Chłopcy
- To stara ropucha, wiedźma – żal ci jej? – Pytał wysoki, chudy chłopak, którego twarz skrywał cień kaptura.
- Powaliło cię? Tak tylko gadam. Nie dam dupy, możesz być o to spokojny.
Czterech wyrostków wybuchło złowieszczym śmiechem. Ich ortalionowe dresy błyszczały w świetle migoczących żarówek zniszczonych latarni. Czekali w swojej enklawie, bazie wypadowej, aż nadejdzie godzina, która pozwoli przerwać monotonię mijającego tygodnia, i całego życia.
Kobieta, idąca po drugiej stronie ulicy, przyspieszyła kroku. Widok czterech młodych chłopaków, stojących o tej porze w bramie, nie był niczym przyjemnym. Nie zwracali na nią uwagi, ale w każdej chwili mogło się to zmienić. W jej interesie było więc, by jak najszybciej się stamtąd oddalić.
Chłopcy klęli, śmiali się głośno. Byli na swojej klatce schodowej, na ulicy, na której nikt poza policją nie mógł im się przeciwstawić. Co prawda za zakrętem mieszkało kilku starszych kibiców, a w ich kamienicy żył czterdziestoletni recydywista, który dość niedawno wyszedł z więzienia, ale nie musieli się bać. Nie wchodzili w drogę silniejszym od siebie, nie ruszali bez powodu mieszkańców okolicy i cierpliwie czekali, kiedy będą na tyle mocni, że wobec nikogo nie będą czuć respektu. Starucha, z którą mieli zamiar się rozprawić, nie należała do ich społeczności. Żyła sama w niewielkim domku, który Bóg wie w jaki sposób uniknął losu podobnych budowli i nie został wyburzony. Może urzędnikom miejskim tak bardzo się nie śpieszyło i czekali, aż kobieta umrze, by zaoszczędzić pieniądze w budżecie? Po co szukać zastępczego lokum dla kogoś, kto już niemal stoi nad grobem? Może był inny powód? W każdym razie chłopców to nie interesowało, ważne było, że kobieta nie ma rodziny i przez to jest dużo łatwiejszym celem.
Mijała dwudziesta trzecia. Spalili na spółkę jednego papierosa i wyszli z bramy. Pewni siebie, nie znając strachu ani litości, szli zabić nudę.
Dziadek
- Dziadku! – Mały Alanek szarpał starszego mężczyznę za rękaw marynarki. – Dziadku, opowiedz mi jakąś straszną historię. Proszę.
Mężczyzna, powoli poprawił się w fotelu, spojrzał groźnie na swojego pięcioletniego wnuka i zapytał:
- A nie będziesz się bał? Jesteś na tyle odważny, że się nie wystraszysz? Bo to będzie bardzo straszna opowieść.
Alanek wpatrywał się przez chwilę w niewzruszoną twarz dziadka, ale kiedy zobaczył rysujący się na niej ciepły uśmiech, znów zaczął prosić wesoło o bajkę.
- A więc dobrze. To będzie bajka o Babie Jadze.
Chłopiec zrobił poważną minę i usiadł na podłodze przy fotelu. Mężczyzna odstawił pustą puszkę po piwie i wziął ze stołu kolejną. Pociągnął niewielki łyk i zaczął:
- Kiedy pierwszy raz przyjechałem do naszego miasta, a było to bardzo, bardzo dawno temu, wszystko wyglądało inaczej. Nie było tylu sklepów i wielu budynków, które są teraz. Właśnie skończyła się wojna, a my wyganialiśmy Niemców.
- Niemcy są źli dziadku, prawda? To szkopy – przerwał Alanek.
Starzec uśmiechnął się z aprobatą i pogłaskał wnuka po głowie.
- Tak wnusiu, są bardzo źli. Ale już tu nie wrócą, a jak wrócą, to my ich przepędzimy. – Tym razem pociągnął znacznie większy łyk i kontynuował. – Wszystko wyglądało inaczej, ale nasza ulica stała jak stoi i kamienice też się niewiele zmieniły, może poza satelitami na każdym oknie. Samochodów mniej jeździło. Dostałem to mieszkanie, w którym teraz jesteśmy. Już ponad pięćdziesiąt lat tu żyję. Ale poza tymi ulicami, na skrzyżowaniu, tam za przystankiem stał duży żółty domek.
- Dziadku, dalej tam stoi. O ten ci chodzi?
- Tak Alanku, o ten. I jak myśmy przyjechali, ktoś tam już mieszkał. To był, zdaje się, czterdziesty siódmy, czy ósmy? No i gadali, że babcia taka tam mieszka i że była tam już, jak Rosjanie wjechali. To co mieliśmy pomyśleć? Pomyśleliśmy, że Niemka może, bo to kobiecina stara była, że się uchowała jakoś. To trzeba było z nią pogadać. Bo wiesz, ludzie tu mieszkanka małe mieli, a dużo było poniszczone, szkoda, żeby ktoś obcy, zajmował cały dom. – Dziadek znów pociągnął łyk piwa. - Poszedłem ja z Jankiem Kobylnikiem, dwa lata temu umarł, dobry chłop z niego był, a ta nam otworzyła i po polsku gada – nie jak szkopy, ale ładnie, poprawnie. Jak wykształcona. Kobiecina poczęstowała nas herbatą i plackiem. Dobre było, ale jak sobie teraz wspomnę, że jadłem, to dreszcze mnie przechodzą. Opowiadała, że przyjechała tu z pierwszymi osadnikami, zza Buga, że tam w szkole uczyła. Jakimś cudem uwierzyliśmy z Jankiem. Pożegnaliśmy się i poszliśmy od niej.
- Dziadku, to była Baba Jaga? – zafrasował się Alanek.
- Nie powiem ci teraz. Słuchaj uważnie, to się wszystkiego dowiesz. A teraz bądź grzecznym chłopcem i przynieś dziadkowi piwo z lodówki, bo to mi się kończy.
Po chwili starzec dalej snuł opowieść, uspokojony obecnością trzeciej, pełnej puszki piwa.
- Przez rok w ogóle nie wspominaliśmy o tej kobiecie. Prawie jej nie widywałem, żyła sobie spokojnie, jak duch. I pewnego dnia usłyszałem, że na naszym osiedlu giną koty, psy i w ogóle zwierzęta. Wiesz, niektórzy to tu gdzieś na podwórkach nawet kury trzymali. Nikt nie posądzał starowinki, bo i po co miałaby pieski ludziom porywać? – Dziadek postukał się w czoło palcem. – Później zginęły dwie dziewczynki. Najpierw jedna, a po trzech miesiącach druga. To wszystko trwało trochę dłużej niż rok. I zaczęły się plotki. Różne, szukano winnych. – Rozluźniony alkoholem mężczyzna mówił coraz szybciej. Właściwie zapomniał, że siedzi przed nim mały chłopiec. Wspominał i opowiadał. – Któregoś dnia ktoś rzucił plotkę, że starsza pani to wiedźma. Śmiano się z początku, ale później coraz poważniej o tym rozmyślano. Bo dlaczego nie? Nikt jej dobrze nie znał. Właściwie tylko czasem pokazała się na ulicy. Pranie przed domem wieszała, do sklepu po mleko szła.
Nikt wcześniej nie zwrócił uwagi, że jest taka niewidoczna, dziwne prawda? No i wreszcie ktoś na milicję zgłosił. Wyśmiali, bo milicja zawsze taka sama – jak coś trzeba, to ostatni do pomocy. Ale kiedy zginęło trzecie dziecko z naszej ulicy, ktoś się tam wybrał. Wysłali jakiegoś młodego funkcjonariusza. I oczywiście nic nie załatwił. Nie aresztował jej, nic nie znalazł. Ludzie się wkurzyli i namówiło się trzech chłopaków od nas. W moim wieku byli, ale takie zadziory, co się bić lubili. Kryminał, ale dobre chłopaki, swoich nie ruszali. I poszli w nocy. Wszyscy udawaliśmy, że nic o tym nie wiemy. Nikt nie chciał być świadkiem, nikt nie chciał nic wiedzieć, ale wszyscy wiedzieliśmy.
- Dziadku i co, i co? - dopytywał przerażony Alanek.
Dziadek odstawił puszkę z piwem jakby się zamyślił, lecz po chwili mówił dalej.
- I nie wrócili. Cały następny dzień czekaliśmy. Wieczorem zebraliśmy się w pięciu, ja też. Postanowiliśmy sprawdzić, co tam się stało. Na milicję nikt nie chciał dzwonić, bo co byśmy mieli powiedzieć. No i pukamy, stukamy – nikt nie otwiera. Ktoś złapał za klamkę, drzwi otwarte były. Weszliśmy, a tam czysto, porządek. Żadnych śladów, że chłopaki byli, a przecież na herbatę nie poszli. Cały dom przejrzeliśmy, a tam czysto, ładnie posprzątane i żywej duszy. Jedzenia żadnego nie było, bo gruby Adam zaraz do kuchni poleciał. To wykonceptowaliśmy że gdzieś wyjechać musiała. Ale co z chłopakami? Śladu po nich nie było. Zabili ją, wywieźli i uciekli – tak wymyśliliśmy. Staruszka zniknęła i zwierzęta przestały znikać. I żadnemu dziecku nic się nie stało od tamtej pory. Spokój był, ale chłopaki już nie wrócili. Ktoś ponoć któregoś z nich widział gdzieś w Łodzi. Leszka – najmłodszego z nich – podobno w Warszawie przymknęli, ale nic nie wiem na pewno.
- A baba jaga? – zapytał Alanek.
- Ano, też zniknęła, ale domu nikt nie zajął. Nikt się nie wprowadził i dzieciaki go nie niszczyły. Jakiś taki strach był, aby tam chodzić, niszczyć, a dlaczego władza go nie tykała to nie wiem. I w siedemdziesiątym czwartym, kupę lat później – już twój tatuś był mały i wujek już się urodził – nagle ją zobaczyłem. Plewiła sobie w ogródku taka sama jak wtedy. Nic się nie zmieniła i zachowywała się, jak gdyby nigdy nic. Ale z nikim o tym nie gadałem. Z czasem ktoś coś wspomniał, ale cicho, bez przekonania. Od tamtej pory był spokój. Nikt jej nie ruszał, nic nie ginęło. W ogóle jakoś się lepiej zrobiło na osiedlu, to nikt nie miał powodu czepiać się baby. Ale ja wiem, wszyscy wiedzą, że to ona zabijała te zwierzęta i jadła, a może i dzieci. Krew piła, aby nigdy nie umrzeć.
Alanek patrzył chwilę szeroko otwartymi oczyma na ukochanego dziadka, po czym wybuchł rzewnym płaczem. Ryczał i trząsł się jak osika.
- Wnusiu, Alanku – starzec dźwignął się z fotela i uklęknął przy chłopcu, przytulając go mocno. Ziejąc alkoholowym oddechem, uspokajał szkraba.
- To tylko bajka jak w telewizji. Nic takiego nie było. No, nie płacz już, dobrze?
Jednak dziadek nie wierzył w to co mówił. Pamięć go ostatnio często zawodziła, ale był pewien, że ta historia jest prawdziwa.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
TomaszObluda · dnia 15.07.2010 08:54 · Czytań: 964 · Średnia ocena: 4,6 · Komentarzy: 13
Inne artykuły tego autora: