W krainie magii...
Ukaczygównowanie
Związek Mai i fauna, był od samego początku bardzo burzliwy.
Wróżka poznała tego stwora podczas porannej kąpieli w sadzawce, kiedy to lubieżnie zaczął się jej przyglądać. Zawsze kąpała się nago i powiedzmy, że było na co popatrzeć.
Na początku obserwował ją z ukrycia, a potem rozochocony podglądał, stojąc na brzegu stawu.
W początkowej fazie znajomości, onieśmielona jego obecnością, rzucała w niego czym popadnie; kamieniem, kaczym gównem albo przekleństwami. Raz nawet rzuciła zaklęciem. Niestety wymówione było w pośpiechu i niedbale. Nie trafiło w fauna tylko w okoliczne sitowie, paląc je doszczętnie.
Z czasem przyzwyczaiła się do widoku fauna i nawet zaczęło jej się to podobać. Świadomość tego, że ktoś czerpie przyjemność z oglądania jej nagiego ciała dodawała jej odwagi, śmiałości i było przyjemne.
Pewnego ranka, wróżka nie wytrzymała i rzuciła się na stwora, który wykazywał już od dawna oznaki zainteresowania i podniecenia.
Kotłowali się na brzegu. Maya jęczała, faun ryczał. Potem on jęczał, a ona ryczała.
Po tych wydarzeniach wróżka pojęła, że z czarami nie ma żartów.
I że lepiej rzucić się na fauna niż rzucać gdzie popadnie zaklęcia. O czym zresztą przekonało się też, Bogu ducha winne, sitowie.
Zrozumiała też, że kacze gówno nie za bardzo nadaje się do rzucania, bo od tego są kamienie. Zresztą słowo ukamienować wzięło się stąd, że ktoś rzucał w kogoś kamieniami.
Zaczęła też zastanawiać się nad tym czy zabicie kogoś przez rzucanie w niego kaczym gównem to ukaczygównowanie...
I zrozumiała, że tak.