Bardzo celne uwagi dotyczące potrzeby i umiejętności czytania oraz korzyści, jakie czytanie ze zrozumieniem przynosi.
Ale istnieją także inne aspekty tej sprawy.
Popyt zwiększa podaż.
Mało wybredni czytelnicy, niewyćwiczeni na dobrej, klasycznej literaturze, na którą albo nie mieli czasu, albo (w dobie dzisiejszego trendu chodzenia na łatwiznę) była dla nich za trudna, co najłatwiej było kwitować określeniem - starzyzna, nienowoczesne, kogo dzisiaj to obchodzi itp. - sięgają najczęściej po to, co nie wymaga wysiłku czytelniczego. Komiksy w młodszym wieku, czyli papkę czytelniczą, a potem po różnorodny czytelniczy chłam, który można połknąć bez zastanawiania się i zapomnieć. Po sensację, fantasy, thrillery i romansidła. Nie umniejszając wartości niektórych dzieł z tego gatunku, bo jak we wszystkim, tam także można znaleźć perły.
Ale bardziej ambitne dzieła są trudne - wymagają wejścia w tekst ze zrozumieniem, przemyśleń, nawet dokształcenia się dodatkowego w niektórych przypadkach, by w pełni pojąć to, co opisywane. Chociażby takie "Imię róży" Umberto Eco, czy inne jego dzieła.
A Nabokov? Słynna "Lolita" też wymaga literackiego przygotowania, nie mówiąc o pozostałych utworach tego pisarza.
A więc popyt jest na łatwiznę. Także z tego względu, że opuszczając szkołę podstawową wiele dzieci nie potrafi płynnie czytać. Nie potrafi także czytać w miarę szybko i wysiłek z tym związany - zniechęca.
Miałam okazję przekonać się o tym na podstawie testów umiejętności czytania, przeprowadzanych w szkole. Młodzież z ósmej klasy czytała na poziomie klasy czwartej.
Zniechęcenie przeradza się w niechęć, bo przecież bez książek można żyć. Jest wiele innych bardziej interesujących rzeczy - gry komputerowe, filmy, czasopisma, komiksy... poza tym nauki przybywa i często książki zaczynają kojarzyć się z mozołem opanowania wymaganego materiału szkolnego.
I w ten sposób sporo osób rozwodzi się z nimi na szereg lat lub pozostaje przy łatwiźnie.
Oczywiście (i na szczęście) nie zawsze tak się dzieje. Ale w domach, gdzie nie ma nawyku kupowania i czytania książek, dorastają zazwyczaj ludzie mało czytający.
I oni potem najczęściej zadowalają się byle czym - czytelniczym chłamem.
Swoją drogą, spełniając te wymogi, wydawnictwa wolą serwować liczne przekłady książek często byle jakich, niż wyławiać dobre, rodzime pozycje. Cóż, prawo rynku...
W wyniku tego, czytając byle co, każdy ma prawo myśleć, że on też tak potrafi. Fakt - dzisiejsze udogodnienia w postaci komputerów znacznie to ułatwiają. Edytor tekstu załatwia poza tym wiele spraw za piszących, błędy wynikłe z powszechnej ignorancji zasad pisania.
I tu, niestety, muszę stwierdzić, że o ile tekst publikowany (chociażby na portalach literackich) jest w miarę poprawny (nie zawsze, ale na ogół), to wypowiedzi w piśmie owych piszących - w postach czy komentarzach - roją się od literówek i wszelakich błędów - gramatycznych i ortograficznych.
Konia z rzędem, kto potrafi wytłumaczyć, dlaczego tak jest. Dysleksja i dysgrafia? Bardzo wygodne tłumaczenie. Ale do tego dochodzi jeszcze swoisty "tumiwisizm" typu - "a co się będę przejmował, piszę szybko, więc w porządku".
Ale czy jest to w porządku wobec interlokutora?
Dla mnie jest to zwykłe niechlujstwo i lekceważenie tej drugiej osoby, z którą nawiązuje się pisemny dialog.
W sumie koło się zazębia.
Łatwizna czytelnicza rodzi łatwiznę tworzenia.
Młody człowiek, który ma za sobą przeczytanych raptem kilkadziesiąt książek, bierze się za pisanie powieści. I wydaje ją, bo dlaczego nie, skoro go stać... Redaktor wygładzi tekst, gdyż w jego interesie leży zarobienie pieniędzy i wszyscy są zadowolenie.
No, może oprócz tych bardziej światłych czytelników, ale ci przezornie kartkują książkę przed kupieniem czy wypożyczeniem i nie tak łatwo dają się nabrać. Albo odkładają po przeczytaniu pierwszego rozdziału.
Dawniej pisało się ręcznie. Prawda. I takie pisanie dawało coś znacznie więcej jednak, ponieważ "pióro" ma jakby własną pamięć.
Sama przyłapałam się na tym, że gdy nie jestem pewna pisowni jakiegoś słowa, muszę napisać je odręcznie - wtedy piszę w zasadzie automatycznie bez błędów.
Pisanie na klawiaturze niweluje taką pamięć wzrokową, niestety - takie jest moje zdanie.
Ale... swego czasu przez dwa lata nie potrafiłam zabrać się do następnej korekty opowiadań przepisanych już na maszynie, ponieważ świadomość, że w razie popełnienia błędu muszę zacząć przepisywanie takiej strony ponownie, skutecznie mnie hamowała.
W moim przypadku przejście na klawiaturę komputera zaowocowało mnóstwem nowych pomysłów - ze względu na łatwość poprawiania właśnie. Ale w dalszym ciągu preferuję pisanie ołówkiem na arkuszach papieru - przynajmniej tę pierwszą wersję.
Podsumowując - myślę, że zaczyna się tworzyć błędne koło. Albo już powstało nawet.
I chwała wszystkim niedobitkom, którzy kochają książki bezinteresownie.
Z uwag technicznych - brakuje paru przecinków i parę zdań nadaje się do stylistycznego wygładzenia.
A za zmuszenie mnie do tak obszernego komentarza - świetne dla Autora.
Pozdrawiam
PS. Moja książka nie jest doskonała i zdaję sobie z tego sprawę. Sporo rzeczy bym jeszcze wygładziła, ale może o to chodzi, by człowiek nigdy nie był w pełni zadowolony ze swojego "dzieła"?