Najdrobniejsze zdarzenia
otwierają nowe światy.
Jeanette Winterston
Opowieść o przebudzeniu
Tamto lato było słoneczne i upalne, lecz mimo iż spędzała je w mieście, nie czuła z tego powodu szczególnych emocji. Jako dorosła, samowystarczalna, pewna siebie i świadoma niezależności kobieta, której tryb życia został idealnie podporządkowany własnym potrzebom, potrafiła dostosować się do wielu sytuacji, nawet z niesprzyjających uzyskując wymierne korzyści. Przede wszystkim odpowiadało jej bowiem krążenie po swoistej orbicie, z rzadka i tylko wtedy, gdy tego pragnęła, zahaczającej o inne planety. Był w tym pewien komfort; w tej możności spotykania kogo chciała, odgrywania ról, na jakie miała ochotę, a potem w beztroskich powrotach do własnego pokoju i zrzucania masek z twarzy równie łatwo, jak zrzucała suknie.
Stary dom przy niewielkim zaniedbanym placyku, mieszczący jej garsonierę, stwarzał dodatkową, bardzo cenną warstwę izolacji między nią a światem. Zamykała drzwi i miasto nagle odchodziło w niepamięć. Cichł zgiełk, skwar popołudniowego słońca roztapiał się wśród chłodnych ścian, nastawał spokój i kiedy sięgała po książkę, miała pewność, że jej wtopienia w nurt czytanych wydarzeń nie przerwie niespodziewany dzwonek czy wizyta.
Nie miała bliskich znajomych ani przyjaciół i, na dobrą sprawę, mało kto wiedział, gdzie właściwie mieszka. Pokój był jej zamkiem i niewielu mężczyzn przyprowadzała do niego. Nawet tych, z którymi widywała się dłużej. Z nimi też wolała spotykać się gdzieś indziej. Odpadał wtedy problem zostawania u niej na noc; nie chciała, żeby ktoś zostawał, pragnęła wygodnie rozłożyć się w poprzek tapczanu i nie zawracać sobie głowy czyjąś obecnością, krępującą dominacją w łóżku, rozrzuconymi nogami, przygniatającym ją ramieniem, porankiem, kiedy musiałaby wstać wcześniej, zrobić, być może, śniadanie, ubierać się pod czyimś taksującym spojrzeniem czy malować, przynaglana przez pośpiech.
W cudzym domu wszystko było znacznie mniej skomplikowane. Po prostu, w którymś momencie, wcześniej czy później, zbierała się, i patrząc na zegarek mówiła, że ma jeszcze to czy tamto do zrobienia, wykorzystując przewagę, jakiej nie miałaby we własnym mieszkaniu. To ona była wtedy panią siebie, tej chwili, i nawet mężczyzny, którego zostawiała w łóżku, wychodząc bez umawiania się i bez tłumaczeń. – Cześć – mówiła. – Spotkamy się przy okazji… A potem przelotny uśmiech, jakby mimochodem, i już zbiegała po schodach.
Nigdy nie czekała, by ktoś pożegnał ją pierwszy. Wyczuwając dogodny moment, odchodziła, często nie umawiając się więcej. Miasto pełne było mężczyzn i na dobrą sprawę niewiele zachodu kosztowało, żeby kogoś poznać. Zwłaszcza teraz, w lecie, gdy w upalne popołudnia na basenach kłębił się tłum ludzi, z czego większość stanowili mężczyźni, nierzadko szukający towarzystwa po dniu spędzonym w dusznym miejscu pracy.
Wystarczyło wyglądać atrakcyjnie, a natychmiast znajdował się ktoś próbujący nawiązać znajomość. Z początku rzucała mu chłodne, niezachęcające spojrzenie, pozwalając jednak, by przelotny, jakby mimowolny uśmiech przemykał po twarzy, potem dochodziło do luźnej rozmowy i reszta stawała się prosta. Zaproszenie na kolację czy wspólny wieczór było tylko kwestią czasu i niekiedy, zwłaszcza gdy mężczyzna był przystojny, z propozycji korzystała.
Bywało, że już pierwsza randka kończyła się w łóżku. Nie miała bowiem ustalonych kryteriów, kierowana ochotą bądź nastrojem chwili. Zresztą, nie patrząc na mężczyzn przez pryzmat emocji, nie dawała się zwieść złudzeniom co do męskich uczuć. Podnosząc się więc z czyichś ramion, pozostawała w dalszym ciągu sobą – niezależną i nie do zdobycia. To była najlepsza metoda, by mieć nad kimś władzę.
Większości mężczyzn trudno jednak było zrozumieć to postępowanie. Zwłaszcza takim, którzy, zaintrygowani jej niezależnością, chcieli udowodnić swoistą przewagę. A także tym, dla których znajomość stawała się zbyt dojmująca, budząc nieprzeparte chęci wywołania u niej podobnych reakcji.
Nikomu jednak nie pozostawiała złudzeń, każdorazowe spotkanie utrzymując na płaszczyźnie gestu bądź kaprysu chwili. I nawet działając impulsywnie, w tle owej spontaniczności skrywała rozsądek. Nigdy też nie zastanawiała się nad cudzym odbiorem, uważając, że takie, bezwiedne nawet liczenie się z kimś, jest najprostszą drogą do uzależnienia. W rezultacie wyczuwali ją tylko ci, którzy tak jak ona traktowali znajomość czysto powierzchownie. I tacy też odpowiadali jej najbardziej.
Z nimi przynajmniej wszystko było jasne. Zasad gry przestrzegano i nikt nie miał pretensji, co prawdopodobieństwo skomplikowania sytuacji sprowadzało do zera. Owszem, zawsze istniała możliwość wyjątku od tej reguły, ale, na szczęście, symptomy potrafiła już wychwycić w stadium początkowym, umiejętnie sprowadzając wszystko na właściwe tory.
Kiedyś lubiła rozkochiwać mężczyzn, z biegiem lat jednak uznała to za niewygodne, starając się lawirować raczej między rozbudzaniem, podsycaniem, tonowaniem, a nawet wygaszaniem różnych emocji. To stanowiło bardziej subtelną i wyrafinowaną rozrywkę dla kogoś, kto wolał przyglądać się czyimś uczuciom, niż w nich uczestniczyć. I znacznie bardziej bezpieczną.
Tego jednak letniego popołudnia, wracając do domu, była niespokojna i dziwnie rozdrażniona. Poznała ostatnio kogoś, spotkała się z nim parę razy i to właśnie on, w ostatniej rozmowie, nie dał jej żadnego wyboru. Tak to odczuła. Po raz pierwszy w życiu. I po raz pierwszy nie wiedziała, co robić.
– No i przed czym tak się bronisz? – zagadnął w pewnym momencie. – Przed uczuciem? Nawet nie wiesz, co tracisz.
– Wiem – odparła. – Mnóstwo rozczarowań.
– Mnóstwo radości.
– Mnóstwo kłopotów.
– Wspomnienia – powiedział spokojnie.
– Mam wspomnienia – stwierdziła obojętnie.
– Jakie? – zapytał. – Wspomnienia chwil lub przygód, a one, nie poparte uczuciami, wietrzeją tak szybko, że nawet nie będziesz potrafiła sobie ich przypomnieć. Pamięta się bowiem tylko to, co się naprawdę przeżyło.
A potem, patrząc na nią badawczo, zapytał powoli:
– Oczekujesz, że się jeszcze spotkamy?...
Spojrzała na niego bez słowa.
– Otóż nie. Nie sądzę... – powiedział. – Chyba, że zaczniesz być autentyczną dziewczyną, nie tylko atrapą.
– Dlaczego mnie obrażasz? – przerwała.
– Mówieniem prawdy? – uśmiechnął się lekko. – Może dlatego, że ty jej sobie nie mówisz.
I wtedy wstała i wyszła.
A teraz, wracając do domu, zaczynała żałować, że nie porozmawiała z nim dłużej. Idąc ulicami wśród rozgrzanych wciąż budynków, po raz pierwszy od bardzo dawna spostrzegła i uświadomiła sobie różnorodność osób, które mijały ją lub wyprzedzały zatłoczonym chodnikiem. I nagle, pośród tego spieszącego obojętnie tłumu, zauważyła dziwną scenę tak nie pasującą do otoczenia, że mimowolnie aż zwolniła kroku. Chłopak obejmował dziewczynę i zakrywając przed ludźmi jej zapłakaną twarz, troskliwie i z czułością prowadził przez ulicę.
Przystanęła, a potem, co nie zdarzało się dotychczas, obejrzała za nimi z uczuciem nagłego ukłucia w okolicach serca. I, wciąż z tym dziwnym bólem, poszła dalej, czując jakiś niewytłumaczalny żal, że nie ma nikogo, kto jej tak mógłby oczy zasłonić, gdy płacze.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt