Jestem mężczyzną, moją siłą jest własna bezsilność. Patrzę na dokonania ostatnich kilku lat, mam wszystko jednocześnie niczego nie posiadając. Rodzina – najmocniejszy punkt własnego bytu. Posiadłem na własność żonę, a ona powiła dla mnie dzieci. Ta kobieta siedząca zwykle w kuchni zwabiła mnie swoim ciepłem i niczym pracowita mrówka z dnia na dzień szykowała wygodne legowisko. Ja byłem jej najbardziej kłopotliwym dzieckiem. Wciąż słyszę jej ulubiony cytat z „Wesela”
„Miałeś chamie złoty róg, miałeś chamie czapkę z piór” – zadziwiające, nigdy go nie dokończyła, oczywiście pamiętam zakończenie, zastanawiam się tylko czemu przez te wszystkie lata nie wypowiedziała kwestii wieńczącej całość. Przecież wiele razy obrzucała mnie nie takimi obelgami, więc zdanie o sznurze nie było szczególnie ciężkie do przytoczenia. Zawsze miałem wrażenie, że moje ja to rywalizujący ze sobą duet. Ja – chłopak zakochany w kobiecie po przejściach , tęskniący za ciepłem, marzący o domu, w którym czeka na mnie moja kobieta. Iskry w oczach zamiast lakonicznego „cześć” sprawiały, że najchętniej nie wypuszczałbym jej z ramion. Delikatne muśnięcie policzków i rozpływałem się w czymś nieznanym ale jakże przyjemnym. Pierwszy raz zdałem sobie sprawę, że mój stan zwie się chyba szczęściem.
Ja – nieznoszący sprzeciwu, pragnący uwielbienia, żądający posłuszeństwa i bezgranicznego oddania, samiec alfa. Byłem głową domu, to ja wyznaczałem prawo w nim obowiązujące, to stawiałem warunki, którym wszyscy musieli się podporządkować. To ja stawałem się agresorem, kiedy ktoś odważył mi się sprzeciwić. Walczyłem o swoją pozycję, ona nie wiedziała, że tak mi na tym zależy.
Miesiąc, tyle minęło od naszego rozstania, wciąż myślę o niej, żeby czasem nie ułożyła sobie życia. Chyba nikt nie odważy się spotykać z moją żoną i nie ważne, że już po rozwodzie, zawsze żoną zostanie. Na szczęście mieszkać nam przyszło w małej mieścinie, wszystkich tu znam i nikt nie zaryzykuje spotkań z kobietą mojego życia. Wiem, że pewnego dnia znów do mnie zadzwoni. Przecież tak bardzo mnie kochała. Dzień za dniem budzę się z nadzieją, że usłyszę jej głos w słuchawce. Niespodziewanie moje ja znów stało się jednoosobowe. Niech robi co chce, byle tylko powiedziała, że czeka na mój powrót. Niech ubiera krótkie spódnice, nawet może znów malować paznokcie, niech chodzi na samotne spacery byle tylko poprosiła abym wrócił. Pozwolę jej na wszystko, sam zredukuję swoje wymagania, tylko proszę niech do mnie zadzwoni. Już nie chcę aby prosiła mnie o powrót, tylko niech zadzwoni i powie, że wciąż o mnie pamięta, że czeka na mnie i tęskni. Niech ostatni raz postawi mi ultimatum, to samo, które setki razy słyszałem i wyśmiewałem. To samo, które miało według jej teorii uchronić mnie przed dzisiejszą samotnością. Niech zadzwoni, żebym mógł jej powiedzieć jak bardzo jest mi bliska, jak potrzebuję jej ciepła, nawet jej złości mi brakuje. Powiem , wreszcie jej powiem, o życiu bez niej i dzieci, przecież zawsze powtarzała, że jestem wszystkim dla nich. Dlaczego wciąż nie dzwoni.
Moja siostra, najbliższa przyjaciółka mojej żony, dziś była u nas w domu. Pomyliłem się, to już nie jest mój dom.
Nieprawda zawsze zostanie moim domem.
Sama mówiła jeszcze dzień przed … że nigdy nie pokocha innego, że nie pozwoli nikomu się dotknąć, że jestem częścią niej. Dlaczego nie potrafiłem jej udowodnić, że czułem to samo. Wykrzyczeć na całe gardło: „nie chcę żyć bez was” – to takie niemęskie. Moja siostra – widziała się z moją żoną, ja nie mogę, nie chce mnie znać. Dlaczego? Przecież wszystko co robiłem, powodowane było troską o nią, o nas. Przecież nawet moje kłamstwa były po to aby nie sprawiać jej przykrości, dla niej kłamałem, a ona przestała mi wierzyć. Dlaczego? Nie mogła zrozumieć, że robiłem to dla jej dobra. Z miłości do niej robiłem wszystko.
Pytam siostrę o szczegóły wizyty, nie opowiada żadnych konkretów. Podobno wszystko w porządku, wiem, że kłamie. Pewnie moja żona cierpi, musi cierpieć tak jak ja. Siostra przekonuje mnie, że wręcz przeciwnie. Nie wierzę jej, to pewnie solidarność jajników. Co chwila zerkam na telefon, nic. Dziś pewnie zadzwoni, wizyta mojej siostry musiała przypomnieć jej o mnie. Jestem pewien, że rozmawiały na mój temat. Siostra przekonuje mnie delikatnie, że nie powinienem się łudzić. Dlaczego? Co ja takiego zrobiłem? Dobra, staram się myśleć, czy byłem zły? Wiedziała, że ją kocham jak nigdy nikogo, mało razy mówiłem jej o tym? To prawda mówiłem też, że nienawidzę i mam jej dość ale przecież wiedziała jak jest naprawdę. Chwileczkę, wiedziała? Ostatnie trzy dni tłumaczyłem jej, dlaczego z nią jestem, przytoczyłem wiele argumentów udowadniających, że nigdy jej nie kochałem. A jeśli w to właśnie uwierzyła.? Niemożliwe, musiała wiedzieć jak wielkim uczuciem ją darzę, te wszystkie wyzwiska i szydercze uśmiechy z mojej strony nie mogły zachwiać jej wiarą. Przecież ona też odpłacała mi tym samym. Właśnie, odpłacała.
Wciąż czekam na telefon. Siostra informuje mnie, że żona zmieniła numer i żadnego telefonu nie będzie. Dlaczego sam do niej nie zadzwoniłem wcześniej? Oczywiście nie mogłem, w końcu to ona wyrzuciła mnie z domu. Moja ambicja nie zniosłaby takiego upokorzenia.
Dziś do niej pójdę, muszę zobaczyć się z dziećmi. Przecież nie może mi tego zabronić. To moje dzieci.
Otworzyła. Dopiero teraz zauważyłem, znów ma te iskry w oczach. Jak tu miło. Miałem kiedyś dom. Dzieci nawet się ucieszyły na mój widok, trochę się obawiałem, że i one już mnie zapomniały. Moja córka przylgnęła do mnie niemal natychmiast i wyszeptała cichutko: ”kocham cię tato”. „Ja ciebie też dziewczynko” – zalałem się łzami.
Usiłuję przeprosić, powinna to docenić, przecież nigdy nie przepraszałem. Patrzy na mnie obojętnie. Tłumaczę, proszę, przekonuję. Moja żona, wykazuje znudzenie.
Jutro pójdę do nich znowu.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
iska36 · dnia 01.07.2010 08:57 · Czytań: 844 · Średnia ocena: 3 · Komentarzy: 4
Inne artykuły tego autora: