Ewka ciężko opadła na sofę. Uwolnione z butów stopy pulsowały własnym rytmem. Zdjęła skarpetki i z odrazą spojrzała na napuchnięte palce, odciski na poduszkach stóp i pomarszczoną, wilgotną skórę. Siedziała nieruchomo, tępo wpatrując się w przyniesioną z lodówki puszkę piwa, o której marzyła od wczorajszego wieczora.
*
– Może będą nadgodziny – szepnęła rano Megan ubierając błękitny fartuch.
– No i bardzo dobrze! Ile bierzesz? - Ewa błysnęła zębami w szerokim uśmiechu. Nie znała dobrze angielskiego, ale dogadywała się bezbłędnie.
Firmowa szatnia, zlikwidowana dwa lata temu, ograniczała się teraz do kilkudziesięciu metalowych szafek ustawionych bezpośrednio w hali produkcyjnej. Umieszczone na nich numery pozycjonowały pracownika: mniejsze dla kierowników i brygadzistów, większe dla zwykłych pracowników. Ewa miała jeden z najwyższych – niedawno zaczęła tu pracować; Megan była pracownikiem tej firmy już piętnaście lat, przeszła wszystkie szkolenia, była brygadzistką, a nawet startowała na stanowisko kierownika.
– Zobaczymy, co powiedzą... – Mrugnęła okiem, obnażając w uśmiechu nagie dziąsła. – O ciebie nie pytam, i tak weźmiesz wszystko! – Roześmiała się serdecznie.
Ciągnąca się siedemdziesiąt metrów hala zastawiona była najróżnorodniejszym sprzętem. Gorące piece do zgrzewania folii przeplatały się ze zwykłymi taśmociągami; skomplikowane sortownice stały tuż obok wymyślnych maszyn do nakładania nalepek. Drukarki, zostawiające swój ślad na każdym opakowaniu: “najlepsze przed…”, usadowiły się zaraz za filigranową maszyną potrafiącą zapakować miniaturowe pudełeczko kremu w firmową koszulkę. Oświetlona setką jarzeniówek hala, budziła się do życia, wydając znane pracownikom dźwięki.
Druga część fabryki, nie odstawała wielkością od pierwszej. Olbrzymia sala nosząca dumną nazwę “czystego pokoju”, podświetlona na fioletowo bakteriobójczymi lampami, majestatycznie czekała na porannych pracowników. Zachowując procedury czystości, żywcem wyjęte ze szpitalnych sal operacyjnych, kolejno wchodzili ubrani w kombinezony pokrywające w dziewięćdziesięciu procentach ich ciała.
Zlecenie dla dużej sieci supermarketów ciągnęło się już sześć tygodni, a oszałamiającego zapachu płynu do kąpieli pod wdzięczną nazwą “Nocna Konwalia” wszyscy mieli po dziurki w nosie. Zadanie było proste: z dwóch zrobić jedno. Jak niemal wszystko na rynku angielskim: kup jedno, drugie dostaniesz za darmo! Trzeba było położyć dwa płyny na linię, przepuścić - okryte już folią - przez piec, przylepić kilka nalepek i gotowe. Praca nie była trudna ale szybkie tempo wykonywanych czynności i panujący na hali hałas, głośno wydawane polecenia i miarowy stukot maszyn powodowały zmęczenie. Powtarzane przez wiele godzin te same gesty, monotonia przesuwającej się przed oczyma taśmy i słodki zapach produktu potęgowały poczucie znużenia.
Tuż przed przerwą obiadową, koło dwunastej, kierowniczka poleciła zatrzymać linię.
– Zebranie z dyrektorem za trzy minuty!
Ewka lekko się uśmiechnęła: Megan miała rację.
Przyzwyczajona do harówki na wsi, w gospodarstwie rodziców, Ewa potrafiła długo i efektywnie pracować. Nie przyjechała do Anglii dla rozrywki, ale z mocno określonym zamiarem zarobienia pieniędzy na swoje studia. Miała dwadzieścia dwa lata i dość życia na utrzymaniu rodziców w domu, w którym zawsze czegoś brakowało, a o studiach w Warszawie mogła tylko śnić. Teraz, zarabiając na siebie, zaczynała wreszcie realizować marzenia. Z tygodnia na tydzień, niegdyś odległe i niemożliwe do spełnienia mrzonki, zaczynały nabierać całkiem realnego kształtu w postaci kolejnej kwoty zasilającej jej konto.
Dyrektor, mały człowieczek, którego Bóg obdarował rzadko spotykanym słowotokiem, zaczął swój wywód:
– Kochani, bardzo wam dziękuję za tak duże zaangażowanie w realizację naszego zlecenia, ale - jak dobrze wiecie - mamy istotne terminy, których musimy dotrzymać,
żeby nasza firma mogła dalej funkcjonować na rynku. Wielu z was pracuje tu już kilka lat, więc wiecie jak się sprawy mają. Firma nie może bez was funkcjonować, stanowicie jej filar, fundament. Nie ma was, nie ma firmy. A przecież wszyscy…
– Ble, ble, ble… - mruknęła pod nosem Megan po kilku minutach jego oracji.
– Do czego zmierzasz? - Zapytała głośno. – Przerwa nam ucieka!
Spojrzał na nią zaskoczony nieoczekiwanym wtargnięciem, zatrzymał w pół słowa i powiedział:
– Mamy prośbę, żebyście wszyscy dziś zostali do ósmej wieczorem. Musimy skończyć to zlecenie.
W jego, zsuniętych na czubek nosa, okularach odbijały się setki jarzeniówek potęgując wrażenie wypowiedzianych słów.
Zgromadzenie zafalowało: nigdy w historii firmy nie było takiego przypadku. Owszem, zdarzały się nadgodziny, ale tylko dla chętnych. Większość pracowników wychodząc o czwartej z pracy, natychmiast o niej zapominało, oddając się przyjemniejszym zajęciom. Szybkie zakończenie zlecenia musiało być istotnie bardzo ważne dla firmy, skoro zdecydowali się na takie posunięcie. Było to tym bardziej zaskakujące, iż pochodzący ze Szkocji właściciel firmy znany był wszystkim ze swej skrajnej oszczędności.
– Ja nie mogę, muszę odebrać dziecko ze szkoły!
– A ja wyprowadzić psa. – Pojedyncze głosy ponad sześćdziesięcioosobowej załogi zaczęły się powoli odzywać.
Jednak większość, mając niemal w zasięgu ręki ukończenie pachnącego zlecenia, milcząco wyraziła zgodę na dłuższą pracę.
Koło szóstej po południu kierownictwo zarządziło ponowne spotkanie w kantynie. Zdziwieni pracownicy lustrowali twarze przełożonych, usiłując domyślić się jego przyczyn .
– Nie zdążymy tego skończyć do ósmej – odezwał się właściciel firmy. – Jest zbyt wiele odrzutów. Musicie bardziej się przyłożyć, pracować szybciej, dokładniej. To może potrwać dużo dłużej.
Szmer niezadowolenia popłynął wzbierającą falą, odbijając się od kremowych ścian pomieszczenia, i wrócił ze zdwojoną siłą.
– To zwolnijcie linię, na litość boską! Będą wtedy rezultaty! – pierwsza wyrwała Megan. – W tym tempie, nawet do ósmej nikt nie wytrzyma!
– A co z jedzeniem, piciem? Niczego ze sobą nie mamy!
– A za jaką stawkę będziemy pracować? Jakie będą przerwy? – Pytania lawinowo zasypały właściciela.
Przygotowane na tę sytuację kierownictwo szybko udzieliło odpowiedzi i rozwiało wszelkie wątpliwości. Posiłek został zamówiony, przerwy ustalone i stawka płacy określona. Nawet znalazło się radio, zabrane z hali produkcyjnej parę miesięcy wcześniej.
Ewa skierowana została na linię numer dwa. Wszyscy wiedzieli, co należy do ich obowiązków i bez niepotrzebnej zwłoki maszyny zostały włączone. Kilka metrów przed i kilka za, identyczne, obleczone w białe kombinezony postaci, również rozpoczęły swój nocny taniec, obsługując linię numer jeden i numer trzy.
Czas był łaskawy tej nocy. Godzina za godziną mijała niepostrzeżenie, przerywana tylko niekiedy wolną chwilą na herbatę z automatu lub papierosa wypalanego w pośpiechu przed firmą. Ewka pracowała jak w transie. Zaczynała łapać się na tym, że nie widziała własnych rąk kładących, lepkie czasami, butelki płynu do kąpieli na linię. Myśli szybowały daleko poza czterema ścianami “czystego pokoju”. Zdążyła odwiedzić dom rodziców z zepsutym piecem grzewczym. – Będe musiała im chyba pomóc. – Przemknęło przez głowę. Oglądała nowe firanki do swojego pokoiku na strychu, odziedziczonego po starszej siostrze; widziała już nawet w dłoniach bielutki indeks wymarzonej uczelni.
Ale ciało nie zawsze jest posłuszne rozkazom duszy. Po szesnastu godzinach intensywnej pracy zaczęło wysyłać sygnały, że coś nie jest w porządku. Jarzeniowe światło lamp miało teraz dziwny, niebieskawy odcień, litery na etykiecie płynu poczęły zlewać się w szarą masę i, mimo usilnych starań, wcale nie mogła dostrzec konturów znanych znaków. Schylając się do metalowej klatki po kolejną partię pakowanego produktu, dziewczyna poczuła nagły ból, który przytrzymał jej zgięte ciało blisko podłogi. Ogromne krople łez, bez żadnej zapowiedzi, poczęły znaczyć swoimi ścieżkami spoconą twarz. Złapała palcami zimne pręty, jakby te miały przywrócić utraconą energię; starała się opanować przejmujący ból, on jednak nie odchodził. Megan rzuciła szybkie spojrzenie na zgiętą w pół dziewczynę. Dotknęła jej ramienia i, jakby rozumiejąc wycharczane przekleństwo: – Kurwa, już nie mogę! – poklepała po ręce. – Zaraz ci przejdzie.
Ewa po kilku minutach wstała, ocierając oczy brudną ręką. Linia ruszyła ponownie, tylko Megan miała bardziej niż zwykle rozszerzone źrenice, próbując dostrzec najmiejszą choćby oznakę słabości któregokolwiek ze swoich podwładnych. Jakikolwiek fałszywy ruch ręką czy zachwianie równowagi, mogło przyczynić się do skaleczenia, poparzenia lub mieć jeszcze groźniejsze następstwa.
O dwunastej w nocy zaserwowano kolejny posiłek, jednak niewielu z niego skorzstało. Ludzie zaczęli pokładać się na stołach usiłując złapać choć kilka minut drzemki podczas półgodzinnej przerwy. Ewa przysnęła oparta policzkiem o zimną lamperię kantyny. Śniła, że leży na plaży i trzyma w dłoniach zmrożoną puszkę piwa…
Zmęczenie pracą zaczęło dotykać coraz większej liczby ludzi. Jedni skończyli koło jedenastej, tłumacząc się brakiem komunikacji w powrocie do domu, inni narzekali na soczewki, lub ich brak. W związku z ubywaniem personelu, po przerwie nastąpiła reorganizacja. Z trzech pracujących linii, zrobiono dwie. Ten fakt dla Ewki oznaczał tylko jedno: jeszcze dłuższą harówkę.
W miarę upływu czasu przyjacielskie do tej pory stosunki między pracownikami powoli zamieniały się w otwartą wrogość. Zaczęli na siebie warczeć, oskarżać o lenistwo, dokuczać i wyśmiewać najdrobniejsze nawet uchybienia.
– Rusz się, chłopie! Wszyscy zasuwają, tylko ty siedzisz! – Po krótkiej drzemce Ewa odzyskała trochę wigoru.
– Żadna Polka nie będzie mi mówić, co mam robić! – krzyknął świeżo przyjęty do pracy osiemnastolatek.
– Tak?! Jeszcze zobaczymy!
Jak spod ziemi wyrosła między nimi Megan łagodząc nabrzmiewającą kłótnię.
– Matt, nawet jak linia chwilowo stoi, musisz coś robić. Idź do magazynu po nalepki, bo niedługo się skończą!
Zaskoczony chłopak odwrócił się na pięcie, a Ewka triumfująco wystawiła za nim język.
– Dobra robota - poklepała ją po ramieniu Megan.
Przez całą noc właściciel firmy wraz z dyrektorem pilnie śledzili postępy w pracy, ale dopiero koło siódmej rano na ich twarzach pojawił się nikły uśmiech. Jednak ani Ewa, ani nikt z pracujących w “czystym pokoju” tego nie zauważył. Większość zamilkła, popadła w odrętwienie, automatycznie wykonując swoją pracę. Blada z wyczerpania, z podkrążonymi oczyma twarz Ewy nie wyrażała już żadnych emocji. Było jej absolutnie obojętne co robi i jak długo to jeszcze potrwa.
Zlecenie ukończono równo z firmową syreną, oznajmiającą południe.
*
Dziewczyna ostrożnie otwarła puszkę i napełniła szklankę. Zimny, gorzki napój powoli spływał do spragnionego gardła. Zapomniała o prysznicu, śniadaniu. Ciężkie powieki stopniowo przysłaniały otaczający świat. Zasnęła z niedopitą szklanką w brudnej dłoni.
Imiona osób występujących w tym tekście zostały zmienione w celu zachowania ich anonimowości.
Produkt o nazwie “Nocna konwalia” nie istnieje.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
zajacanka · dnia 02.07.2010 07:43 · Czytań: 1038 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 17
Inne artykuły tego autora: