu uwierzyłam. Komuś musiałam.
Nad proporcjami nie siedziałam długo. Zresztą część zadań zrobiłam już wcześniej. Dokończyłam jeszcze szkic projektu dla Breha i zaczęłam się zbierać. Uwielbiałam tę klasę. Spędziłam w niej niecały rok, ale szczęśliwych chwil więcej niż przez kolejne dwa lata gdzie indziej. Tablica, poobwieszane ściany, parking za oknem i ten zapach, nieuchwytny prawie, nie do opisania, ale którego nie mogłabym pomylić z żadnym innym. Wspomnienia. Nie matmy.
Pierwszych momentów, kiedy zaczęłam w siebie wierzyć. I to też nie dzięki sobie.
-Dziękuję.
-Na razie.
Zawsze tak mówiłam. "Dziękuję" było moim słowem-wytrychem. Do wszystkiego. Teraz przynajmniej naprawdę miałam za co dziękować. Gdyby nie on, musiałabym wracać do domu. Biblioteka była zamknięta, a do klasy Mr Brehony'ego wolałam teraz nie iść. Pojechał już do domu, a ja i tak za często korzystałam z jego gabinetu. Nawet pod jego nieobecność.
Fakt, w końcu był moim nauczycielem. Dlatego nie miałam wyrzutów sumienia, przesiadując po lekcjach w W8. Klasy Greena pod tym względem autentycznie się bałam. Od dawna już mnie nie uczył. Nie miałam prawa prosić go o pozwolenie na skorzystanie z W6. Dlatego potrafiłam pół godziny krążyć po szkole, zanim go zapytałam. Bałam się. Nie odmowy. Pytania: "a czego tu szukasz?".
W piątek chciałam wcześnie pójść do domu. Dlatego wyjątkowo nie zamelinowałam się w żadnej z klas, tylko poszłam od razu do wyjścia. Przy W6 zatrzymała mnie głośna muzyka. Aż przystanęłam. To do Greena pasowało jak pięść do nosa. Choć generalnie nie podnosił głosu, na dziewczyny słuchające w szkole muzyki, potrafił autentycznie nawrzeszczeć. Siedział przy biurku. Ms Newton wdrapała się na ławkę i beztrosko machała nogami. Zawołał mnie, więc weszłam. Przecież nie będę się darła przez całą klasę.
-Jak leci?
-Okej... - pytanie, na które równie dobrze mogłabym nie odpowiadać. Pytanie spełniające tylko rolę powitania, na pewno nie stanowiło dowodu troski pytającego o drugą osobę. I takie same były odpowiedzi: obłudne.
-W poniedziałek jest konkurs matematyczny dla siódmych klas. Ta piosenka jest jego częścią. Uczestnicy będą musieli wyłapać wszystkie cyfry, jakie usłyszą i pomnożyć. Spróbujesz?
Wzruszyłam ramionami, niespecjalnie zachwycona, o czym z pewnością wiedział. Doskonale zdawał sobie sprawę, że zadania ze słuchu to moja pięta Achillesowa.
Zdjęłam plecak, wzięłam od niego kartkę i ołówek, i pochyliłam się nad ławką, bardziej niż kiedykolwiek życząc sobie, abym zrozumiała. Nic z tego. Przez głośną muzykę słowa były praktycznie nie do usłyszenia, a obcy język wcale mi nie pomagał. Potrząsnęłam głową i odłożyłam ołówek, starannie unikając jego wzroku.
Jak radar, wyczuł moje zmieszanie i zatrzymał taśmę.
-Pomogę ci, okej? - zaproponował. Zła, nie podnosząc wzroku, pokiwałam głową.
-Okej. Słuchaj.
Puścił muzykę jeszcze raz i tym razem powtarzał za śpiewakiem cyfry. Dwa, dwa, dwa, trzy, trzy. Siedemdziesiąt dwa.
-Masz jakieś plany na poniedziałek? W czasie lunchu?
Czy gdybym wiedziała, o co poprosi, skłamałabym? Nie wiem. Ale nie mogłam się domyślić.
-Nie.
-Pomogłabyś mi z tym konkursem? Mogłabyś rozdawać pytania i zbierać odpowiedzi, co ty na to?
Panika. Panika, dudniąca wszędzie, w brzuchu, uszach. Ręce drgnęły mi tak gwałtownie, że odłożyłam ołówek i wyprostowałam się.
-Ja... Ja... nie wiem... - zaczęłam się jąkać. Roześmiał się, ale nie patrzył na mnie.
A zazwyczaj to ja unikałam jego wzroku.
-Zero entuzjazmu, co? - zwracał się bardziej do Newton, jakby wiedział, że ja muszę się najpierw uspokoić.
-Nie mam tyle odwagi... - wymamrotałam ze szczerą ochotę, żeby walnąć głową o ścianę. Co za idiotyzm: nie mam odwagi...
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
lina_91 · dnia 29.02.2008 23:16 · Czytań: 558 · Średnia ocena: 3 · Komentarzy: 2
Inne artykuły tego autora: