W krainie magii...
Mucha
Maya biegła boso po łące...
Stąpała po niej tak lekko, że prawie nie dotykała trawy.Malutkie kropelki rosy delikatnie muskały stopy i spływały po nich. Rozwiane włosy jak fale na morzu, walczyły z wiatrem, a uniesione ramiona ochładzała poranna bryza. Biegła szczęśliwa, beztroska i wolna. Pragnęła, aby ta chwila trwała wiecznie. Euforia ogarnęła ją tak bardzo, że nawet nie zauważyła, kiedy podleciała do niej mucha i zaczęła latać nad jej głową. Dopiero po chwili, kiedy brzęczenie stało się głośniejsze, zaczęła wodzić wzrokiem w poszukiwaniu upartego owada. Mucha zbliżała się do niej i oddalała. Lawirowała między rękoma, które koniecznie chciały ją pochwycić i stłamsić. Wróżka machała i klęła, jednak na owadzie nie robiło to najmniejszego wrażenia. W końcu zrezygnowana i zmęczona opadła na łąkę. Owad jednak nie dał za wygraną, brzęczał i zataczał kolejne koła nad głową. Po chwili mucha, chyba też zmęczona, usiadła na czole wróżki. Ta tylko na to czekała. Zamachnęła się i pacnęła w głowę z siłą wodospadu.
...Ciemność zawładnęła jej całym ciałem. Wróżka straciła przytomność, a raczej się obudziła...
Już świtało, kiedy Maya leżała na swoim łóżku z ręką na czole. Głowa bolała ją okrutnie, a ręka piekła niemiłosiernie. Usiadła na łóżku i oderwała dłoń od czoła.
W komnacie rozległo się brzęczenie.
Krew momentalnie napłynęła do wszystkich członków i wróżka skoczyła na równe nogi. Podbiegła do toaletki stojącej pod ścianą i chwyciła za swoją różdżkę. Już tylko kontem oka zobaczyła w lustrze swoją twarz, na której wymalowany był szał i takie wkurzenie, jakiego ta komnata jeszcze nie widziała. Zaraz nad wkurzeniem zobaczyła też wielki czerwony ślad po swojej dłoni. I w jednej chwili okazało się, że poprzednie wkurzenie to nic w porównaniu z aktualnym.
Komnata rozświetliła się jasnym, białym światłem, którego źródłem była różdżka, dzierżona przez wróżkę. Maya zaczęła inkantować zaklęcie. Dłoń zacisnęła się na różdżce, a słowa zaczęły coraz szybciej wydobywać się z ust, wkurzonej do granic możliwości, wróżki.
Przerażona mucha, bardzo starała uświadomić sobie powagę sytuacji, ale jej instynkt nie był przyzwyczajony do tego typu rozumowania i skoncentrował się na ucieczce. Otumaniony i przerażony instynkt owada przestał jasno myśleć i podpowiedział jedyne słuszne wyjście z sytuacji… Lecieć do światła! Lecieć do światła!
Z prędkością godną muchy lecącej do gówna, owad poleciał w kierunku światła. W oka mgnieniu podleciał do rozświetlonej różdżki i przysiadł na wierzchołku. Ta momentalnie pochłonęła całe światło z komnaty. Jeszcze przez chwilę można było dostrzec, jak na twarzy wróżki, wkurzenie ustępuje miejsca przerażeniu.
Nic więcej nie dało się zauważyć, bo nastąpiła potężna implozja, która starła na proch muchę i ogłuszyła przerażoną wróżkę.
Nastała cisza, tak cicha, że można by z powodzeniem usłyszeć brzęczenie muchy, oczywiście pod warunkiem, że jakaś by się odważyła.
Maya opadła na łóżko, ciemność zawładnęła całym ciałem i straciła przytomność.
I znowu biegła boso po łące...