Stacja: Bochnia - intow
Proza » Historie z dreszczykiem » Stacja: Bochnia
A A A
- Cholerny pociąg! – zasyczałem, patrząc jak odjeżdża mój transport do Wrocławia, a razem z nim dwadzieścia złotych. – Że też te drzwi w tym zasranym kiblu musiały się zatrzasnąć. – Splunąłem na betonową posadzkę.
Szum oddalającej się kupy żelastwa ginął w ciszy małego miasteczka. Była godzina osiemnasta trzydzieści i słońce powoli opadało, aby za parę godzin zanurzyć się w ziemi. Przynajmniej z mojej perspektywy, tak to właśnie wyglądało.
Po krótkiej chwili namysłu, udałem się do kasy, aby zapytać, kiedy odjeżdża kolejna śmierdząca rdzą, przerośnięta glista. Pani w niebieskiej koszuli ze śliczną błękitną apaszką zawiązaną na szyi z uśmiechem poinformowała mnie, że następny odjeżdża dopiero o drugiej. Zajebiście, pomyślałem i równie przyjemnie jak ona uśmiechnąłem się i poprosiłem o bilet. Myślałem, że pożegnam się z kolejnym Chrobrym, ale miałem dwóch Mieszków i Kazimierza Wielkiego. Co, jak co, ale Kazka nie oddam. Niech bliźniaki spadają. Będzie mi lżej.
Usiadłem na ławce, która była w środku budynku. Dopiero teraz mogłem przyjrzeć się wnętrzu tej stacyjki. Wcześniej już byłem spóźniony, a jeszcze zachciało mi się iść do kibla, żeby postudiować w spokoju ekonomię. Ej, te życie, ej ta naiwność! Wtedy jeszcze nie wiedziałem, co będę robił do owej godziny „zero”, która tak naprawdę była dwie godziny po godzinie zero.
Z tego, co zapamiętałem budynek stacji był otynkowany na chorobliwie żółty kolor z elementami pomarańczowego. Zachodzące słońce potęgowało te kolory i czułem się jak we wnętrzu ogromnego, nieco kwadratowego, banana. Natomiast w środku już wcale ładne nie było. Ściany były zrobione ze śliskiego kamienia, kremowego, nie mam pojęcia jak się nazywa, ale nie spodobał mi się. Wiecie, niektóre rzeczy, tak jak na przykład chryzantemy, kojarzą się tylko i wyłącznie z trupami. Tak, właśnie ten kamień skojarzył mi się z grobowcami. Jeśli jakiś mądrala wie, z czego oprócz marmuru i granitu robione są grobowce, niech się zgłosi. A więc sufit był usytuowany na wysokości około dziesięciu metrów. Drzwi wejściowe były brązowe i przeszklone, ale nie myślcie sobie, że przez to szkło było cokolwiek widać. Kilogramy kurzu zalegały na nich, jedna szyba rozbita, a na niej karteczka z koślawym napisem: NIE OTWIERAĆ USZKODZONYCH DZRWI. No to nikt nie otwierał. Po prawej stronie od wejścia, pod sufitem, zauważyłem zardzewiałą kratkę wentylacyjną. Spokojnie mógłby się tam zmieścić człowiek. Niczym nie była podobna do kratek, jakie są w domach. Miała dziwny kształt, jakby pół krzyża, a właściwie paru pół krzyży. Zachodnie skrzydło było zarezerwowane dla personelu, a wschodnie zamknięte. Pomijając te kible nieszczęsne.
Wróciłem wzrokiem do miłej pani, która siedziała za kratą zabezpieczającą i dodatkową szybką. Spojrzałem i zauważyłem, że rozmawia przez telefon, zerkając na mnie. Przynajmniej tak mi się wydawało. Odłożyła telefon i zaczęła stukać na klawiaturze komputera. Przejechałem wzrokiem po krawędzi kraty i trafiłem na wielki zegar z przyżółkłą tarczą firmy Quartz. Pomyślałem, że jest zepsuty, ale w tym momencie wskazówka minutowa przesunęła się ze stukiem na osiemnastą czterdzieści sześć. Czas – zawsze zwalnia, kiedy nigdzie się nie spieszymy.
Oprócz mnie, na krawędzi ławki, która – tak dokładniej mówiąc – była podzielona na krzesła, siedział jakiś gość z brodą i wielkim niebiesko-czarnym plecakiem wgapiony w książkę. Sam nie wiem, czy przewracał kartki, czy może zahipnotyzował się, bo akurat był o tym rozdział. Kto tam wie, gości z brodą i niebiesko-czarnymi plecakami, pomyślałem i rozbawiło mnie to niesamowicie. O to, co piętnaście minut nudy może ze mną zrobić.
Miałem ze sobą aparat fotograficzny. Fuji-cośtamcoś. Całkiem niezła zabawka. Oczywiście nie moja, koleżanki. Pożyczyła mi na wyprawę do kopani soli. Prawdę mówiąc, nie porwała mnie ta kopalnia wcale. Ostatnio mało rzeczy mnie porywa. Chyba podróż na Księżyc byłaby satysfakcjonująca. Wszystko psuje to, że mam plomby i brak wyszkolenia pilota wojskowego. Bez tego pierwszego, ale za to z tym drugim byłoby o wiele lepiej. Marzenia.
Wyszedłem na peron. Uderzyła mnie wszechobecna rdza. Dosłownie wszystko w niej tonęło. Tory były idealnie rude, jakby ktoś planowo i systematycznie malował je taką właśnie farbą. Daszek stacji również idealnie pokryty tlenkiem żelaza III. Nie musze dodawać, że barierki i nawet deski pomiędzy torami wyglądały podobnie? Wszystko takie było. Słowo daję.
Na dwóch peronach – jeden w jedną, a drugi w drugą stronę – czekali na swoje ociężałe glisty, ludzie. Znudzone i spocone twarze gapiły się przed siebie, albo w tory. Nadzieja w sercu nie gasła, a pewnie głód w żołądku wzrastał. Takie głupie myśli przewijały mi się przez głowę.
Wyjąłem aparat. Chyba po raz pierwszy, bowiem przeraziłem się ilością guziczków, które wyskoczyły na mnie, jak kolce jeżozwierza. Zmarszczyłem czoło i zacząłem je pomału, acz systematycznie ogarniać, jak to się teraz modnie mówi.
Nagle poczułem ciężką dłoń na ramieniu. – Ej, kolego… - znieruchomiałem i słowo daję po raz kolejny, że gotów byłem uciekać. – Eeee… Coś taki blady, nie masz kopsnąć szluga? – zapytał mnie facet około pięćdziesiątki, ale mocno potraktowany przez życie, a tak po prawdzie przez tanie jabole i nocowanie pod mostem.
- Nie, nie mam, nie palę – odpowiedziałem niekoniecznie zgodnie z prawdą, bo czasami zdarzało mi się zakurzyć. Żul odszedł kuśtykając, a ja się nerwowo zaśmiałem. Skąd się wziął ten głupi strach we mnie?

Majowe słońce schowało się za pomarańczową warstwę chmur. Ciepło dnia ustępowało wieczornemu chłodowi, a moi peronowi towarzysze jechali już, z uśmiechem na twarzy i troską w głowie, do swojego miejsca na Ziemi.
Zrobiłem kilkanaście zdjęć, a teraz przeglądałem je. Wydawało mi się, że na kilku brakuje ludzi. Nie wiem, czy powoli wchodziłem w swój alternatywny świat i dopisywałem do tego zwykłego jakieś elementy stamtąd, ale byłem prawie pewien, że w przejściu między peronami, robiłem zdjęcia ludziom! I to był pierwszy omen, że na tym zadupiu dzieje się coś. I to coś dziwnego.
To były jakieś martwe godziny. Ostatni pociąg odjechał około dwudziestej pierwszej. Następny miał być tym moim pociągiem, a więc parę godzin zupełnej ciszy peronowej. Zupełnie nie podobało mi się to, ale co zrobić. Czekać trzeba było.
Wszedłem do holu, gdzie paliły się cztery jarzeniówki przyczepione do bocznych ścian. Wstąpiłem do łazienki, żeby opłukać twarz. Tam, oprócz standardowych żaróweczek, paliła się fioletowa jarzeniówka. Wiecie, taka jak w sklepach mięsnych. UV zabija bakterie i oczywiście odstrasza wampiry.
Z wampirami, to ciekawa sprawa. Od dziecka bałem się ich bardziej niż czegokolwiek, co zostało wyprodukowane przez ludzką wyobraźnię. Wszelakie duchy, wilkołaki, zombie i inne duperele przy wampirach były niczym. Zastanawiałem się, dlaczego tak jest i doszedłem do wniosku, że to przez ich inteligencję. Tak, tak, moi drodzy. Wampiry są inteligentne. Myślą jak ludzie, zachowują się jak ludzie. To nie takie tępe martwe straszaki, które istnieją po to, aby straszyć właśnie, albo zabijać tak bez celu. Ich strasznym celem jest przeżycie, a nie daj Boże, zrobienie z nas jednego z nich. Nasze człowieczeństwo jest skarbem traktowanym na równi z życiem. Przynajmniej dla mnie tak jest, a jak dla was? Może kiedyś będziecie mieli okazję się przekonać, może ta okazja właśnie patrzy przez wasze okno, może ta okazja czeka w ciemnym lesie… lub na stacji kolejowej, bo to nie musi być nawiedzony dom, stare zamczysko w Rumunii lub opuszczony cmentarz. Strach czeka wszędzie, gdzie tylko się pojawiamy, strach idzie z nami, po drugiej stronie naszego cienia. Strach czeka, aż popatrzymy się na niego, a wtedy zrobi głośnie „Bu!”.
Myślałem o tych wampirach, myjąc twarz. Zakręciłem kurek, wytarłem ręce o spodnie i podreptałem do holu, aby skończyć gazetę. I to nie ważne, że była wczorajsza. A co było ciekawego? Nie dużo. Kryzys w Grecji, Szwajcarska fabryka śmierci i inne złe wiadomości.
Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu nie byłem sam. Na rogu ławeczki siedziała dziewczyna. Odwróciła się do w moją stronę, gdy drzwi klepnęły zamykając się.

- Cześć – przywitała się mnie z szerokim uśmiechem. Odpowiedziałem jej tym samym.
- Czyżbyś czekał na nocny pociąg? – zapytała, poprawiając sobie opadające ramiączko zielonej sukienki, a ja stałem jak wryty i tylko gapiłem się na nią.
- Taaak – odwróciłem wzrok od jej dekoltu i skupiłem się na oczach. Były takie… niecodzienne.
– Spóźniłem się na wcześniejszy. Pech taki - powiedziałem. Nieoczekiwanie wstała i podeszła do mnie. Widziałem ją teraz w całej okazałości. Wysoka brunetka z kręconymi włosami do ramion. Po prostu śliczna.
- Jestem Jo’ – wyciągnęła rękę, a ja złapałem ją, ale nieco za silno, więc przepraszająco się uśmiechnąłem.
- Wybacz, a ja Jakob… Jakub. Zależy, kto mnie w domu potrzebuje – zażartowałem. – A to twoje imię to męskie amerykańskie imię Joe – przeliterowałem – czy…?
- Nie, to skrót od Joanny. Kiedyś, koleżanki w szkole tak mnie nazywały – przerwała, widząc, że się lekko gubię.
- Też czekasz na jakiś pociąg? – zapytałem.
- Jasne, po co innego miałabym tutaj siedzieć? - Muszę sprawdzić na rozkładzie, o której coś jedzie do Wrocławia.
- Nie kłopocz się. Jedzie o drugiej. Całkiem kiepsko
Dziwne, że nie miała ze sobą żadnego większego bagażu. A co dziwniejsze, nawet małej, damskiej torebki. Ale co w tym dziwnego, przecież mogła jechać ot tak sobie. Zwykły babski kaprys. Nie, takie rzeczy się nie zdarzają. Kobieta i torebka, to nierozłączna para. Od kołyski aż po grób. Zapewne jej facet miał dojść za chwilę, obłożony torbami.
Słońce już dawno zaszło. Nasz rozmowa też zgasła. Czytałem gazetę, ale nie rozumiałem ani słowa. Ciągle myślałem o niej. Jo’ siedziała sztywno i patrzyła w zegar, którego wskazówki nie ruszały się. W końcu wstała i wyszła, jakby nigdy nic. Zupełnie bez słowa. Drzwi wejściowe skrzypnęły potępieńczo, a mnie aż ciarki przeszły. Byłem zupełnie sam, a na zewnątrz szaruga przygotowywała świat na przyjście królowej – nocy.

To, że tam zostałem nie było najtrafniejszym pomysłem, ale w gruncie rzeczy uratowało mi życie. Nadeszła upragniona przez wszystkich noc. Czarny koc rozłożył się nad głowami ludzi spragnionych snu. W miasteczku zgasły wszystkie światła. Nawet uliczne latarnie. W holu, gdzie siedziałem, świeciły się spokojnie jarzeniówki. Przerażająca cisza nieco się rozrzedzała słabym buczeniem świateł.
Dochodziła dwudziesta trzecia i byłem już mocno zmęczony całym dniem. Ustawiłem budzik w komórce na północ i postanowiłem się zdrzemnąć. Wkrótce wszystko zgasło, a raczej ja zgasłem. Poszedłem w nieświadomą podróż do krainy Morfeusza. Przez sen wydawało mi się, że słyszę dziwne piski i chrobotanie. Zupełnie jakby myszy wyszły na harce, gdy kot zasnął. Jednak to było nietrafne porównanie.
Obudziło mnie skrzypnięcie drzwi. Spojrzałem na telefon. Kwadrans po dwudziestej trzeciej. Za szybą stało kilka osób. Jeszcze nie w pełni przytomny zebrałem się i uciekłem do łazienki. Wszedłem do kabiny, nad którą świecił się fioletowe światło. Bakterie i wirusy pewnie dawno już wyginęły. Usiadłem na toalecie i podwinąłem nogi pod siebie, zamknąłem drzwi na zatrzask i czekałem. Ktoś chodził po holu i nie miałem wątpliwości, że to właśnie ci ludzie, którzy wcześniej stali za drzwiami. W dalszym ciągu słyszałem dziwne popiskiwanie.
Minęło około dziesięć minut, nogi bolały mnie już solidnie. Cicho zszedłem z muszli i popatrzyłem przez szparkę między drzwiami. Zobaczyłem dwie umywalki i zamknięte szare drzwi prowadzące do holu. Kroki i piski umilkły. Cóż, trzeba było wyjść. Może nie byłem najodważniejszym człowiekiem na świecie, ale też nie byłem głupi. Po co miałem się dać okraść jakimś dresom czy innemu tałatajstwu?
Powoli otworzyłem drzwi do kibla, tak, aby nie skrzypnęły i ruszyłem do kolejnych – tych od holu. Tam nie było żadnych szparek ani dziurek od klucza. Judasza też. Niespodzianka! Za to brakowało kawałka drewnianego progu. Pewnie zżarły go myszy, które miały tutaj norki. Trzeba sobie radzić.
Położyłem się na wilgotnej, zielono-burej wykładzinie. Zapach lizolu wiercił mi w nosie. Nie cierpię lizolu! Gdy spojrzałem przez tę wygryzioną dziurę, nie zobaczyłem nic. W holu panowały egipskie ciemności.
- Pisk, pisk! – usłyszałem. – A później ten dziwny chrobot i kroki. Szybko podniosłem się, a drzwi zostały otwarte z impetem. Stanąłem w takim miejscy, gdzie tworzą ze ścianą trójkąt. Dość małe było to miejsce, ale zmieściłem się bez problemów.
Wydawało mi się, że słyszę psa, który węszy, ale nie słyszałem stukania psich łap o podłogę. Kroków też nie usłyszałem. Tylko to węszenie i lekkie powarkiwanie. Możecie mi uwierzyć, że w tym momencie przestraszyłem się nie na żarty. Pomyślałem sobie, że to albo jakaś sekta, albo naćpani sataniści. Różne rzeczy w życiu słyszałem. Niedawno „Dziennik Polski’ podał, że w okolicach Bochni znaleziono pięć ciał. Brakowało w nich krwi. Za to było dużo ran ciętych spowodowanych ostrym narzędziem i ugryzień. No, ale te ugryzienia były zapewne dziełem zwierząt. Fakt był taki, że ktoś się mrocznie zabawił. Zresztą ciała były w dziwny sposób ustawione. Niby nikt nie przywiązywał do tego wagi, ale ja poszperałem trochę po necie i znalazłem zdjęcia zrobione przez faceta, który znalazł zwłoki. Były ułożone w pentagram. Filmowo i banalnie, ale cholernie przerażająco.
Postać, która węszyła, odeszła. Po kilkunastu sekundach skrzypnęły drzwi i cisza zapiszczała w uszach. Zauważyłem też, że spociłem się dość mocno. Uświadomiłem sobie też, że nie oddychałem przez ponad minutę i teraz łapczywie zaciągałem się śmierdzącym powietrzem. Bałem się ruszyć, ale przypomniałem sobie, że zostawiłem aparat pod ławką. Byłem ciekaw, czy znaleźli go i przywłaszczyli. Popchnąłem drzwi i wyjrzałem. W holu nadal było ciemno. Tylko przez przejście od toalety, wpadało, na najbliższe kilka metrów, blade światło i cień mojej głowy.
Ściągnąłem plecak i położyłem na podłodze. Zastanawiałem się, czy może któryś z nich nie został w ciemnym kącie i nie czekał na mnie. Wyciągnąłem telefon i słabym światłem wyświetlacza, ogarnąłem wielki hol. Nic to oczywiście nie dało. Skupiłem się na najbliższej drodze. Gdy dotarłem do ławki spojrzałem na drzwi od toalety. Nad progiem stało kilka myszy. Kręciły się niespokojnie i nie mogły zdecydować, czy wyjść czy zostać. Bały się. Tylko czego? To było dobre pytanie. Wkrótce miałem poznać na nie odpowiedź.
Skierowałem wzrok pod ławkę. Aparat leżał spokojnie tam, gdzie go zostawiłem przed drzemką. Było to dość nierozsądne, ale nie myślałem, że ktoś zapuści się o tej porze tutaj. Co i tak było bezpodstawne. Głupi ja.

Czas brutalnie zwolnił i ciągnął się, jak przyklejona do buta guma, którą jakiś dzieciak wypluł na chodnik. Siedziałem w kiblu przesiąknięty zapachem mojego ulubionego środka czystości. Marzenie. A marzyłem o prysznicu i ciepłym łóżku. No i byłem głodny. Na szczęście miałem jeszcze jakaś kanapkę z rana. Sałata utrzymała kawałek sera w całkiem dobrym stanie, ale sama nie nadawała się już do jedzenie. Rzuciłem ją w stronę szparki obok muszli i zaraz porwała ją szara mysz.
- Na zdrowie, koleżanko. Tudzież kolego – powiedziałem cicho. Emocje opadły, dopadła mnie nuda. I znowu sen. Ale jednak o nim nie mogło być mowy. Po pierwsze za nic w świecie nie wróciłbym do holu na ławkę. W zasadzie wszelkie inne wyliczenia nie mają już sensu.
Jednak podwyższony poziom cukru swoje zrobił. Usadowiłem się jak najwygodniej potrafiłem na toalecie, zamknąłem drzwi i w dość dziwnej pozycji poszedłem spać. Oczywiście długo to trwać nie mogło, jednak na chwilę wyłączyłem się cały.
Trzydzieści, może czterdzieści minut później poczułem ostry ból w szyi. Moja głowa całkiem nienaturalnie opierała się o ściankę działową i tym samym trzymała większość ciała na muszli. Przez chwilę nie mogłem się ruszać. Czułem, jakby ktoś złamał mi kark. Paskudne uczucie. Pewnie nie raz każdy z was takie miał, a jak nie, to gratuluję.
Rozmasowałem kark i sprawdzałem, czy wciąż mogę ruszać głową. Na szczęście mogłem. Odczuwałem jeszcze słaby ból, ale w porównaniu z początkowym, ten był śmieszny.
Siedziałem i myślałem. Głównie o tych ludziach. Dzicy Ludzie z Bochni. A raczej dresy albo pieprzeni sataniści. Nagle usłyszałem jakiś tumult. Ktoś gwałtownie wpadł przez drzwi wejściowe i biegł w moją stronę. Buty stukały o posadzkę. Nagle dotarł do mnie dźwięk upadku i cichy, ale jednak, krzyk dziewczyny. To musiał być ona! Wypadłem z toalety i podbiegłem do szarej sylwetki leżącej na podłodze parę metrów od wejścia do toalety.
- Nic ci nie jest? Czekaj, zaraz ci pomogę – zaproponowałem i przykucnąłem obok dziewczyny podając jej rękę.
- Uhm... Nie wiem. Chyba nic, dzięki – chwyciła moją rękę i podniosła się.
- Czemu biegłaś? I tak w ogóle, to, co tutaj robisz tak późno? – zapytałem nie kryjąc zdziwienia. – Nic nie odpowiedziała. Ruszyła w stronę toalety.
- No to ja tutaj poczekam może…. – powiedziałem.
- Nie ma mowy, chodź ze mną – odpowiedziała, a moja fantazja podpowiedziała mi resztę. Za animuszem poszedłem za Jo’.
Odkręciła kran i obmyła sobie twarz. Kredka, którą miała pod oczami rozmazała się. Wyglądała teraz jak mim.
- Co się głupio uśmiechasz? – zapytała rozdrażniona.
- Ja?! – oburzyłem się teatralnie. – Nie uśmiecham się wcale. Jestem zbyt zmęczony na takie rzeczy… Poza tym masz coś pod oczami. – Przejechała palcem i zobaczyła ciemną substancję.
Wyjątkowo miałem chusteczki higieniczne w kieszeni i zanim zapytała, już machałem białą płachtą przed jej twarzą.
- Dzięki – Wzięła ją i odwróciła się do mnie plecami.
- No, więc odpowiesz mi, co tu robisz? I po co biegłaś, na pociąg się spieszyłaś?
- Nie, a jak ci powiem, to i tak mi nie uwierzysz – powiedziała zrezygnowana.
- Dlaczego miałbym nie uwierzyć na przykład w to, że goniła cię band tych samych ludzi, którzy byli tutaj chyba z godzinę temu? – zapytałem z uśmiechem.
-Taa, ludzi… - otworzyła jedne z dwóch drzwi do toalety i usiadła na niej. Zmieszałem się i powiedziałem, że wyjdę, ale zatrzymała mnie. – Tutaj jest najbezpieczniej, rozumiesz? – powiedziała, mrużąc oczy.
- No nie wiem, można się zamknąć w kabinie, ale jak ktoś będzie chciał rozwalić drzwi, to nic się nie będzie stało na przeszkodzie.
- Drzwi nie mają nic do rzeczy. Światło.
- Światło? – zrobiłem najgłupszą minę, na jaką było mnie stać w tym momencie. – Goście są uczuleni na UV, tak? Cierpią na porfirię? Ciekawe przypadki!
- Wampiry... – szepnęła, a ja myślałem, że się przesłyszałem.
- Że co?! – zapiałem jak prawdziwy trzynastolatek.
- Że pstro! Wampiry, człowieku! Ogarniasz, czym są wampiry?! Pewnie myślałeś, że nie istnieją, a jak już to na kartach literatury… i to tej słabszej. – Poirytowana podeszła do fioletowej świetlówki i przyglądnęła jej się.
Stałem jak wryty, myśląc, czy ona sobie ze mnie jaja robi, czy może mówi prawdę. A jeśli to prawda, to ja chcę się obudzić z tego koszmaru.

Jarzeniówka mrugnęła. Oboje spojrzeliśmy w jej stronę. Jo’ wyraźnie zbladła. Ja zresztą też. Dochodziło wpół do pierwszej i jak na razie nic się nie działo, ale sam fakt tego, że znaleźliśmy się w tak odrealnionych okolicznościach był wstrząsający. Starałem się z całych sił nie wierzyć, w to, co mi powiedziała.
- Skąd się wzięłaś w tym mieście? – zapytałem.
- Wracałam z koleżanką z Nowego Sącza…
- Gdzie ona jest?
- Nie wiem… - głos jej zadrżał, ale go opanowała i mówiła dalej. – Jakoś przed dwudziestą wyszłam do sklepu. Wszystkie wokół naszego hotelu były zamknięte. Recepcjonista powiedział, że jest otwarty jeszcze jeden, jakieś trzy kilometry stąd w stronę kościoła. Jakbyś widział tego recepcjonistę! – przerwała na chwilę. – Blady jak ściana, podkrążone oczy. Wyglądał jak ktoś, kto nie spał chyba przez tydzień, ale co w tym dziwnego? Ludzie żyją teraz tak, jakby im dnia miało nie starczyć. Więc poszłam do tego sklepu i zostawiłam Julkę w pokoju. Nie mówiłam jej nic, bo próbowała zasnąć. Miała okropną migrenę. Jesteśmy tutaj od wczoraj i właśnie dzisiaj rano zaczęła boleć ją głowa. – Przerwała na chwilę, patrząc jak podchodzę do drzwi i przykładam ucho do ich powierzchni.
Przyłożyłem palec do ust, a ona zamilkła. Jarzeniówka zgasła na moment. Po holu roznosiły się kroki i znowu to przerażające niuchani, jakby wataha wilków wytropiła ranną sarnę i podążała jej śladem. Kroki zbliżały się do drzwi. Modliłem się, aby ta cholerna żarówka nie zgasła. Jo’ ukryła się w jednej z kabin, tuż pod migającą świetlówką, która według legend miejskich miała nam zapewnić przeżycie.
Skrzypnięcie drzwi.
Piski i stukot podeszew o kamienną podłogę.
Jeszcze jedno skrzypnięcie i cisza. Odeszli
- Chyba sobie poszli. Możesz mówić dalej. – Podszedłem do kabiny i zobaczyłem przestraszoną na śmierć dziewczynę. Łzy ciekły jej po policzku, jak strugi deszczu w najbardziej ulewny dzień w roku. Podszedłem do niej i coś chciałem powiedzieć, ale ona się po prostu do mnie przytuliła. Co chwilę wstrząsał nią nowy atak płaczu. Chyba każdy, kto musiał uspakajać dziewczynę, przyzna mi rację, że nie jest to proste. Jednak po jakimś czasie przeszło jej. Na lewym ramieniu miałem dużą mokrą plamę.
- Przepraszam, nie chciałam ci zniszczyć koszulki – powiedziała.
- Wiesz ile dziewczyn płakało w to ramię? – zapytałem zawadiackim głosem i miną a’la Tony Montana. – Roześmiała się i ja także. Napięcie powoli opadało.
- Możesz mi powiedzieć, co stało się później? – Byłem naprawdę ciekaw tego, co się stało z Julką.
Westchnęła i skończyła swoją opowieść. Kiedy doszła do sklepu, okazało się, że jest zamknięty, więc po drodze wpadła na stację, żeby sprawdzić, o której jedzie ich pociąg. Później wróciła do hotelu. Nie było tam ani Julki, ani recepcjonisty. W ogóle nikogo. Próbowała się dodzwonić na jej komórkę, ale nie brakowało zasięgu. Wyciągnąłem telefon i faktycznie na wyświetlaczu widniał napis BRAK USŁUGI. Zaczęła szukać koleżanki, ale to nic nie dało. Kiedy kręciła się w okolicy, zauważyła dwóch mężczyzn, którzy robili coś na czworakach tuż za warsztatem samochodowym. Gdy podeszła bliżej usłyszała dziwny odgłos. W pomarańczowym świetle latarni dostrzegła zielony but – podobny do tego, jaki nosiła Julka – leżący pod drzewem. Gdy była około pięciu metrów od warsztatu, jeden z mężczyzn odwrócił twarz w jej kierunku. Była pokryta czymś czerwonym. Mężczyzna uśmiechnął się, karykaturalnie i schował głowę za blaszaną część warsztatu. Jo’ skręciła w prawo – w stronę buta. Gdy doszła do drzewa, ujrzała jak jeden z mężczyzn wgryza się w wewnętrzną część uda jakiejś kobiety, a drugi w szyję. Okropny odgłos, jaki temu towarzyszył ścigał Jo’ tak samo, jak później ci mężczyźni. Krzyknęła i zaczęła biec przed siebie. Po chwili pobiegli za nią, ale widocznie nie chcieli dogonić, bo gdyby tak było, na pewno udałoby im się.
- I to wszystko. Nie wiem, czy to była Julka, ale chyba tak. Co ja powiem jej rodzicom? – Do oczu napłynęła kolejna fala łez, a ja bez ceregieli objąłem ją i przytuliłem. Sam byłem tak roztrzęsiony, że potrzebowałem bliskości. Nie miałem pojęcia, co zrobić, ale bardziej bałem się tego, że spanikuję, a wtedy już będzie po nas.

Schowaliśmy się w kabinie z nadzieją, że jakoś przetrwamy do rana. W końcu robiło się jasno już po czwartej. Tak by było najlepiej. A później niech się dzieje, co chce. Po prostu uciekniemy stąd i może ktoś nam uwierzy w tę historię. Może.
Pociąg miał przyjechać o tej przeklętej drugiej, ale nie miałem najmniejszej ochoty próbować do niego wsiadać. Bałem się podchodzić do drzwi. Mówiliśmy szeptem, tak, że ledwo siebie słyszeliśmy. Strach jest największym potworem. Strach, jest tym, czego boimy się najbardziej.
Dochodziła za dziesięć druga. Jarzeniówka gasła raz po raz, ale na szczęście zapalała się. Jo’ trzęsła się ze strachu, a ja udawałem, że boję się mniej niż ona. Czasami dochodziły do nas piski i szybkie kroki, skrzypnięcia drzwi, które kojarzyły mi się z zardzewiałymi wiekami trumien.
Niespodziewanie ogarnęła nas ciemność. To nie był już kaprys starej żarówki, a jej ostatnie tchnienie. Zgasła, a ciemność ta była mocno metaforyczna. W toalecie zrobiło się zielonkawo od jednej jarzeniówki w tym właśnie kolorze.
- O kurwa… o kurwa, kurwa! – syczałem. – Co teraz?! – Byłem bliski paniki. Jo’ kręciła głową nic nie mówiąc. Kwestią czasu było, kiedy tutaj wejdą i nas zamordują.
- Pociąg! – szepnęła.
- Co… jaki pociąg? – zapytałem
- No ten o drugiej! Która jest godzina?
Wepchnąłem ręce do kieszeni w poszukiwaniu telefonu. Dłonie trzęsły się jak galareta. Wyciągnąłem telefon, ale upadł na podłogę i zatrzymał się tuż pod drzwiami drugiej kabiny. Modliliśmy się, żeby tamci nic nie usłyszeli. Pokonałem strach i wyszedłem z kabiny. Podniosłem telefon. Była pierwsza pięćdziesiąt pięć.


- Co robimy? Mamy pięć minut – rzuciłem drżącym głosem.
- Nie wiem, nie wiem. Oni pewnie są w holu. Boże…. Boże… - zaczęła panikować. – Nie wyjdę stąd! Nie ma mowy – zamknęła drzwi od środka.
- Zwariowałaś, nie hałasuj tak! I wyłaź stąd. Wyjdziemy szybko na peron i pobiegniemy w stronę pociągu. Zwalnia przecież na jakieś sto czy dwieście metrów przed stacją – mówiłem szybko. – Chodź, nie mamy czasu, a tamci pewnie zaraz tutaj przyjdą! – Wejście od kabiny otworzyło się. Wziąłem ją za rękę i cicho podeszliśmy do drzwi. Przyłożyłem do nich ucho. Żadnych dźwięków. Otworzyłem je i pobiegliśmy do kolejnych – tym razem wahadłowych, prowadzących na peron. W oddali było widać upragnione światło pociągu. W wariackim tempie biegliśmy w tym właśnie kierunku. Pociąg zwolnił, tak jak myślałem. Obejrzałem się do tyłu. Wolnym krokiem po betonowej platformie szło kilka cieni, ale wkrótce przyśpieszyły i zaczęły za nami biec.
Skład na tyle zwolnił, że mogliśmy wskoczyć na schodki prowadzące do trzeciego wagonu. Jednak drzwiczki nie chciały puścić. Nie otwierały się od zewnętrznej strony. Zobaczyłem otwarte okno i wskoczyłem do przedziału zanim zdążyłem o tym pomyśleć. W środku było ciemno, ale na korytarzu paliło się fioletowe światło. Podbiegłem do drzwiczek i otworzyłem je. Jo’ stała przed nimi blada jak ściana. Wciągnąłem ją do środka i coś mówiłem, ale zagłuszył mnie pisk hamulców. Pociąg zatrzymał się na chwilę, nasze serca również. Leżeliśmy na korytarzu obok siebie, czekając aż znowu ruszy. Po dwóch minutach szarpnięcie i systematyczne przyspieszanie pozwoliło uwierzyć, że to piekło dobiega końca. Byłem mokry, dosłownie mokry ze strachu. Resztki adrenaliny opuściły moje mięśnie i cały zacząłem się trząść. Z zimna również. Tym razem Jo’ przytuliła się do mnie.
Usiedliśmy w przedziale, do którego wskoczyłem przez okno. Zastanawiałem się, czy pociąg jest pusty, czy może ktoś w nim jedzie i zapadłem w krótką drzemkę ze zmęczenia. Z błogiego stanu zapomnienia wyrwało mnie poszturchiwanie.
- Ej, obudź się, obudź! – błagalnym tonem mówiła Jo’. – Ktoś wyłączył światła! – zaskomlała.
Faktycznie. Siedzieliśmy teraz oblani posępną szarością. Spojrzałem w okno.
- Patrz – powiedziałem. Zza chmur tworzących wielkie, zaokrąglone góry, wyjrzała pomarańczowa kula. – Słońce wschodzi.





Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
intow · dnia 30.07.2010 08:21 · Czytań: 1134 · Średnia ocena: 4,33 · Komentarzy: 9
Komentarze
Jerzy dnia 30.07.2010 19:29 Ocena: Świetne!
No, kolego, Bochnia to nie byle jaka stacyjka. Solidny tekścior, taki jakie lubię. Jest długi - to świadczy, że autor nie z tych co na łatwiznę idą i nie produkuje tzw miniaturek, czyli minirozumek. Dobrze napisany i nawet starannie. Owszem, znajdą jakieś potknięcia i lekkie błędy, ale to bez znaczenia. Jestem za wyróżnieniem tekstu i daję odpowiednią ocenę. Tak trzymaj i nie daj się wciągać w internetowe zasady pisania, bo wszystko stracisz.
intow dnia 30.07.2010 22:56
Wiem, że nie byle jaka, bo jak się tam znalazłem, to od razu zapaliła mi się lampka, zrobiłem zdjęcia i nakreśliłem plan jakiegoś opowiadania ;)
Miniaturki są utrapieniem, ale internet to internet - szybko, jak najszybciej. Absolutnie nie dam się w to wciągnąć ;)
Za błędy oczywiście przepraszam, ale własny teksy czyta się automatycznie i one jakoś umykają.
Dziękuję za ocenę. Pozdrawiam!
zawsze dnia 31.07.2010 13:32
Zacznę krótką obroną miniaturek. Wszak miniaturki mają przekazywać treść, a "rozwlekłe historie", jak zwykł je nazywać mój znajomy - kunszt. Czymże jednak byłby kunszt bez treści i odwrotnie? Muszą istnieć opowieści krótkie i długie, muszą istnieć romanse i horrory...

A teraz bezpośrednio do Twojego, intow, opowiadania.:) Czyta się płynnie, pomimo tych kilku niedociągnięć - miło, że zaprzyjaźniłeś się z przecinkami i zapomniałeś o nich tylko w kilku miejscach. Naprawdę, zgrabna historia. Widzę, że wraca motyw Jo` - z ciekawości: to ta sama dziewczyna co przy Gangu wekslowym?:) Trochę rozczarowała mnie końcówka, jakoś zero Twoich i Jo` rozerwanych flaków, zero strzałów, krucyfiksów... A teraz bardziej poważnie: zgrzyta mi jedna sprawa. Zawsze kojarzyło mi się, że wampiry drażni światło dzienne, a nie sztuczne, dlatego myślę, że przesadziłeś z ową miejską legendą. Za chwilę do komentarza dodam kilka sugestii - przecież jestem czepialska i nie mogłabym inaczej.;) Oceny nie zostawiam, bo rzadko to robię, ale przyznam, że gdybym to robiła, dostałbyś bdb.

Cytat:
Co, jak co, ale Kazka nie oddam.
Kazika?
Cytat:
Usiadłem na ławce, która była w środku budynku.
Może "ławce w środku budynku"?
cdn
intow dnia 31.07.2010 13:51
Dzielę swoje pisanie na to treściwe i rozwlekłe. W te treściwe wpycham świat realny, w rozwlekłe mniej realny;)

Jo' to Joanna, moja dziewczyna ;) W ten sposób poprawiam jej czasami humor. Nie potrafię pisać wierszy miłosnych, więc wplatam ją w opowiadania^^

Skąd człek w Bochni, zwiedzający kopalnie, miałby krzyże i inny antywampiryczny sprzęt?

Kazek - Kazimierz Wielki na banknocie 50 zł.
Rzetak_Powiem dnia 31.07.2010 14:06 Ocena: Świetne!
Mnie równiez bardzo się podobało. Ponieważ jest przymus pisania w komentarzach co konkretnie się podobało, to informuję, że wszystko.
Kiedy przeczytałem pierwszy raz koncówkę, pomyślałem, że zostawia ona swobodę interpretacji: czy chłopak obudził się w pociągu i cała historia była prawdą? Czy też obudziła go dziewczyna w poczekalni przed przyjściem pociągu - wtedy cała historia była snem. Chyba takie zakończenie - pozostawiajace czytelnika w niepewności, bardziej by mi odpowiadało. 5/5
zawsze dnia 31.07.2010 22:50
Kontynuując:
Może się pomyliłam - u nas, by zdrobnić imię "Kazimierz" (również w przypadku Wielkiego;) ) używa się formy "Kazik".

Cytat:
Z tego, co zapamiętałem, budynek stacji był otynkowany na chorobliwie żółty kolor z elementami pomarańczowego. Zachodzące słońce potęgowało te kolory
Kolory-kolory, dodałam przecinek
Cytat:
śliskiego kamienia, kremowego,
Sugeruję: śliskiego, kremowego kamienia.
Cytat:
NIE OTWIERAĆ USZKODZONYCH DZRWI.
"Drzwi", przy czym zamknęłabym "napis" w cudzysłów.
Cytat:
Miała dziwny kształt, jakby pół krzyża, a właściwie paru pół krzyży.
Może "półkrzyży"? Tak mi się wydaje, choć nie jestem pewna. W każdym razie, jakoś zgrzyta mi to, powtórzone drugi raz. Może "kilku połówek krzyży"?
Cytat:
Pomijając te kible nieszczęsne.
szyk: nieszczęsne kible
Cytat:
Spojrzałem i zauważyłem,
;) Niepotrzebne "spojrzałem".
Cytat:
wielki zegar z przyżółkłą tarczą firmy Quartz.
sugeruję: wielki zegar firmy Quartz, z przyżółkłą tarczą.
Cytat:
Czas – zawsze zwalnia, kiedy nigdzie się nie spieszymy.
Zrezygnowałabym z myślnika.
Cytat:
bo akurat był o tym rozdział.
Jeśli narrator wie o tym, bo zaglądał przez ramię, sugeruję napisać "bo akurat o tym był rozdział, na którym się zatrzymał" lub podobnie. Po prostu zasygnalizować, dla czytelności.
Cytat:
O to, co piętnaście
oto
Cytat:
ale za to z tym drugim, byłoby o wiele lepiej

Cytat:
Nie musze dodawać
"muszę", poza tym, gdzieś obok, taką farba-takie było.
Cytat:
Na dwóch peronach – jeden w jedną, a drugi w drugą stronę – czekali na swoje ociężałe glisty, ludzie.
Niefortunny szyk.
Cytat:
się przed siebie, albo w tory.
Bez przecinka.
Cytat:
Chyba po raz pierwszy, bowiem przeraziłem się ilością guziczków, które wyskoczyły na mnie, jak kolce jeżozwierza.
Połączyłabym to zdanie z poprzednim, przy czym pozwolę sobie skopiować z komentarza Wasinki pod moim tekstem: tu mała dywagacja o ślicznym spójniku „bowiem”: istnieje niefortunna tendencja do stawiania go od razu po przecinku, a tradycja łacińska prosi, by robić to dopiero na miejscu drugim czy nawet trzecim w zdaniu, do którego należy; a że mamy tutaj do czynienia ze stylistyką książkową, więc apeluję serdecznie, żeby „bowiem” usytuować w miejscu wskazanym przez tradycję
Cytat:
przez tanie jabole
sugeruję "bardzo tanie wina", albo samo "jabole" - "tanie" obok wydaje się być zbędnym.
Cytat:
Żul odszedł, kuśtykając, a ja się nerwowo zaśmiałem. Skąd się wziął ten głupi strach we mnie?
Pogrubiłam brakujący przecinek, przy czym pozwolę sobie zasugerować zmianę szyku: "(...)a ja zaśmiałem się nerwowo. Skąd wziął się we mnie ten głupi strach?"
Cytat:
jechali już, z uśmiechem na twarzy i troską w głowie, do swojego miejsca na Ziemi.
subiektywnie - zrezygnowałabym z przecinków
Cytat:
że w przejściu między peronami, robiłem zdjęcia ludziom!
jak wyżej
Cytat:
dzieje się coś. I to coś dziwnego.
może po prostu "dzieje się coś dziwnego"?
Cytat:
a więc parę godzin zupełnej ciszy peronowej. Zupełnie nie podobało mi się to, ale co zrobić. Czekać trzeba było.
Sugeruję: "a więc czekało mnie/zapowiadało się parę godzin zupełnej ciszy peronowej. Nie podobało mi się to zupełnie, ale co zrobić? Trzeba było czekać".
Cytat:
UV zabija bakterie i oczywiście odstrasza wampiry.
Nie wiem, czy nie zdradzasz się za wcześnie - uwaga zupełnie subiektywna, przy czym daję sobie prawo do pomyłki:)
Cytat:
aby straszyć właśnie, albo zabijać tak bez celu.
zbędny przecinek
Cytat:
Ich strasznym celem jest przeżycie, a nie daj Boże, zrobienie z nas jednego z nich.
to straszne jest za blisko wcześniejszego strasznego, sugeruję "a - nie daj Boże -"
Cytat:
Strach czeka, aż popatrzymy się
zbędne "się"
Cytat:
I to nie ważne, że była wczorajsza. A co było ciekawego? Nie dużo. Kryzys w Grecji, Szwajcarska fabryka śmierci i inne złe wiadomości.
nieważne, niedużo, szwajcarska
Cytat:
gdy drzwi klepnęły, zamykając się.
przecinek i może "klapnęły"? chociaż nie wiem
Cytat:
zapytała, poprawiając sobie opadające
moim zdaniem, bez "sobie", będzie równie dobrze
Cytat:
- Jasne, po co innego miałabym tutaj siedzieć? - Muszę sprawdzić na rozkładzie, o której coś jedzie do Wrocławia.
- Nie kłopocz się. Jedzie o drugiej. Całkiem kiepsko
myślnik pomiędzy dwoma pierwszymi zdaniami - zbędny, brakuje kropki na końcu cytatu
Cytat:
Kobieta i torebka, to nierozłączna para.
Zbędny przecinek i - subiektywnie - fajnie byłoby, gdybyś zdanie zaakcentował wykrzyknikiem.
Cytat:
W holu, gdzie siedziałem, świeciły się spokojnie jarzeniówki.
zbędne "się"
Cytat:
nieco się rozrzedzała
a może "nieco rozrzedzała się"?
Cytat:
Poszedłem w nieświadomą podróż do krainy Morfeusza.
"Poszedłem w podróż" jakoś mi nie gra
Cytat:
nad którą świecił się fioletowe światło.
świeciłO, przy czym światło świeci, a nie świeci się
Cytat:
około dziesięć minut
jakieś dziesięć/około dziesięciu
Cytat:
w takim miejscy
miejscU
Cytat:
„Dziennik Polski’
nadgryziony cudzysłów
Cytat:
Brakowało w nich krwi. Za to było dużo ran ciętych spowodowanych ostrym narzędziem i ugryzień.
myślę, że spokojnie możesz połączyć te zdania
Cytat:
Zauważyłem też, że spociłem się dość mocno.
sugeruję bez "też", unikniesz powtórzenia z następnym zdaniem
Cytat:
Tylko przez przejście od toalety, wpadało
bez przecinka
Cytat:
słabym światłem wyświetlacza, ogarnąłem wielki hol.
bardziej przejrzyście byłoby, gdybyś zasygnalizował, że hol ogarniał narrator wzrokiem, z pomocą światła wyświetlacza
Cytat:
do jedzenie.
jedzeniA
Cytat:
poziom cukru swoje zrobił.
szyk: zrobił swoje
Cytat:
to, co tutaj robisz tak późno? – zapytałem, nie kryjąc zdziwienia. – Nic nie odpowiedziała. Ruszyła w stronę toalety.
zbędny pierwszy przecinek i drugi myślnik, dodałam coś od siebie
Cytat:
może…. – powiedziałem.
kropka przy wielokropku? niee...
Cytat:
Za animuszem
spotkałam się raczej z formą "z animuszem"
Cytat:
- Dzięki – Wzięła
brakuje kropki po wypowiedzi Jo
Cytat:
band tych samych ludzi,
bandA
Cytat:
przyglądnęła jej się.
sugeruję: przyjrzała
Cytat:
Stałem jak wryty, myśląc, czy ona sobie ze mnie jaja robi, czy może mówi prawdę. A jeśli to prawda, to ja chcę się obudzić z tego koszmaru.
nagle, nie wiadomo skąd, zmieniasz czas wydarzeń z pierwszego na teraźniejszy. Sugeruję zamknąć myśli w cudzysłów lub zmienić to.
Cytat:
Przerwała na chwilę, patrząc jak podchodzę do drzwi i przykładam ucho do ich powierzchni
już przed chwilą przerywała na chwilę
Cytat:
przerażające niuchani,
niuchaniE
Cytat:
Jeszcze jedno skrzypnięcie i cisza. Odeszli
Brakuje na końcu kropki, przy czym proponuję zrezygnować w ogóle z "odeszli" w celu uniknięcia powtórzenia
Cytat:
Próbowała się dodzwonić na jej komórkę, ale nie brakowało zasięgu.
nie?
Cytat:
na wyświetlaczu widniał napis BRAK USŁUGI.
proponuję zastosować cudzysłów zamiast caps locka
Cytat:
Gdy podeszła bliżej, usłyszała dziwny odgłos.

Cytat:
Mężczyzna uśmiechnął się, karykaturalnie i schował głowę za blaszaną część warsztatu.
bez przecinka
Cytat:
Okropny odgłos, jaki temu towarzyszył, ścigał Jo’ tak samo,

Cytat:
Tak by było najlepiej.
szyk: tak byłoby
Cytat:
Strach, jest tym
zbędny przecinek
Cytat:
Jo’ kręciła głową, nic nie mówiąc.

Cytat:
Boże…. Boże…
Proponuje skasować kropkę po pierwszym wielokropku, a drugi zastąpić wykrzyknikiem.
Cytat:
przyśpieszyły i zaczęły za nami biec.
wydaje mi się, że bardziej poprawnie będzie "przyspieszyły"
Cytat:
Skład na tyle zwolnił, że mogliśmy
szyk: zwolnił na tyle
Cytat:
Nie otwierały się od zewnętrznej strony. Zobaczyłem otwarte okno i wskoczyłem do przedziału, zanim zdążyłem o tym pomyśleć.
Przecinek; otwarte-otwierały się
Cytat:
Jo’ stała przed nimi, blada jak ściana.



To byłoby na tyle. Pewnie wydaje Ci się, że uwag jest szalenie dużo, spowodowane jest to jednak długością tekstu.
Pozdrowienia dla Ciebie i Jo! : )
intow dnia 01.08.2010 11:51
Ok, dzięki ;)
Wiktor Orzel dnia 01.08.2010 15:07 Ocena: Dobre
Ja niestety jestem na nie. Po wstępie liczyłem na coś zupełnie innego. Jednak kiedy pojawiły się pierwsze wzmianki o wampirach, pentagramach, cały tekst zmierzał w stronę banału. Mamy tutaj nieznajomą dziewczynę, która oczywiście kilka akapitów później klei się do naszego bohatera niczym do poduszki. Na plus jest zakończenie i płynność narracyjna, w której jak na mój gust jest jednak troszeczkę za dużo kolokwializmów.

Na plus także stacja Bochnia (moje rodzinne strony) :yes: Kłóciłbym się co do tego, czy uraczysz tam w okienku mile wyglądającą Panią ;)
intow dnia 01.08.2010 16:09
To miał być banał i to jest banał. Po prostu miałem ochotę na historię opowiedzianą milion razy i opowiedziałem ją po swojemu po raz milion pierwszy ;)

Właśnie zastanawiałem się, czy dobrze, czy źle jest z tymi kolokwializmami, ale dochodzę do wniosku, że to dobrze, bo piękny i niekolokwialny język ma się nijak do tegoż właśnie banału. Poza tym taką przyjąłem konwencję.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
pociengiel
09/07/2025 00:31
i wszystko jasne »
Szwarczyk
09/07/2025 00:00
Czasami to właśnie cień ukazuje nam więcej niż światło. »
pociengiel
08/07/2025 21:09
tak, cień to niebagatelna gwarancja »
Szwarczyk
08/07/2025 20:36
Ja spisałem tylko jego historię, która sama do mnie… »
pociengiel
08/07/2025 15:15
Zastanawiam się, w jaki sposób podmiot liryczny dał stamtąd… »
Wiktor Mazurkiewicz
08/07/2025 15:10
ajw Miło mi; już zapomniałem o tym wierszu, ale tytuł mnie… »
ajw
08/07/2025 10:33
A ja już myślę co będzie w październikowie i to potem mnie… »
ajw
08/07/2025 10:30
Bardzo wzruszający kawałek poezji.. Pozdrawiam serdecznie,… »
ajw
07/07/2025 20:19
Lilah - ja się musiałam latami tego uczyć :) Milu -… »
Wiktor Mazurkiewicz
07/07/2025 16:32
Podoba się bez dwóch zdań, od początku do końca; taki… »
Miladora
07/07/2025 03:25
A ja się nieziemsko ubawiłam. :))) Miłego dnia, Alex. »
Ala Mak
06/07/2025 23:53
Przykro czytać. »
Szwarczyk
06/07/2025 18:43
Dziękuję za miłe słowo i ocenę. Cieszę się, że wiersz… »
valeria
06/07/2025 09:32
Świetne, tyle się wmówi w miłość:) »
valeria
06/07/2025 09:30
Życie się samemu układa, nie mamy na to wpływu:) »
ShoutBox
  • Miladora
  • 04/06/2025 15:22
  • Bardzo dziękuję, bo nie spodziewałam się wyróżnienia. :)
  • pociengiel
  • 28/05/2025 10:41
  • moskalik ciapatek a jak dowcipny buk Akbar! powie za rok dwa góra osiem posrają się muchy na jego głowie wcześniej da głos nieczyste prosię
  • pociengiel
  • 26/05/2025 14:18
  • co to z tym Conanem?
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty